Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lebud Anytsuj

Użytkownicy
  • Postów

    23
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Lebud Anytsuj

  1. jesteś tak stałym punktem jak horyzont ale gdy opuszczasz głowę zmiata cię sfora dzikich słów choć nigdy nie mówiłam nadmiernie kiedy bujałam cię w kołysce. nie rozumiem tego tak jak nie rozumiem niczego egzotycznego to tylko słowa jak jeden wiersz stawiają się na zawołanie kiedy potrzebujesz nieco erotyki. dlaczego miałbyś opuszczać głowę? zadmij w róg i postaraj się nie umrzeć od nadmiernie wypchanych policzków rumianego kunsztu liryki miłosnej wespnij się na podium i dosiądź oracji może wtedy zniknie fatum pojawiające się kiedy tylko chwytasz pióro. za dużo rozmyślasz a za mało piszesz szukasz bezcelowo bzykając się z ważką kłębiastą chmurką bezdomną pchłą. słowo winno wyjść z Ciebie jak z poczwarki jeszcze większa poczwara ze źle rządzonej weny wychodzi tylko robak.
  2. to "wyruszeni" w drugiej linijce strrrasznie gryzie, nie ma takiej formy, a nawet jeśli to miał być neologizm, moim zdaniem coś nie wyszło.
  3. Lebud Anytsuj

