Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tomasz Pietrzak

Użytkownicy
  • Postów

    298
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Odpowiedzi opublikowane przez Tomasz Pietrzak

  1. No nie, strasznie to pogmatwane wszystko, niby pomysł jest, ale jest i sporo "kfiatków" np:

    "biczem wzgardy" - paskudna metafora na slizgająca się na dopełniaczu,
    fragmenty, które trochę rozbawiły mnie swoją dwuznacznością skojarzeń:

    "choć wiem że jesteś twardy
    czekam aż z sił opadnie"

    "by nie spłoszyła cię moja woń"

    poza tym cóż to za młodopolska "luba bytność"

    Niedobry wiersz, imho. Pozdrawiam.

  2. Szkatułka banałów: wiatr, "pragnę", chmura, kamienne wrota, zaimkoza i inne pele mele. No i "pustka", a przecież o pustce można pisać na tyle sposobów, proszę spróbować, napisać wiersz o koszuli na wieszaku, o kubku nie dopitej kawy, o zdjęciu na komodzie etc. tam wiecej pustki się znajdzie. Uszanowanie.

  3. Darku za dużo zaimków, me, tfe, sfe - a bee. Poza tym masa dopowiedzeń jak tu:

    Ale czyż można złapać wiatr.
    Czy można okiełznać jego dziką naturę?
    Czy można w nim się zanurzyć?
    Nie – wiatru nie można mieć.


    daj czytelnikowi trochę pola do wyobraźni, daj mu pomyśleć a nie odpowiadaj za niego. Pytania mogą być otwarte. Poza tym cała szkatułta banałów:

    Me ciało rozpalone czeka na Twą gwałtowność.
    Gotowe oddać Ci się w szaleńczym uniesieniu .
    Spragnione jest Twych rąk namiętnych.
    Twych ust gorących, które zostawiają ślady miłości na mym ciele.
    Blasku Twych oczu, zachodzących mgłą pożądania.

    Proszę czytać więcej i nie porzucać pisania.
    Uszanowanie

  4. Ależ proszę, oczywiście

    Klezmer Band Boy

    Wspomnienia jak futerał klezmerskiego muzyka. Pusty
    rozbrzmiewam w przeciągu karbowanej uliczki. Hadera,

    Natanya, Hajfa, ich suche piaski nie napełniają. Tylko furkot
    wiatru, jakby wywiewało mnie od środka, oddech po oddechu

    i już nikt nie przesypuje się. Nie ma imion, twarzy, pieśni
    weselnych, łkań. Więc płynę za morze między opiłkami fal,

    ale i tam jestem niezamieszkały. Nikt we mnie
    głośno nie szumi, nie odbijają się echem głosy głosów,

    nikt nie przeciąga smyków kłótni. Gdyby chociaż udało się
    napełnić mnie chmurami, melodią ulicy albo szelestami

    drzew czy dajmy na to raz zasłyszanym wspomnieniem
    w pociągu linii A - Z, byłbym bardziej czyjś. Wypełniony.

    T. rozmyśla kiedy A. śpi

    Jak tylko się odwrócę w twoją stronę, mogę powiedzieć
    to się jednak dzieje. Ta bezsenność o czwartej,
    nagłe pytanie: czy będzie wschód i czy do zachodu

    będziemy dnieć równolegle, na przeciw tapczanu,
    w kuchni nad zupą, na parterze i ostatnim, na trasie
    A. - B.? To jest jak rozmowa przez kubek i sznurek –

    rzecz umowna - na nie oddalenie się, usłyszenie,
    zobaczenie, na znajomość dróg powrotnych nad ranem.
    Piąta. Ręka opadła na pierś jak łodyga. Sen coraz szybszy

    na twojej połowie: niespokojny, dopiero co zrozumiany.
    Czuwamy na zmianę, patrząc jak to kiełkuje, zakwita,
    wzrasta niczym młode drzewo za oknem: wysoko, solidnie

    tężejąc korą, sekunda po sekundzie i głębiej,
    rok po roku. Liść przy liściu.

    Przebicie


    On tam wciąż jest, stoi w holu, nalega
    on jest kimś, kogo kiedyś znałem i pragnąłem

    Mark Bibbins

    Nikt nie stoi za drzwiami. Nie przystaje
    już w przystani nad zatoką,
    nie ma między nami mostów zwodzonych,
    przęseł. Ktoś wyjął fiszbiny z konstrukcji.

    Oddaliły się brzegi, szumnie zatapiając w obcych językach
    – i czuję, że jestem zapominany
    jak prezent urodzinowy.

    Stamtąd, skąd piszesz okazjonalnie,
    odpływają łodzie, a raczej toną z ładunkiem lat.

