Kiedy słowa ranią jak sztylety,
kiedy nie masz już sił
chcesz opuścić ten padół,
dać upust lękom swym.
Sięgasz po pigułki,
zapomnienie ogarnia cię
nie dasz rady więcej przełknąć,
choć życie tak gożkie jest.
Żyletka poszła w ruch,
życie zlewa się po palcach,
nożem chcesz podziurawić brzuch.
Nie starcza ci sił.
Chwytasz po pistolet,
lufę wkładasz do ust,
czujesz posmak końca.
Zabrakło kul.
Znów spacer nad jezioro.
Chcesz wreszcie utopić się,
lecz woda jest za płytka,
prąd na brzeg znosi cię.
Nad głową wisi pętla,
już czujesz ten ból, brak tchu.
Sznurek się urywa.
To jakiś omen, zły duch.
Kupiłeś kokainę.
Śmierć w rozkoszy to jest.
Lecz nie umiesz przedawkować
i podziurawić wreszcie się.
Stajesz na krawędzi,
robisz pierwszy krok,
czujesz wiatr we włosach.
Znika wszystko zostaje mrok
Lecz coś trzyma cie przy życiu.
Nie możesz dalej iść.
Zrób światu te przysługę,
nie marnuj swoich sił.
Jakaś zmora, dobry duch.
Widać ma to jakiś cel
że coś trzyma cie przy życiu,
wszystko po coś dzieje się.
Lecz kto ujawni cel,
pokaże dokąd iść?
W tym właśnie jest ten sens
by dowiedzieć się.
Wreszcie zamykam oczy
bo nie mogę dalej trwać.
Nadchodzi błogi stan.
Natchnienie przez śmierć.
Unosi moją duszę,
brzmi ostatni dech
bo śmierć lubi te katusze.
Ciało pod ziemią jest.
Nowy cen, nowa droga,
olśnienie przychodzi w ten dzień.
Dostać się do nieba
w czyśćcu zapłacić za grzechy swe.