    stonehenge

    no, no, no! już dawno nie czytałam tak dobrego wiersza związku z monotematyczną codziennością. gratulacje!
  4. o atmosferze moim zdaniem Virgini Woolf możnaby kilka tomów książki. ja się z tym zgadzam. w wierszu całkiem dobrze ujęte.ale nie podoba mi się jedno sformułowanie "gesty tonowo zabijane" - to właśnie owo "tonowe" rozibja ton (przynajmniej moim skromnym zdaniem).
  5. leciutkie, zgrabniutkie, a jednocześnie dosadne.
  6. Kochana jak minął dzień? Czy tak abyś mogła poświęcić się odpoczynkowi? Czy nie – inaczej abyś płonąc bezlitośnie podczas leżakowania nie mogła skupić słów. To co niewypowiedziane zawsze drąży najmocniej a trwałość myśli polega na tym że one nigdy się nie kończą. Kochany nie na tym opiera się moja afazja nie umiem powiedzieć najprostszych słów a myśl wymyka się zgiełku aż ginąc w mroku wtapia się w nicość. Puściłam wodzę lecz konie wciąż marszczą swe nosy ich miny są trochę zbyt brzydkie by mogły być prawdziwe. Dlatego gniję. Kochana to nic nie znaczy to tylko słowa czy nie ma innych co zastąpić by mogły sklejone powieki impasu? Wierz – nie nigdy nie wierz szafarzom których nicość jaśnieje pod maską przepychu zostań obskurantką a będziesz napełniona. Kochany ja imam się ludzi to ty chwytasz się rzeczy a jednak omfalos liryczne wciąż biegnie przede mną. Kochana nie martw się nie twoje zmartwienia są ostatnimi fizyka słów wcale nie ma przedrostku meta wciąż możesz coś zmienić.
  7. a ja aby kindersztubie stało się zadość kłaniam się uniżenie :).
  8. leciutkie, powiewne. całkiem niezłe.
  9. coś tu brakuje wiosny. i w przenośni - czyli jakiejś takiej wiosennej lekkości, świeżości i dosłownie:).
  10. 2 pierwsze strofki jeszcze do przyjęcia, potem się coś psuje.
  11. to "garldW" to tak specjalnie? bo jeśli tak to jestem pełna podziwu za pomysłowość...:)
  12. całkiem zgrabna zabawa słowem z ukrytą zawartością merytoryczną:).
  13. baaardzo podobają mi się neologizmy typu "bezwątpienie" czy "rozgrzecznienie".
  14. Dedykacja: Tabula Bizony wczorajszej genezy wszechświata ryczą poddańczo oddają hołd. My umęczeni dziobiemy wrony. Wyrwałeś ze mnie pod tym drzewem kiedy ciągle musiałam się w Tobie przeglądać. Teraz już wiem że rodzisz odpowiedzi. Lustrzana ekshibicja nie zawsze Kończy się głuszą Bezradnym manizmem Gdzie retoryka traci wątek. Jesteś jak cicho tnący drut z Bangladeszu A wchodząc Mienisz się homo faberem. Ciut ciut za mocno – parskasz Ale już za późno. Przeszłam apoteozę.
  15. chociaż temat jest już oklepany, żeby nie powiedzieć trywialny, podoba mi się ujęcie problemu. tylko jakos to zakończenie tak niepotrzebnie wszystko spłyca - przynajmniej tak mi się wydaje. z tymi łzami... no nie wiem wymieniłabym na jakąś inną puentę, która tylko uwypukliłaby zalety tego wiersza:).
  16. wiem, ja też nie uważam, że to jest opowiadanie - raczej jakaś wprawka. i poza tym posiada MNÓSTWO błędów stylistycznych, które dopiero teraz niestety zauważyłam.
  17. ale zamiast waty dałabym wełnę:P
  18. wiem tylko, że drachmy wymieniają się w mojej makówce na słowa:).
  19. Deliryczny nastrój unosi opary gromowładny już dawno zasiadł na tronie utońmy w ramionach sizalu rozdarci na pół. Błogi urok spirali będzie swobodnie nas napędzać bo przecież zaraz wrócimy to tylko kilka chwil. Nawrócenie wymaga konkretów aż po trzech dróg rozstaje wszyscy zamiast służyć ucztują nikt nie chce całować rzemyków sandałów. Przenosimy góry ale co z kozicami? tylko spadamy boleśnie w dół a nogi obrastają nam racicami.
  20. całkiem dobrze oddane wrażenie stęchłości, tudzież hermetyczności spiżarń.
  21. - To jutro – wyblakłe od nadmiernego makijażu wargi Karoliny jakby trochę wzdrygnęły się na samą o TYM myśl. - Nie róbcie tego – powiedziałam. – Jesteście jeszcze za młode. - Wiesz gdzie mam Twoją młodość? Wiesz?! – zasyczała Karolina wychylając niebezpiecznie do przodu ze swojego stanowiska na osiedlowym murku. - Wiem – odparłam spokojnie. Szaleńców nie należy przecież denerwować. - W jaki sposób? – zapytałam z determinacją. Na te słowa oczy Karoliny rozmarzyły się i jakby zamgliły. - Tabletki – odrzekła. – Tabletki. - To nic nie daje. I ta druga, Kasia czy jak ona tam miała też chce? - Ona ma jeszcze gorszą sytuację – powiedziała Karolina. – Ona po prostu musi. - Jasne – skwitowałam, unosząc wysoko brwi. – Najlepiej po prostu wypierdolić z tego świata, niech on sam zajmie się swoimi problemami. Karolina wydała cichy kwik. Gdybym jej nie widziała, pomyślałabym, że to świnia. - To nie jest tak! – wrzasnęła. - Właśnie, że jest. Nie dajecie