Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dariusz Grudziński

Użytkownicy
  • Postów

    46
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Dariusz Grudziński

  1. Dawno nie czytałem tak prostego, a jednocześnie prawdziwego tekstu. Jest w nim wszystko, co należy powiedzieć o faktach związanych z ostatnimi latami funkcjownownaia Europy i Polski. I nie dziwię się, że ten teks nie jest na blogu, a znalazł się tutaj- jest on czymś więcej niż politycznym komentarzem, chociaż momentami takim się staje. Jest on harmonijną refleksją snutą z pozycji kogoś, kto zobaczył do końca widok ze swojego okna ... i bardzo mu się ten widok nie spodobał.
  2. A serc jest tyle ilu jest ludzi na świecie, a każde serce jest inne. Miłość jest energią dającą życie. Każdy z nas żyje i kocha inaczej. Kocham Cię swoja mocą i siłą zjednywania światła słonecznego i radości w płatkach róż, kocham Cię swoją troską i dbałością o Twoje potrzeby, kocham Cię radością i beztroską pogodnego poranka, kocham Cię jak wariat, szaleństwem i eksplozją zachwytu nad pięknem, kocham Cię gwałtownością mojego łaknienia, by się wtopić w Twoje ciało i duszę, kocham Cię łagodnie i miękko, jak puch na lekkim wietrze, kocham Cię cierpliwie i usłużnie, oddając najlepsze swoje cząstki nam obojgu, kocham Cię wściekle i zaborczo, bo tak bardzo chcę być z Tobą, kocham Cię gorąco, kocham niecierpliwie, kocham rozsądnie i nadopiekuńczo, kocham bo chcę Cię mieć na własność, kocham bo lubię Cię słuchać, kocham bo pragnę dawać, bo pragnę dostawać… kocham Cię na milion sposobów, bo tyle chwil spędzam z Tobą…
  3. Tata, mama, babcia i dziadek- wszyscy oni mieli wielki skarb. Chłopczyk wiedział o nim z opowiadań. Ten skarb był najcenniejszym skarbem na świecie. Wszyscy dorośli powtarzali chłopczykowi: -Nic, ale to nic nie jest ważniejsze na świecie od Jezusa. Co ranek Babcia otwierała pozłacaną szafkę i wyjmowała skarb na światło dzienne. Pewnego dnia chłopczyk schowany pod stołem podpatrzył jak babcia miękką szmatką przeciera skarb. Skarb wyglądał jak słońce. Zrobiony był z żółto-złotego metalu. Miał kształt krzyża, do którego gwoździami był przybity mały chłopiec. Przeraziło to chłopczyka Dareczka. -Kto i dlaczego zrobił taką figurkę, którą trzeba było przybijać gwoździami?. Babcia wycierała szmatką figurkę z krzyżem i uśmiechała się. Chłopczyk bardzo chciał żeby babcia uśmiechała się do niego, a nie do figurki, ale babcia nie uśmiechała się do nikogo. Teraz, gdy figurka świeciła słonecznym blaskiem na twarzy babci pojawił się uśmiech. -To musi być rzeczywiście ogromny skarb- pomyślał chłopczyk. Wieczorem dorośli rozmawiali. Rozmawiali o skarbie. Chłopczyk, znów spod stołu usłyszał jak babcia mówi: -Traci blask, wycieram, wycieram, ale traci blask. -Może trzeba wycierać czym innym, a nie tą ostrą szmatką- powiedziała mama. Chłopczyk bardzo się przejął zmartwieniem babci i mamy. Postanowił zrobić tak, żeby wszyscy uśmiechali się do niego. Kiedy skarb będzie błyszczał coraz piękniej, wtedy na pewno wszyscy będą uśmiechnięci, a chłopczyk doczeka się, że i do niego ktoś się uśmiechnie. Następnego dnia obudził się bardzo wcześnie. Powolutku wszedł do pokoju gdzie był skarb. Otworzył szafkę. Na złotym krzyżu wisiał złoty człowiek. Nie był chłopczykiem jak myślał wcześniej chłopczyk, był dorosłym jak tata... ale buzię miał wykrzywioną tak jak chłopczyk, gdy chce się rozpłakać i nie może. Chłopczyk nigdy nie płakał, bo nie potrafił. Nawet, kiedy płynęły mu łzy to wtedy chował się w kąt, by nikt tego nie zobaczył. Dorośli nie chcieli płaczących chłopczyków. Dareczek dotknął skarbu. Figurka była zimna jak metalowa klamka przy drzwiach i świeciła nieruchomym blaskiem. Chłopczyk sięgnął do