Niebywale cicha trzecia trzydzieści,
Po ulicach biegają cienie.
Choć na chwilę mogły się odgryźć
Od zębów śpiących właścicieli .
Wcale nie są szare, ani anonimowe,
Mienią się kolorami.
Odbite w szybie pędzącego pociągu
W błyszczącej kałuży na chodniku.
Uśmiechają się otwarcie do siebie,
Wszystkie, prócz mojego.
Ten to dopiero ma przechlapane,
Musi włóczyć się za swoim panem.
Nie bez celu, ale niewiadomo gdzie,
Jak wierny pies, krok w krok…
O! Widzisz cieniu. Właśnie doszliśmy
Do otwartych drzwi gospody!