
Robert C
Użytkownicy-
Postów
52 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Robert C
-
Nie z krwi i nie z kości
Robert C odpowiedział(a) na Robert C utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Przyznam, że Twój komentarz bardzo mnie podbudował:) Dziękuję za przeczytanie utworu i jego skomentowanie:) Opowiadania "Muzykańci" nie czytałem i penie przez najbliższy czas nie przeczytam, bo kompletnie nie mam na to czasu, ale być może kiedyś... Pozdrawiam bardzo serdecznie:) -
Czarrna,witaj;) A jednak przeczytałaś tą opowiastkę;) Niektóre niezgodności już poprawiłem;) Dzięki za ich wskazanie. Miło, że wpadłaś, zaskoczyłaś mnie bardzo;) Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie;)
-
Nie z krwi i nie z kości
Robert C odpowiedział(a) na Robert C utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dziękuję za bardzo motywujący komentarz. Miłe są słowa, których użyłaś;) Pozdrawiam Cię serdecznie. -
Nie z krwi i nie z kości
Robert C odpowiedział(a) na Robert C utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Joanna stała w strugach lejącego deszczu, wpatrując się w okno swego domu. Obok niej biegały dwa bezpańskie psy, które trzęsąc się z zimna, z podwiniętymi ogonami, szukały schronienia przed ulewą. Ogołocone z owoców jabłonie wydawały z siebie ciche dżwięki, które przypominały Joannie ostatnią jesień. Siedziała wtedy w sadzie na małej dębowej ławeczce; otulona ciepłym kocem zajadała równo pokrojone kawałeczki kiwi i czytała książkę. Pod wpływem wiejącego wiatru drzewa wydawały z siebie identyczne dżwięki, jakby rozmawiały, jakby zauroczone atmosferą nadchodzącej zimy szeptały do siebie czułe słówka. Pamiętała, jak Dominik stając za jej plecami oświadczył, że za kilka dni wyjeżdżają do Paryża. Zawsze chciała pojechać do Francji, poczuć na sobie chłodny powiew wiatru, z którego emanował klimat nastrojowości. Paryż był dla niej rajem, istnym eldorado. Kochała to miasto i zawsze z podnieceniem do niego wracała. Rzuciła się wtedy mężowi w ramiona i objęła go mocno, nie potrafiąc w żaden inny sposób okazać swojego wzruszenia. Tak bardzo ją uszczęśliwił, zawsze to robił, kiedy widział, że jest smutna. Był najcudowniejszym mężczyzną, jakiego poznała. Kochała go; naprawdę kochała; całym sercem, najbardziej, jak to tylko było możliwe. Jabłonie wciąż szeptały coś do siebie, a język, jakim się posługiwały był Joannie tak bardzo bliski, iż prawie rozumiała, o czym rozmawiają. Poczuła w sobie smutek; coś się skończyło, coś odeszło bezpowrotnie, zaszyło się w najodleglejszym miejscu, gdzieś w głębinie nocy. Coś w niej pękło, ogarnął ją lęk, a potem przygnębienie. Spojrzała przed siebie i ujrzała znajomą ławkę wykonaną z dębowego drewna. Powróciły wspomniania. Nie było jej w tym miejscu tyle czasu, że już prawie zapomniała o wyrytej na oparciu ławki przysiędze, jaką sobie złożyli z Dominikiem. Na zawsze razem pośród wszystkiego naprawdę wierni pośród zgiełku strachu wierni prawom naszych serc - Joanna i Dominik Uśmiechnęła się do siebie czując, jak w jej oczach gromadzą się łzy. Pierwsza spłynęła swobodnie po policzku, drugą zaś Joanna starła dłonią, nie spuszczając wzroku z wyrytego na oparciu ławki napisu. Dawno nie czuła w sobie tylu emocji na raz. Spotęgowana bezradność pomieszana z tęsknotą za dawnymi czasami, nie pozwalały jej czuć się bezpiecznie. Tkwiła w niej nieograniczona niepewność, która narastała z minuty na minutę. Przed oczami stanął jej obraz; jego pociągła twarz ozdobiona kilkudniowym zarostem, brązowe oczy ciepło wpatrujące się w nią, ciemne włosy wymodelowane woskiem, jego dłonie wyciągnięte do niej. Chciała podejść do niego, pragnęła wtulić się w opiekuńcze ramiona i pozostać w nich na zawsze, do końca świata. Była jak mała dziewczynka; potrzebowała ciepła, które tylko on był w stanie jej ofiarować. Dlaczego? Dlaczego nie mogła poczuć jego ciapła? Czyżby świat nagle się skończył, a ona pozostała w czarnej pustce jedynie z fragmentami wspomnień? Przecież jeszcze wczoraj zawoził ją do pracy i mówił o wspólnej kolacji, którą miał przyrządzić po jej powrocie. Był obok, siedział tuż przy niej, czuła jego obecność, jego zapach, jego oddech na swej twarzy, kiedy całował ją na pożegnanie. Nie wymyśliła sobie tego wszystkiego, pamiętała najdrobniejszy szczegół z tamtego spotkania. Mówił, że jedzie do supermarketu na zakupy, a potem do firmy utwierdzić się w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Był perfekcjonistą, zwłaszcza jeśli chodziło o firmę, którą prowadził. Pamiętała jego słowa: "Kochanie, obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać". Uśmiechnęła się wtedy i odpowiedziała pocałunkiem. Nie wymyśliła sobie tego. Mogła przysiąc, że widziała jego rozpromienioną twarz, słyszała słowa, które wypowiadał. Zatem dlaczego pomimo, iż nie odczuwała głodu, była głodna? Dlaczego będąc taką obojętną, tęskniła za nim? Co się stało? Dlaczego w jej życie wtargnął paradoks, którego nie potrafiła wytłumaczyć? Deszcz nadal padał obficie, jedynie wiatr nieco ustał. Ogołocone z owoców jabłonie nagle przestały do siebie szeptać, jakby zastygając w bezruchu postanowiły zamilknąć na zawsze. Czuła się nadal taka młoda, taka piękna. Była zakochana. Podeszła bliżej okna, starając się nie wpaść w kałużę. Każdy krok stawiała bardzo ostrożnie, rozpostarła ramiona, aby utrzymać równowagę. Zdawała się mknąć po cienkiej linie, która lada moment miała się zerwać. Stanęła na betonowym chodniku obok wiadra wypełnionego drewnem do kominka. Było całkowicie przemoknięte. Przypomniała sobie wieczory, które spędzała z Dominikiem, kiedy oboje siedzieli po turecku przed ciepłym kominkiem i delektowali się czerwonym winem. Zatęskniła za tamtymi czasami. Zdała sobie sprawę, że wszystko się skończyło. Nie wiedziała tylko dlaczego. Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, co było przyczyną tego nagłego rozpadu sielanki. Nie pamiętała nic, prócz tych szczęśliwych chwil spędzonych z Dominikiem. Setki pytań ponownie przemknęły przez jej głowę. Na żadne nie znała odpowiedzi i to zaczynało ją irytować. Przecież nic nie kończy się nagle. Poza tym zawsze musi istnieć jakaś przyczyna. Zamyślona podeszła jeszcze bliżej okna. Potknęła się o wystającą płytę chodnikową i prawie przewróciła. W porę chwyciła się parapetu, który ocalił ją przed upadkiem. Dotknęła okiennej szyby, jakby chciała sprawdzić czy jest materialna. Spojrzała na swój zegarek. Wskazywał szesnastą zero cztery. Na dworze powoli zaczynało się ściemniać. Gęste, kłębiaste chmury wisiały na niebie i tworzyły złowrogie kształty. Wzdrygnęła się; nie dlatego, że poczuła falę chłodu, ale w obawie przed tym, co ujrzy. Nie miała pojęcia, skąd wzięło sie w niej to uczucie. Była pewna, że za moment stanie się coś bardzo złego, coś, co sprawi, że jej duszę ogarnie przerażenie. Najpierw rozejrzała się wokoło i kiedy stwierdziła, że jest sama w sadzie, że nikt jej nie obserwuje, spojrzała w okno. Ujrzała maleńki wazon ze sztucznymi frezjami, które kupiła w Manchesterze. Były pokryte cienką warstwą kurzu. Dostrzegła białą skórzaną kanapę, na której leżały dwie czarne poduszki, maleńki szklany stolik; na nim butelkę białego wytrawnego wina i paczkę papierosów. Dalej, w kącie pokoju stała ogromna dębowa szafa na ubrania, uszkodzony wieszak na płaszcze i kominek. Kiedy zobaczyła palący się w nim ogień, doznała uczucia niepohamowanej tęsknoty. Wspomnienia znowu powróciły. Masakrowały jej duszę w sposób najbardziej brutalny z możliwych. Nie potrafiła się pohamować i dotknęła dłonią mokrej, zimnej szyby, jakby chciała przeniknąć przez nią i znależć się w środku saloniku. Na podłodze w salonie leżał pies; czarny cocker spaniel. Zwierzę spało. Joanna przez chwilę zastanawiała się, do kogo należy ów pies, po chwili jednak przymknęła oczy. Wiedziała już. Wewnętrzny głos odpowiedział jej na pytanie. Piękne psisko - pomyślała i zdobyła się na uśmiech. Posiadała w sobie wiele uczuć, które mieszały się ze sobą. W jednej chwili odczuwała przygnębienie, oszołomienie, w innej zaś spełnienie, ulgę i szczęście. Nie wiedziała, skąd wzięły się te wszystkie emocje na raz. Kotłowały się w niej, a ona bezbronna, poddawała się każdemu. W pewnej chwili dostrzegła jego uśmiech. Doznała szoku, który zdawał się trwać wieki, który już nigdy nie miał zamiaru ustąpić. Przeszył ją ból, którego tak dawno nie odczuwała, ból, który mieszał się z tęsknotą i pragnieniem. Rozszarpywana przez moc żalu dusza zdawała się rozpadać na kawałki. Dostrzegła Dominika. Śmiał się, ale przez grubą szybę nie słyszała nic, poza wichrem, który przybrał na sile. Zdawało jej się, że ogląda niemy film z nim w roli głównej. Miał wciąż te same policzki, które porośnięte kilkudniowym zarostem, wraz z długim nosem i wysokim czołem tworzyły idealną, piękną twarz. Patrzyła na niego, dusząc w sobie niewyobrażalny żal i tęsknotę. Mężczyzna uśmiechał się nieznacznie. Nie był sam. Obejmował kobietę. Była naga, o figurze niemal idealnej. Joanna nigdy wcześniej jej nie widziała. Kompletnie obca twarz wywołała nagły przypływ smutku i drżenie rąk. Patrzyła jak jej mężczyzna całuje obce usta, jak dotyka kosmyki jasnych włosów, należące do obcej kobiety. Wstrząśnięta Joanna nie potrafiła wykonać żadnego ruchu. Wbijała wzrok w szybę nie mogąc powtrzymać się od płaczu. Nerwowo ścierała łzy z policzków, ale pojawiały się nowe. Jak mógł jej to zrobić? Jak mógł? Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła; jej mąż, tam był jej mąż. Niemy film trwał nadal. Kobieta w objęciach Dominika zaczęła rozpinać mu koszulę, którą ściągnęła jednym zwinnym ruchem. Ta wylądowała na dywanie, obok psa, który pomachał wesoło ogonem, po czym wybiegł z salonu. Jedna dłoń powędrowała wzdłuż torsu mężczyzny, kierując się do rozporka spodni, druga zaś; ozdobiona złotą bransoletą, pieściła jego włosy. Była piękna, była naprawdę piękna; Joanna pomyślała o sobie. Nigdy nie miała tak długich włosów jak tamta kobieta, nigdy nie posiadała w sobie takiego blasku, który emanował na odległość. Pomyślała, że była do niczego. Poczuła się jak szmata, jak wyrzucona za drzwi szmata, która nikomu już nie będzie potrzebna. Zaszlochała, ale nikt jej nie usłyszał. Dominik... jej ukochany Dominik. Mężczyzna dotknął nagich ud dziewczyny; były lekko opalone, zapewne na solarium. Zaczął wodzić palcem naookoło jej pępka. Z wymalowanym na twarzy pożądaniem starał się zapanować nad podnieceniem, które narastało w nim z sekundy na sekundę. Przytulił ją do siebie i pocałował w czoło, a potem pozwolił, aby rozpięła mu rozporek i ściągnęła spodnie. Nie miał założonych majtek. Jego naprężony penis otarł się o brzuch kobiety, która dotykając go delikatnie prawą dłonią przygryzła wargi i pochyliła się, aby pocałować członek w sam jego czubek. Zaśmiała się - zapewne uwodzicielsko. Powiedziała coś, ale Joanna nie usłyszała co. Odezwał się także Dominik; wypowiedział dwa, może trzy słowa. Joanna starała się rozpoznać słowa po ruchu jego warg, ale nie zdołała. Wypowiedział je zbyt szybko, poza tym momentalnie obrócił się odsłaniając pośladki. Zawsze posiadał świetny tyłek - umięśniony, ale bez przesady, świetnie wyrzeżbiony przez naturę tyłek, który teraz należał już do innej... Kiedy Joanna pomyślała o wspólnie spędzanych nocach, o przysięgach, jakie sobie złożyli, poczuła, że za chwilę zapadnie się pod ziemię, że jakaś siła przygniecie ją tak bardzo, że zniknie z powierzchni ziemi na zawsze. Kobieta za szybą okna usiadła na kanapie. Trzymając w ręku penis Dominika, zmusiła go, aby także usiadł. Patrząc mu prosto w oczy, zaczęła wolno masować jego nabrzmiałe przyrodzenie. Miała wilgotne usta, gotowe na to, aby... Dla Joanny był to najgorszy koszmar, jaki mogła sobie wyobrazić, w jej umyśle kotłowało się tyle myśli, że sama nie mogła nad nimi zapanować. Zadawała sobie pytanie, co ona tu jeszcze robi? Powinno jej juz tu nie być. Powinna go nienawidzić za to, co jej zrobił. Nie potrafiła jednak odejść. Nie umiała oderwać wzroku od scen, jakie miała przed oczyma. I wciąż go kochała. Nieodparcie i całą sobą kochała Dominika. Łzy w jej oczach błyszczały niczym uliczne neony; najprawdziwsze na świecie łzy. Tak dawno nie płakała. Aż do teraz. Poczuła się znowu sobą. Dlaczego? Dlaczego to uczucie było dla niej takie obce? I dlaczego zrodziło się właśnie teraz? Kochali się na kanapie; z początku powoli, ekscytując się każdym dotykiem ciał, póżniej przyśpieszyli. Siedząca na Dominiku kobieta poruszała się bardzo szybko, pochłaniała go całą sobą. Podskakiwała bardzo wysoko, z wyczuciem i gracją. Mężczyzna nie protestował, kiedy obróciła się tyłem do niego i usiadła na jego członku ponownie. Pieszcząc palcami jądra unosiła się w górę i opadała; gwałtownie jak zwierzę. Oni się nie kochali. Pieprzyli się. Jak mogli się tak perfidnie pieprzyć? Jak on mógł? Dlaczego? Joanna nie potrafiła patrzeć dalej na to, co dzieje się w salonie. Krzyknęła z rozpaczy, zakrywając twarz dłońmi. Była zdruzgotana, trzęsła się i kiedy wykonała dwa kroki do przodu, poczuła falę mrozu, która rozprzestrzeniła się w niej w jednym ułamku sekundy. Poczuła się tak, jakby nagle wypiła mrożoną herbatę, hektolitry mrożonej herbaty. Spojrzała na zegarek, który pokazał szesnastą zero cztery. Czał stanął dla niej w miejscu. Od tej chwili już zawsze będzie szesnasta zero cztery, ten koszmar nie minie, przeciwnie; będzie trwał, aż ostatnia molekuła jej