swojej piersi i wyjął serce. Dokładnie przetarł całą figurkę i schował serce z powrotem. Figurka rozbłysła przepięknym światłem. Chłopczyk z zachwytem patrzył i patrzył na rosnący blask figurki. Potem schował się pod stołem. Babcia, jak co rano przyszła przetrzeć figurkę. Gdy zobaczyła blask figurki długo stała bez ruchu, a potem zawołała dziadka, tatę i mamę. Wszyscy stali i patrzyli, ale nie uśmiechali się tak jak liczył na to chłopczyk. Byli przestraszeni. Babcia szeptem powiedziała: -dotknijcie. Wszyscy dotknęli figurkę i szybko cofnęli ręce. -Ciepła- szepnęła mama. -Idę po księdza, to cud- powiedział dziadek. Założył jesionkę i wyszedł z domu. Wrócił z dziwnym panem ubranym w czarną suknię i białe kółko na szyi. Długo patrzyli na skarb i coś pisali. Potem jeszcze przyszły dwie dorosłe sąsiadki z góry i z dołu. Chłopczyk zasnął pod stołem. Następnego dnia rano obudził się jak zwykle- był w swoim łóżeczku. Wstał cichutko i tak jak poprzednio przetarł figurkę swoim sercem. Blask promieniał od niej coraz silniej, jej barwa nabrała odcienia purpury. Była prześliczna. Chłopiec schował serce i dotknął palcami figurki. Była ciepła. Ciepła od przecierania ciepłym sercem. Od tej pory chłopczyk codziennie rano, nim wszyscy wstali, przecierał figurkę swoim sercem. Codziennie, wielu dorosłych ludzi przychodziło ją oglądać. Niektórzy z nich byli zachwyceni figurką. Głośno śpiewali i mówili bardzo poważnymi głosami. Chłopczyk wciąż przecierał chłodny metal figurki tak, że jego serce, po jakimś czasie, stało się obolałe i coraz bardziej zziębnięte. Wprawdzie ogrzewało figurkę, ale samo traciło ciepło, po za tym, od ciągłego wycierania, stało się chropowate i twarde. Coraz trudniej było chłopczykowi sięgać po coraz zimniejsze serce. Coraz chłodniej było w jego piersi. Pewnego dnia, gdy chłopczyk zmarzniętymi rękami sięgnął do swojej piersi dotknął do kawałka lodu. Figurka błyszczała złotym płomieniem a jej metalowe oczy patrzyły przez chłopczyka gdzieś w dal za nim. Chłopczyk dotknął metalu, który był ciepły i promieniał blaskiem z purpurową poświatą. -Nie mogę cię przetrzeć- powiedział chłopczyk - moje serce skończyło się. Chłopczyk bardzo smutny położył się do łóżeczka i zasnął. Od tamtej pory figurka traciła blask i ciepło, ale dorosłym to nie przeszkadzało. Schodzili się co dzień żeby śpiewać. Nawet, gdy figurka była już całkiem zimna i bez blasku, codziennie w domu było pełno dorosłych. Śpiewali bardzo smutno i tęsknie. Chłopczyk, chociaż teraz miał serce z lodu był bardzo smutny. Nie wiedział dlaczego. Gdy przyszły święta dziadek zrobił choinkę. Była to bardzo duża choinka. Dziadek ją stroił i mocował na niej świeczki. Mały chłopczyk przyglądał się z dołu. Choinka wyglądała tak, jakby sięgała do nieba. Dziadek wyglądał tak samo. Mały chłopczyk szepnął bardzo cichutko -proszę cię , proszę... Chłopczyk chciał dostać zapałki. Chciał dostać zapałki od Świętego Mikołaja, jako prezent pod choinkę. Ani dziadek, ani babcia, ani mama i tata nie wiedzieli o tym, że zabawki na choince potrafią być żywe. Chłopczyk, gdy tylko żaden z dorosłych nie patrzył na niego głaskał zabawki na choince. Zabawki zaś kręciły się, przepychały między sobą, żeby być jak najbliżej chłopczyka. Chłopczyk głaskał je i całował, a one świeciły jak gwiazdy na niebie. Mówiły do niego: -jesteś najpiękniejszym chłopczykiem na świecie. Kochamy cię malutki chłopczyku. Chłopczyk zaś prosił bombki: -powiedzcie Mikołajowi, żeby mi dał zapałki. -A po co ci zapałki- zapytała najważniejsza bombka na choince - srebrny czub. -Muszę rozgrzać swoje serce, rozpuścić lód... Chłopczyk nie dostał pod choinkę zapałek. Dostał figurkę żołnierza. Żołnierz był z plastiku i zawsze był uśmiechnięty.
