Tłoczące się setki myśli. Każda inna, niepowtarzalna. Niektóre giną zaraz po urodzeniu śmiercią naturalną - przez zapomnienie. Inne mogą niepostrzeżenie przedostać na kartkę papieru. Zazwyczaj te najpiękniejsze, nie chcą dać się uchwycić powolnemu umysłowi, rozpraszają się, a gdy już uda się je zmaterializować, zmieniają kształt, nie przypominają tego, czym były wcześniej.
Składam litery, starając się złapać i uchwycić cokolwiek. Ciągle wyrywają się, albo transformują. Klikanie w klawiaturę, potem długie przytrzymanie klawisza backspace, spowodowane kolejną ucieczką. Papieros prawie wypalony żarzy się w ciemności. Zimna herbata, nawet nie ruszona. Poszukiwanie...
Wena? Natchnienie? To, co podobno przychodzi znikąd i niespodziewanie. A jeśli nie zdąży nadejść przed terminem? Stopniowo nadchodzi za to ból oczu, głowy, przemęczenie. Potem świadomość zaczyna odpływać. Najbardziej dziwaczne twory przejmują kontrole. A wszystko wydaje się takie prawdziwe... Później istnieje tylko nicość.
Dobranoc.