Las,
przygnieciony bielą,
jęczy
pod zmrożonym ciężarem,
niczym heretyk, inkwizycji
na tortury wydany.
Łąka,
dawniej zieleni pasem pokryta,
dusi się i charczy
w uścisku morderczym,
skrzącego się brylantami
promieni słonecznych,
zabójcy ciepła.
I tylko opodal na górce,
niepewnie jeszcze,
rozgląda się wokół
białych płatków okiem,
pozytywnie nieracjonalny,
przebiśnieg.