duszy rozproszy się we wszechświecie. Tępy ból orał każdy milimetr jej wnętrzności. Rozchyliła usta, jakby w nadzieii, że chociaż odrobina cierpienia ulotni się, ale on trwał nadal i nie zamierzał mijać. Wiedziała, że nie ustąpi. Ostatni raz spojrzała w okno. Ujrzała Dominika. Szczytował prosto na twarz tamtej kobiety. Jego penis wycelowany był między jej oczy i po chwili strumień gorącej spermy wytrysnął wprost na jej nos, usta i podbródek. Joanna zamknęła oczy. Dostrzegła znajomą ciemność, ale nawet w przenikliwym mroku czuła narastający z każdą chwilą ból... Na zawsze razem pośród wszystkiego naprawdę wierni pośród zgiełku strachu wierni prawom naszych serc - Joanna i Dominik Krzyknęła. Był to krzyk rozpaczy, której najdrobniejsze kawałeczki zdawały się przeplatać z jej umysłem, torturując, szarpiąc i szatkując jej całe jestestwo. Nie wiedziała, jakim sposobem dostała się do tego pokoju. Wiedziała tylko, że ból jaki nią owładnął wzmagał się i nie potrafiła go pokonać. Szklane ściany świadczyły o tym, że przebywa w jakimś apartamencie, bardzo podobnym do tych z warszawskiego hotelu Intercontinental. Wyjrzała przez okno i dostrzegła maleńkie ulice, a samochody przypominały matchboxy. Znajdowała się przynajmniej na czterdziestym piętrze, być może nawet na pięćdziesiątym. Wokoło panowała cisza, jedynie tykanie zegara, który wisiał na ścianie, utwierdzało ją w przekonaniu, że przebywa w świecie rzeczywistym. Na podłodze leżał krwistoczerwony dywan przypominający rozjechane przez walec zwierzę. Gwałtownie obróciła głowę, kiedy usłyszała kroki dochodzące z wąskiego korytarzyka, dzielącego maleńką kuchnię od salonu. Przestraszona wyjęła z torebki niewielki scyzoryk. Nie wiedziała, skąd wziął się w jej torebce, nie miała pojęcia, jakim cudem znalazła się na takiej wysokości w tym dusznym apartamencie, ale wyczuwała Dominika. Wszedł pewnie do pomieszczenia, ubrany w sportową marynarkę i dżinsy. Zdawał się być czymś podniecony. Na jego twarzy gościł uśmiech i kiedy podszedł do maleńkiego barku, wyciągnął butelkę szampana i oświadczył: - Kochanie, dostałem tę pracę. Możemy teraz świętować. Przygotuj się na długą podróż, jutro z rana wyruszamy do Manchesteru. Joanna zastygła w bezruchu. Nie wiedziała, co ma zrobić z rękoma, a już w ogóle nie wiedziała, co zrobić ze scyzorykiem, który trzymała w dłoni. Dominik patrzył wprost na nią, przez krótką chwilę nie była pewna, czy wypowiedział te słowa do niej, lecz już po chwili wiedziała, że nie myli się. Jego spojrzenie powędrowało na jej dekolt. Uśmiechnął sie szeroko i oświadczył: - Wyglądasz bardzo pięknie, jak królowa. Jak moja królowa - zabrzmiał bardzo dumnie. Otworzył szampana i nalał w dwa kieliszki; jeden z nich podał Joannie. - Milczysz - powiedział - Nie lubię, jak milczysz. Nie odpowiedziała. Nie wyciągnęła nawet ręki, aby odebrać kieliszek. - Byłaś u Nataniela? Kochanie, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, nie przpuszczałem, że zaoferują mi taką pracę. Mam ochotę krzyczeć! Jeszcze nigdy nie czułem się tak, jak teraz. W dodatku jesteś tu ze mną, jesteś obok i nawet nie wiesz, jakie to dla mnie szczęście. Zaczęła sobie przypominać chwile, które już przeżyła. Pamiętała ten hotel. Pamiętała podniecenie Dominika, kiedy dostał tę pracę. To było... ...kilka lat temu. Podróż do Manchesteru była wspaniałą podróżą, pokazał jej miasto, byli w każdym klubie, odwiedzali co drugą restaurację, jedli kolacje przy świecach. Po prostu świętowali. Ale nie teraz. Teraz coś było nie w porządku. Ogarnął ją niepokój. - Kochanie? - usłyszała - Czy wszystko w porządku? Wyglądasz na przestraszoną. Dobrze się czujesz? Co robisz z tym scyzorykiem? Podszedł do niej, ale tylko na odległość kilku metrów. Wpatrzony w jej twarz nadal się uśmiechał. Emanowała z niego czułość, zawsze był troskliwym mężem. Wiedział, jaka jest wrażliwa, jak potrafi się wszystkim smucić i robił co mógł, aby z jej twarzy nie znikał uśmiech. - Jesteś najpiękniejszą kobietą na całym świecie i uczynię absolutnie wszystko, co zechcesz. Upił łyk szampana, następnie zrzucił z siebie marynarkę, która spoczęła bezwładnie na maleńkim łóżku. Odebrał jej scyzoryk z dłoni i przez chwilę zapatrzył się w jego ostrze. - Czy wiesz, że teraz nasze życie się odmieni? - zapytał. Potem nie słyszała już słów Dominika, tylko ciche szepty obcych ludzi, których dostrzegła jak wchodzą przez ogromną bramę z kutego żelaza. Znajdowała się w palmiarni. Pomieszczenie było olbrzymie, wszędzie dookoła rosły drzewa różnych gatunków, w maleńkich stawach ogrodzonych płonącymi świecami pływały kolorowe ryby, a po środku ludzie rozmawiali ze sobą i uwieczniali swój pobyt w palmiarni na fotografiach. Panowała niemiłosierna duchota. Joannie chciało się pić, pot spływał po jej czole niemal ciurkiem. Pamiętała to miejsce. Pamiętała je dokładnie. To właśnie tutaj Dominik zabrał ją podczas pobytu w Manchesterze. Spędzili w palmiarni pół dnia na rozmowach, odpoczynku i popijaniu zimnych drinków. Kiedy go ujrzała, coś w niej pękło. Był taki roześmiany, taki dumny i szczęśliwy. Z aparatem cyfrowym przewieszonym przez szyję podszedł do niej i usiadł obok na małej ławeczce. Pachniał wodą kolońską i czymś jeszcze. To był jego zapach, którego tak bardzo jej brakowało. Miała teraz okazję, aby wtulić się w niego, aby poczuć jego dotyk. Siedziała jednak sztywno na ławce, nie wykonując żadnych ruchów. - I jak ci się tutaj podoba? - zapytał Dominik, całując ją w policzek. Poczuła nagły przypływ ciepła. Nie było ono wywołane wysoką temperaturą panującą w pomieszczeniu, ale jego obecnością, jego towarzystwem, za którym tak bardzo tęskniła. - Pięknie tutaj - odparła, nie do końca zdając sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Ogromne drzewo o potężnym pniu zdawało się obejmować ją swymi zgrabiałymi ramionami. Oszołomiona spojrzała Dominikowi w twarz. Był dokładnie ogolony, ubrany w koszulkę polo i krótkie spodenki. Pamiętała to miejsce. Chciała zapomnieć, ale nie potrafiła. Z niezrozumiałych dla niej powodów powróciła tutaj i nie miała pojęcia w jakim celu. Dominik patrzył na nią z zaciekawieniem i kiedy się odezwał, zamurowało ją. - Kochasz mnie? Przełknęła ślinę i przymknęła na moment oczy. Przez krótką chwilę zobaczyła sad, poczuła, zimny wiatr na sobie, a potem dostrzegła okno. Ujrzała nagiego Dominika w objęciach innej kobiety. - Jak mogłeś mi to zrobić? - zapytała przez zęby. - Słucham? - Dominik wyglądał na zaskoczonego. Wytrzeszczył oczy i oparł się na ławce - Kochanie, chyba nie rozumiem, co chcesz powiedzieć przez to pytanie. - Nic, tylko tyle, że bardzo mnie zraniłeś. Jak mogłeś? - Zraniłem? - pochylił się nad nią - W jaki sposób? - Dominiku, tak bardzo cię kocham... Chwilę potem nie dostrzegała już niczego, prócz gęstwiny mroku, która rozpostarła się przed nią. Zniknęły drzewa, ryby i ci wszyscy ludzie. Zniknął także Dominik. Pozostała ciemność i nic poza nią. Kiedy spojrzała na swój zegarek, ponownie odniosła wrażenie, że coś jest bardzo nie w porządku. Wskazywał szesnastą zero cztery. Sekundnik leniwie posuwał się do przodu, ale wskazówki tkwiły wciąż w tym samym punkcie. Spojrzała na zegar pobliskiego kościoła; szesnasta zero cztery - z niepokojem stwierdziła, że traci zmysły. Szła ulicą, którą niegdyś przechadzała się z Dominikiem. Teraz śledziła go. Starała się robić wszystko, aby jej nie zauważył. Bała się. Nie wiedziała do końca czego, po prostu czuła się zagubiona. Być może to właśnie zagubienie, jakie ją opętało, było przyczyną tego lęku. Zdesperowana, szła w bezpiecznej odległości. Obserwowała. Zaczynało się ściemniać; niebo przybrało barwę ołowiu, zwiastując nadchodzący deszcz. Temperatura nie przekraczała dziesięciu stopni celsjusza - spadała i robiło się coraz chłodniej. Dominik szedł pewnie, jak zawsze. Stawiał kroki jak model na wybiegu. Jak mógł? Jak mógł zachowywać się w ten sposób przy niej? Był teraz taki sam, wykonywał te same ruchy, co kiedyś. Nie zmienił się wcale. Pozostał taki sam. Rozpłakała się. Zdawała sobie pytanie; dlaczego właśnie ją musiało spotkać coś takiego? Nie zasłużyła sobie na to. Jak Bóg mógł ją tak ukarać? Kobieta, z którą szedł Dominik była blondynką; wysoka, o piwnych oczach, niewielkim zadartym nosie i dołkach w policzkach. Ubrana w futro, co chwila stawała przed Dominikiem i posyłała mu głęboki pocałunek. Jej język penetrował każdy zakamarek jego wnętrza, jakby chciała wyssać z niego całą energię, pochłonąć go. Joanna patrzyła w skupieniu raz na nią, raz na mężczyznę, którego kochała. Kipiał w niej gniew, złość i żal, których nie mogła opanować. Miała ochotę krzyczeć w niebogłosy. Trzymali się za ręce. Joanna przystanęła na chwilę, patrzyła jak się oddalają. Ruszyła za nimi wolnym krokiem, ale wiedziała, że długo nie zniesie tego widoku. Pozwoliła im odejść. Na koniec zauważyła, jak znowu ją całuje, jak wkłada w jeden krótki pocałunek swoje wszystkie uczucia. Zamknęła oczy i kiedy je otworzyła, pozostała sama na pustej ulicy. Rozpostarła ręce jak anioł, a potem wydała z siebie głośny lament, który trwał nieprzerwanie do momentu, aż upadła. Leżała w kałuży zimnej wody i uderzała dłonią o mokry asfalt. Nie miała dokąd pójść, skazana tylko na siebie długo jeszcze patrzyła w niebo, jakby oczekując, że ktoś stamtąd zstąpi i zabierze ją do krainy wiecznego szczęścia. - Kochanie, jak wrócisz z pracy, zjemy wspólną kolację. Przyrządzę coś oryginalnego, co ty na to? - zapytał Dominik, wciskając klakson, kiedy przejeżdżając przez skrzyżowanie zauważył starszą kobietę, która z dwiema ogromnymi torbami wypełnionymi po brzegi zakupami, najwyrażniej chciała przejść przez jezdnię na czerwonym świetle. Joanna była zaszokowana i kompletnie zdezorientowana. Nie wiedziała, jakim sposobem znalazła się w aucie Dominika. Siedziała sztywno w fotelu i próbowała sobie przypomnieć ostatnie chwile. Gdzie była? Co robiła? Kiedy pomyślała o cierpieniu, jakie jej zadał, miała ochotę go uderzyć. Siedział teraz tuż obok, z łatwością mogła to zrobić. Pragnęła odegrać się w najmniejszym stopniu za to, co jej zrobił. - Obiecaj, że będziesz na siebie uważała - odezwał się Dominik, kiedy dojeżdżali do centrum miasta - Ja pojadę jeszcze do firmy zobaczyć, czy wszystko gra. Zadzwonię, jak zajadę do domu, dobrze, skarbie? Nie odezwała się. Kipiał w niej gniew, którego nie potrafiła z siebie wyrzucić. Zaciskała pięści na fotelu, wbijając paznokcie głęboko w jego materiał. - Dobrze się czujesz? - usłyszała pytanie. - Tak. - Wyglądasz na zdenerwowaną. - Jak mogłeś mi to zrobić? - wysyczała, wpatrując się w boczną szybę. Zaskoczył ją widok zielonych liści na drzewach, oraz podążających ulicami ludzi w krótkich spodenkach, mini - spódniczkach, polówkach i sandałach. - Nie rozumiem? - żdziwił się Dominik, ograniczając znacznie prędkość samochodu, gdyż przed nimi na ulicy utworzył się dość spory korek. - Rozumiesz doskonale i nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi! - prawie krzyknęła Joanna, posyłając mężowi piorunujące spojrzenie. Trwało ono chwilę, ponieważ potem ponownie wbiła wzrok w szybę za oknem. - Co tu się dzieje? - odezwała się; już znacznie ciszej. Młody mężczyzna, zmierzający na dworzec metra, ubrany w krótkie spodenki i bezrękawnik, pomachał jej ręką w geście pozdrowienia. Patrzyła na niego, jak na odmieńca, który dopiero co wykluł się z ptasiego jaja. Słońce świeciło ze wszystkich stron, grzało niemiłosiernie i Joanna dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że jest jej gorąco. Ubrana w koszulkę na ramiączkach i dżinsy czuła się strasznie skrępowana. - Kochanie, zaczynam się o ciebie martwić - odezwał się Dominik; tak nagle, że drgnęła na siedzeniu jak porażona prądem. - Skończ - odcięła się. Mężczyzna posłał jej spojrzenie pełne żdziwienia i niepokoju. - Co się stało? - bąknął. Kiedy stali w oczekiwaniu, aż zielony passat przed nimi w końcu ruszy, Joanna rozpłakała się; po raz kolejny. - Jak mogłeś? - wydukała, chowając twarz w dłoniach. Dominik spojrzał na nią, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Przełknął ślinę i kiwnął głową. - Ale co? - zapytał ledwo słyszalnie - co jak mogłem? Kochanie, nie rozumiem, o co ci chodzi. Co się stało? - Pieprzyłeś się z nią, widziałam dokładnie! Pieprzyłeś się z nią! Jego ręce ześlizgnęły się z kierownicy. Wbił w nią wzrok, rozchylił wargi i jęknął coś nierozumiale. - Co? - udało mu się wykrztusić - co zrobiłem? - Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. - Boże, skarbie, czy ty wiesz... - Wiem, Dominiku i wiedz, że nie musisz mi się z tego tłumaczyć. Zabiłeś mnie, wiesz o tym? Zabiłeś mnie tym. - Czym? O czym ty mówisz? - prawie krzyknął. Zdawał się być zdesperowany, przejęty i zaszokowany. Nie spuszczając wzroku z żony, zapytał? - Kochanie, wytłumacz mi o co ci chodzi? Joanna zamknęła oczy; była roztrzęsiona i nie potrafiła odpowiedzieć od razu. Słyszała przyśpieszony oddech Dominika, a potem odgłos klaksonu za sobą. Dominik najpierw spojrzał we wsteczne lusterko i kiedy zobaczył minę rozwścieczonego kierowcy w samochodzie stojącym za nimi, z początku nie wiedział, o co chodzi. Dopiero po chwili zauważył, że auta przed nim oddalały się w dość szybkim tempie. Korek ustąpił. Wcisnął pedał gazu niemal do samej podłogi i wymamrotał: - Nie spodziewałem się, że będziesz w stanie posądzić mnie o coś takiego. Joanna poczuła w sobie jeszcze większy gniew, nabierała coraz większej