  4. Każdy wyrok Twój przyjmę twardy, Przed mocą Twoją się ukorzę, Ale chroń mnie Panie od pogardy, Przed nienawiścią strzeż mnie Boże. [...] Jacek Kaczmarski Myślę, że taka prośba jest istotna szczególnie, kiedy nie jestem wolny. Osobiście wolę wersję: Każdy wyrok Twój przyjmę twardy, Przed mocą Twoją się ukorzę, Ale miłość w sercu Panie daj mi, Pokorą mnie obdaruj Boże.
  5. Piękno Konstrukcja myśli, które dają przyjemność ciału Wdzięczność - to samo Piękno i wdzięczność, są więc przyjemnością Idziemy na skróty wprost do niej Ogromnej, wypełnionej echem Nasyconej erotyzmem Eterycznym nie pamiętaniem Światło i ciemność To jedno To jasność, której brakuje blasku Nie wiemy kim jesteśmy Ale ciągniemy do siebie A cała reszta… to tylko odbicie słońca Wielobarwne i zmienne.. Nie zachłanne, Wieczne… 10 styczeń 2012
  6. Różo czerwona, płomienno ruda Czy kiedy włożę Cię między cuda Nie będziesz czuła się tutaj obco Wśród chłodu - niczym szczyty lodowców Bo człowiek w pędzie codziennych zdarzeń Zapomniał w cudach umieścić marzeń I w duszy wzniecić zwyczajny płomień Pośród swej władzy, podbojów, wojen… Królowo kwiatów, cierni i woni Pragnę przed Tobą się cicho skłonić W tęsknocie serca w zburzeniu zmysłów Jesteś zachwytu kropelką czystą I jeśli złoto, diamenty, władza Jeśli Ci jednak będą przeszkadzać To Cię położę prosto na ziemi Zwykłej i czarnej, pełnej korzeni… I pełnej życia - radości, płaczu… …Ciszy – co więcej niż słowa znaczy
  7. Położyłem Ci płatki pod stopy I przyniosłem koc ciepły miękki I nalałem wody źródlanej Do czerwonej błyszczącej butelki Ułożyłem Ci między kolana Koszyk jagód i oczy chabrowe Potem ciszę obrałem ze skórki Sok zlizując z twych kolan i bioder Zapomniałem o czasie… że płynie Niczym okręt nad sennym ukwiałem I zaspałem w twej ciepłej dolinie Usta miałaś jak jabłko dojrzałe A twe soki i słodkie i cierpkie Upijały mnie lepkim nektarem Dobrze było nam zgubić się całkiem I tak dobrze jest teraz się znaleźć…
  8. Wyszedłem na dach. Nade mną pędziły chmury w kolorze sino-burym. Słońce momentami kroiło siność i strzelało światłem. Dach był śliski i czarny. Pode mną w dole miasta małe punkciki tkały swoje maleńkie sprawy. Okna domów znikały i pojawiały się żółtymi światełkami. Trzymałem mocno dłonie wciśnięte w swoją własną pierś. Krew przeciekała mi pomiędzy palcami. Bałem się puścić uścisk… Żeby serce mi nie wypadło na ziemię. Rana była duża. Czerwona strużka powoli spłynęła z brzucha, załaskotała mnie w udo, dotarła do kolana, spłynęła w dół. Stałem tak czekając aż życie zakończy swój dialog ze śmiercią. Stały obok mnie. Dwie dziwne kobiety. Obie były czarne. Myślałem, że życie jest jasne …i może jest bardziej…męskie? Śmierć trzymała w zaciśniętej pięści rozdarte ubranie Życia, tuż pod brodą. Miała zaciśnięte usta i wysunięty podbródek. Życie stała trochę bokiem. Starała się ignorować Śmierć. - Tyyyy, suko - wychrypiała Śmierć. - Tyyy kłamliwa suko!!! Wiem, co o mnie mówisz wszystkim wokół! Ale to Ty jesteś ohydnym kłamstwem, nie Ja.! Oszukujesz i okłamujesz ludzi, dajesz złudzenie, że wszystko jest dla Życia a potem odbierasz po kolei kawałeczek po kawałeczku. Zostawiasz tych ludzi bez nadziei i bez sił. Gdzie ich siła, piękno i Twoje obietnice? - Puść! wyprostowana Życie mówiła cicho z jakąś nieznaną mocą. - Gdyby ludzie mnie nie chcieli, skoczyliby w Twoje objęcie, czyż nie? Więc czemu się Ciebie tak bardzo boją? Śmierć szarpnęła gwałtownie ubranie Życia, zbliżyła twarz do jej ucha. - Nie dajesz im wyboru! - szepnęła jadowicie. - Nie pozwalasz im nawet zrozumieć, że od samego początku są moją własnością i żyją dla mnie. Kiedy się dowiadują, jest już za późno… Za bardzo ich uwiązujesz do swoich słodkich usteczek! Kłamstwem! Życie patrząca przed siebie, teraz odwróciła wzrok i spojrzała wprost oczy Śmierci… - A co Ty im dajesz!? Nienawiść? By ich szybciej odzyskać? Widzę w cieniu, za Tobą- piekielnych jeźdźców. Zabijanie – to nasza wspólna niedola. Czas wysysa moc z każdego kawałka skały, z Ciebie też. Kiedyś, Śmierci byłaś o wiele młodsza i piękniejsza. Ludzie częściej chcieli umierać… - Gówno prawda!