    Tego dnia, gdy wypływałeś,
    powiedziałeś abym nigdy nie pisał o tym,
    że słowa nie przywrócą niczego, nie otworzą zatartych drzwi.
    Nie sprawią, że moje włosy znów poczernieją –
    że w końcu zapomnę przyleganie dwóch światów do siebie.

    Teraz jednak wiem;
    pewnego dnia obudzę się sam a wersy nie przebrzmią,
    gdzieś tam na regale wciąż będą opadać mosty,
    będzie przystań, Panie Tel Awiw.

    - niezależnie,
    jak inkluzja w bursztynie,
    zatopiona by ją podziwiać w świetle.


    proszę też zajrzeć do moich wierszy na tym portalu:)

  5. Pragnę poinformować, że ukazał się już mój debiutancki tomik poezji "Zaklinanie chwil" Książka dostępna jest w sklepie internetowym BigSale pod adresem http://www.bigsale.pl.

    Zaklinanie chwil to zbiór czterdziestu wierszy, które stanowią swoisty katalog minut, godzin, dni - oglądane obrazy, ludzie, miejsca zdają się być zaklęte i zatrzymane jak inkluzje w bursztynie. Lektura każdego wiersza z Zaklinania chwil przypomina przyglądanie się tej inkluzji pod różnymi kątami: śmierć przeplata się z afirmacją życia, miłość podszyta jest strachem, a narodziny świadomością śmierci. Słodycz i gorycz, wszystko oparte jest tutaj na kontraście i wielogłosowości a jednocześnie zharmonizowane, tak że nie mamy wątpliwości czyj głos najwyraźniej słychać w wierszach. Niezwykle to sensualna i świadoma poezja zabierająca czytelnika w hermetyczny świat rytuałów codzienność, przedmiotów, kabały, buddyzmu, sztuki - świat ograniczający się do szeptu, ciszy, dwojga ludzi, wymiany zmysłów a jednocześnie świat przepojony mistyką, duchowością i filozofią.


    szczegóły na blogu: http://zaklinanie.blox.pl

    Zaklinanie chwil
    Format: B5
    Okładka: miękka
    Stron: 45
    Wydawnictwo Mocni.pl
    cena 15 zł. (koszt wysyłki GRATIS!)

  6. Wspomnienia jak futerał klezmerskiego muzyka. Pusty
    rozbrzmiewam w przeciągu karbowanej uliczki. Hadera,

    Natanya, Hajfa, ich suche piaski nie napełniają. Tylko furkot
    wiatru, jakby wywiewało mnie od środka, oddech po oddechu

    i już nikt nie przesypuje się. Nie ma imion, twarzy, pieśni
    weselnych, łkań. Więc płynę za morze między opiłkami fal,

    ale i tam jestem niezamieszkały. Nikt we mnie
    głośno nie szumi, nie odbijają się echem głosy głosów,

    nikt nie przeciąga smyków kłótni. Gdyby chociaż udało się
    napełnić mnie chmurami, melodią ulicy albo szelestami

    drzew czy dajmy na to raz zasłyszanym wspomnieniem
    w pociągu linii A - Z, byłbym bardziej czyjś. Wypełniony.

  7. P. Lobo - podoba mi się to skrócenie, przyśpieszenie zakończenia, aczkwolwiek chciałem żeby wiersz spinała klamra - ukłócie - zejście opuchlizy - muszę jeszcze w tym podłubać. Dziękuję.

    P. Piast - Oj, tak w samo sedno Pan trafił:)

    P. Doma - a bo te pszczółki to już tak z przymusu chyba mi się w wyobraźnie wryły. Niedaleko mam pasiekę i ostanio wariowały, plus miłostka w życiu prywatnym jakoś tak się posplatało to;) Co do podziału, to faktycznie trochę poszarpany, ale (może to naiwne), ale chciałem żeby ten podział oddawał trochę bałagan jaki panuje w ulu (pozorny bałagan), ułożenie plastrów etc. Może nie wyszło.:)

    Dziękuję Państwu za słowa krytyki.
    Pozdrawiam lipcowo:)

  8. p. A.

    Miłość jak pszczeli zwiad. Pojedyncze ukłucie przez strój ochronny,
    i już razem wyplatamy dom. Potem całą barć i coraz więcej rozmów,

    gier przy stole. Obiad. Mała ceremonia jedzenia kwiatów, ciche
    podawanie plastrów - to niewidzenie się przez siatkowe kapelusze

    i mozolne poznawanie: każda zadyszka, choroba, pęknięcie i rysa
    na dłoni. Lato chyli się ku ziemi jak dojrzała śliwa. W piwnicy

    setki słoi. Brzuchacze pełne miodu pilnują nas jak Cerbery lata,
    a tu na górze coraz niewyraźnej. Ścianka z wosku między nami,

    mniej zrozumienia. Coraz dalej, dalej, dalej. Stół staje się jeziorem,
    targanym prądami. Usycha ul. Nie ma już nic do pielęgnowania,

    zeszła opuchlizna.
  9. włosy na mydle,
    jak amonity poranka znalezione w łazience
    i wciąż myśli:

    noszę to w sobie jak poemat
    albo: ci lekarze oglądają mnie jakbym był godny podziwu. to wyróżnia
    absolwentów szpitala - spojrzenia z poczekalni
    nie potrafiące zadać pytania: co w panu jutro umrze?

