Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Andzrzej Jesz

Użytkownicy
  • Postów

    16
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Andzrzej Jesz

  1. „Pędząc wielkim oceanem, co zielony w barwie kwiatów; Ejże, wybacz mi Adamie, tę krzynę plagiatu. Pędząc, pędząc i kopyta coraz wyżej wznosząc w pędzie, mój rumaku karo gniady, cóż też z nami będzie?” „Nie myśl jeźdźcze o przyszłości. Nie wypytuj dni jutrzejszych. Ukryj imię swej wolności w myślach najlotniejszych. Popraw pas podtrzymujący kołczan twój na plecach twoich. Tam gdzie dotrzesz, bądź zagadką jak koń wewnątrz Troi.” „Będę, mój rumaku, będę. Jednak do jakiego kraju zmierzam, tego nikt nie zgadnie nawet mędrcy kurułtaju. Jakich tam przyczynię zniszczeń, by swe duchy zaspokoić? (Chociaż pragnień ich nie ziszczę, bym się dwoić miał, czy troić) Ilu na mnie mądrych ludzi klątwy rzucać będzie srogie? Ile serc zechce uczynić pełną cierni moją drogę? Lecz ja znam już karakanę, chłód i upał – siostra, brat A me duchy nienaćpane ciągną mnie i ciebie w świat.” „Cicho, cicho, już nie marudź, wojowniku zniewieściały. Póki tyłek trzymasz w siodle, a w kołczanie swoje strzały, póty błądźmy pośród stepu. Tacyśmy, więc pędźmy przeto. Odrzuć myśli, bo inaczej zostaniesz poetą!”
  2. Rzeczywiście niesamowita wizja. Godna uwiecznienia na płótnie :) Pozdrawiam!
  3. Kiedy ruch uliczny na twe stopy spadnie, a aut reflektory błysną w martwe oczy, przestaniesz już się martwić: kto zbiera, kto kradnie, gdyż ciemność dwulinijna cię głębią zamroczy. Odezwą się klaksony – surmy pożegnalne. Tłum gapiów się stłoczy ostatni hołd złożyć. Nareszcie się zakończy twe życie fatalne. Lecz skąd to wrażenie, że wciąż możesz ożyć? Zaprzeczy tu ratownik, tętna nie znajdując. Odłoży twój nadgarstek. Zdarzeniem przejęty, policjant się zamyśli, pilnie odczytując testament twój spisany w zderzaku pogiętym. Nastanie wtedy cisza i wszystko zagłuszy. Chóralną pieśnią zagrzmi przy wtórze tamtamów. I będziesz mógł nareszcie przyjrzeć się swej duszy. A ciało twoje schudnie dwadzieścia jeden gramów. Pytałeś się kiedyś: co jest po tamtej stronie? Charonowy korab? Ozyrysowa waga? Czy Chrystus Pantokrator w cherubach na tronie? Ode mnie odpowiedzi jednak nie wymagaj. Uzyskasz ją, jak sprawdzisz. Ja mam tylko wiarę, co różna jest od wiedzy i taka zostanie. Czy tam znajdziemy pustkę – tę najsroższą karę? Czy jednak, co daj Boże, wieczne spoczywanie?
  4. Oj, przecież wiem że to metafora. Chodziło mi o przedstawiony obraz.
  5. Dziwny temat, zawsze stroniłem od hazardu (chyba że hazardem nazwiemy wystawianie wierszy na tym forum i czekanie jak mocno zjedzą mnie krytycy :) ) Lecz forma jest przednia. A ostatnia zwrotka budzi szacunek. Powodzenia życzę i pozdrawiam.
  6. Pusty dworzec. Wiatr gra… muzykę na zardzewiałych skrzypcach. A ty nie ciesz się zbyt szybko. Nigdzie nie odjeżdżam. Posiedzę tylko na pustym peronie. Wzrokiem podążę za kołującymi liśćmi. Sprasuję monetą na szynach. I wrócę. Znowu będziesz miała mnie dość. Tymczasem pustoszy mnie pustka. Moneta się płaszczy na szynach. Na zardzewiałych skrzypcach gra wiatr. Niech gra. I tak go nikt nie zatrzyma.