rady i po prostu...po prostu najłatwiej uciec. Dostałam w twarz. No cóż jak na przyszłego samobójcę Karolina zachowała jeszcze dużo siły. - O której? – spytałam - Jutro, jedenasta. Wiesz, który to jest blok? - Co to ma znaczyć? - Nie wiem. Tak się tylko pytam. Ale ona dobrze wiedziała. Jeśli już umrzeć to przy mogącym o wszystkim zaświadczyć audytorium. Autobusy tej linii były zwyczajnie zatęchłe. Kiedy zamykało się oczy czuło się nie woń potu, tudzież spalin, ale jakiś dziwny odór, który zżerał od środka swoim zużyciem. Stęchlizna wisiała w powietrzu i zdawała się mówić: „Tak, tak pachnie starość. Wy też kiedyś o tym będziecie wiedzieć”. - Po co tam jedziemy? – koleżanka, którą zabrałam przypadkiem była wyraźnie zirytowana. - Nie rozumiesz? One chcą to zrobić. Muszę im zapobiec. - Ale... - Żadne ale. Jak nie będziesz chciała to nie wysiądziesz. - No bo ja nie za bardzo chcę się spóźnić do szkoły. - Dobrze. Jak nie będziesz chciała... To tutaj – wskazałam blok Karoliny i wyskoczyłam przez drzwi autobusu. A ona za mną. - I co? - Widzisz, to tamten blok. Podeszłam niepewnie bliżej, a potem przyspieszyłam kroku. Idziesz? - Nie, dzięki. Wiesz, nie mogę się dzisiaj spóźnić, mam pierwszą kartkówkę z matematyki. - Co znaczy kartkówka z matematyki wobec dwóch dziewczyn, które mogą stracić życie?! – zawołałam rozśwcieczona przez ramię. – To co idziesz? – spytałam dość agresywnie. - Nie, dzięki – spuściła głowę i powędrowała na przystanek. - To nie mi dziękuj – wymamrotałam, ale ona już mnie nie słyszała. Nawet w obliczu śmierci znajdzie się ktoś kto będzie się zastanawiał czy warto z nią walczyć. Zauważyłam je. Stały na jednym z mizernych balkoników. Były jakieś dziwne i nierzeczywiste. Pomachałam niepewnie ręką, ale nie było żadnej reakcji. Po chwili zauważyłam, że dostrzegła mnie Karolina. Powiedziała coś do tej drugiej i szybko zmyły się z balkoniku. Czy one nie mają rodziców? – pomyślałam ze złością. Może to do nich należy się udać? Jednak jak jakiś pieprzony sługa powędrowałam w ślad za nimi. Jak niańka do dziecka próbująca znaleźć drugi jego kapeć do kompletu. Po piętnastu minutach urzędowania w dwóch windach, i bezczelnego widywania ich gdzieniegdzie – oczywiście roześmianych (no cóż w końcu to miała być ostatnia zabawa w ich życiu) dałam za wygraną. Wyszłam przed blok i zawołałam: - Dzwonię na policję! Podeszłam do kiosku ruchu i kupiłam kartę. Następnie zwróciłam się w stronę automatu. - Halo? – spytałam. – Czy tu policja? - Tak – usłyszałam po drugiej stronie, jakiś miły, kobiecy głos. - Widzi pani, są tutaj dwie dziewczyny, które usiłują się zabić. Osiedle Batorego 33 przez... - Ile masz lat? – przerwał mi ostry głos. - Nieważne – odpowiedziałam uniesiona nagłą dumą. - Uważasz, że to jest śmieszne? Zdębiałam. Czyżby oni mi nie wierzyli? - One umierają! Osiedle Batorego! – wykrzyknęłam, ale ten ktoś już odwiesił słuchawkę. Zaniosłam się donośnym płaczem, przywołując do siebie namolny wzrok kioskarza. Potem jak oszalała rzuciłam się w stronę bloku Karoliny. Przyczaiłam je w niszy obok klatki. - Przestańcie! – wrzasnęłam, potrząsając to jedną to drugą. – Macie natychmiast przestać! Jedzie tutaj policja! I jak oszalała wydostałam się stąd, następnie przebiegając iście końskim galopem dwa przystanki autobusowe. Następnego dnia, zobaczyłam w szkole Karolinę. Serce zatrzepotało mi na jej widok, ale nie dałam tego po sobie poznać. - Chodź – powiedziała i zaprowadziła mnie na tyły szkoły. – Kasia nie żyje – oznajmiła tam, a ja rzeczywiście zauważyłam, że jest ubrana cała na czarno. - W jaki sposób? – spytałam się. - Skoczyła z balkonu, bo tabletki nie zadziałały. - Naprawdę? - Naprawdę. - Boże najświętszy co za durna dziewczyna! – wykrzyknęłam jak oszalała. - Ciszej – położyła palec na ustach Karolina. - Ojciec ją molestował – oznajmiła po chwili. - To nie powód... - To JEST powód – stwierdziła ona. – JEST i BĘDZIE. - Ale Ty już nie...? - Na razie. Trzy lata potem moja inna koleżanka miała zapisać się na kurs tańca nowoczesnego z Karoliną, ale okazało się, że nie ma pieniędzy i musiała zrezygnować. - To jak Karolina pójdzie teraz sama? – spytałam się jej, ot tak sobie. - Chyba nie – odparła. – Z Kasią. - Z jaką Kasią? – spytałam. - No, tą z jej osiedla... Zabuzowało we mnie ostrzegawczo. - Blondynka? W naszym wieku? Koleżanka popatrzyła na mnie trochę dziwnie, ale nic nie powiedziała. - Tak, a co? - Nic, nic – stwierdziłam, ale w środku coś we mnie wrzeszczało: „Nigdy nie przestaniesz być kozłem ofiarnym”.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...