Dematerializuję się gdy jestem naga...
Rankiem,gdy z sennej ekstazy sie rozbieram,
Staję się lekkim,metafizycznym puchem.
Tworem przejściowym o wymierzonym czasie.
Niknącym w staniku,ukrytym pod płaszczem.
Zamkniętym w skorupie,schowanym przed Ra.
Wieczorami rozpływam sie w Twoich ustach.
Skalpujesz Mnie z obłudy,rozdzierasz Mi ciało.
Zlizujesz skórę i krwią czarną się upijasz.
Rozkrwawiasz Me łono,warkocze mięśni rozplatasz.
Piszczele arktyczne bielszą przebijają skórę.
Piersi Mi ćwiartujesz, w ich miejsce dłoń zanurzasz,
Wyrywasz serce,na kształt owocu jabłoni trzymasz.
Wbijasz weń zęby,smak nadpsutego plonu wargi rozdziera.
Gorycz przełykasz,ciepło ogarnia Twe trzewia.
Z jeziora krwi i sadzy Mnie wydobywasz.
Dziewiczą,dla Twej rozpusty oddaną.
Twoją na wieczność;do kolejnego świtu wymierzoną