  7. Dwie pierwsze strofy i motyw schowku, otwierania się (bez modyfikacji) - duży plus. Końcówkajuż nie dla mnie.
  8. Bardzo lubię jak ktoś używa motywu mgły. Choć jest tak ograny. I jeszcze dwa ostatnie wersy: Kłaniam się z uznaniem. podpisałbym się pod tym obiema rękami.
  9. Jest coś w tym tekście. Lecz i czegoś nie ma. Pominąwszy nierówność sylab w wersach, co akurat jet mało istotne, muszę przyznać, z początku nie mogłem się dopatrzeć do czego autor zmierza. Wychodząc z założenia, że interpretacja bez znajomości kontekstu jest najczęściej mylna, uznałem wnikanie za bezcelowe. uderza mnie jednak że wiersz jest celowo ponury. Że sie tak wyrażę ponurością prawdziwą. I to stworzyło dość dobrze skonstruowany nastrój, co według mnie jest w wierszach najważniejsze.
  10. Wąskim korytarzem, pośród sal tysiąca, pod marnym kamuflażem, do samego końca biegnie blady człowiek z miną przerażoną… Jednosłowna powieść: ZWAŻONO Na tronie skruszonym, w długiej, ciemnej Sali, stary król zgarbiony słyszy głos z oddali. Podnosi ciężką głowę z za ciężką koroną, by słyszeć jedno słowo: POLICZONO Światłocień zieleni żegna ogrodnika. Ogrodnik wśród płomieni oczy swe zamyka. I chociaż zielono szepczą ciche wody: PODZIELONO …uschły wiszące ogrody
  11. Jasne. Niebo wygląda wtedy jak śnieżny wiklinowy koszyk...
  12. Obraz banalny. Obraz teatralny. Błękity. Błękity nad zielenią pól. A wśród błękitów przepływa flota. Sunie się wielka flota chmur. Każdy okręt przysadzisty. Kłębiście strzelisty. Każdy przesłonecznie biały. Każdy płaskodenny. Tak swieżowiosenny, że w skowronkach cały. Jeden okręt od drugiego równo oddalony. Dzielący ich odstęp jaskółką zmierzony. Suną równym szeregiem przez światło z zielenią. Ćwierć mili pod niebem. Ćwierć mili nad ziemią.
  13. Życzę szybkiego deszczu, lub przynajmniej konewki. Poza tym, to kilka niedomówień (myślę że celowych) utrudnia mi pełną percepcję tekstu. Wychodzę jednak z założenia że żaden wiersz nie może być zrozumiały bez poznania kontekstu, dlatego proszę uznać powyższą uwagę za mało istotną. Pozdrawiam serdecznie.
  14. Wracając z weseliska uraczony winem, zdążając krokiem chwiejnym i z lekka ukośnym, młody grajek lutnista brnął w leśna głębinę, między dęby leszczynę, olchę, mchy, porosty. Wzrok lutnisty kołysał knieją jak okrętem. Korzenie jakby na złość podstawiały nogę. Nic to. Zaczęły dziać się rzeczy niepojęte gdy nagle leśny strumień przeciął grajka drogę. Rzeczułka jak rzeczułka – kręta i zawiła. Nad nią wierzby sękate zwieszały konary. Lecz postać przy strumieniu lutnistę zdziwiła, podobna do widziadła, lub do nocnej mary. Odziana dosyć skromnie w mgłę jasnosrebrzystą, z warkoczem turkusowym sięgającym uda. Powiedzieć wam: cóż wtedy stało się z lutnistą? On wstrzymał dech, nie wiedząc: prawda to, czy złuda? Jeżeli ta dziewczyna zwykłą panną była, to skąd w takim miejscu i skąd o takiej porze? Lecz jeśli to piekielna czeluść ją zrodziła, to skąd jej słodycz, radość, w oczach jasne zorze? Rusałka, widząc w oczach lutnisty wahanie, Skinęła, przywołując siostry swe widziadła. Razem srebrne i mgliste rozpoczęły taniec. Mgła z ud się uniosła, a z piersi opadła. Lutnista wszelkie strzępy rozsądku odrzucił. Śród odmętów strumienia zanurzył swe stopy. Myślicie, że już po nim? Przepadł i