Po karmazynowym jeziorze powodzi się Słońce,
powietrze nęci świeżością zachodu.
Tłum ptaków wymyka się nocy,
kalecząc taflę swoimi skrzydłami.
Psoty dzieci dobiegają końca,
troskliwi rodzice zabraniają figli.
Szmaragdowa trawa zapłakała rosą,
mgła nad brzegiem się spowija.
Kordon wspomnień pamięć przerwała.
Wracam do łez,które mi stopy myły,
orkiestry świerszczy,zapachu maciejki,
puchu latawców na wietrze...
Irracjonalny bałagan myśli,
wiara w banały istnienia,
buńczuczne wnioski z doświadczeń,
dewastacja zgwałconego ideału.
Minęło dzieciństwo,bunt pozostał.
Nie patrzę na ptaki,jestem ptakiem.
Grymasy życia obaliły naiwność,
została utopia raju i zachody...