chęci, aby go uderzyć. Pragnęła tego. - Ty gnoju - nie krzyknęła tym razem. Wyszeptała te słowa, nie mogąc uwierzyć, że przeszły jej przez gardło. Póżniej poczuła chłód, który ogarnął ją ze wszystkich stron i narastał. W jednej chwili, trwającej ułamek sekundy znalazła się w sypialni. Było to miejsce, w którym spędziła wiele nocy, w którym zasypiała obok niego i budziła się gotowa na to, aby spędzić kolejny szczęśliwy dzień. Ubrana w białą suknie do samej ziemi czuła przeszywające jej ciało zimno. W sypialni paliła się tylko lampka nocna; mała kryształowa lampka, którą Dominik kupił w Pradze na aukcji. Często kochali się przy jej świetle. Teraz leżał nagi na szerokim łóżku, z głową skierowaną na bok. Miał zamknęte oczy i całkowicie oddawał się chwili... Pochylała się nad nim i ssała jego penisa. Jej włosy były rozrzucone na ciele Dominika, który wydawał z siebie ciche, wypełnione ekstazą westchnienia. Wyglądał jak marzyciel śniący najbardziej ekscytujący sen swego życia. Ona zaś wyglądała jak najodważniejsza dziwka, chcąca jak najlepiej wykonać swoją robotę. Jej usta były pełne, o grubych wargach, które czule pieściły cały członek Dominika. Pomagała sobie ręką. Podtrzymywała jego genitalia, masując od czasu do czasu jego pomarszczony worek mosznowy. Joanna stała jak zahipnotyzowana. Wpatrywała się w to wielkie erotyczne widowisko, jakby był to jedynie film. Za każdym razem, kiedy spoglądała na twarz swojego mężczyzny, doznawała silnego wstrząsu, jakby ktoś uderzał w jej serce ciężkim młotem. Czuła się odtrącona, zraniona. Była jak odszczepieniec, który wyklęty przez nabliższych, został pozostawiony na pastwę losu. Oczy Dominika otworzyły się, jęknął i dotknął włosów kobiety. Spojrzała na niego figlarnie, nie wypuszczając z ust twardego jak skała penisa. Ten wzrok jeszcze bardziej go podniecił. Było widać, że z ledwością powstrzymywał przeszywające jego nagie ciało dreszcze. Kochanka Dominika uwolniła w końcu penisa ze swych ust. Zakołysał się leniwie, cały czas gotowy na to, aby uwolnić z siebie całą zgromadzoną energię. - Jak się czujesz? - zapytała nagle; posiadała delikatny, miękki głos. - Wspaniale - odparł mężczyzna, podnosząc się na łokciach. Spojrzał kobiecie w oczy i uśmiechnął się - Jesteś niesamowita - dodał. - Dopiero ci pokażę, jaka jestem niesamowita - usłyszał w odpowiedzi. Objęła go mocno i zaczęła lizać szyję. Wbijając paznokcie w skórę jego pleców całowała jego uszy, policzki, usta. Kucała nad nim całkiem naga; jej różowy srom unosił się zaledwie kilka centymetrów nad jego sterczącym penisem. Miała długie umięśnione nogi jak tancerka, jak akrobatka, a duże, cieżkie piersi zdawały się miażdżyć jego tors. Joanna stała dokładnie przy nich, wpatrywała się w każdy ich ruch, słyszała każdy szept i każde jęknięcie. Nie obawiała się, że ją dostrzegą. Po prostu stała przy łóżku, a żal i ból narastał w niej z sekundy na sekundę. Poddała się otępieniu i smutkowi, pozwoliła, aby wszystkie negatywne, wykańczające ją uczucia owładnęły jej ciałem i duszą. Dominik nagle krzyknął. - Już nie potrafię wytrzymać! - wysyczał, a potem roześmiał się. Kochanka - całkiem poważna - dalej całowała jego szyję. Po chwili pieszcząc dłońmi jego uda, pochyliła się nieznacznie i liżąc na zmianę; raz jeden, raz drugi sutek Dominika, mruczała niczym kotka. Nie oczekiwała jakiejkolwiek inicjatywy z jego strony. Kiedy chciał dotknąć jej ramienia, odepchnęła go delikatnie, nie przestając całować. Przykucnęła nad nim jeszcze niżej, prawie dotykając sromem jego członka. Nie wytrzymał i uniósł swoje ciało, a z jego ust wydobył się głośny jęk. Kobieta zahihotała. Sięgnęła po penis Dominika i przyłożyła go sobie do pochwy. Przez minutę masowała nim swoje wargi sromowe, drażniła łechtaczkę, wzdychając cicho do ucha kochanka. - Proszę - wymamrotał Dominik, nie mogąc wytrzymać napięcia. Usiadła na nim. Oplotła go nogami tak, aby nie mógł się uwolnić. Jego członek znalazł się w niej, pochłonęła go. Joanna nadal tkwiła w tym samym miejscu, nie poruszając się. Obserwowała każdy ruch mężczyzny; patrzyła jak jego mięśnie naprężają się, jak poskręcane włosy łonowe stykają się z jej włosami. Wciąż czuła nowe fale chłodu, przemierzające jej wnętrze. Patrzyła. Kochanka Dominika, poruszała się szybko i płynnie. Penis raz wysuwał się z niej, raz chował, mruczała i jęczała głośno przy każdym pchnięciu, jakie jej zadawał. W umyśle Joanny ciężki młot zadawał ciosy; jeden po drugim. Zdawało jej się, że upada, choć tak na prawdę stała cały czas w jednym miejscu. Nie mogła pozwolić, aby to trwało nadal. Nie mogła mu na to pozwolić. Należał do niej. Tylko do niej. Podeszła bliżej łóżka. Nie spodziewała się, że jest zdolna to zrobić. Fizycznie było to niemożliwe, jednak momentami to, co człowiekowi wydaje się nierealne, staje się prawdziwe. Tak zawsze powtarzał jej ojciec - pomyślała o nim przez ułamek sekundy, po czym jej prawa stopa stanęła na łóżku. Krótko potem patrzyła na nich z góry. Stała na łóżku bosymi stopami w samej tylko sukni. Zobaczyła plecy kochanki Dominika, oraz jego rozczochrane włosy. Musiała się temu przeciwstawić. Musiała przerwać więzi, które ich wiązały. Coś wewnątrz niej podpowiadało, aby nie wykonywała kolejnego ruchu. Zlekceważyła ten głos i wykonała ruch. Zrzuciła z siebie suknię i stanęła w lekkim rozkroku pomiędzy kochankami. Była naga tak, jak oni; jej blade, delikatne niczym aksamit piersi zakołysały się leniwie. Duże, przypominające dwie maliny sutki sterczały wysoko w górze, nie z podniecenia, lecz z paraliżującego zdenerwowania. Kierując wzrok na ujeżdżającą Dominika kobietę, wiedziała już, że uda jej się... Przykucnęła na łóżku tak ostrożnie, jakby w obawie, że zostanie dostrzeżona. Dotknęła ręką miękkiej pościeli i znowu poczuła wszechobezwładniającą złość. Prawie kipiała w gniewie, który nakazywał jej jak najszybciej wykonać kolejny ruch. Poczuła słodki zapach perfum tej kobiety; tej bezczelnej żdziry, która odebrała jej sens życia. Zadrżał jej podbrudek, ale obiecała sobie, że tym razem zachowa spokój, tym razem powstrzyma łzy i nie rozpłacze się. Zacisnęła mocno zęby i wyciągnęła lewą dłoń przed siebie. Wyczuła ciepło spoconego ciała kochanki. Kobieta nadal pochłonięta była stosunkiem. Po jej długiej szyi spływały kropelki potu, drapała niemal całe ciało Dominika, zachowywała się jak wygłodniały zwierz, który za chwilę rozszarpie swoją ofiarę na tysiące kawałeczków. Śliski penis zagłębiał się w jej wnętrzu; pojawiał się i znikał, a jądra uderzały rytmicznie o jej pośladki. Dla Joanny nie było juź teraz odwrotu. Spojrzała na twarz swojego męża i kiedy ujrzała na niej zbliżający się orgazm, krzyknęła i wślizgnęła się niczym spłoszony węgorz w ciało jego kochanki. Nie poczuła nic; żadnego bólu, dezorientacji, jedynie przyjemność, która narastała z każdą chwilą. Czuła nadchodzący orgazm i bardzo trudno było jej zapanować nad sobą. Próbowała wyszarpnąć się z miłosnego uścisku, ale była bezwładna. Coś żyło w niej, poruszało za nią każdą cząstką ciała, odczuwało przyjemność. Jej przyjemność. On był jej, należał do niej, zawsze tak powtarzał. Krzyknęła, ale nikt jej nie usłyszał. Powieki Dominika zadrżały. Wiedziała, że za chwilę eksploduje w nią strumieniem gorącej spermy, wypełni ją całą nasieniem, a potem powie, że bardzo ją kocha. Prawie uwierzyła w to, że tak właśnie się stanie. Nie mogła sie teraz poddać. Musiała walczyć o swoje. Wmawiała sobie, że nie podda się, nie tym razem. Ponownie krzyknęła i ponowiła próbę wyszarpnięcia się z niewidzialnych objęć. Coś unosiło jej ciało i zmuszało je do... znajdowała się w kleszczach, które nie chciały jej puścić. Nie mogła skupić myśli. Przed jej oczyma stanął obraz wcześniejszych chwil spędzonych z Dominikiem, które kompletnie ją opętały. Jego uśmiech, jego opalone słońcem ciało, jego zaczesane do tyłu na żel włosy, jego mięśnie, nagi tors, zapach, piersi, penis... Zbliżała się pierwsza fala orgazmu. Poczuła na sobie jego dotyk. Objął ją mocno i przydusił do siebie, zaciskając mocno szczęki. Zajęczał głośno i odrzucił głowę do tyłu. Ktoś jeszcze jęknął. Ona. Była w niej. Siedziała w jej ciele i nie pozwalała się oswobodzić. Dziwka. Joanna wydobyła z siebie wrzask, który odbił się echem w jej własnych uszach. Był to wrzask rozpaczy i przygniatającego bólu, ryk agonii, który prawie rozsadził jej uszy. Ktoś jeszcze krzyknął; równie głośno. W zasadzie to nie krzyknął, lecz ryknął z przerażenia. Ujrzała twarz Dominika; pociągłą, pokrytą kropelkami potu. Patrzył wprost w jej oczy, drżąc na całym ciele. Czuła, jak jego członek wiotczeje. W jego oczach malował się strach i przerażenie. Patrzył tylko na nią. Potem poczuła, jak ktoś uderza ją mocno w kark; przeszywający dreszcz sprawił, że wykonała kilka gwałtownych ruchów. Coś odrzuciło ją na kilka metrów. Runęła na podłogę pewna, że ma złamane obie ręce. Nie czuła jednak żadnego bólu fizycznego. Mogla ruszać palcami. Z pewnością nie złamała żadnej kończyny. Kolejny krzyk rozległ się po całym salonie. Dominik zerwał się z łóżka, wykrzykując niezrozumiale jakies słowa. Joanna dostrzegła jego kochankę. Siedziała na skraju łóżka; zdawała się być równie przerażona, jak on. Posklejane od potu włosy odgarnęła nerwowym ruchem do tyłu. - Co się dzieje? Co się stało? - zadawała w kółko te same pytanie, ale Dominik zajęty był czymś innym. Krążył po salonie, jakby w poszukiwaniu swoich pantofli. - Była tu, była tu, była tu - zawodził, nie wiedząc co z sobą zrobić. Trząsł się na całym ciele, które w ułamku sekundy, niczym za sprawą czarodziejskiej rożdżki, pokryła gęsia skórka. - O czym ty mówisz? Kto tu był? Gdzie? - Była tutaj - powtarzał Dominik, rozglądając się po całym salonie. Joanna obserwowała każdy jego nerwowy ruch. Nieco oszołomiona czuła w sobie satysfakcję. Udało jej sie osiągnąć cel, teraz musi dopilnować, aby już więcej nie zbliżył sie do niej. Musi czuwać bardziej, niż kiedykolwiek. On należał do niej. Sam tak powiedział - kiedyś, bardzo dawno temu. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Wstała i sięgnęła po swoją suknie. Nie odczuwała chłodu, wręcz przeciwnie; było jej gorąco. Jej sutki były twarde. Obiecała sobie, że następnym razem, kiedy sytuacja powtórzy się, tylko ona zaczerpnie przyjemności. Będzie się z nim kochać i pieścić każdy centymetr jego ciała. Nie dostrzegali jej. Wiedziała o tym i była świadoma swojej sytuacji. Przyczyna wciąż stanowiła dla niej tajemnicę, ale to się w tej chwili nie liczyło. Liczył się tylko on i obietnica. Spojrzała na zegarek. Szesnasta zero cztery. A więc czas nadal stał w miejscu. Ostatni raz spojrzała na zdezorientowanego Dominika, który w tej chwili szukał swoich spodni, póżniej jej wzrok padł na jego kochankę. W milczeniu obejmowała swoje piersi, jakby chciała je ukryć. Niepokój, jaki malował się na jej chudej twarzy dodatkowo usatysfakcjonował Joannę, która wolnym krokiem podeszła do solidnych dębowych drzwi wyjściowych. Nie obracając się za siebie, opuściła dom. Przez następnych kilka dni śledziła niemal każdy ruch Dominika, starała się usłyszeć każde słowo wypowiadane do kobiety, z którą zamieszkał. Miała na imię Angelika, pracowała jako stylistka w salonie mody, jeżdziła nowiuśkim pontiakiem, a jej ulubionym kolorem był różowy. Na samą myśl o tym Joannie zrobiło się niedobrze. Obserwowała każdy jej ruch, starała się panować nad złością wymieszaną z żalem, oraz nad bezradnością, kiedy tak bardzo miała chęć rzucić się w objęcia DOminikowi. Za każdym razem, kiedy próbowała, kończyło się to fiaskiem. Dlaczego? - zadawała sobie to pytanie tak często, jak często Angelika powtarzała Dominikowi, że go kocha. Dziesięć razy dziennie, nieustannie mówiła mu, że znaczy dla niej wszystko. Kochali się o każdych możliwych porach dnia i nocy; z samego rana, przed pracą Dominika, w południe, kiedy oboje mieli wolne, wieczorami i w środku nocy. Kochali się pod prysznicem, na biurku w biurze Dominika, na kuchennym stole, na dywanie w sypialni, nawet w windzie między czwartym, a czterdziestym trzecim piętrem Warsaw Trade Center. Teraz szła ulicą, nie orientując się w ogóle w terenie na jakim przebuwała. Czuła w sobie narastające zagubienie i wewnętrzny ból, którego nie potrafiła zdefiniować. Mogła podążać ulicą Piękną w Warszawie, albo Głogowską w Poznaniu, z pewnością nie zorientowała by się która jest która. Szła jedną albo drugą, albo jeszcze inną, w zupełnie innym mieście, być może w obcym kraju. Najważniejszy był Dominik. Zbliżali się do cmentarza. Jednak zamiast grobów, przed jej oczyma pojawiła się zaludniona ulica. Z nieba lał się deszcz, a ona czuła fizyczne zimno. Silne podmuchy wiatru utrudniały koordynacje jej ruchów. Pędziła przed siebie w przekonaniu, że zdąży na podjeżdżającą do krawężnika taksówkę. Ktoś z niej wysiadł i trzasnął drzwiami. Trąciła łokciem jakąś kobietę, która krzyknęła za nią obrażliwe słowo, ale Joanna nie zareagowała. Parła przed siebie, widząc, jak taksówka powoli rusza od krawężnika. Uniosła obie ręce, po czym stwierdziła, że to nic nie da. Kiedy miała się zatrzymać, dostrzegła drugą taksówkę, która zatrzymała się dokłdnie na tej samej ulicy, niemal w tym samym miejscy, co poprzednia. Joanna z nadzieją, że tym razem uda jej się złapać taryfę, przyśpieszyła. Minęła ludzi stojących na przystanku autobusowym, po czym skręciła w lewo, kierując się w stronę jezdni. Musiała zdążyć. Przebiegnie przez jezdnie i wsiądzie do samochodu. Potem będzie czas na złapanie oddechu. Odżyła w niej nadzieja, że zdąży do domu przed przyjazdem Dominika. Wbiegając na jezdnię nie zauważyła nadjeżdżającego tramwaju. Rozległ się dżwięk przypominający zgrzyt rozrywanych łańcuchów, który zdawał się trwać i trwać; był donośny, metaliczny i nie miał końca. Ucichł dopiero wtedy, gdy tramwaj zatrzymał się kilkanaście metrów dalej. Ciało Joanny leżało na torach tuż przed metalowym potworem. Głowa kobiety skierowana była twarzą w dół, tak, że nikt nie mógł dostrzec zdartej z niej skóry. Krew wypływała jedynie z dość głębokiej rany na nadgarstku. Joanna nie czuła już nic. Dostrzegła cmentarz. Padający deszcz zmywał z jej długiej sukni plamy świeżej krwi. Stała pośrodku wąskiej alejki między rzędami grobów. Dominik pochylał się nad jednym z nich. Pomnik wykonany był z marmuru, a w wazonie dwie sztuczne gerbery przyjmowały na siebie ciężar nasilającego się deszczu. Ujrzała Angelikę, która trzymając Dominika za rękę, wpatrywała się w tablicę nagrobną. W pewnej chwili wykonała krok do przodu i klęknęła na mokrej ziemii. Odmawiała wieczny odpoczynek. Kiedy skończyła modlitwę, wydobyła z torebki znicz; mały czerwony znicz, który postawiła na pomniku. Dominik zapalił go, po czym przykucnął nad grobem. Joanna nie była pewna, czyj to grób. Kiedy podeszła bliżej, doznała uczucia nieodpartego przerażenia, zaszokowania i strachu. Miała wrażenie, że pękają jej kości, że rozsypują się proch, z którego powstała... Na tablicy nagrobnej widniało jej nazwisko. Wyryte litery tworzyły imię Joanna. Nazwisko, data urodzin... i data śmierci... Umarła. Zginęła. Zamknęła na moment oczy, aby skupić myśli. Wiedziała już. