Z krzepkim powietrzem stawialam kroki
Gdzie zwarty ocean dzwiga swoja mase
Krzyczacy cud Boga.
Najpierw sprowadzilam morze by dzwigac
Nad zmarlymi ciezar ziemi
I fale kwitnely przy mojej modlitwie
Rzeki pomnozyly swoj piach.
Gdzie strumienie,gdzie sol i pelny
Solidny,uparty zlowiony losos
Ograniczajac odplyw nadciagajacym przyplywem
Dotarlam do mocno osadzonych ponad wzgorz.
Na drugi dzien wstalam i zobaczylam
Skok ptakow drapieznych uruchamiajace szpony
Krwawe upierzenia wzdluz wybrzerza
Leza jak gole,zywe sciegna.
I na trzeci dzien plakalam:"wystrzegaj sie
Lagodnie wyrazajacej sowy,usmiechu fretki,
Schylajacego sie w powietrzu niespiesznie jastrzebia
Zimnych oczu i cial na obreczy stali
Na zawsze zgietych,usmierconych.
I zrezygnowalam,na czwarty dzien
Ta zla i nie nawrocona glina
Budowala olbrzymi mit dla mezczyzny
Mglistego olbrzyma.
Zrobione,skrzydlaste rekawice albatrosa
Przetrzasniete popiolem na ziemi
Gdzie Koziorozec i utrapienie chwili decydujacej
Wyleglo rozpuste-podobna jak zaklety Feniks
W nieuschnietym drzewie.
Feniks spalil sie jako chlodny mroz
I podobny legendarnemu duchowi
Plochliwy i zagubiony ptak widmo
Wrzucony w tepy ocean.
Tak,na piaty dzien ponownie zamienilam
Nature ludzka i bol krwi.
W szosty dzien,w pospiechu pojechalam
Tworzyc dziela Boze
Ostrogami szarpnelam konska krew.
Przez krew zyjemy:gorac,zimno
Pustoszyc i odkupic swiat
Bedzie trwac ten blady mit.
I przez krew Chrystusa mezczyzni stali sie wolni
Choc w zamknietych calunach ich ciala leza
Pod obrzuconym burzliwym morzem.
Chociaz Ziemia ma ukolysany ponizej ciezar
kosci te nie moga dzwigac swiata.