Żółć i czerwień,
z otchłani kłaniają się.
Każda część,
w każdym kroku,
na mej drodze przeplatają się.
Nadrywane strzępy duszy,
których na próżno pozbyłem się.
Pęka skóra, wycieka sok,
owocu pięknego, soczystego wspaniałego,
jednak nad ludzkie życie okrutnego.
Z przegnitym sercem,
w piekle moich mysli,
pustym wzrokiem szukam ramion twych, ciepła twego,
serca twego.
Ciebie, która dałaś mi nadzieję, pełnymi uczucia snami
noce me okryłaś.
Więc czemu nadzieja ta, była fałszywa, a sny kłamliwe?
Czemu wewnątrz krwawię, za każdym razem gdy cię widzę?
Powoli, jasno, jak pod w głębi czarnym słońcem, ujrzałem,
rozkłada się we mnie owoc mej miłości.
Niezrodzony, niespełniony,
jednak na ciebie klnę się, że pierwszy i ostatni raz
spłodzony.