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła Dominika; był przygnębiony. Smutny. - Bardzo ją kochałeś, prawda? - Aglelika. Nie udawała żalu. Stała obok Dominika i przygryzała dolną wargę. - Tak, skarbie, kochałem ją. Była dla mnie wszystkim. - Wiem, jak cierpiałeś. - Nawet nie przypuszczasz, ile lat minęło, zanim doszedłem do siebie. - Wiem, skarbie. - Tak naprawdę chyba nigdy nie pogodziłem się z jej... - Ona zawsze pozostanie w twojej pamięci. - Wiem - I zawsze będzie przy tobie. I ja będę. - Tak bardzo ją kochałem. - Wiem, Dominiku. - Teraz mam ciebie... - Nie opuszczę cię. Joanna również cię nie opuściła. Zawsze będzie przy tobie, czuwa nad tobą. Wiem o tym. - Kocham cię. - Ja ciebie też kocham. Jedna, przepełniona smutkiem, zimna jak lód łza spłynęła po policzku Joanny. Nie potrafiła zapanować nad ogarniającym ją żalem i tęsknotą. Coś wewątrz niej pękło. Poczuła, że to koniec... On był. Zawsze będzie. A ona pozostanie przy nim, kiedy nadejdzie taka potrzeba. Nie opuści go. Stała obok swojego grobu i modliła się. Modliła się za ich szczęście, a kiedy spojrzała na swój zegarek, zobaczyła, że czas ruszył z miejsca. Szesnasta zero pięć. Mogła odejść. Zanim ruszyła przed siebie, ostatni raz spojrzała na tablicę nagrobną. Poniżej jej imienia i nazwiska, daty urodzin i śmierci, widniała przysięga, którą złożyli sobie z Dominikiem dawno temu: Na zawsze razem pośród wszystkiego naprawdę wierni pośród zgiełku strachu wierni prawom naszych serc - Joanna i Dominik Spuściła nisko głowę, a potem wyszeptała: - Amen. -
Dziękuję Fera
-
To chyba dobrze???;) Pozdrawiam serdecznie
-
Leszek - ;) Pedro - ;) Nie chciałbym być w skórze Twojego psa, kiedy już wróci;)
-
j.renata - dzięki, cieszę się, że na tak;) Pedro - To opowiadanie jest stare, bardzo stare. Ostatnio trochę w nim "pogrzebałem" i pomyślałem, że wrzucę na stronkę. Dzięki za komplement. Chociaż nie uważam się za utalentowanego. Piszę, bo to mnie odpręża... to miłe kiedy ktoś napisze taki komentarz, jaki Ty napisałeś przed chwilą. Pozdrawiam serdecznie
-
Dzięki natalio za komentarz. Apropos perfumów - masz rację, sprawdziłem i obstaję przy swoim, gdyż jest poprawnie. Masakrycznie - uwielbiam horrory, także tworzyć... i cieszę się, że tak to nazwałaś- masakrycznie - uwielbiam ten zwrot;) Pozdrawiam serdecznie
-
Leszek - to bardzo stare opowiadanie, poprawiane sto albo i więcej razy, mam jednak sentyment to tego tekstu, jak narazie opublikowałem go jedynie tu, bo byłem ciekawy co o nim myślicie. Zdaję sobie sprawę, że mogłoby być lepsze;) Cieszę się jednak, że jesteś na tak:) Fruzia - dziękuję, bardzo mi miło. Dżgnął - pewnie chodzi o "ż" zamiast z z kreseczką, jednak na mojej klawiaturze nie mogę tego znaku utworzyć nawet za pomocą alta+x. Chyba, że chodzi niewłaściwy zwrot, jeśli masz inną propozycję, będę wdzięczny za jej "uwidocznienie" ;) natalia - błąd z guzikami już poprawiony:) Miło, że zakończenie nie wywołało kompletnego znudzenia;) Pozdrawiam. Pozdrawiamw szystkich serdecznie
-
Czy jestem idiotą? Ostatnio wciąż słyszę, że brakuje mi piątej klepki. Sam nie wiem co mam o tym myśleć. Z całą pewnością jestem inny, niz ci wszyscy ogoleni na łyso playboye pędzący za karierą i poświęcający dla niej wszystko, rozbijający się w lśniących BMW, Buickach, Chevroletach, czy Porsche. Jeśli tylko dlatego jestem idiotą, w porządku. Jakoś to przyjmę do świadomości. Coś ciągle mi mowi, że sedno mojej osobowości tkwi w jakimś martwym punkcie, którego ja sam do końca nie poznałem. Nawet nie potrafię tego wyjaśnić. Jesteś mną? Gdybyś był mną, wiedziałbyś co chcę powiedzieć. Jestem odmieńcem, zdaję sobie z tego sprawę. Uświadomiłem to sobie już dawno temu, kiedy po raz pierwszy usłyszałem od babki słowa: "Jesteś naznaczony, musisz uważać na siebie bardziej, niż ktokolwiek inny." Myślicie, że wiedzialem o co jej chodzi? Nie miałem bladego pojęcia. Pech. To o to chodziło babce. W moim przypadku sprawa przedstawiała się inaczej, niż dla ogolonych na łyso playboyów. Często, kiedy o tym myślę zastanawiam się, dlaczego? Dlaczego ja? Nawet babka nie znała odpowiedzi. Pamiętam, kiedy pierwszy raz czarny kot przebiegł mi drogę. Nie potrafię opisać, jakie uczucia drzemały we mnie dzień póżniej, gdy dowiedziałem się, że moja matka została zamordowana. Ktoś dżgnął ją szesnaście razy nożem w brzuch, potraficie to sobie wyobrazić? W jednej chwili straciłem najcenniejszą mi osobę. Tak bardzo ją kochałem, do dzisiaj żałuję, że nigdy jej tego nie powiedziałem. Do dziś błądzę wzrokiem w poszukiwaniu jakiegoś znaku od niej. Czarny kot - kiedy widzę jego ślepia, kiedy widzę, że zbliża się zamykam oczy i odwracam się na pięcie. Już zawsze będzie mi się kojarzył z tamtym dniem. Patrząc na czarnego kota, już zawsze przed moimi oczyma będzie pojawiala się wizja mojej matki mordowanej przez jakiegoś skończonego psychopatę. Pech. Dlaczego ja? Dlaczego ja muszę być naznaczony? To pytanie spędza mi sen z powiek. Miałem dwadzieścia cztery lata, kiedy odwiedził mnie przyjaciel ze studiów. Zobaczyłem go przez wizjer w drzwiach i z uśmiechem na twarzy pomyślałem: "Nie jestem jednak taki samotny. On przyszedł do mnie, tak, to naprawdę mój znajomy i przyszedł tylko do mnie." Wyobrażacie sobie? Przez tyle lat przebywacie w zamkniętym pomieszczeniu, żyjecie w ciągłym lęku, w samotności... i nagle dostrzegacie znajomą twarz... Otworzyłem drzwi i podałem mu rękę. Czułem jak w moich oczach gromadzą się łzy. Wtedy uświadomiłem sobie swój błąd i przypomniałem słowa babki mówiącej łagodnym głosem: "Przywitania i pożegnania, pamiętasz? Zapomnialeś już? Nie wolno ci robić tego, gdy druga osoba stoi na zawnątrz. Nie przez próg, chłopcze. To przynosi pecha, to straszny przesąd, musisz zwracać uwagę na to, z kim i gdzie się witasz. Nie czyń tego przez próg". Zadrżałem wtedy. Nogi ugieły się pode mną i prawie upadłem. Tylko tyle pamiętam z tego spotkania. Dwa dni póżniej z przerażeniem, niemal w akcie desperacji zadzwoniłem do niego. Odebrała jakaś kobieta, prawdopodobnie jego żona i oświadczyła, że nie mogę rozmawiać ze znajomym, gdyż on nie żyje. - Udał się do sklepu - wymamrotała kobieta, co chwila przerywając, nie mogąc zapanować nad szlochem - Nie wrócił już. Potrąciła go ciężarówka... Pech. Po raz kolejny chodziło wlaśnie o to. O nic innego. Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, przez co przechodziłem, to był niekończący się koszmar, droga bez powrotu, którą musiałem pokonywać codziennie. Studiowałem notatki, które sporządziła mi babka. Dotyczyły rozmaitych przesądów. Musiałem je wszystkie spamiętać i wystrzegać się pechowych sytuacji. Owo wystrzeganie wiązało się z dalszą samotnością, z obłędem, w który popadałem. Nie rozmawiałem z nikim. Byl moment, kiedy przez dobre dwa miesiące nie wychodziłem z mieszkania, a kiedy dzwoniłem po pizzę prosiłem, aby zostawiali ją na wycieraczce przed drzwiami, gdyż bałem się stanąć twarzą w twarz... z drugim człowiekiem. Mając dwadzieścia osiem lat pojechałem na zaproszenie do Manchesteru. Moja kuzynka wychodziła za mąż, miałem być swiadkiem. Nie odmowiłem, nie mogłem odmówić, chyba sami rozumiecie? Wciąż myślę o tym, co się wtedy wydarzyło i zastanawiam się, dlaczego tak się stało? Czytałem póżniej notatki babki, szukałem wiadomości w internecie, ale nie znalazłem niczego na temat przesądów dotyczących ślubów, weselnych imprez, oraz pary młodej. A jednak oboje zginęli podczas podróży poślubnej. Katastrofa lotnicza. Gdyby nie fakt, że zginęło w niej ponad sto dwadzieścia osób, uznałbym się za skazanego na całkowitą samotność. Skazanego na przebywanie w zamknięciu. Że tak powinno być upewniłem się rok póżniej na przedstawieniu w teatrze. Nie spodziewałem się, że ujrzę tam kominiarza. Nie mogę w to uwierzyć, do dzisiaj mam sny o człowieku ubranym na czarno... Co prawda był to aktor w przebraniu, lecz to nie ma znaczenia w kwesti przesądu, według którego człowiek zobaczywszy kominiarza, powinien odnależć wszystkie guziki w swoim ubraniu i dotknąć ich. Tylko dotknąć. To głupie. Czy ja nie jestem idiotą? Ale to działa. Na mnie to działa, wierzcie mi lub nie, ale to dzieje sie naprawdę. Odszukałem wtedy wszystkie guziki. Jak się póżniej okazało, przeoczyłem jeden, znajdujący się przy rękawie koszuli. Był to guzik zapasowy wszyty od spodu, na wypadek gdyby któryś z centralnych guzików odpadł. Guzik zapasowy. Zapomniałem. Nazajutrz we wszystkich gazetach, które przeglądałem tłustym drukiem mogłem przeczytać: "Niespodziewana śmierć aktora teatralnego. Lekarze badają przyczyny zgonu trzydziesto sześcio letniego..." Pech. Jak długo to mogło trwać? Jak długo? Popadłem w depresję, z ktorej żaden lekarz nie potrafił mnie uleczyć. Nie mieli pojęcia na co cierpię. Jak długo? - pytałem - Jak długo jeszsze? Nigdy nie byłem w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Byłem sam, kompletnie nie zdolny do tego, by trzeżwo myśleć. Tak, rozpiłem się. Po roku stałem się alkoholikiem. Pewnego dnia musiałem opuścić mieszkanie. Głód alkoholowy był silniejszy. Narzuciłem ciepły płaszcz, gdyż w tamten pażdziernikowy wieczór było naprawdę zimno, deszcz lał jak z cebra, a szybkość wiatru przekraczała pewnie grubo sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Wyszedłem na ulicę. Ze spuszczoną głową, tak aby nie wzbudzić niczyjego zainteresowania, dodatkowo w wełnianej czapce, sunąłem jak zjawa w kierunku sklepu. Pamiętam tłum ludzi zgromadzony przy jednej z ulic. Niektórzy krzyczeli, część z nich stała nieruchomo, inni z przerażeniem w oczach patrzyli na widok, jaki rozpozcierał się przed nimi. Wypadek samochodowy. Zobaczyłem ogromną ciężarówkę z naczepą, oraz samochód osobowy, był to chyba ford escort. Ogromny osiemnastokołowiec przechylony był pod kątem czterdziestu pięciu stopni, przygniatając kołami escorta. W każdej chwili ciężarówka mogła z powrotem opaść na asfalt, a wtedy z auta osobowego nie pozostało by zbyt wiele. Miazga - tylko to słowo usłyszałem w swojej głowie. I ci biedni ludzie uwięzieni w samochodzie... Kiedy dostrzegłem czym wypełniona jest przyczepa, osłupiałem. Było za póżno na ucieczkę, za póżno na cokolwiek. Tłum był coraz większy. Widziałem ich agonię pomimo, że stali żywi. Widziałem śmierć zaglądającą do ich oczu. Mój Boże, proszę, nie - pomyślałem i wtedy ogromna naczepa przechylona dośc mocno na bok, przewrócia się. Pech. Przypomniały mi się słowa babki: "Uważaj na lustra, one przynoszą najtragiczniejszą i najokrutniejszą śmierć, wystrzegaj się ich..." Naczepa z łomotem uderzyła o asfalt. Kilka osób krzyknęło. Ja krzyknąłem najgłośniej, było już za póżno. Za póżno, za póżno na cokolwiek. Rozległ się dzwięk tłuczonego szkła; był tak głośny, że musiałem przysłonić swoje uszy dłońmi. Zobaczyłem, że kilka innych osób uczyniło to samo. Z naczepy wypadły lustra, jedno po drugim: ogromne, w miedzianych, brązowych i srebrnych ramach. Wszystkie tłukły się momentalnie po zetknięciu z ziemią. Miliony szklanych kawałeczków pokryło ulicę w promieniu dobrych kiludziesięciu metrów. Spojrzałem na tłum ludzi, który z minuty na minutę powiekszał się. Ludzie przybywali zewsząd. Ciekawscy gapie rozmawiali ze sobą półsłówkami, wymieniali spojrzenia, przede wszystkim jednak wpatrywali się w zmiażdżonego przez koła ciężarówki escorta. Nie byli świadomi tego, co ich czekało. To tak bardzo mnie bolało, tak bardzo, nigdy nie zgadniecie co czułem. Ci ludzie nie mieli pojęcia co się stanie. Do dzisiaj mnie to prześladuje. Do dzisiaj, moi drodzy. Pomimo, że tkwię w zamknięciu, że moim domem jest zakład dla obłąkanych, pamiętam twarze tych ludzi; niemal każdą z osobna. Oglądałem je wtedy po raz ostatni... Oni naprawdę nie byli świadomi. Nie byli świadomi.