- przerwała Śmierć – umierali dla Ciebie, nie dla mnie. Bo dali się oszukać, że poświęcenie uwieczni ich w Tobie. Stały obie patrząc sobie w oczy. Ból w mojej klatce, w samym środku serca coraz mocniej pulsował. Krew stawał się twarda i czarna na przyciśniętych palcach. Życie spojrzała na mnie- żałujesz?- spytała i spojrzała ponownie wyzywająco w oczy Śmierci.. Kiwnąłem bez słów głową… Widzisz!? –jednocześnie powiedziały Obie… do siebie…
  9. Poprawiłem tyle ile na dzisiaj potrafię. Czuję, że tutaj mogę znależć miejsce na dłużej. Najfajniejsza jest radość kiedy to co piszę zaczyna mnie słuchać. :)
  10. Dziękuję. O to mi właśnie chodzi. Wolę używać formy - Ty. Mam na imię Darek. To są bardzo cenne uwagi. Jestem mocno związany z tekstem. Związany emocjonalnie. Kiedy czytam Twój komentarz nabieram dystansu do tego co napisałem i zaczynam widzieć tekst oczami czytającego (Twoimi). A propos jaki masz kolor oczu ? :) To dla mnie ogromne odkrycie, że ktoś czyta mój tekst i nie czuje tego co ja, i nie zna moich intencji. Wiem że to dziecinada ale na to mi teraz wychodzi. Czytelnik odbiera rónież poprzez interpunkcję, stylistykę, szyk wyrazów i złożoność zdań. Ja się nie zastanawiam tylko gnam z tekstem na przełaj niecierpliwie i za jednym zamachem. Dziękuję i Pozdrawiam.
  11. Aż mi się w głowei zakręciło od ilości informacji. Bardzo, bardzo dziękuję wszystkim komentującym. To na prawdę mnóstwo roboty. Myślę sobie, że nawet więcej niz ja włożyłem w napisanie opowiadania. :) Teraz skupię się na przyswojeniu tego co piszecie. Nie daje mi spokoju pewna myśl, którą przeczytałem tutaj na forum. Pewnie nie zacytuję jej dokładnie. Brzmi ona - to co ja czuję i widzę, i jestem przekonany, że włożyłem w swój tekst, wcale nie musi być tym co poczuje i zobaczy czytający- wprost przeciwnie. Zaczynam odkrywać wartość słowa i próbuję zobaczyć je z drugiej strony. Strony czytającego. Cholercia! ale jakie to trudne... już lepiej pisać do szuflady to co kocham, przy pomocy słów, które uwielbiam i mieć w nosie publikowanie. Najwyżej umrę na starość zadowolony z samego siebie z całą szufladą papierzysk :)
  12. Zebrałem cenne uwagi moich starszych kolegów (jeżeli koleżanek - to przepraszam za słowo "starszych") i bardziej doświadczonych. Pozwoliłem dodać kilka słów od siebie. Pozdrawiam. Westchnąłem gwiazd bezmiarem Do serca wlałem miłość I łąk dalekich czarem I mgieł słodkich głębiną Utkałem sieć upojną Wiatrów skłębione włosy Zalśniły w niej nitkami Jak zboża złote kłosy Upadły anioł powstał Z krwi obmył swoje rany I piór zgniecione kłącza Pod stopą pozostawił I jeszcze w mroku nocy Zapalił ogień świecy Widziałem to w Twych oczach Zwierciadłach moich pierwszych Serce biło jak gołąb Na parapecie świata Lecz, moja miła – z Tobą Nie groźne są mi lata Nie groźne są mi wieki I starość - rzęsy siwe Niechaj mnie porwą rzeki Miłości mej szczęśliwej