    porozmawiajmy więc w języku co nie ma czasu przyszłego,
    tak lepiej. nikt nie rzuca sieci w nieznane morze - kołyszmy się
    we wspomnieniach, jak muszle odtwarzając wiatr;

    wiesz byłem wczoraj w akwarium i podziwiałem rozgwiazdy
    - zdumiewające stworzenia -

    żałuję, że nie jestem jedną z nich.
    nie odrasta we mnie to co umiera, żadna tkanka,
    żadna komórka nie powiela się. w moim ciele

    popołudniowy pogrzeb, potem jakaś tabletka rozpuszcza się
    pod powieką. wróciłeś z pracy. kładziesz głowę
    w dolinie dłoni, a ja łapię twój oddech

    i tak sobie myślę;
    trudno mieć życie za kochanka
    wiedząc, że pewnego dnia odejdzie.

  10. Poeta jest stary, idzie w stronę cienia ulicą stromą,
    blado oświetloną, dość poetycką. W myślach układa
    zaświaty, mebluje korytarze, wybiera zastawę, wzory
    tapet (raczej wrzosy, coś prowansalskiego). Przypomina
    sobie imię ojca i syna, i brata. To na wszelki wypadek,
    gdyby spotkał się z nimi w progu, a później we śnie.

    Karykaturą jest umieranie. Ciągłe przyglądanie się
    dzieciom, by nie zapomnieć, jak smakowały cukierki
    z Ferrary. Codzienne wysyłanie suplika z prośbą
    by zimą nie skracać dni, by liście nie zmurszały.

    I w końcu wpis:
    ostatni opada powoli, w piecu dogasa.
    W papierach
    piętrzących się na komodzie uzupełniony wiersz,
    wezwania do zapłaty. Zimne kafle pieca.

  11. Mig – mig jak struś P., i nie jesteś w stanie,
    już go dogonić czy przyjrzeć się choćby lodowym
    drzewom na szybie. Spytać kogoś o byle co
    lub spojrzeć na siebie byle jak?

    Nie, na to też nie ma czasu.
    Idą wyprzedaże w Tesco więc chomikujemy go.
    A on odlicza – chuj jeden, jak bomba na ręce.
    Na głowie włos po włosie mówi mi papa. Pierwsza
    myśl, która nasuwa się z łysieniem; to, że umieramy
    już w wodach płodowych, a potem norma. Ściga się
    dalej, twarzą po ścianie, szybciej, byle do światełka.

    Kalendarz ruszył
    z kopyta, spadają Ważne Daty jak liście. Oto życie
    (patetyczne?). Narodziny z przypadku, szkoła z wyboru,
    niezależnego, pierwszy raz - bo musi być rozdziewiczenie
    i inne duperele. To ma znaczenie jak jasna cholera.
    Ale ona też spada i ucieka, a ty patrzysz.
    Mig - mig, to twoje/moje życie.
  12. ...bo szukałeś idealnych ścian, sufitów, dachów, przekątnych
    i okien przeciętych w pół. Szkła, za którym pusty pejzaż
    i ty - w tym pudełku ciasnym na nie odetchnięcie czy ziewnięcie
    choćby znudzeniem.
    Co innego zamieszkać w człowieku.
    Poznawać jego nierówności, przewracać się w nim z boku na bok
    i wsłuchiwać w każdy pojedynczy, ciężki oddech. Corannie być
    Wergiliuszem rutyny; zmywanie, ścielenie łóżek, golenie się,
    i przekręcanie klucza dwa razy. Jak ogromne ma to znaczenie!

    To jak bycie tlenem co trzyma wszystkie cząstki w porządku. Razem
    łączyć atomy tego słowa i krążyć z nimi po orbicie serca. Sprawiać,
    że ściany silniejsze, rytm bardziej regularny i dom - tak przecież kruchy -
    cieplejszy, bliższy. Jakubie, znasz już odpowiedz. To pozwala wstać

    o siódmej i powiedzieć; Warto. Patrzeć jego oczyma jak zapełnia się
    pejzaż, jak drzewa podchodzą i powoli się w nie wrasta włosem,
    koniuszkami palców, chorobą i całym ciałem. Nie zauważa się wtedy
    pękniętych ścian, zawilgłego tynku bo to, co trzymało - trzyma.

