Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Nirian Samalai Feireniz

Użytkownicy
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Nirian Samalai Feireniz

  1. Jest to początek opowiadania, które napisałem już dość dawno. Mam nadzieje że się spodoba, życzę miłej lektóry. Fabuła może się trochę nie trzymać kupy... jest to w końcu tylko początek. * * * Wpatrując się w szare niebo, zerkając na szybko wędrujące, deszczowe chmury, dało się czuć niepokój. Mimo wiatru, na pustkowiach panowała idealna cisza. Idealna. Żaden dźwięk nie dotarł do uszu słuchaczy, którzy stali na spłowiałej, wyschniętej ziemi. Nie było tu trawy, nie było roślin, nie było tutaj nic, co żyło, oddychało. Bo cale te, ogromne legiony, stojące na zboczach krateru... nie płynęła w nich krew. Umarli. Ponure, szare szaty potargane jak ich życie i te oczy, przepełnione nienawiścią. Ogień czerwieni, żar który ogrzewał ich, przygotowywał do walki. Czuli gniew. Ich ręce, zakończone szponami, ich twarze bez wyrazu... ich oczy. Nie było tutaj księżyca ani słońca. Nie było życia, a śmierć była tutaj nawet nazbyt widoczna. Wiatr przemierzał tą krainę niezwykle nienaturalnie, nawet nie poruszając szat udręczonych dusz. Czasami tylko piasek wznosił się z szarej ziemi i wirował w powietrzu. Legion ruszył. Powolne kroki zaczęły dudnić przerywając niesamowitą ciszę. Na samym środku krateru, wśród rozsypujących się kości stała jedyna żywa istota. Anioł, którego pióra wypadły, a skrzydła wydawały się być tylko kośćmi. Postać stojąca w czarnym płaszczu, o włosach ciemniejszych niż skrzydła kruka. Jego oczy, niczym dwa błyszczące szmaragdy, wpatrywały się w nadchodzące dusze. Podniósł miecz o czarnym ostrzu i ruszył do boju. Sam przeciwko tysiącom. „Pamiętam tamte czasy, wtedy kiedy jeszcze nie dosięgałem do pasa mojemu ojcu. Ten pogodny świat milionów uśmiechów i kwiatów. Moje dzieciństwo było wesołe i beztroskie. Niesamowite. Kolejne dni mijały mi na zabawach i słuchaniu opowieści mego ojca. Historie o smokach, bohaterach i skarbach. Moje oczy błyszczały, kiedy wyobrażałem sobie, że to wszystko dzieje się naprawdę, a ja jestem członkiem tych opowieści, a muszę sobie przyznać, że zawsze miałem wybujałą fantazję... Stałem, odziany w błyszczącą zbroję na cielsku ogromnego smoka. Dzierżyłem wielki, większy ode mnie miecz i szczerzyłem zęby... oczywiście czyste, na błysk. Byłem bohaterem, do mnie należały skarby, sława i dziewice. Wyobrażałem sobie, jak kolejnymi czynami, zdobywałem kolejne, symboliczne pół królestwa i rękę księżniczki. Taaak... to były czasy. Potrafiłem marzeniami zastąpić rzeczywistość, jednak nie byłem z tych, którzy żyją wyobraźnią. Zamiast tego, wolałem to urzeczywistnić. Stać się postacią z prawdziwych opowieści. Chociaż, wtedy, nie sądziłem że moja wioska zostanie wyrżnięta, a ja będę jedynym z ocalałych. Nie sądziłem, że duży oddział zbrojnych przyjedzie do tej zapadniętej dziury, tylko po to, by zabić wszystkich, a mnie wywieść. Pamiętam jeszcze te szydercze uśmiechy i słowa... „Gdzie jest ten dzieciak o szmaragdowych oczach?” Nie sądziłem wtedy, że moja matka zostanie zgwałcona, a ojciec pocięty mieczem i zmiażdżony przez konnych. Czemu ja się nie przejmowałem? Patrzyłem na to z obojętnością, nie przeżywałem tego nawet jak jedna z najgorszych