Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Adam Pacykarz

Użytkownicy
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Adam Pacykarz

  1. Panie UFO, można się wywiedzieć coś więcej o tych "ale" co do sensu i zasadności? Jestem pewny stylistycznej jakości tego tekstu; moje jedyne wątpliwości dotyczą klarowności przekazu - nie wiem, na ile jest on zrozumiały dla osoby trzeciej, stąd uwagi i wrażenia w tej materii byłyby mile widziane. Jakaś mała interpretacja/analiza? To nie jest mój pierwszy tekst; mam tutaj kilka innych, jednak pod innym pseudonimem. Ten intencjonalnie opublikowałem anonimowo.
  2. Jadłem jakiś czas temu jajka sadzone na obiad, z pomidorami i razowym chlebem, gdy nagle spostrzegłem, że dzieje się z moim życiem coś dziwnego. Początkowo nie przejąłem się wcale, jajka są przecież zdrowe, a następnego dnia miałem sprawdzian, więc poszedłem i napisałem, potem byłem na piwie z Iwem, ale niestety, proces następował. Kupiłem więc paczkę papierosów i ołówek i poszedłem do pubu, a tam w toalecie ołówkiem napisałem "ontologia", po czym poprosiłem o ogień i zapaliłem, ale nie pomogło. Poszedłem więc spać i jak wstałem, to na biurku stała już kawa, i zaraz też szlafrok włożył się na mnie i zawiązał, i krzesło usadowiło mnie na sobie, i artykuły na Onecie zaczęły mi się czytać, jeden za drugim, czytały mi się rewolucje i rezolucje i kontrybucje, a zaraz wepchnęło mi się też porno, onanizacje i polucje. Tak to z grubsza trwało do soboty, a w sobotę przyszedł Iwo i spytał czy nie mam może ochoty na spółkowanie intelektualne. Poszliśmy zatem na fajkę wodną i spółkowaliśmy intelektualnie metodą etylowo-werbalną, ja świadomie i głęboko, on zaś podobnie, po czym nie chciał spać u mnie więc pożegnaliśmy się. Wszedłem do domu z pewną obawą i nie myliłem się, bo już siedziałem przed komputerem w szlafroku i waliłem konia, a godzina też była o trzy godziny późniejsza. W tej sytuacji uznałem że jestem naprawdę bardzo zdenerwowany, w związku z czym nie podjąłem żadnych działań. Dopiero wtedy nastąpił przełom. W poniedziałek poszedłem do szkoły odmieniony i natychmiast, z miejsca, bez wahania, byle tylko nie stracić momentu pędu i nie zwątpić w siebie, zwróciłem się do Pauliny, męsko i z determinacją: - Jak tam weekend? Zaś ona wówczas obrzuciła mnie spojrzeniem, w którym zawierało się dwoje oczu i trochę powiek zakończonych rzęsami, i odparła: - A prężnie. Na co ja uśmiechnąłem się uśmiechem wyrażającym napięcie mięśni twarzy, i z całą stanowczością jąłem kontynuować, i ona też chwilami kontynuowała, więc tak kontynuowaliśmy nawzajem, aż zadzwonił dzwonek. Zachęcony, na następnej przerwie spróbowałem zjeść bułkę. I rzeczywiście, bułka zjadała mi się bardzo wydajnie, na zasadzie przeżuwaczo-połykowej, w zgodnej harmonii szczęk, języka i gruczołów. Dzień toczył się gładko, dobrze wyrobionym łożyskiem, bez nieprzyjemnych perturbacji. Potem, w drodze do domu, w tramwaju, spotkałem tego mężczyznę, lat koło trzydziestu pięciu, szarawy szatyn w swetrze, z zarostem na oko czterodniowym, typ pospolitego romantyka na etacie, i ten właśnie mężczyzna, po skasowaniu biletu, usiadł dwa siedzenia ode mnie, po czym wysiadł na następnym przystanku, a ja jechałem dalej. Dotarłszy do domu zjadłem fasolę z puszki, popiłem herbatą ze słodzikiem, stanąłem na środku pokoju i zacząłem wrzeszczeć, z tego wszystkiego i tak w ogólności. Skoro już wrzeszczałem, to wybiegłem z mieszkania i pobiegłem do parku i usiadłem na ławce. Tam pogoda była przyjemnie słoneczna, i przysiadł się do mnie Pan Bóg, chociaż nie miał brody i go nie poznałem. - Karmisz gołębie? - spytał się mnie podchwytliwie, a ja z zaskoczeniem odkryłem, że istotnie, nie karmiłem gołębi, co też wyznałem ze skruchą. - Tak też myślałem - odparł i zaczął gwizdać jakąś melodię, a ja siedziałem i słońce świeciło. - Panie Boże? - No? - I co? - Z tym? - Tak - Teraz? - Tak - I co z tym teraz, pytasz? - Tak - Nie wiem Po czym wstał i poszedł, ja zaś zostałem tam siedząc, siedziałem tam Sobą pomiędzy ławką a Gwiazdą, i nawet się grzałem w Gwieździe, aż zaczęła zachodzić, ja otworzyłem oczy, i zobaczyłem wielką, czerwoną kulę wodoru, która spadała jak inne gwiazdy, tylko znacznie wolniej, aż znikła zupełnie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...