  13. Mój przyjaciel Czas. Czujecie ten powiew? To szalona podróż w nieznane! To najpiękniejsza perła jaką znalazłem!!!- krzyczałem jak mały chłopczyk wychylony z pędzącego auta. Wyobrażałem sobie, że jestem na pełnym morzu w łodzi, która pędzi jak rakieta nic nie robiąc sobie z fal. Wiatr owiewał mi twarz, chłodził gorące czoło, umykał pod koszulę łopocząc rytmicznie. Siedziałem w miękkim fotelu z czerwonej skóry. Prócz białej koszuli miałem na sobie tylko spodenki, no i... zegarek. Lubiłem chodzić boso, czuć każdy z kształtów dotykający moich stóp. Kiedy miałem dziesięć lat biegałem boso po łące łapiąc motyle. Udało mi się złapać motyla o przepięknych kształtach. Mój tato, który wtedy był jeszcze łagodny i kochany powiedział mi że to – Paź Królowej. Chyba ta świadomość istnienia motyla, który posiada imię i należy do królowej, kogoś, kto na niego czeka i tęskni spowodowała, że ostatecznie wypuściłem go wysoko pod niebo. Kiedy Ja ostatnio byłem taki…? Czy czas płynie do przodu czy na boki? Dlaczego nie mogę sięgnąć do tyłu? - Nie martw się chłopie! - Czas położył mi rękę na karku jak stary kumpel. Ostatecznie znaliśmy się od urodzenia. Ubrany był w śnieżno-białą marynarkę i koszulkę polo. Elegancki jak zawsze. Był dokładnie w moim wieku, tylko jakiś, taki poważny. Schowałem głowę do wnętrza i zasunąłem okno. Przyjrzałem mu się uważniej - nie ogoliłeś się dzisiaj?- spytałem. Nie! – odpowiedział lekko. Przypominał mi ojca, tego z łąki pełnej motyli. Kiedy jednak po latach alkohol wypełnił jego ciało i duszę – wzrok ojca stał się pełen beznamiętnej i tępej agresji… Pamiętam jak dziś sygnał karetki pogotowia i białą, matową szybę przed moimi oczami. Krew wyciekała spod bandaży i kapała z mojego czoła a przerażona babcia trzymała mnie za rękę szepcząc – o mój Boże, o mój Boże! Zamierzam dzisiaj wykonać najważniejszą czynność w Twoim życiu – odezwał się Czas. Pokiwałem głową, ale nie powiedziałem nic. Widziałem, że dowiem się w swoim czasie. Czułem jak samochód nabiera prędkości. Z sekundy na sekundę coraz szybciej pędziliśmy przez ulice miasta. Tylko mnie nie zabij ! – krzyknąłem do niego. Pokiwał głową na boki - nie słyszę Cię – krzyknął, kręcąc kierownicą przy kolejnym zakręcie. NIE ZABIJ MNIE ! – wrzasnąłem ile sił, kiedy o mało nie huknęliśmy w ścianę. Wyrosła przed nami jakby spadła z nieba. Pasy szarpnęły mną i świat zawirował milionem rozmazanych barw. Zanim ucichł pisk opon staliśmy dymiąc jak parowóz a resztki kurzu przesyconego światłem opadały powoli na ziemię. Ściana była czerwona i obsmarowana tysiącami małych i dużych napisików. Z trudem otworzyłem drzwi- zacinały się odkąd mój ojciec nie zauważył grubasa na harleju. Stanąłem prostując obolałe plecy. To graffiti – profesorskim tonem powiedział Czas podchodząc do ściany. Zobacz tutaj – pochylił się nisko i odkurzył palcami małe literki. Roztrącając resztki kurzu podszedłem do ściany. Przykucnąłem. Napis był stary. Ten, kto go namalował, używał chyba lewej ręki. Był wykonany z zadziwiającą starannością dbałością o szczegóły. Bardziej jednak zdumiała mnie treść. No to on chyba już nie żyje - mruknąłem pod nosem. Pewnie tak, jego czas już minął – zaśmiał się z lekką ironią Czas. Ale ja z tobą jeszcze nie skończyłem! – jego biały garnitur lśnił w słońcu. Tylko spróbuj! – pogroziłem palcem i wyciągnąłem spray. Wiedziałem po co ty przyjechaliśmy. Patrzyłem na napisy w niezliczonych i nieznanych mi językach. Wszystkie liczyły nie więcej niż kilka, no może kilkanaście słów. W końcu trudno mi było określić niektóre wschodnie hieroglify. Musiałem zostawić kilka słów od siebie. Ale tylko kilka? Kilka słów najważniejszych w moim życiu. Mógłbym napisać o swojej tęsknocie za łagodnym i dobrym tatą, który zniknął nagle i zostawił po sobie zimna pustkę. Mógłbym