  13. Jakubie. Co wyrzuciło go na powierzchnię, jakie spiski
    dębowych korzeni nie pozwoliły mu wrastać we wstęgi
    triasów, jur, kred? Jaki to praprzodek ojca praprzodka
    nie mającego zdjęcia w albumie, imienia zamieszkał
    z nami w ogrodzie? Dlaczego milczy? W tej pozie
    jest podobny do nas obracających w ustach skamieliny
    dni, przemijających w patrzeniu na siebie z dystansu er.

    Ponoć, tak to już jest urządzone po macoszemu;
    podlegamy tym samym porywom, zmianom pozycji
    wobec słońca. Nawet nasze zmarszczki są jakby
    dziedziczne, powolne pęknięcia i otwieranie się
    ziarno po ziarnie, to znikanie w zaświatach
    Flawiuszy i Sewerów.
    W jego domu, naszym ogrodzie.

  14. Panie Jacku - laury? zawstydzony przyjmuję ;)

    Regino - spokojnie z tym wychowywaniem dzieci na mojej 'pisaninie':) zobaczymy co z tego wyniknie

    Ona Kot - kontrast, to kluczowe tu słowo, musi być coś na nie, skoro jest tyle na tak, to jest tak jak w powieściach, czasem ktoś musi umrzeć, aby inni docenili życie.

    Messalin - każdy gdyba jak chce:)

    dziękuję za komentarze
    pozdrawiam.

  15. Panie Jacku - Pan mnie rozpieszcza;) dziękuję bardzo

    Regino - wiesz z tym zatrzymaniem to trochę tak jak z materializmem u Virginii Woolf, ma być tylko tłem, jakąś metafizyką a jednocześnie dowodem, że 'coś było i będzie'. A przemijanie - oj drażni każdego, to 'zmienianie pozycji wobec słońca' ale pocieszam się tym, że z każdą zmarszczką jest się madrzejszym (chyba?).

    fridita - ja to 'coś' nazywam tym czymś, co się dzieje wtedy, kiedy nic się nie dzieje - takie to trochę modernistyczne ;)

    dziękuję Wam za komentarze
    pozdrawiam.

  16. Już prawie we śnie. Pokój jak pudełko,
    łóżko jak wieko. Noc otwiera swoją kołyskę.
    Czekam - jak czeka się na kogoś, kogo nie ma,
    i nie ma. Za to są przedmioty, że niby coś zostało,
    jutro będzie dotykane. Wymięta poduszka,
    włos na ręczniku. Ederlezi jeszcze się nie skończyło,
    tak jak nie kończy się ta przestrzeń. My na różnych
    łodziach, poznajemy inne fragmenty jeziora. Wpływamy.
    Tam godziny, tu minuty, a wszystkie jednakowe,
    wyostrzające kontury nakładających się fotografii.

    To przebicie snu do jawy, takie samo oczekiwanie,
    na poranek, na włączenie żelazka. Dzwonek
    i myśl: Czy to, aby jest prawdziwe? To codzienne,
    conocne upewnianie się, sięganie na prawą stronę
    łodzi, to stykanie się pleców. Czekanie, kiedy
    papier dłoni będzie zapisany wspólną linią jawy.

  17. To, czegośmy się bali, przyszło,
    Lecz mniej przerażające
    Emily Dickinson



    Każdy może być demiurgiem swojego kwadratu,
    wystarczy papier i można złożyć sobie z niego dom,
    małe origami szczęścia. Wydrzeć przyjaciół i puścić
    wolno, a potem ulepić tego idealnego. Pytać go
    o zdrowie, z każdym jak spałeś, zasiadać na przeciw
    do Ważnego Rozdania Poranka i wiedzieć, że jego noc
    była bezsenna, bo kolka nerkowa doskwiera do wczoraj.

    „ To, czegośmy się bali,
    przyszło, lecz mniej przerażające”. Wybory dokonane.
    Wiesz, ten stary filozof miał rację. Zamykamy się
    w środku nas samych, uszczelniamy okna, impregnujemy
    na rzeczywistość w tym poznawaniu się. Nie dotyczą nas
    pylenia traw, małe śmierci atomów tlenu, roztopy. Ważne to,
    aby rozbić kotlet na dwoje, dogadać się w kwestii zasłon
    w dużym pokoju. Zawężamy przestrzeń, między „teraz”

    a „na zawsze” upychając frazy z wierszy, zaglądamy
    sobie przez ramię, czy aby kropki nie pogubione, słowa
    właściwie dobrane, budujące mocne ściany, przyszłe obrazy.
    Bo to nie przypadek, pomyłka filozofa, że na jednym kwadracie
    dwoje demiurgów wymyśliło jedno życie, pisze jeden wiersz.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...