opowieści. Pamiętam nawet, że ziewnąłem.” Rycerz ziewnął. Oderwał na chwile zmęczone oczy od kartki papieru, a odrobina tuszu, ściekła mu z pióra i zrobiła duży kleks. Postać zamknęła swoje duże, szmaragdowe oczy i wciągnął odrobinę powietrza. Wóz na którym siedział, jechał dość spokojnie, mimo to, trząsł się niemiłosiernie. Zwykły wieśniak, który poganiał batem konie, przeżuwał kawałek słomki, pogwizdując przy tym dość niemelodyjne. Kearvin spojrzał ukradkiem na swój dziennik, po czym schował go do plecaka. Nie chciało mu się pisać. Był zmęczony długą podróżą i miał nadzieje że jak najszybciej dotrze na miejsce. - Daleko jeszcze, woźnico? - zapytał stanowczo, swoim rozdrażnionym głosem. - Ależ panie, pezeciem mówił, że jeszcze pół dnia drogi. Dotrzemy panie, dopiero pod wieczór. Rycerz popatrzył się nieprzyjemnie na chłopa, który nawet nie raczył obrócić głowy. W końcu, znużony i zrezygnowany, położył się na worku wypełnionym pszenicą. Spoglądał na słońce, które było wysoko, ogrzewając zarośnięte lica Kearvina. Minęło już kilka dni, odkąd zaczął wędrować na południe. Na początku mijał niewielkie wzniesienia, potem, równina zastąpiła ich miejsce. Na całym horyzoncie było widać tylko pola, porośnięte głównie pszenicą i żytem. Mijali też wioski, głównie małe osady gdzie stało zaledwie parę budynków, a przejeżdżający wóz był dla tutejszych dzieci nie lada atrakcją. Leżąc tak, pozwolił oddać się wspomnieniom. Kucnął na niewielkim wzgórzu. Delikatny szelest trawy i jej zapach, uspokajał go. Wiatr był tu silny, a słońce, przygotowując się do snu, zabarwiło niebo czerwienią. Rozglądał się po pobliskich wzniesieniach, oddychając ciężko po ostatnim biegu. W ręce trzymał kuszę z założonym bełtem, gotową do strzału. Jego długie, czarne włosy falowały spokojnie, jednak nie przeszkadzały mu. Stał pod wiatr. Uśmiechał się do siebie. Wiedział, że przyjdą. Nie zdziwił się, słysząc w oddali rozmowę. Czekał. Jego oddech uspokoił się. Jeszcze tylko chwila, pomyślał, powoli klękając na prawe kolano i celując z broni. Potem strzelił. Osoba, która wychyliła się zza sąsiedniego wzgórza, padła od razu. Nie zdążyła nawet domyśleć się, że umiera. Pocisk przeszył jej czaszkę, a krew poplamiła stojącą za nim kobietę. Najpierw nastała cisza, która przerwała się dopiero wtedy, kiedy mężczyzna padł na zieloną trawę, nie wydając z siebie nawet jęku. Dziewczyna patrzyła z obłędem w oczach. Krzyknęła. Przeraźliwie i głośno. Potem padła na ziemię, klękając przy martwym, szybko wyciągając sztylet. Wiedziała, że zaraz przyjdzie, bała się. Słyszała głośne bicie swojego serca, a jej dłonie ledwo mogły utrzymać broń. Zerknęła na mężczyznę, którego kochała. Zginął na miejscu. Jego oczy zakryły się mgłą, jednak jego twarz nie była maską umierającej osoby. Nie wiedział, że umarł... nie wiedział... Kearvin nie zwrócił uwagi na to, że płacze. Nie usłyszał jej łkania i powtarzanej modlitwy. Było mu wszystko jedno. Kucnął nad martwą postacią. Był to mężczyzna w średnim wieku, o jasnych, krótkich włosach. Całkowicie bez emocji, zaczął go przeszukiwać i uśmiechnął się na widok pękatej sakiewki. Wiedział że tutaj będzie. Wiedział, że będzie miał ze sobą pieniądze. Zielonooki chłopak był z siebie dumny. Nie wiedział jednak, że będzie on z kobietą. Dziewczyna bała się. Trzymała