-
"ta perfuma"? Przyznam, że nie miałem pojęcia, że to się tak odmienia. Serdecznie Ci dziękuję za przeczytanie utworu i za komentarz. Koślawe zwroty postaram się poprawić;) Do poczytania!
-
Jeśli jesteś aż tak bardzo głodny, zapraszam do przeczytania "Jestem głodny" mojego autorstwa;) Po strawieniu tej lektury pogadamy o żarciu;) Pozdrawiam
-
23 kwietnia 2004, Piątek Jestem głodny. Tak, jak zwykle bywa po godzinie 23, odczuwam ogromną ochotę, aby coś przekąsić, jednak najpierw mam w planach opisanie dzisiejszego dnia. A jest co opisywać, zatem posiłek może zaczekać. Obudziłem się wyjątkowo późno, bo grubo po siódmej. Zwykle wstaje już o piątej, gdyż nie lubię wylegiwać się do późnych godzin. Jestem jednym z tych ludzi, którzy twierdzą, że spanie to strata cennego czasu. Kiedy myłem zęby, będąc już po śniadaniu, na które składała się jajecznica z bekonem i kilka grubych skibek chleba z masłem, usłyszałem dzwonek do drzwi. Z początku pomyślałem, że to pewnie znowu ta stara bżdziągwa spod szesnastki chce pożyczyć cukier, ale kiedy spojrzałem przez wizjer, ujrzałem mężczyznę w eleganckim czarnym garniturze, trzymającego w dłoni jakąś teczkę. Postałem chwilę przy drzwiach, zastanawiając się nad tym, czy przypadkiem już kiedyś go nie widziałem. W końcu otworzyłem drzwi. Mężczyzna był wysoki, miał krótko ostrzyżone włosy, kozią bródkę i pachniał perfumami Dolce & Gabbana. Dopiero wtedy zobaczyłem, że przedmiotem, który trzymał w ręku nie jest teczka, tylko czarna, lśniąca walizka. " Dzień dobry " - powiedział donośnym głosem, który zupełnie do niego nie pasował. Zapytałem, o co chodzi, a on na to, czy może wejść do środka. " Zajmę panu naprawdę niewiele czasu, a jestem przekonany, że będzie pan zainteresowany tym, co mam do zaoferowania " - dodał, lekko się uśmiechając. Taki uśmiech zwykle wabiąco działa na kobiety, lecz jeśli chodzi o mnie, odparłem krótko: " Nie " Przymierzałem się do tego, aby zamknąć drzwi, ale mężczyzna zwinnie wsunął się do mieszkania i z przepraszającym wyrazem twarzy powiedział: " To naprawdę nie zajmie wiele czasu, a na pewno pana zainteresuje. Wiem, że jest pan doskonałym kucharzem, kochającym dobre jedzenie, przyrządzone przez siebie. Wiem także, że zna się pan na perfumach i bardzo je kocha, zapach ma dla pana ogromne znaczenie i przywiązuje pan do niego dużą rolę ". Nie miałem pojęcia, skąd dowiedział się o mnie tych rzeczy, które oczywiście były prawdą, jednak nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. " Nie jestem niczym zainteresowany " - rzekłem spokojnie i poprosiłem nieproszonego gościa, aby opuścił moje mieszkanie. Facet roześmiał się, co lekko mnie zdenerwowało. Już miałem powiedzieć, że jeśli nie wyjdzie grzecznie z mojego mieszkania, to zadzwonię na policję, ale wtedy otworzył walizkę, kładąc ją na maleńkim stoliku pośrodku korytarza. Ujrzałem kilka kolorowych flakoników o różnych rozmiarach, od kilku do kilkuset mililitrowych, wypełnionych jakimiś cieczami. Domyśliłem się, że były to perfumy. " Przez blisko osiem lat pracował pan w perfumerii i jest pan doskonale obeznany w zapachach" - Mężczyzna mówił płynnie, wydawał się starannie dobierać każde słowo, jakby bał się, że niewielkie chociaż zająknięcie może go srogo kosztować. " Nie przyszedłem tu po to, aby wcisnąć panu chłam, nie jestem akwizytorem, ani nikim podobnym. Sądzę jednak, że mam coś, co spodoba się panu i nie mogę się już doczekać, kiedy zrozumie pan, o co mi chodzi". Gadał jak skończony wariat, ale trzeba było przyznać, że pasja, z jaką cedził każde słowo spowodowała, że spytałem; " O co konkretnie panu chodzi? " - Krążył naokoło walizki, jak psiak zainteresowany małą myszką, która właśnie wyszła ze swojej norki. " Jednak w jakiś sposób udało mi się pana zainteresować " - powiedział z dumą - " Jestem bardzo ucieszony z tego powodu. Czy moglibyśmy gdzieś usiąść i porozmawiać? " - kiedy szeroko się uśmiechnął, zobaczyłem jego białe, jak śnieg zęby. Był bardzo schludny, zadbany i elegancki. Wyglądał mi na dość zamożnego człowieka i chyba był niegroźny. Przynajmniej tak mi się wydawało. Zaprowadziłem go do jednego z dwóch pokoi i poprosiłem, aby usiadł w fotelu. Kiedy zaproponowałem mu kawę odmówił, nie chciał też napić się wina, ani nawet wody mineralnej. Usiadłem zatem na drugim fotelu i spojrzałem na niego pytająco. Było mi trochę duszno i oblewałem się potem, ale to nie było w tamtej chwili dla mnie zbyt istotne. Ciekawiły mnie flakony w jego walizce. Wpatrywałem się w nie uważnie. Ułożone były w dwóch rzędach po pięć butelek, które kształtem nie przypominały żadnych znanych mi perfum. Mężczyzna chrząknął głośno i zaczął mówić: " W walizce znajduje się dziesięć flakonów wypełnionych po brzegi perfumami, których zapachów pan z pewnością nie zna, mimo, iż nawąchał się ich pan całe mnóstwo. Nie są to żadne podróbki, które często sprzedaje się na rozmaitych targach po niższej cenie. To są wyjątkowe perfumy ". Słowo "wyjątkowe" wypowiedział przymykając na chwile oczy tak, jakby chciał podkreślić magię tego wyrazu. Ostrożnie wyciągnął jeden z flakonów i podał mi go do ręki. Buteleczka była niewielka, wiśniowego koloru, znajdowało się w niej niewiele ponad dziesięć mililitrów płynu. Była chłodna w dotyku. " Proszę odkręcić " - powiedział podniecony. W skupieniu popatrzyłem na flakonik, po czym delikatnie odkręciłem błyszczące wieczko. Prawie natychmiast poczułem zapach. Był ujmujący; słodki, jakby owocowy. Mężczyzna miał rację: nigdy czegoś podobnego nie wąchałem. To było coś innego, coś naprawdę przejmującego. Zapach szalenie przypadł mi do gustu. Przymrużyłem oczy. " Skąd pan to ma? " - zapytałem po krótkiej chwili. Opanowanym głosem mężczyzna w garniturze odpowiedział: " Jest na razie tajemnicą wszystko, co dotyczy tych perfum, nazwa firmy, która je produkuje jest nowa i na pewno pan o niej nie słyszał. Brzmi ona "hunger" i nie ma jej jeszcze na rynku." " Hm " - westchnąłem cicho, nie przestając delektować się niebiańskim zapachem. Z pewnością nie był on zwyczajny. Pachniał luksusem. " Widzę, że podoba się panu ta woń, i wcale się nie dziwię, to tylko jeden z dziesięciu zapachów, jaki mam przy sobie, za chwile pozna pan resztę tego cudu." Nie mogłem się doczekać, kiedy poprosi mnie, abym otworzył kolejną butelkę. Byłem przejęty jak niemowlę, które za chwilę napije się mleka z piersi matki. Przez chwilę próbowałem porównać ten zapach do jednego z wielu, które znałem. Jednak żaden z zapachów Hugo Bossa, Giorgio Armaniego, Kenzo, Yves-Saint Laurent czy Gucciego nie przypominał ani trochę tego z małej czerwonej buteleczki. Nie potrafię teraz trafnie opisać tego zapachu. Był słodki, nawet bardzo, może trochę brzoskwiniowy, albo morelowy, nie wiem. Po prostu cudowny. Kiedy została mi wręczona druga buteleczka, zadygotałem z podniecenia. W pośpiechu otworzyłem flakon i zacząłem wąchać. Ten zapach prawie powalił mnie na kolana; ostry, intensywny jak Chanel nr5, słodkawy jak Hugo i tajemniczy jak Rush Gucciego, zdecydowanie damski zapach. Rozkoszny. Skojarzył mi się z domem nad brzegiem jeziora, polnymi kwiatami, wanilią. " Wspaniały " - wyszeptałem. Mężczyzna w czarnym garniturze przytaknął i zapytał: " Bardzo by pan chciał posiadać jeden z tych zapachów, prawda? Jest pan bardzo podekscytowany ". " Owszem " - odparłem natychmiast- " ale obawiam się, że nie stać mnie na kupno ani jednego. I to prawda, jestem podekscytowany." " Zatem mam dla pana niespodziankę. Proszę ocenić, który z nich jest najlepszy i najbardziej fascynujący, a potem proszę go zatrzymać dla siebie". Popatrzyłem na niego i spytałem: " To jakaś forma promocji? Reklamy? " " Nie, nic z tych rzeczy, jestem tu, bo wiem, że pan zna się na sprawie i potrafi rozpoznać dobry zapach. Dlatego też firma po przejrzeniu pana dokumentów stwierdziła, że najbardziej nadaje się pan na osobę, która mogłaby wydać opinię na temat owych perfum. W zamian za to otrzyma pan jeden z flakonów. " " Teraz rozumiem " - odpowiedziałem" - Zatem nie ma sprawy, myślę, że powinienem czuć się zaszczycony". Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, a ja zacząłem wąchać i oceniać inne zapachy. Muszę przyznać, że były ujmujące, wprost niebiańskie i byłem pewny, że firma szybko zabłyśnie na rynku. Kiedy skończyłem delektować się ostatnim zapachem, usłyszałem: " Teraz proszę wybrać sobie jeden". Nie miałem wątpliwości, który zatrzymać. Chwyciłem do ręki kilkudziesięciomililitrową złotą buteleczkę i oświadczyłem, że ten zapach najbardziej mi się podoba. " Zatem, jest już pana ". " Dziękuję serdecznie ". " To ja bardzo dziękuję. Na wszelki wypadek zostawię swoją wizytówkę. Myślę, że pan zadzwoni niedługo, przynajmniej taką mam nadzieję." " A dlaczego miałbym dzwonić? " - zapytałem nieco zaciekawiony. " Hmm "- facet roześmiał się - " Po prostu porozmawiać "- dokończył już bardziej poważnym tonem. Nie wiedziałem dokładnie, o co mu chodziło, ale miałem jeszcze jedno pytanie, które od razu zadałem: " Kiedy zaczynaliśmy rozmowę, powiedział pan, że wie, iż dobrze gotuję. Wiedział pan, że z zawodu jestem kucharzem i powiedział pan też, że to spotkanie dotyczyło będzie również tej dziedziny. Czy mogę się dowiedzieć, co pan miał na myśli? " Oczy mu zabłyszczały, kiedy rzucił na mnie swoje spojrzenie. Odpowiedział po chwili: " To, proszę pana, również jest tajemnicą. Sam pan zobaczy, co miałem na myśli." " Sam zobaczę? Obawiam się, że nie rozumiem " " Proszę mi wierzyć, że zrozumie pan niebawem " Dziwny facet to był, stuprocentowy ekscentryk. Kiedy wyszedł, przez moment stałem w przedpokoju myśląc o naszym spotkaniu, po chwili poszedłem do pokoju zobaczyć jak miewa się mój nowy perfum. Stał na stoliku, złota buteleczka lśniła przepięknie. Resztę dnia spędziłem w domu przed komputerem relaksując się przy grze w szachy przez Internet. Co jakiś czas odbierałem telefony od znajomych i rodziców, równo o szesnastej poszedłem z psem na spacer, a o dwudziestej wyskoczyłem do pobliskiego marketu po kilka puszek heinekena i chipsy o smaku ketchupowym. Teraz troszkę boli mnie głowa. Poza tym odczuwam głód. Chyba pójdę zjeść spóźnioną kolację. Nie wiem jeszcze, na co mam ochotę. Może przyrządzę smażone mielone klopsiki? Chyba tak, na samą myśl aż cieknie mi ślinka. Smażone klopsiki. Hmm. Tak sobie teraz pomyślałem, że chyba lepsze byłyby surowe. 24 kwietnia 2004, Sobota Jestem potwornie zmęczony, dzisiejszy dzień był naprawdę wyczerpujący i jestem pewien, że jak tylko skończę pisać w pamiętniku, od razu położę się do łóżka i usnę jak kamień. Wstałem równo o godzinie piątej i wyszedłem z psem na spacer. Cała dzielnica Chelsea pogrążona była we mgle. Szedłem spokojnie ulicą Cheyne Walk, delektując się świeżym powietrzem. Obok mnie woda w rzece leniwie mknęła swoim kursem. Rozmyślałem o dniu wczorajszym, o mężczyźnie z kozią bródką w czarnym garniturze, o perfumach, i o tym, co mnie dzisiaj czeka. Na siedemnastą umówiony byłem z Robertem na partyjkę pokera. Robert jest moim znajomym jeszcze z czasów studiów i jedną z nielicznych osób z tamtego okresu, z którą utrzymuję stały kontakt. Mieszka na West Endzie wraz ze swoją śliczną żoną i dwójką małych dzieci. Ostatnio dość często spotykamy się popołudniami, aby pograć w karty, obu nas to odpręża i wycisza. Powracając do porannego spaceru chciałbym opisać zachowanie swojego psa Berniego - owczarka niemieckiego, który ni stąd, ni zowąd wyrwał mi się ze smyczy i zaczął podążać w kierunku starszej kobiety, która idąc spokojnym krokiem prowadziła na smyczy białego pudla. Nie wiedziałem, co odbiło Berniemu, zawsze był bardzo spokojnym, powiedziałbym, że wręcz potulnym psiakiem, którego ulubionym zajęciem było wylegiwanie się na kanapie. Zobaczyłem, z jaką furią podbiega do pudla i jak rzuca się na niego. Toczył pianę z pyska i warczał. Ruszyłem momentalnie w jego kierunku krzycząc, aby przestał. Starsza kobieta wrzasnęła na całe gardło: " Moja Sofie, moja droga Sofie! " - zawodziła. Podbiegając do Berniego krzyknąłem, aby się uspokoił i szarpnąłem za smycz, z której się wyrwał. Wtedy zobaczyłem, co zrobił temu nieszczęsnemu pudlowi, którego sierść splamiona była krwią. Zwierzak leżał bezwładnie na trawniku, nie oddychał. Staruszka zawodziła głośno oskarżając mnie o zabicie jej ukochanej Sofie. Przykucnąłem nad pudlem i stwierdziłem, że ma przegryzione gardło, z którego wypływała parująca krew. Spojrzałem najpierw na Berniego, a potem na kobietę. