Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Amphe-tamina

Użytkownicy
  • Postów

    31
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Amphe-tamina

  1. ' zlikwidowałbym te wszystkie "twe" itp. ' - przyznaję, razi propozycja początku okay dzięki za komentarz
  2. przytrzymuję głowę w twoim odbiciu lustrzanym oddechem parą mgłą bezlistnym drzewem liściem pajęczą żyłką co kołysze się lupą okna zimową farbą powietrza uderzam skronią twój zapach obdarty z pomarańczowej skórki z mokrego potu myślenia zakładam szare rękawice wymyślam siebie i nas najpierw pojedyńczo później wgłębieniem ciał jak odciśnięty wosk śniegiem płatkiem kropli sen mój drogi kołysze mną jak drzewem tym co zagląda korzeniem nocy we wnętrze puchu zimy w twą rozpacz oddalenia
  3. czasami tylko płaczę w wannie zaciskam mocno powieki wykrzywiam lekko usta i zanurzam się w wodzie nauczono mnie zacierać ślady
  4. Siedziała razem z babcią. W małym pokoiku z dużym oknem.Babcia opowiadała jej historie z młodości, tak odległej jak księżyc, który czasem uśmiechał się złotym westchnieniem przez zardzewiałe futryny okna.Niekiedy jakaś gwiazda, co to spadła z nieba dla nikogo, zahaczyła o parapet, wtedy rozjaśniała wszystko wokół tak, że nawet stary piecyk stojący w kącie, wydawał się weselszy.Szczęścia nieszczęśliwe zamykały swój smutek a miłość która tylko do połowy, wlewała się promieniami w niedostępne dotąd szczeliny. "I następna dusza ulatuje do nieba" mawiała babcia swym pomarszczonym oddechem,co ledwo słyszalny odbijał się od szarych ścian, kiedy kolejna smutna gwiazda spadała łukiem w dół.Wtedy obie milczały.Wpatrywały się w kolorowe paski okrycia, które fałdami spływało z zakurzonego, wąskiego tapczanu.Już tylko on podpierał ściany.Kolejnej wigilji Babcia była dalej.z odległości, jak zza szkalnej szyby dotykała cichymi palcami oczu, aby zatrzymać łzy, te co nigdy do zatrzymania.Czasu, którego nigdy już nie będzie.Wpatruje się teraz przez okno i przesuwa drewniane koraliki, jeden za drugim, poruszając ustami w tym samym niemym szepcie. Ona nosi rękawiczki,które niegdyś sprawnymi rękoma robiła dla niej babcia,Każdej zimy, co to spływa jakimś głupim smutkiem na pokryte bielą wierzchołki drzew, kołyszących się niezmiennym rytmem,przez to samo stare okno. Stare śmieszne pamiątki, co wzruszały wspomnieniem , trzyma w wypłowiałej szafie, którą kiedyś dzieliła z nim.Wyblakła fotografia.Jakiś szybki bezszelestny flesh.I dziadek, ten sam, z siwiutkimi włosami, które rozczesuje przed lustrem, znanym jej dobrze ruchem dłoni.Później coniedzielny rytuał pastowania i sznurowania butów, w półschyleniu, z nogą opartą na starej komodzie, aby łatwiej dosięgnąć..Jeszcze czasem zerwie się na nogi, słysząc szelest kluczy roznoszący się echem przez pusty korytarz.Po chwili jednak przypomni sobie.Ten brązowy krzyż z płomieniem wyrytym na środku.Z datą która zastygła jak posąg w bezruchu.Że jego już nie ma..Zostały tylko wspomnienia.Te dziurawe, ze skarpetką wciśniętą w pęknięty wazon pod oknem i baldachimem jastrzębich piór,które dziadek tak kochał.
  5. zarysowuję łukiem rzęs twoją postać nadmiarem cieni wodoodpornym tuszem bladością mojego ciała sztuczną czerwienią ust wgłębiam kroplę łzy w znaczenie zimowego deszczu sople kwiatów za oknem uczuć wydzieram paznokciem przeszłość pozostałości lakieru na moich dłoniach kącikiem ust wypuszczam drgający uśmiech chorego szeptu a wszystko to bo zdawało się że świat zawali mi się z miłości
×
×
  • Dodaj nową pozycję...