napisać o mojej mamie, łagodnej i kruchej istocie, która oprócz miłości nie umiała nic więcej zaoferować. Nie potrafiła poukładać świata, uporządkować zwykłych przedmiotów wokół naszej rodziny, nie umiała obronić siebie ani mnie – przed ciosami szaleństwa. Szaleństwa zrodzonego w cierpiącym umyśle mojego pijanego ojca. Poczułem ołowianą wagę tej chwili. Kilka słów. Dla potomnych. Czas nadstawił twarz do słońca i grzał się w jego promieniach. Nie śpiesz się- mruknął – masz czas – znowu się zaśmiał. Widać było po nim, że nigdzie mu nie śpieszno. Sam siebie, nie przegonisz- zwykł mawiać w takich momentach. Kilka słów na ścianie Radości i Cierpienia, na ścianie Narodzin i Umierania, na ścianie Ludzkiego Losu… Czułem jak mi drętwieją dłonie. Czas stał zasłuchany w ciszę przerywaną syczeniem mojego spraya. Oddychając powoli i głęboko grzał policzki na słońcu. Pachniało rozgrzaną cegłą i kwaśną wonią rozpuszczalnika. Już! Szturchnąłem go w ramię. Już napisałem! To co? lecimy ? Czas energicznie ruszył do przodu. Nie przeczytasz ? Zdziwiony złapałem go za rękaw. A! jasne! – uprzejmie rzekł Czas jakby chodziło o wyświadczenie drobnej przysługi w zamian za otrzymaną grzeczność. Spojrzał nie zmieniając wyrazu twarzy. Fajne! Skomentował i ruszył raźno w stronę samochodu. Stałem dalej i patrzyłem na swój napis. I to wszystko, już? cały komentarz? Czytałem go znowu…i znowu. To miały być najważniejsze słowa w moim życiu. Sam powiedziałeś – najważniejsza czynność w Twoim życiu- mruknąłem pod nosem. Ale on już mnie nie słyszał, siedział za kierownicą w samochodzie. Idziesz ? – usłyszałem jakby z oddali. No tak. Czas mi ucieka…
  14. No cóż. Nie obrażam się za Pani uwagi dotyczące mojego tekstu. Natomiast Pani obraża się za moje uwagi do pani tekstu. W dodatku mające postać niewinnego żartu. Mi brakuje powagi... Pani brakuje poczucia humoru... nie jesteśmy doskonali... ... o kurka, nie pasujemy do siebie :) nie miało wyglądać, jakbym się obraziła. ale błagam- niech pan usunie te wielokropki. Kurde ! Chyba rzeczywiście nie pasujemy do siebie. :) Postaram się być poważnym. Jestem laikiem i na tym forum jestem po raz pierwszy. Mogę używać niefachowych sformułowań - proszę o wyrozumiałość. Publikując swój tekst liczę na to, że komentarze zawierać będą ocenę konstrukcji tekstu, stylistyki, różnorodności wypowiedzi, spójności lub niespójności tekstu, sensu lub bezsensu w umieszczaniu różnych manipulacji językowych, pomysłu na fabułę, dynamiki akcji opisanej w tekście, budowania lub braku napięcia, stopnia zainteresowania czytelnika tym co się dzieje w tekście. Liczę na to, ze dostanę odpowiedzi na wiele pytań - jak ocenia Pani używanie przeze mnie przenośni, porównań, określonego szyku wyrazów ? - jak wypada ocena mojej gramatyki, ortografii, interpunkcji ? Niestety dowiedziałem się jedynie, że nadmierna ilość kropek nie pozwoliła się Pani przebić przez tekst... Rozumiem to tak, że cała reszta jest nieistotna kiedy kropki są w nadmiarze. Oczywiście - dla mnie jest to cenna uwaga. Mówi mi, że istnieją czytelnicy, którzy mają takie wymagania od czytanego tekstu na punkcie interpuncji, że zupełnie nie potrafią przeskoczyć ponad tym problemem dalej. Tak - to muszę wziąć pod uwagę - i biorę. Wdzięczny byłbym za informację co powoduje, że początek jest "nieładny" - czy też - "nie podoba się Pani". Może da się to poprawić. Pozdrawiam. P.S. Przy okazji - nie wiem jak nanieść poprawki. Może mała rada ? - co mam dalej zrobić by poprawić ten teks ? Napisać jeszcze raz w zmienionej formie ? Czy można wyedytować obecny tekst i na nim nanieść poprawki ?