nie wrócił? Błąd. Niezbadane są ludzkiego losu tropy. Gdy dłonie mu objęły pace księżycowe, gdy usta jego zimny pocałunek ściskał, pogrążał się w strumieniu od lutni pokrowiec. Brzęknęły cicho struny. Ocknął się lutnista. Ostatnią siłą woli uchwycił instrument. Odskoczyły widziadła, głośny wznosząc lament. Rozbrzmiała pieśń śród kniei – śpiewny kontrargument w dyskusji o zmaganiach cnoty z pożądaniem. Rusałki początkowo zdziwione niemile, że zdobycz im uciekła tak bliska zagłady, przed ostatecznym ciosem wstrzymały się chwilę, i poczęły uważnie śledzić treść ballady. Rozsiadły się wygodnie na obmytych głazach. Z serc im promyk refleksji wyparł zawiść podłą. Uśmiech rozrzewnienia zagościł na ich twarzach. a on stał się swym śpiewem, balladą, melodią. Od tego wydarzenia nic się nie zmieniło. Lutnista grywa w bramach i przed gospodami. Lecz kilku jego wrogów gdzieś się utopiło… A w lesie ta ballada rozbrzmiewa nocami…
  15. Niestety, nie mogę przerobić tekstu. Parę tygodni po jego powstaniu okazało sie że wiersz jest proroczy. Przeżyłem osobiście identyczną historię. Niestety,kamienie nie przerabiają wierszy. Dziękuję za komentarz, pozdrawiam.
  16. Gdy kamień omszały gwiazd spojrzenia zjada i trawi je tak długo aż w mrok cichy zmieni, poeta młody na nim swe wiersze układa, wplątując między strofy cząstkę tych promieni. Tak tworzą się sonety lotnym srebrem tkane. I zbliża się dziewczyna w bladej sukni zwiewnej. Przybyła tu specjalnie na wierszy słuchanie. Na zniebaspadłe wiersze tylko dla niej jednej. Stanęli przeciw siebie śród gąszczy skręconych; wsłuchani w nocny szelest leśnych stworzeń; wpatrzeni w swe oblicza ogniem rozpłonione spojrzeniem, co poezji jest przestworzem. Kim są? – zapytasz. Ja się nie przyjrzałem. Dziewczyna chyba jest z domu młynarzy. Wczoraj w mieście nieopodal ją widziałem. Kim chłopak? Nie wiem. Nie poznałem twarzy. Poeta do niej wyciąga ramiona: „Pójdź ze mną – mówi – Pójdź ze mną w głąb kniei!” „Nie mogę. Wybacz. - odpowiada ona. - - Ojce zabronili. Ojce przewidzieli.” „Zaklinam Cię miła! – woła chłopak w przestrzeń, co echem roznosi śród dębów wołania. - - Nie odchodź! Nie znikaj! Zostań ze mną jeszcze!” - - prosi… zaklina… nakłania… „Czymże jest uczucie, które myśli moje z zawieją twych myśli złączyło? Czyż tylko wiersze próżne splotły nas oboje, A na nich się wszystko skończyło?” Dziewczyna słucha, lecz w zdrowym rozsądku topi przed chwilą usłyszane słowa. „Ja to wiedziałam już od początku. Ten związek nie mógł funkcjonować.” Poeta pada między spadłe liście, rwąc kolanami mchowy dywan głazu. Ona odchodzi. Rozpływa się mgliście. On wstaje… Ale nie od razu. Nim wstał, zakrzyknął ku niebiosom. Na tych rozsądnych, na zaradnych; na tych co gmachy planów wznoszą; zawsze bogatych, zawsze ładnych. I wysłuchało niebo krzyku. W posadach zatrząsł się firmament. Na ziemię spadło gwiazd bez liku. …Po chwili ucichł cały zamęt. Została tylko mgła, brzęcząca jak monety. Opływa głaz ogromny pośrodku doliny. Lecz kamień… On sylwetkę ma poety! A mgła… Mamrocze głosem tej dziewczyny! Kim są? – zapytasz. Ja się nie przyjrzałem. Myślę, że wizja dla wielu malarzy. Tą mgłę to ja chyba wcześniej już widziałem. Kim kamień? Nie wiem. Nie poznałem twarzy.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...