tuż przy sobie sztylet, starając się pokazać, że ma się czym bronić. Piekły ją oczy, kiedy kolejne łzy spływały jej po policzkach. Spoglądała na mordercę, który zabił jej ukochanego. Był to kilkunastoletni chłopak o włosach czarnych, jak smoła. Jego duże, szmaragdowe oczy patrzyły się na nią natrętnie. Poczuła jak przeszedł ją dreszcz strachu. Zamknęła oczy. Bała się. Potwornie. Kolejne dreszcze przechodziły przez jej ciało. Oddychała szybko, a jej serce dudniło. Zaczęła liczyć, by się uspokoić. Raz... Dwa... Trzy... Poczuła, jak wyrwał jej sztylet i uderzył ją mocno. Bolało. Potem zapłakała głośniej, kiedy zrywał z niej suknie. Bała się ruszyć... bała się krzyczeć... Liczyła tylko w myślach. Raz... Dwa... Trzy... Rycerz otworzył oczy. Wspominał. Piękna, młoda dziewczyna, dała mu sporo rozkoszy. Pamiętał potem, że uniósł miecz, by ją zabić, jednak tego nie zrobił. Nie wiedział dlaczego. Nie wiedział czemu obrócił się tylko na piętach i zapinając spodnie ruszył przed siebie. Teraz tego żałował. Nie tego, ze to zrobił, lecz że zostawił ją przy życiu. Teraz jechał na cholerną północ. Musiał ją dogonić i zabić. Nie przewidział bowiem, że ta dziewczyna, może być córką samego białego maga z Tellaven. Wiedział co go czeka, jeśli czarodziej dowie się o losie swojej córki. „Kim ja właściwie jestem? Płomieniem czy może świecą? Czy ja zapaliłem tańczący ognik, czy zostałem zapalony? Miliony pytań tli się w mojej głowie. Jestem obojętny na zło które czynie. Nie czerpie z niego przyjemności, jednak nie odczuwam spokoju sumienia, kiedy czynię dobrze. Nie czuje się złym, mimo że tak o mnie mówią. Morduje, jednak nie myślę o tym. Nigdy nie okradłem kogoś, chyba że wcześniej go zabiłem. Wierzę, że dałem im odkupienie i zabrałem ich z tego świata. Zastanawiam się tylko, jaki będzie werdykt, kiedy to ja stanę przed bogami. Czasami unoszę miecz i kończę to, co zacząłem. Słyszałem już wiele imion, jakie mi nadano. Mówią o mnie złoczyńca, parszywiec, rycerz ciemności, żywa śmierć, morderca, skurwysyn, miecz końca, niegodziwiec... raz, usłyszałem jak osoba, na którą podniosłem miecz o czarnym ostrzu, nazwała mnie zbawcą. Powiedziała, że będę aniołem bez skrzydeł. Że zbawię cały świat. To śmieszne. I niemożliwe. Bo czy zbawcą może być ktoś taki jak ja? Ktoś kto zostawia trupy na swojej drodze, niczym cień? Chyba, że śmierć, ma być zbawieniem. Mimo to, obojętnie czy był to mędrzec, czy głupiec... jego krzyk nie różnił się niczym od innych. To mój pamiętnik. Oto słowa napisane moją ręką. Rozkoszuj się moją historią. Historią anioła bez skrzydeł. Tego co kreśląc delikatne kreski na mieczu, licząc zabitych, zniszczył wiele ostrzy. Podpisuje... Kearvin o’Learten, dziecię chłopa, ojciec jednego z najsilniejszych rodów.” Odnalazł i ukazał światu Nirian Samalai Feireniz zwany Czarną Różą
  2. Pamiętają te chwile Gwiazd pełne niebiosa Momenty te miłe Które dał im los Czują swój zapach I czuły swój dotyk Tulą się w sobie Noskiem o nos Dziś są nadzieją, Dziś są wolnością! Oddali się chwili Tańcząc wśród kłos Wśród deszczu ciepłego Wiosną pełnego Do mokrej jej twarzy Tuli się włos Ich usta się śmieją Splatając swe palce Budują nadzieją Bliskości swój most Bo będą już razem Wśród kropel tych deszczów Tuląc te chwile Bo dał im je los
×
×
  • Dodaj nową pozycję...