  15. 1) zgadzam się - tu są literówki i niefortunne sformułowanie, chodziło o coś innego- wniosę poprawkę. 2) fakt - można zastąpić słowo "obłamek" czymś normalniejszym - poszukam słowa pasującego do emocji jakie chciałem w nim zawrzeć - trafna uwaga, dzięki. Natomiast sam fakt, że coś się pojawia po raz pierwszy i jest jednoczęsnie odłamkiem większej całości - ma dla mnie sens. Sugeruje, że istnieje dużo większa, starsza wiekiem, "macierzysta" część strachu. (próbuję rozmawiać przy pomocy argumentów) :) 3a) "co duszach stawiało opór zębom strachu" - wydaje mi się, że zdanie jest błędnie napisane - powinno być chyba - "co W duszach". Odpowiedź: nic, i dlatego zostały pożarte. 3b) Nie miał gęby. Rzeczywiście. To się nazywa "przenośnia". "Kamienny strach zżera mnie od środka, mimo, że nie ma gęby" - fajnie brzmi ! "Poczucie wyższości i ironia uniosły mnie do nieba, mimo, że nie mają rąk ani nóg" - też fajne ! A teraz poważnie. Częściowo powtórzę to co napisałem w poprzednim komentarzu. Publikując swój tekst liczę na to, że komentarze zawierać będą ocenę konstrukcji tekstu, stylistyki, różnorodności wypowiedzi, spójności lub niespójności tekstu, sensu lub bezsensu w umieszczaniu różnych manipulacji językowych, pomysłu na fabułę, dynamiki akcji opisanej w tekście, budowania lub braku napięcia, stopnia zainteresowania czytelnika tym co się dzieje w tekście. Liczę na to, ze dostanę odpowiedzi na wiele pytań - jak ocenia Pani używanie przeze mnie przenośni, porównań, określonego szyku wyrazów ? - jak wypada ocena mojej gramatyki, ortografii, interpunkcji ? Pańska ocen – to po krótce: brak merytoryki w sprawach ważnych - nadmiar uwag nieistotnych jak np. "literówki". Ironiczna aluzja wyśmiewająca rodzaj przenośni jest naciągana (akurat w ludzkiej naturze kamienne wnętrze – to wnętrze bezduszne, więc kamień może pożerać duszę) i nie wprost. Wolałbym informację bardziej rzeczową, ale rozumiem, że rzeczowość wynika z wiedzy i doświadczenia. Nie wszyscy recenzenci tym dysponują… :)
  16. Bardzo mi się podoba. Reaguję emocjami, więc mniej patrzę na formę i pióro. Odczytuję w tym tekście ogromny ładunek emocjonalny. Poczytam jeszcze parę razy. Uwiebiam teksty, które czytam po kilka (kilkanaście razy) i za każdym razem czuję coś nowego. Pozdrowionka
  17. Super! Dzięki za uwagi. Bardzo dużo wnoszą. Ja dopiero zaczynam, więc każda merytoryczna uwaga - na wagę złota. Zgadzam się ze wszystkim, a w szczególności z nadmiarem kropek. "..." Teraz gdy czytam swój tekst ponownie - napisałbym go inaczej ( i na pewno wywalę te kropki.) :)
  18. No cóż. Nie obrażam się za Pani uwagi dotyczące mojego tekstu. Natomiast Pani obraża się za moje uwagi do pani tekstu. W dodatku mające postać niewinnego żartu. Mi brakuje powagi... Pani brakuje poczucia humoru... nie jesteśmy doskonali... ...
  19. Sorry - trochę ręce mi się trzęsą... i stąd tyle kropek...
  20. Opowieść o ogniu. Działo się to w czasach ponurych, kiedy światem zaczął rządzić strach. Strach materialny, zimny i twardy jak skała, który pochłonął całą wrażliwość świata. …ale muszę zacząć od początku. Cała opowieść zaczyna się wieki temu, kiedy na ziemi zjawił się Głód. Głód przyszedł jak zmęczony wędrowiec - bez specjalnego powodu. Nie było wokół odważnego, który by zadarł z Głodem. Nie znalazł się nikt gotów umierać w imię odwagi nakarmienia swoich bliskich… Nikt nie umiał odrzucić pokusy jedzenia, jakiegokolwiek jedzenia. Strach przed głodem był tak silny, że na skraju bukowego lasu przy obłupanej i starej studni pojawił się pierwszy zmaterializowany strach. Wyglądał jak kawał cementu lub porowatego kamienia. Jednak szybko zaczął rosnąć. Spragnieni wody, którzy przychodzili do studni padali ofiarą pazernego Strachu. Strach jadł łapczywie ludzkie dusze, nie wybierając. Jadł głośno, jadł straszliwie. Gdy zakrył niebo błękitne i słońce promienne- zrobiło się ciemno. Widać było tylko to, co przed nosem i trochę pod nogami. Nikt nie patrzył w górę ani w bok. Strach jednak nie miał umiaru. Nasycał swoją kamienną naturę zwiewną i uczuciową mgiełką dusz. Gdy przejedzony pękł - rozsypał się na miliardy zakurzonych, przygarbionych ludzików. Każdy z