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Byłem lekko roztrzęsiony. Starsza pani przysięgła mi, że osobiście dopilnuje, aby mi się oberwało za to, co zrobił mój pies. Kiedy wracaliśmy do domu spoglądałem ukradkiem na Berniego. Co chwila oblizywał zaplamiony krwią pysk. Szedł równo przy mojej nodze wymachując ogonem, jakby nic się nie stało. W domu skarciłem go za to, co zrobił. Krzyczałem na niego i wymachiwałem rękoma, aż skulił się na podłodze ze oklapniętymi uszami, patrząc na mnie jak na kata. Po chwili otworzyłem lodówkę i wyciągnąłem z niej karmę Chappi i dwie butelki heinekena. Bernie nie chciał nic zjeść. Pomyślałem, że jest trochę przestraszony i pewnie niedługo wmłóci wszystko z półmiska. " Ładnie mnie dzisiaj urządziłeś " - warknąłem, zastanawiając się, dlaczego to zrobił. Nie miał żadnych powodów, aby zagryzać tamtego psa. Myśląc o tym wziąłem piwo ze sobą i poszedłem do pokoju. Obejrzałem film na DVD "How to loose a guy in ten days", poczym wziąłem prysznic. Stojąc w łazience i patrząc w lustro, zobaczyłem wąską twarz czterdziestolatka z głęboko osadzonymi brązowymi oczami i trzydniowym zarostem. Pomyślałem, że najwyższy czas, aby się ogolić. Po goleniu posmarowałem wysuszoną twarz kremem, po czym użyłem nowego perfumu ze złotego flakonu. Przez chwile napawałem się jego zapachem, a następnie wróciłem do pokoju, aby założyć kraciastą koszulę i spodnie. Bernie spał na kanapie cicho pochrapując. Kiedy zegar wiszący na ścianie wybił piętnastą trzydzieści, nałożyłem marynarkę i wyszedłem z domu. Spodziewałem się obfitych korków, stąd też półtorej godziny zapasu czasowego. Po drodze kupiłem jeszcze kilka piw, aby gra lepiej szła, oraz białe wytrawne wino dla Sandry: żony Roberta i po paczce czekoladowych cukierków dla jego dzieciaków. Pogoda była naprawdę piękna. W samochodzie zdjąłem marynarkę, bo myślałem, że się ugotuję. I tak, jak się spodziewałem ponad czterdzieści minut ślęczałem w korkach. Do Roberta zajechałem na czas. Drzwi otworzyła Sandra, niska, szczupła kobieta o dużych piersiach i blond włosach. Zawsze bardzo mi się podobała, czego nie ukrywałem nawet przez samym Robertem. Z kuchni dobiegały mnie zapachy lazanii, oraz dziewiąta symfonia Beethovena. Osobiście nie przepadam za klasyką, wolę starsze rockowe brzmienia, takie jak Deep Purple, Led Zeppelin, Queen, czy Aerosmith. Ale nie pojechałem tam, aby słuchać muzyki, tylko pograć w karty z Robertem, który właśnie pojawił się w salonie. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko, eksponując swoje wielkie jak łopaty jedynki, po czym podał mi rękę i zaprosił od razu do niewielkiego pokoju, w którym stała jedynie mahoniowa szafa, czarny stolik z dwoma skórzanymi fotelami i sprzęt stereo. Okienne szyby przysłonięte były błękitnymi firankami. Graliśmy prawie do dwudziestej pierwszej rozmawiając, słuchając płyty "The best of Tina Turner" i pijąc piwo. Było bardzo przyjemnie. Wygrałem od Roberta prawie dziewięćdziesiąt amerykańskich dolców, zatem będzie na kilka dodatkowych puszek heinekena na jutrzejszy wieczór. W drodze do domu prowadziłem nadzwyczaj ostrożnie po wcześniej spożytych czterech butelkach piwa. Kręciło mi się w głowie i odczuwałem zmęczenie. W mieszkaniu panowała duchota. Ściągnąłem z siebie przepoconą marynarkę i odpiąłem guziki koszuli, po czym udałem się do kuchni po butelkę wody mineralnej. Upiłem trzy łyki i opłukując usta chłodną wodą poszedłem do pokoju. Tam widok, który rozpostarł się przede mną przeraził mnie. Zobaczyłem Berniego leżącego na parkiecie. Był cały umazany krwią, a dookoła niego leżały porozrzucane szczątki surowego kurczaka, oraz czegoś jeszcze, co wyglądało na rozprutego gołębia. Wszędzie walały się jakieś kości i szczątki mięsa, a ptasie pióra unosiły się jeszcze w powietrzu. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Bernie spał. Jego pysk był cały we krwi, podobnie jak połowa pokoju. Uprzątnięcie tego całego bałaganu zajęło mi dobre dwie godziny. Byłem wściekły. Zadawałem sobie pytanie: jak ten cholerny pies otworzył lodówkę i wyciągnął z niej kurczaka, skoro ten tkwił w zamrażalniku? I jakim cudem w moim mieszkaniu znalazł się gołąb? I dlaczego do jasnej cholery został on zeżarty przez najłagodniejszego psa pod słońcem? Przykucnąłem przy Berniem i spojrzałem na jego pysk cały usmarowany krwią. Zrobiło mi się niedobrze i w pewnej chwili wydawało mi się, że puszczę pawia wprost na jego łeb, ale udało mi się opanować. Rzuciłem wzrokiem na rozszarpanego gołębia. I w tym momencie doznałem szoku. Nie na jego widok, ale dlatego, że moje ręce pochwyciły resztki zmasakrowanego ptaka i zbliżyły go do moich ust. Poczułem niepohamowany głód. Czułem metaliczny zapach krwi i to spowodowało, że gwałtownie jednym ruchem szczęki odgryzłem kawałek ptaka. Czułem głód. Miałem ochotę zjeść go w całości, a w moim umyśle narodziła się złość, że Bernie nie zostawił nic dla mnie, tylko same ochłapy. Zobaczyłem, że ptak nie ma wyżartych do końca wnętrzności, więc wydłubałem ręką niewielkich rozmiarów miękkie zakrwawione serce i coś jeszcze, co najbardziej przypominało żołądek. Potem wpakowałem sobie wszystko do ust. Cieknąca po brodzie krew załaskotała mnie, więc próbując ją zetrzeć, jeszcze bardziej ją rozmazałem po całej twarzy. Byłem głodny. Rozejrzałem się po pokoju i dotarło do mnie, co właśnie zrobiłem. Krzyknąłem, odrzucając rozprutego gołębia przed siebie. Bernie obudził się i spojrzał na mnie leniwie. Pomachał ogonem i podszedł do mnie, aby się przywitać. " Co się dzieje? "- zapytałem patrząc mu prosto w oczy, ale nie odpowiedział mi. Zaskomlał tylko i wskoczył na kanapę. Po chwili już spał. Tak jak już pisałem, dwie godziny zajęło mi doprowadzenie pokoju do jako takiego ładu. Przez cały czas odczuwałem uporczywy głód. Kiedy później poszedłem do kuchni, aby sprawdzić, co znajduję się w lodówce, stwierdziłem, że nic ciekawego w niej nie ma. Były tylko pomidory, ogórki w słoiku, czerwona papryka, dwa tuziny jajek, kilka plastrów wysuszonej szynki, kilka jogurtów truskawkowych i od groma chrzanów, majonezów i ketchupów. Niczego surowego. Żadnego mięsa. Zamknąłem lodówkę. Na dziś mam dość pisania, jest już grubo po północy. Mam głowę wypełnioną myślami dotyczącymi całego dzisiejszego dnia. Zaczynają mnie one przerażać. Muszę się położyć. Wypiję jeszcze piwo i spróbuję usnąć. Jestem cholernie głodny. Ale na nic nie mam ochoty. Albo ujmę to inaczej. Sama myśl dotycząca tego, co bym zjadł napawa mnie depresyjnym lękiem. 25 kwietnia 2004, Niedziela Od razu po przebudzeniu poczułem ten zapach. Znałem go doskonale, był bardzo ujmujący, słodkawy, delikatny. Tylko jak to możliwe, że czułem go właśnie teraz? Szybko się zorientowałem, że jego woń roznosi się w całym mieszkaniu. Poszedłem do łazienki, gdzie zobaczyłem stojący pośród kilku rozmaitych buteleczek i dezodorantów złoty flakonik, ten sam, który otrzymałem od tamtego gościa w czarnym garniturze z uśmiechem a'la Jack Nicolson. Stał zamknięty na najwyższej półce między wodą po goleniu Old Spice, a dezodorantem Fahrenheit. Zadałem sobie pytanie: jak to możliwe, że czuć go w całym mieszkaniu, skoro stoi zakręcony, w dodatku za szklaną szybą szafki? To, co opiszę za chwilę zdarzyło się naprawdę. Pewnie osoba, która będzie kiedyś trzymać w ręku pożółkłe strony tego pamiętnika i zechce go przeczytać, pomyśli sobie, że jestem obłąkany. Obłąkany i zboczony. I nie będę się jej dziwił, bo po tym, co się dzisiaj wydarzyło, ja sam zaczynam myśleć o sobie jako o kimś, dla kogo prawdopodobnie najlepszym miejscem na spędzanie czasu jest wariatkowo. W pisaniu przeszkadza mi tylko głód. Jest uporczywy, nieznośny i... potworny. Nie wiem, co stanie się jak skończę pisać, wolę o tym nie myśleć. Niemniej jednak postaram się dotrwać do jutra w tym stanie. Potem pobiegnę szybko do sklepu mięsnego... Muszę kupić mięso. Surowe mięso. Powracając do tematu dzisiejszego dnia: zauważyłem, że zarówno ze mną, jak i z Berniem dzieją się naprawdę dziwne rzeczy. Wszystko zaczęło się od chwili, kiedy wróciłem ze sklepu mięsnego, w którym zakupiłem kilogram surowej kiełbasy. Wpadłem do mieszkania i nie myśląc o niczym, jak tylko o jedzeniu, zacząłem wyciągać kiełbasę z siatki. Kiedy ugryzłem kawałek, pojawił się Bernie. Piana ciekła mu z pyska i warczał na mnie. Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Kiedy zapytałem, czego chce, rzucił się szaleńczo na szafkę kuchenną, na której leżała siatka z surowym mięsem. Wtedy podałem mu kawałek kiełbasy. Widok był szokujący. Zwierzę po prostu połknęło ją, nawet nie gryząc. Potem znowu rzuciło się na szafkę, uderzając z furią przednimi łapami o kuchenny blat. Rzuciłem mu dwie kiełbasy na podłogę, tak naprawdę tylko dlatego, żeby odczepił się ode mnie i pozwolił mi konsumować. Jedliśmy łapczywie, delektując się każdym kęsem. Kiedy skończyła się kiełbasa, czułem niedosyt. Bernie ziewnął i polazł do pokoju uwalić się na kanapie. Zostałem sam w kuchni razem z pustą siatką na blacie i myślami dotyczącymi tego, co właśnie sie stało. Pragnąłem nadal mięsa. Chciałem jeść. Czułem w sobie wściekłość, niepohamowaną żądzę krwi. Żałowałem tych dwóch kiełbas, które rzuciłem psu na podłogę. Przez jedną krótką chwilę błysnęła w mojej głowie jedna myśl. Przez ułamek sekundy pomyślałem sobie o czymś, co teraz nie daje mi spokoju. Mianowicie pytanie: jak smakuje surowe psie mięso? Jestem przerażony. Nie mogę myśleć o niczym innym. Wyobrażam sobie smak, jaki posiada psia wątroba, żołądek, płuca, serce. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest normalne. Coś się ze mną dzieje. Coś bardzo niedobrego. Powoli tracę nad tym kontrolę i zaczynam obawiać się tego, co może się wydarzyć. Siedzę teraz bezradnie przy biurku i próbuję pisać. Chyba nie bardzo mi to wychodzi. Czuję głód. Nie wiem, co się dzieje. Za chwile położę się do łóżka i będę czekał na moment, kiedy usnę. Jutro odwiedzę sklep mięsny. Muszę się dobrze zaopatrzyć. Coś mi się wydaje, że mój pies także poczuł nagłą chęć na surowe mięso. Obaj poczuliśmy. Ale do jutro rana pozostało mnóstwo czasu, minęła dopiero dwudziesta druga. Przede mną długa noc. Muszę wytrwać. Postaram się, lecz... ... Co, jeśli nie będę mógł się pohamować i zrobię to? Co jeśli głód będzie uporczywy do tego stopnia, że zabiję własnego psa? Co wtedy? Boję się. Bardzo się boję. A głód świdruje moje wnętrzności uniemożliwiając mi skupienie się na czymkolwiek. 26 kwietnia 2004, Poniedziałek Nie wiem jak udało mi się zasnąć ostatniej nocy, ale najważniejsze jest to, że krótko po tym, jak skończyłem pisać w pamiętniku moje powieki nagle zrobiły się ciężkie jak ołów i prawie natychmiast po położeniu się na łóżku usnąłem. Miałem sen, w którym znajdowałem się w niewielkim pomieszczeniu, w którym unosiła się słodkawa, bardzo przyjemna woń jakiegoś bliżej mi nieznanego perfumu. Dookoła mnie płonęły ogromne świece stojące w złotych lichtarzach. Okna przysłonięte były jedwabnymi zasłonami, a z sufitu zamiast lampy zwisała bezwładnie nie zapalona świeca. Byłem sam, ale wyczuwałem obecność kogoś jeszcze. Ktoś mnie obserwował. Nie musiałem widzieć, aby zgadnąć, kto. Był to mężczyzna w czarnym garniturze z kozią bródką, to jego perfumy roznosiły się w pomieszczeniu. Wtedy ni stąd, ni zowąd na maleńkim stoliku stojącym dokładnie po środku małego pokoiku pojawiła się plastikowa misa wypełniona po brzegi ociekającym krwią mięsem. Natychmiast, instynktownie wstałem z wiśniowego skórzanego fotela, na którym wcześniej spoczywałem i podszedłem do miski. Zobaczyłem w niej dość dużej wielkości płuco, oraz mięso, które wyglądało na wyszarpnięte z ludzkiej łydki. Dotknąłem opuszkami palców ciemnego, śliskiego płuca, poczym niezgrabnie przyłożyłem je sobie do ust i zacząłem łapczywie konsumować. Krew spływała mi po podbródku i szyi, ale nie zwracałem na to uwagi. Jadłem. Nagle w narożniku pomieszczenia dostrzegłem jakiś kształt. Zrobiło się ciemno, więc nie potrafiłem rozpoznać, kto to taki. Wszystkie świece w jednej chwile zgasły, jakby dmuchnęło w nie tornado. W jednej ręce trzymając nadgryzione płuco, a w drugiej kawał mięsa zacząłem podążać niepewnie do miejsca, w którym stała jakaś istota. Podszedłem bardzo blisko, tak blisko, że poczułem smród zgnilizny i rozkładu bijący od niej z ust. Wtedy świece znowu zabłysnęły. Ujrzałem swoją nieżyjącą matkę. Patrzyła wprost na mnie. Była naga, bez włosów, ale najgorsze było to, że jej klatka piersiowa była rozpruta, jakby ktoś rozciął ją piłą łańcuchową. Zobaczyłem wylewające się na czerwony dywan wnętrzności. Upuściłem lepkie płuco z rąk, usłyszałem jak mlasnęło o podłogę. Spojrzałem na nogi swojej matki. Miała rozerwaną łydkę, widziałem białą kość. Krew kapała jak oszalała na podłogę, na którą po chwili runęło całe jej ciało. Wrzasnąłem na całe gardło i wtedy spostrzegłem, że znajduję się w łóżku. Mój podkoszulek był mokry od potu, a ja trząsłem się z przerażenia. Spojrzałem na elektroniczny zegarek stojący na nocnej szafce i zobaczyłem, że minęła przed chwilą piąta. Tym razem jednak nie miałem zamiaru wstawać, byłem osłabiony i dalej chciało mi się spać. Odczuwałem też uporczywy głód, ale był on do wytrzymania. Wtedy zabrzęczał telefon. Głośne piiiiip piiiiip