jak dwoje kochanków w obliczu śmierci
schwytani w pułapce oddychania
szukamy siebie niewidzącym wzrokiem
łza
spada jak skorupa szkła
(dlaczego nikt nie łzawił z nami?)
w rzece lamentu jak w Styksie
żyjemy my, grzesznicy wyklęci
a klejnoty zwierzęcych bram wirują w niebiosach odmęcie
niedostępne perły ziemi
mają moc,
o jakiej nie śnili filozofowie
schowane w gorejącym lodzie
a my za jego ścianą
jesteśmy ale nas nie ma
a za morzami góry
mienią się czerwienią
(jak dobrze, że nie u nas)
lód roztapia się
lecz ani dziś ani jutro
nie pękną nasze winne serca,
w których szkło jest cierniem
i nie otworzą się nasze oczy zapełnione szkłem
jak u lalki
my wam chlebem
lecz wy kamieniem widzicie nas
(zwątpiliście w nas, czyż nie?)
to początek końca
koniec początku
taki sam lecz różny
różny lecz jednakowy
a szklane oczy w strachu wycofają wieczność