nich był szary i twardy jak kamień i takie też miał serce. Ludzie kochający radość nazwali ich ONI. Była to nazwa jedyna, którą akceptowali Ci zimni mordercy wszystkiego co ciepłe i rozświetlone… Na pewno w ciszy własnych serc nazywaliśmy ich inaczej - okrutni i bezwzględni wyznawcy szarego i zimnego dna – kamienne karły. Ziemia pokryła się lodem. Słońce zza grubej warstwy kurzu i ociekających brudem chmur nie miało siły przebić się do stęsknionej ziemi. Nikt dawno nie ogrzał się przy wesołym i trzeszczącym iskrami ogniu. Pochowani po norach i zakamarkach staraliśmy się przeżyć zimno i nieczułość. Skąd wziąć ogień ? Skąd wziąć kiedy nie zostało go ani trochę ? Przytknąć suchą gałąź do buzującego płomienia… nie było płomieni, nie było piorunów w gęstej mazi cementowych chmur. Krzemienie nie dawały iskier w gęstym od wilgoci i błotnej mgły powietrzu. Wstałem kolejnego bezbarwnego dnia i poczułem że w mojej duszy wypaliło się już wszystko. Sen i marzenie o miłości, nadzieja i wiara w jutro. Poczułem, że jutro nie nadejdzie. To była moja granica przerażenia i jej koniec. Zniknęło wszystko razem z lękiem. Wyszedłem z lepianki na przeszywające zimnem powietrze. Spojrzałem na pierwszą z brzegu istotę i zapytałem: „- Czy nie wiesz skąd mogę wziąć ogień ?” Przez ułamek chwili widziałem tylko przerażone i panicznie rozbiegane oczy. Nie przestawałem iść przed siebie i pytać każdą napotkaną istotę: „-Czy wiesz skąd wziąć ogień??” Ludzie uciekali w przerażeniu. Gdy zapytałem, któryś, kolejny raz i spojrzałem w oczy pytanego- zobaczyłem dwa obłe kamyki. Stałem przed pochmurnym, niskim, kamiennym karłem. Nabrałem powietrza w płuca i z lekkim drżeniem ponownie powiedziałem cedząc każde słowo bardzo wyraźnie: „-Skąd wziąć ogień ??” Na chwilę zastygliśmy w bezruchu. Zdezorientowany Karzeł pokiwał głową na boki jakby odganiał natrętne osy i cofając się do tyłu zniknął we mgle. Jego kamienne oczy przez moment rozbłysły. Był to dziwny błysk… raczej odbicie światła w nierozpoznanym lęku. On bał się mnie i mojego pytania ! Nie wiem jak długo wędrowałem pytając natrętnie o ogień, ale widziałem w oczach mijanych ludzi, coraz częściej oprócz bezrozumnego lęku również zamyślenie i zaciekawienie. Coraz częściej ludzie odchodzili zaintrygowani powtarzając pod nosem : „- tak… skąd wziąć ogień ?” Po kilku tygodniach wędrowałem już z grupą podobnych do mnie. Było nas więcej i więcej. Od naszych oddechów ogrzewało się powietrze, wilgoć przyklejała się do zimnych kamieni. Tworząc mokrą skorupę unieruchamiała i tak już powolnych chmurzastych karłów. Oddzielało się powietrze czyste od kurzu i błota. Kiedy pierwszy raz słońce wyszło zza chmur i zaświeciło poczuliśmy na naszych karkach jego cudowne ciepło. W nocy spaliśmy pod drzewami, w dzień szliśmy. W nocy… właśnie !!! w tej nocy usłyszeliśmy pierwszy raz odgłos burzy. Prawdziwej wiosennej burzy i błysk pioruna rozświetlił niebo. W jednej chwili poczuliśmy zapach dymu. Poderwaliśmy się na nogi i … Tak to koniec legendy , a właściwie – prawdziwej opowieści sprzed lat o poszukiwaniu ognia. Nic się wielkiego nie stało. Głód przyszedł bez powodu by zabrać z ziemi światło, ciepło i odwagę, a ogień spadł z nieba na powrót - też bez powodu. Nikt nic specjalnego nie zrobił, żeby pokonać moce zimna i szarości. Nikt nie walczył i nie używał miecza. Ogień spadł sam z nieba i dał na powrót ciepło i światło…i odwagę ! Starzy ludzie opowiadają tę moją historię nie do końca. Nie mówią o tym, że umarłem ze zmęczenia pod ogromnym dębem na samym skraju lasu. Bukowego lasu – jak na ironię. Pod jedynym dębem w okolicy, przy obłupanej i starej studni. Tam gdzie się wszystko zaczęło. Tam mnie też pochowali i zapomnieli. Leżę tutaj od lat i Ty jesteś pierwszą istotą, której na tym świecie opowiadam tę historię. Szkoda, że czasami wszystko dzieje się samo i bez powodu. Ale ja mam do Ciebie prośbę. Wystrugaj mi z drewna tabliczkę i napisz moje imię. Umieść pod dębem… może przybij do niego…? Cholernie ciężko jest być anonimowych i zapomnianym… 7kwietnia2008
  21. To zdecydowanie mój "klimat". Czuje prawdziwość zapamiętywania...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...