piiiip rozległo się w całym mieszkaniu, więc poszedłem odebrać. Kiedy podniosłem słuchawkę i przyłożyłem do ucha usłyszałem znajomy głos: " Witam pana " " Dzień dobry " - odpowiedziałem. " O jak miło, że mnie pan poznaje, już myślałem, że będę musiał się przedstawiać "- w jego głosie wyczułem nutę ironii. " Nie musi pan " " Jak sprawuje się perfum? " - czułem, że o to zapyta. W jednej chwili odniosłem wrażenie, że ten facet ma wiele wspólnego ze wszystkim, co się ostatnio działo i co trwa nadal. " Dlaczego pan o to pyta? " " Pytam z ciekawości " - odparł. " Wszystko w porządku " Nastała chwila ciszy, poczym usłyszałem głos: " Oboje wiemy, że nic nie jest w porządku, panie Greenwood " " Co pan przez to rozumie? "- zapytałem lekko zdziwiony. " Pan doskonale wie, co przez to rozumiem " - usłyszałem w odpowiedzi. Mój rozmówca był wyraźnie rozbawiony. " Obawiam się, że chyba nie wiem " - tak naprawdę chciałem usłyszeć to od niego, przez jedną chwile pomyślałem sobie, że facet jest odpowiedzialny za mój stan, odpowiedzialny za metamorfozę, jaka we mnie nastąpiła. I jak się później okazało, nie myliłem się. " Perfum, który panu ofiarowałem " - zaczął, ale przerwał w połowie zdania, zdawało mi się, że zaciąga się papierosem w tym czasie. Kontynuował nieco głośniej i donośniej - "Perfum ten jest dość specyficzny, sam pan jednak zdążył się już o tym przekonać, prawda? " " W istocie tak było" - odparłem trzymając kurczowo słuchawkę - "Nie przypuszczałem, że to pana sprawka". " Och " - po drugiej stronie usłyszałem śmiech - "Jakże pan mógł się domyślać, nie dziwię się wcale, że o nic mnie pan nie podejrzewał, bo raczej nie miał pan podstaw. Ale w istocie to moja sprawka, a dokładniej rzec biorąc środka, który pan przyjął " " Czy pan zdaje sobie sprawę z tego, co się teraz ze mną dzieje? " Poczułem przygnębienie i strach. Nie czułem natomiast wcale złości. Ona pojawiła się później. " Oczywiście, że zdaję sobie sprawę. Teraz pewnie nie zapyta pan więcej o temat kulinariów, jaki poruszyłem na naszym spotkaniu." " Nie, nie zapytam "- burknąłem i po raz pierwszy tego dnia poczułem ssący głód. " Zatem panie Greenwood wydaje mi się, że należą się panu jakieś wyjaśnienia dotyczące całej sprawy. Mam zamiar pana poinformować o całym przedsięwzięciu firmy produkującej perfumy firmy hunger " " Nie wiem, czy mnie to zainteresuje, chciałbym jedynie powrócić do normalności, o ile to możliwe." Znowu zapanowała chwila ciszy. Słyszałem jak mój rozmówca zapala papierosa. " Widzi pan" - powiedział wzdychając - " Obawiam się, że z tym może być problem. I to duży problem. Preparat, jak pan zauważył pobudza organizm do jedzenia. Człowiek czując jego zapach odczuwa pragnienie spożycia krwi, mięsa i tak dalej, nie muszę o tym mówić". " Do czego pan zmierza? " " Musi pan zjeść żywą istotę "- padła odpowiedź. Zamurowało mnie. " Słucham? " " Doskonale wiem, że ma pan ochotę na mięso i zapewne myślał pan o tym, aby, hm, jak by to ująć..." " Zjeść czyjeś mięso? "- spytałem zaszokowany. " O właśnie "- znowu ten śmiech. Aż się wzdrygnąłem - " Musi pan poczuć jego smak, smak prawdziwego świeżego mięsa. Wiem, że ma pan psa. I że już myślał pan o tym, aby go skonsumować." " O czym pan do cholery mówi! " " Niech pan nie zadaje idiotycznych pytań. Tylko to może pana ocalić. W pana mieszkaniu umieszczone są kamery. Muszę mieć na nich zarejestrowane to, co chcę mieć zarejestrowane, a więc moment, kiedy pan zabija psa i spożywa jego mięso. Obawiam się, że to będzie konieczne. Wie pan, firma potrzebuje takiej taśmy " Otumaniony przez szok i przerażony stałem w przedpokoju, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Miałem mgłę przed oczyma i czułem straszliwe gniecenie w żołądku. " Kamery? Jakie kamery?"- spytałem. " Panie Greenwood, nie wie pan, co to kamera? "- usłyszałem ironiczny śmiech " Ma pan wspaniale poczucie humoru ". " Nie będę potrafił zjeść własnego psa "- odparłem. " Będzie pan potrafił, nich mi pan wierzy " " A co jeśli odmówię? Co jeśli natychmiast po skończeniu tej rozmowy pójdę do łazienki i wyrzucę tę cholerną butelkę za okno? ". " Obawiam się, że to nic nie zmieni. Pogorszy pan tylko swoją sytuację. Skutki tego środka są nieodwracalne. Tylko antidotum może pomóc. Zatem jeśli wyrzuci pan tą butelkę i tak pana stan utrzyma się. I nie będzie już mowy o antidotum" " Do czego pan zmierza? - denerwowałem się. Poczułem gniew, a kłykcie moich palców zbielały na słuchawce telefonu. " Musi pan użyć jeszcze trochę tego, jak pan to nazywa "perfumu", wtedy pana głód na mięso zwiększy się i nie będzie pan miał już oporów, aby zjeść zwierzaka. Ja to zarejestruję na video i od razu potem prześlę panu antidotum". " Skąd mogę mieć pewność, że rzeczywiście dostanę antidotum? Nie mam pana adresu, ani nic... Na wizytówce, którą pan mi zostawił nie ma nawet pana nazwiska, jest tylko numer komórki." " Nie może pan mieć pewności. Może pan jedynie uwierzyć mi na słowo. Chodzi tylko o zarejestrowanie tego na kasecie. Dla osobistych celów firmy" " Mogę wiedzieć, jakich? " - zapytałem czując, że jeszcze chwila i zemdleję. Cała ta sytuacja wydawała mi się nierealna. " Nie panie Greenwood, mogę jednak powiedzieć, że kaseta nie ujrzy światła dziennego" " Co potem? " " Co potem? Potem dostanie pan antidotum i będzie pan żył tak, jak jeszcze parę dni temu, i niech się pan zdecyduje szybko, pana pies robi się coraz bardziej głody i wściekły. A wiem, do czego taka wściekłość może doprowadzić. " Właśnie ujrzałem Berniego. Leżał na kanapie w pokoju. Widziałem jak podnosi łeb i jak spogląda na mnie. Zawarczał i ziewnął, a potem znowu zapadł w sen. Głos po drugiej stronie stał się cichszy, ale nadal napawał mnie przerażeniem. " Ma pan czas do wieczora na decyzję, zna pan mój numer, proszę zadzwonić jak podejmie pan już ostateczną decyzję. Wtedy powiem, co ma pan robić." " Potem, to wiem, co mam robić " " Hehe, jaki pan bystry" Miałem już odkładać słuchawkę z powrotem na widełki, kiedy usłyszałem: " Aha i jeszcze jedno. Niech pan nikogo nie miesza w to wszystko. W pana mieszkaniu są kamery i mikrofony i jeśli usłyszę, że mówi pan cokolwiek na ten temat osobom trzecim, nie skończy się to dla pana dobrze". Milczałem. " I proszę do wieczora nie wychodzić z mieszkania " " Miałem zamiar iść do sklepu " " Nie potrzebuje pan sklepu, ma pan psa " " Ty gnoju! " - krzyknąłem uderzając słuchawką o ścianę. " Niech się pan tak nie unosi, już jutro może być po wszystkim, to zależy od pana" Tylko tyle na koniec zdołałem usłyszeć. Potem odłożyłem słuchawkę, a raczej trzasnąłem nią w aparat. Zajrzałem do pokoju i ujrzałem śpiącej Berniego. "Biedny psiak" pomyślałem i rozpłakałem się jak mały dzieciak. Już późny wieczór. Ja i Bernie mamy się kiepsko. Powiedziałbym, że bardzo kiepsko. Przez cały dzień nie jedliśmy. Kiedy nasypałem psu suchej karmy, nawet jej nie powąchał, nie spojrzał także na gotowane jajka, ani na szynkę. Wiem, czego mu trzeba... Mi potrzeba dokładnie tego samego: mięsa. Oddałbym wszystko za kilka krwistych kawałków jakiegoś soczystego i surowego mięsiwa. Na samą myśl cieknie mi ślinka. Myślę o Berniem. Jestem głodny. Jestem bardzo głodny, moje ręce drżą i mam problemy z pisaniem w tej chwili. Na moim biurku leży karteczka z telefonem do świra, który wpakował mnie w to całe gówno. Nie wiem, jakim sposobem zapach oddziaływać może na apetyt. Wiem jednak, że może. Właśnie to robi. Co chwilę spoglądam na numer telefonu. Jestem głodny. Spoglądam też na Berniego. Pies był dzisiaj bardzo agresywny względem mnie. Kilka razy próbował mnie ugryźć. Nie karciłem go jednak za to. Doskonale rozumiem jego zachowanie. Biedny psiak ma niepokojąco mętne oczy. Teraz kończę pisanie. Muszę załatwić pewną sprawę. Muszę zadzwonić. Lęk, który przeniknął do mojego wnętrza nie pozwala mi trzeźwo myśleć. 27 kwietnia 2004, Wtorek Jestem umazany krwią. Cały się trzęsę. Nie umiem opanować drżenia rąk. Biedny Bernie. Boże, co ja zrobiłem? Och, Boże... Musiałem to zrobić. Musiałem go zabić, musiałem stawić temu czoła. W końcu to był tylko zwierzak. Teraz jest mu lepiej, tak to sobie tłumaczę. Nie potrafię się skoncentrować na niczym. Patrzę na me dłonie umazane jego krwią i chce mi się płakać. Jestem bezradny. Pozostaje mi tylko czekać na jakiś znak od szaleńca, przez którego to wszystko się dzieje. Czekam na antidotum. Mam nadzieję, że nie kłamał mnie. Boże, błagam spraw, aby ten horror się skończył! Staję się znowu głodny. Chyba bardzo zasmakowało mi mięso. Nie umiem powstrzymać pragnienia. Mam chęć wyjść na ulicę i zapolować. Nie mogę uwierzyć w to, co piszę. To mnie przerasta. Straciłem chęć nawet na piwo. Chcę tylko jeść, chcę jeść, tak bardzo jestem głodny. Mijają minuty, godziny, a ja stale siedzę tutaj i walczę z głodem. I dłużej już nie potrafię tego powstrzymać. Muszę wyjść. Tylko raz, tylko jeden raz, jedno ciało, jedno świeże ciało. Czas na mnie. Wychodzę... 28 kwietnia 2004, Środa Dzwonił. Przywiezie mi osobiście antidotum. Powiedział, że jest ze mnie dumny. Chrzanię go. Mam ochotę go zabić. Myślę o ostatniej nocy. Kobieta. Lat około trzydziestu. Śliczne kasztanowe włosy do ramion. Blizna na brzuchu, zapewne poporodowa. Ten smak. Niebiański. Delektowałem się każdym kawałkiem jej ciała. Spijając jej słodka krew czułem, że odzyskuję siły. Niebo nade mną wydawało się należeć do mnie. Nie potrafię tego opisać. Ale znowu czuję głód. Są jeszcze kości. Choć tyle mi zostało. Muszę poczuć ten zapach. Muszę. Trzymam kość w lewej ręce. Prawą piszę. Kość jest biała, obgryziona do czysta. Co mam teraz zrobić? Czekam na antidotum. Zauważyłem, że kiedy jestem syty czuję się lepiej, nie odczuwam strachu, lecz stan ten jest krótkotrwały. Szybko znowu staję się głodny. Tak jak teraz. Mam chęć na mięso. Uczucie jest silniejsze ode mnie, nie mam tyle energii, aby walczyć. Poddaję się. Chyba czas na mnie. 29 kwietnia 2004, Czwartek Antidotum nie działa. Jestem głodny, znowu głodny. Zabijam. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jest coraz gorzej. Mój umysł przepełniony jest skrawkami przeplatających się nawzajem myśli: mózg czternastoletniej dziewczynki, moje zęby wbijające się w szyję jakiejś kobiety, krew, krew i jeszcze raz lejąca się strumieniami krew. Jest coraz gorzej. Dłużej nie dam rady. Ten głód. Boże, ten głód... Fragmenty pamiętnika, który właśnie skończyliście czytać, należał do mojego brata, Josepha Greenwooda. Kiedy wszedłem do jego mieszkania, zastałem tam rzeź. Wszędzie dookoła walały się rozszarpane ciała ludzkie i zwierzęce. Panował niewyobrażalny smród zgniłego mięsa. Wszystkie ciała były w stanie znacznego rozkładu. Zastanawiam się, co rzeczywiście wydarzyło się w jego mieszkaniu. I na samą myśl o tym dostaję dreszczy i odechciewa mi się wszystkiego. Czuję w sobie strach i panikę nawet, kiedy siedzę wraz z żoną w naszym salonie w małym domku na West Endzie i popijamy Martini. Nie potrafię wymazać z pamięci tego widoku. Kiedy wchodziłem w głąb jego mieszkania, co chwila potykając się o zwłoki, ujrzałem widok, który nawiedza mnie po dziś dzień w nocnych koszmarach. Ujrzałem Josepha wysmarowanego krwią. Nie posiadał rąk oraz stóp. Jego brzuch był rozpruty, a wnętrzności wylewały się na podłogę. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci było... On się zjadł, rozumiecie? Najpierw poodgryzał sobie palce u rąk, a potem skonsumował resztę kończyn górnych. Następnie poodgryzał i strawił palce u stóp. A na końcu zdołał wstać i nadziać się na ostry hak wiszący w przedpokoju, służący mu zawsze do wieszania parasola. Nie mam pojęcia, co się naprawdę wydarzyło. Pamiętnik, jaki prowadził miał być cenną wskazówką dla policji, ale okazało się, że nigdzie w jego mieszkaniu nie było żadnej kartki z numerem telefonu rzekomego "gościa w czarnym garniturze", nie znaleziono tez nigdzie żadnej kamery, czy mikrofonu. Nigdzie nie było też żadnych innych odcisków palców, niż samego Josepha. Lecz kiedy wszedłem do łazienki ujrzałem małą szafkę, w której trzymał perfumy i przyrządy do golenia. Mój wzrok przykuła mała, stojąca wepchnięta między dezodoranty Old Spice i Fahrenheit buteleczka. Kiedy wziąłem ją do ręki, od razu poczułem zapach. Był oszałamiająco piękny. Pomyślałem, że bije od niego poezja. Spojrzałem w lustro i ujrzałem swoja twarz. W oczach miałem łzy, które zaczynały spływać po policzkach. 4 maja 2004, Wtorek Wiem, co mnie czeka. W oczach mam obraz mojego brata leżącego we krwi. Myślę o swojej wiecznie rozpromienionej, pełnej wdzięku i miłości żonie i dwunastoletnim synu. Nie potrafię opisać uczucia, jakie tkwi we mnie. Jest przepotężne. Przytłacza mnie. Boję się. Tak bardzo się boję. Najgorsze jest to uczucie. Ono ssie mnie. Nie wiem, co mam robić. Tracę kontrolę nad sobą i wiem, że teraz będzie tylko gorzej. Myślę o żonie. Burczy mi w brzuchu. Jestem głodny.
-
Witam serdecznie;)
-
Jestem tak kościsty, że pewnie bym Ci nie smakował;)
-
Jazda po bandzie;) To nie kawałek powieści, ale całe opowiadanie:) Nie będzie części kolejnej, żadnego ciągu dalszego;) Ale za to już jutro wrzucę tutaj dość krwawe opowiadanie... o głodzie i jego konsekwencjach;) Pozdrawiam serdecznie
-
Krótka opowiastka o Kopciuszce (z dwoma końcami)
Robert C odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Opowiadanie niczym dobry kawał; doprawdy zabawne i warto zapamiętać;) Pozdrawiam serdecznie -
Poszukiwana- żywa, lub martwa
Robert C odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zgadza się, pomysł niecodzienny, a i wykonanie bardzo dobre. Mam tylko jedną uwagę. "1 kwiecień" itp... zamieniłbym na "1 kwietnia" - pierwszy dzień kwietnia, a nie pierwszy kwiecień- kiedyś popałniałem ten sam błąd, aż ktoryś z wykładowców skorygował ten błąd i zapamiętałem. Ogólnie interesujący utwór. Pozdrawiam serdecznie:) -
Niewątpliwie masz rację i za tego typu korekty zawsze jestem wdzięczny. Bardzo często bywa tak, że pisząc coś, nie zauważa się pewnych błędów. Dopiero "ktoś" je wychwytuje. Ja mogę mieć pretensję tylko do siebie; o to, że nie zawsze je koryguję, o to, że albo nie mam czasu tego zrobić, albo dlatego, że za bardzo nie mam na to ochoty;) Dzięki za te słowa - odnoszę się do nich z pokorą i podkreślam raz jescze; poprzez moje wypowiedzi nie mam zamiaru nikogo urazić. To wspaniale, że są jeszcze ludzie na tego typu portalach, którym chce się czytać i komentować prace, a nawet interpretować je na własny sposób i doradzać apropos fabuły itp, oraz wskazywać błędy. Pozdrawiam wszystkich serdecznie:)
-
Drogi Leszku, bardzo zależy mi na opiniach czytających, zgadzam się w tej kwestii z Tobą stuprocentowo:) Nie jest jednak tak, że za wszelką cene chcę, aby mnie czytano. Nikogo nie zmuszam. Jeśli ktoś ma ochotę przeczytać dłuższe opowiadanie grozy, czyta i tyle. Piszę głównie dla siebie, oraz dla ludzi, którzy lubią mroczne klimaty. Błędy są rzeczą ludzką - a mi nie chcę się ich poprawiać- lenistwo też jest rzeczą ludzką. Chociaż powiem Ci, że od razu po napisaniu opowiadania, czytam je raz jeszcze i poprawiam błędy które rzucają mi się w oczy:)Teraz, kiedy ukończę nowe opowiadanie, przeczytam je dwa razy ( i zrobię to specjalnie dla Ciebie) ;) Pozdrawiamw szystkich serdecznie:)
-
Drogi Leszku, nie oburzaj się. jeśli swoim komentarzem w jakiś sposób Cię uraziłem, albo uraziłem Twoją pracę, przepraszam, nie taki był mój zamiar. Mój problem polega na tym, że nie mam worda, a jestem dysortografem, popełniam wiele błędów i zdaję sobie z tego sprawę:) Doceniam to, że skrupulatnie przebrnąłeś przez mój tekst i za to Ci dziękuję:)
-
Dzięki za komentarze, jednak co do korekty... wiem, że w moich opowiadanich występują błędy, czasem mni8ejsze, a czasem większe, ale nie będę żadnego poprawiał;;) Jestem na to zbyt leniwy;) Niech korektor się tym zajmie;) Pozdrawiam wszystkich serdecznie
-
Przeciągnął się leniwie na hamaku, którego czerwone jak krew linki, zaczynały boleśnie wrzynać się w jego ciało. Ziewnął i przez krótką chwilę myślał nad tym, czy nie zdrzemnąć się jeszcze chociaż pół godzinki. I tak nie miał nic ciekawego do roboty. Całymi dniami błąkał się bez celu po lasach, nie zastanawiając się nawet, dlaczego to robi. Żył w symbiozie z przyrodą, delektując się zapachem powietrza, i takie życie bardzo go satysfakcjonowało. Hamak zakołysał się, kiedy mężczyzna wstał. Jego bose stopy przylgnęły pewnie na zielonej ziemi. Czuł jej zapach: pachniała pomarańczami, wyczuwał także woń, jakie wydobywają z siebie dojrzałe kasztany. Uspokajała go, działała jak narkotyk, powodując niekiedy uczucie błogości, inspirowała go do pisania wierszy i malowania na płótnie kolejnych obrazów. Mężczyzna zawsze nosił na głowie czarny kapelusz; nawet wtedy, gdy temperatura grubo przekraczała czterdzieści pięć stopni celsjusza. Lubował się w pstrokatych, hawajskich koszulach, w których idealnie komponował się na spacerach po lesie; wśród dzikich zwierząt i barwnej roślinności. Był samotnikiem - malarzem i poetą. Spojrzał wysoko w górę, ponad wierzchołki wysokich sosen i pomachał ręką żółto - niebieskiemu ptakowi, majestatycznie poruszającemu swymi skrzydłami, który przeleciał nad jego głową, niczym strzała z łuku. Po chwili dostrzegł spadające piórko, wyciągnał otwartą dłoń przed siebie i złapał je, wpatrując się w jego kształt. Było owalne, twarde i błyszczało. Spadało z nieba z taką gracją, tak powoli i łagodnie, niczym babie lato... pomimo, że było ze szkła. Nie miał przyjaciół i był z tego powodu zadowolony. Nikt nie przeszkadzał mu podczas malowania, czy też pisania. Oddawał się tym zajęciom całkowicie. Pisząc wiersz, czy też malując obraz, jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, jakby całkowicie się ich wyzbył. Był tylko on i pędzel, on i pióro. Nic innego się nie liczyło. Udał się na plażę. Wokoło panowała martwa cisza, pomimo, iż nie był w lesie sam. Drogę co chwila przecinały mu zwierzęta kotopodobne, o ludzkich dłoniach i stopach. Ich pyski tak bardzo przypominały mu kocie, że co jakiś czas przywoływał je do siebie, mrucząc pod nosem: "Kici kici, kici kici". Te podbiegały do niego, łasiły się i miauczały. Mężczyzna gładził ich miękką sierść i mówił do nich tonem, jakim dziadek opowiada swemu wnukowi bajkę na dobranoc. Te słuchały go z uwagą, co jakiś czas przechylając łebki w bok, dając do zrozumienia, że nie chcą, aby przerywał swej opowieści. Kiedy zaszedł nad brzeg oceanu, kotopodobne zwierzęta podawały mu dłoń na pożegnanie, a mężczyzna kierował się na plażę, aby tam czerpać inspirację do namalowania kolejnego obrazu. Często przesiadywał całą noc, siedząc nieruchomo na gorącym piasku, po którym od czasu do czasu przemykały srebrzyste ryby; jedne były maleńkie, jak akwariowe mieczyki, inne zaś ogromne, jak rekiny. Przepływały w powietrzu tuż koło niego, zanurzając swe pyszczki w piasku, aby wydobywać z niego błyszczące w świetle rażącego słońca dżdżownice. Ten widok napawał go optymizmem i inspirował do tworzenia. Wiedział, że kiedy wróci do swej chaty, namaluje kolejny obraz, a potem, kiedy zapadnie noc, napisze kolejny sonet, kolejny wiersz. Spojrzał na ocean. Był spokojny jak zawsze, nie dostrzegał żadnej fali. W oddali wisiała nieruchomo biała mgła, na którą patrząc, odniósł wrażenie, że wcześniej powinien ją przyozdobić, na przykład kobiecymi ustami, bądż też jaskrawozielonkawymi gwiazdami, układającymi się w kształt Wielkiej Niedżwiedzicy. Dumał. Dlaczego nie domalował niczego na mgle? Patrzył na nią i zdawało mu się, że czegoś w niej brakuje. Westchnął. Obrócił wzrok i dostrzegł ogromną, brązową walizkę, wykonaną z drewna. Leżała na piasku kilkadziesiąt metrów od plaży. Wyrastała z niej gałązka drzewa, na której spoczywał bezwładnie zegar, wskazujący godzinę szóstą. Zegar wisiał na gałęzi, niczym placek ziemniaczany, był miękki, wykonany z płótna o białej tarczy. Identyczny zegar spoczywał przewieszony przez drewnianą walizkę; tamten wskazywał szóstą pięćdziesiąt pięć. Nie wiedzieć czemu, powiewał łagodnie na wietrze, pomimo, iż nie wyczuwało się najlżejszego nawet powiewu. Mężczyzna przymknął oczy. Słyszał własny oddech, oraz bicie serca, które niemiłosiernie szeptało mu, że czas płynie, niczym jacht, i że niedługo dobije do swej przystani. Otworzył oczy. Spojrzał na zegary; cały czas wskazywały te samą godzinę. Były martwe. Miał w pamięci tamten dzień, w którym zasiadł w swej pracowni i je namalował. Usłyszał w sobie wewnętrzny głos, który mówił mu, że kiedyś znajdzie się w podobnej krainie, gdzie każdy zegar wskazywał będzie tą samą godzinę. Pomyślał wtedy, że raj stanie się dla niego następną inspiracją... Uśmiechnąwszy się do samego siebie, ruszył powolnym krokiem w kierunku lasu. W jego głowie narodził się kolejny pomysł. Narazie nikomu o nim nie powie, po prostu zabierze się do pracy. Podekscytowany przyśpieszył kroku, maszerując w stronę wysokich, rosnących rzędami sosen. Na ich gałęziach rosły ogromne perły, a kora tychże sosen zdawała się być pokryta masą perłową, która rzucała na wschodnią część plaży przepięknie mieniące się cienie. Słońce grzało niemiłosiernie, rzucając swe promienie wprost na twarz mężczyzny, lecz ten nie zwracał na to uwagi, nie mrużył nawet oczu, podążał przed siebie, co jakiś czas poprawiając na głowie kapelusz, który zsuwał się złośliwie na czoło. Zdawał się nie dostrzegać również kotopodobnych zwierząt, które podbiegając, zaczęły ocierać się o jego łydki. Po chwili - jakby wiedziały, że nic nie wskórają - oddaliły się, miaucząc chórem. Mężczyzna dotarł do swojej chaty, której wszystkie ściany wykonane zostały z czarnej i białej czekolady. Wysoki komin w kształcie leja był okopcony, lecz nawet przy podstawie nie widać było, że jest nadtopiony. Okna nie posiadały szyb, a krótkie, wąskie parapety były nadgryzione przez różne zwierzęta. Domek stał na ogromnej, pomarszczowej kurzej nodze, która sprawiała wrażenie ledwo wytrzymywać jego ciężar, a jednak, kiedy mężczyzna zaczął wchodzić po wąskich schodach, prowadzących na maleńki taras, nawet się nie ugieła. Wokoło chatki panowała specyficzna, jasna poświata, która mieniła się, kiedy mężczyzna wykonywał gwałtowniejsze ruchy, na przykład kiedy czyścił pędzle, pocierając szybkimi ruchami włosie o ścianę domku. Wszystko prezentowało się tak nierealnie, tak nierzeczywiście. I w tym tkwiło całe pękno. Następnego dnia mężczyzna znowu udał się nad ocean. Tym razem stał wyprostowany, unosząc głowę do słońca i obserwowal ptaki, które stadami przelatywały z jednej strony plaży na drugą. Rozmyślał o płótnie, które stojące na plastkikowym stelarzu w pracowni, samo prosiło się, aby je zamalować kolejnym dziełem sztuki. Poczynił już pierwsze kroki. Wszystko było przygotowane; odpowiednie pędzle, farby i naświetlenie. Nie mógł doczekać się wieczora, kiedy to wykona pierwszy ruch zupełnie nowym pędzlem na śnieżnobiałym płutnie. Nagle usłyszał jakiś głos. Rozkojarzony spuścił wzrok i zaczął rozglądać się po okolicy. Widział tylko ciemne wzgórze, bezszelestną plażę, oraz walizę z gałęzią i zegarami. Nic więcej. Pomyślał, że to najprawdopodobniej szelest pobliskich drzew, kiedy usłyszał to ponownie; był to ludzki, dziecięcy głos wyrażający podniecenie i ogromne żdziwienie: - Tato, tato, spójrz na obraz... spójrz na obraz... - Tato, tato, spójrz na obraz... spójrz na obraz, zobacz, tam coś jest - powiedział dziesięcioletni Danny, przejęty tym, co zobaczył. Jego postrzępione włosy zjeżyły się na głowie. W Museum Of Modern Art było strasznie duszno i gorąco, gdyż nawaliła klimatyzacja. Przez ostatnie tygodnie cały Nowy York tonął w słońcu i nie zapowiadało się na ochłodzenie. Jim powolnym krokiem pokonywał wąski korytarz muzeum, rozmawiając ze swoim agentem ubezpieczeniowym Tonym Mitchellem. Tony był zarazem jego bliskim znajomym, z którym często jeżdził na ryby i polowania. Kiedy Jim usłyszał podniecony głos swego syna, uśmiechnął się do niego szeroko i zapytał: - I jak ci się podoba w muzeum? Który obraz jest najładniejszy? Chłopiec szarpnął mankiet jego koszuli i z szeroko otwartymi z przejęcia oczyma wyjąkał: - Tatusiu na tym obrazie coś się porusza - wskazał palcem na płótno Salvadora Dali'ego, surrealistycznego mistrza, jednego z ulubionych artystów Jima, który rzekł dumnie: - To "Trwałość pamięci" Dali'ego, wspaniałe dzieło sztuki, cieszę się, że akurat ono przykłuło twoją uwagę. - Tatusiu, spójrz. Wtedy Jim zobaczył coś, co na chwilę oderwało go całkiem od rzeczywistości. Na obrazie pojawił się człowiek, którego nie powinno tam być. Siedział na plaży i zdawał unosić ręce wysoko do nieba, nosił czarny kapelusz. - O matko, skąd to się tam wzięło? - wymamrotał podchodząc bliżej. - Jim, co powiesz na to, abyśmy się powoli stąd zabierali? Zgłodniałem śmiertelnie - odezwał się Tony, szczerząc zęby do Danny'ego, który rzucił mu tylko przelotne spojrzenie, po czym znów zaczął wpatrywać się w obraz. Jim pobladł, gdy ujrzał nagle, jak nieznajomy na obrazie opuszcza ręce i wstaje. Patrzył na to niesamowite zjawisko, czując nieodparte wrażenie, że gdzies już tego człowieka widział. Mężczyzna wykonał kilka kroków, następnie przystanął. Jim patrzył w jego nadzwyczaj wyrażną twarz i nie wierzył własnym oczom. Idealnie komponowała się z resztą obrazu, jakby namalowana w tym samym okresie, tym samym pędzlem i farbą, co reszta płótna. Tajemnicza postać na obrazie spojrzała wprost na niego. Poznał ją od razu. - Salvadore - wydukał ociekając potem. Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie, następnie ruszył przed siebie z wyrazem twarzy człowieka, który za chwilę odda się swemu powołaniu.
-
To dobry pomysł, Pedro, już wrzucam nowe opowiadanko, tym razem nieco krótsze, o pewnym obrazie... Dzięki za miłe słowa. Pozdrawiam.