Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Konstantinodos

Użytkownicy
  • Postów

    36
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Konstantinodos

  1. - Alicji - Dni jednak bardzo długie, bezsenne są noce, wciąż otwieram wszystkie okna, wszystkie swoje sny; wychodzę do ogrodu by krzyczeć, usłyszeć jak w dali szeleści gdzieś płacz - bo jest to uczucie (przed wschodem, przed błyskiem), kiedy na moment zrównują się światy i wiem że tam jesteś, w obliczu kosmosu - to we mnie jest dla ciebie najjaśniejsza gwiazda. I nic już nie jest tak ogromnie ważne bo raj ten był wmówieniem, a świat nas oszukał lecz płakać nie będę, poczekam na cud który sprawi, że w końcu te wszystkie anioły opadną na ziemię i chłopiec śpiący w lesie wyjdzie wnet na łąkę pełną dusz.
  2. „…Dlatego ja w Święto Zmarłych Zamiast palić prababci świece Karmię stare wróble” (Dorota Betlewska-Gutowska) samoloty przecinają niebo zostawiając białe szpary i zdaje się, że widać przez nie całą rajską przestrzeń szkliste jezioro, na którym lekko pulsują koła od czasu do czasu pękają przebite rzutem okonia Klosterneuburg, wiosna 2007 – głodne nasiona spacerują tu i tam, wykluwa się życie, i nie wiem skąd znowu śnieg, choć ciepło jest w tym zimnym mleku z nieba – znajduję biedronkę, patrzymy na siebie przez dłuższą chwilę i chowam ją w trawie, niech żyje niech leci – lecz wraca, na moją dłoń aż pięciokrotnie (jak wściekła) gdy w końcu chcę zdeptać natrętne stworzenie przychodzi sms: wczoraj, po długiej, przewrotnej chorobie umarł. PS: ty wiesz o tym pierwszy – biedronka odfruwa park staje się biały, park jest pełen dusz i wszystko jaśnieje
  3. patrząc w oczy ptakom rozpoznajesz niebo skrzydła obłoków w pulsie malutkiego serca przenikające przez bramy powietrza na ziemię i tak oto niebo spogląda na ciebie bo widzisz, jest wiele możliwości kontaktu na przykład połóż rękę na ciepłej korze drzewa oddech lasu pod skórą obudzi w tobie jesień i znikniesz w słowach liści, w stukaniu dzięcioła możesz też zanurzyć swoje włosy w rzece jej chłodne ciało w drżeniu zabierze ci duszę niosąc ją w ocean ze wschodem słońca wzniesie wiejąc w żagle statków na drugiej półkuli albo chwila, kiedy płaczesz widząc stado brzóz – w ten ranek iskry rosy spijają jak ty gdy budzisz się latem, na zboczu wzgórza: w lekkim deszczu, w półsennym powietrzu lub tam, w trzcinie jeziora – jeszcze jako dziecko odkryłeś miejsce, dokąd przypływały umierać łabędzie duszek, który został w tobie wychodzi tylko wiosną dlatego szukasz przejścia wśród łąk przystrojonych w kwiecień pomiędzy nami a naturą jest bliskość, przez wieki w nas ukryta łączność, która wciąż odzywa się, i tylko śmierć ona tylko wie, gdzie początek jest, a gdzie koniec – ta granica, za którą wiatr jest jak oddech, a oddech jak wiatr
  4. „Pomiędzy nami a najdalszą gwiazdą odległość, choć niewyobrażalna, wciąż jednak jest...” (PHILIPPE JACCOTTET ) noc: czarne gardło i jasny szept gwiazd wysoko, na zboczach gór posnęły lawiny śpią skały, śpią drzewa, śpi widmo księżyca materia komet unosi, trzyma powietrze już brzegi snów zalały ciała niebieskie więc teraz ta przestrzeń jest w tobie i widzisz to bliżej – odległość: miliony lat świetlnych w centymetrze i może to właśnie jest takie miejsce gdzie żadnej miary już nie ma bezczas, gdzie mijasz najdalszą planetę nie dalej, nie bliżej, właśnie tu – we śnie
  5. zarzucił wędką, przypiął w tak sędziwym wieku łowi tylko z brzegu a woda jest spokojna, jakby ucichła dziś dla niego dlatego mięknie przestrzeń, otwiera się powietrze głodnym ptactwem iskrzy, lasem dyszy i można zobaczyć łączenie wymiarów tu, za ścianą wiatru jest taka granica do której się dochodzi tylko w krańcach życia - trzymać ziemię w ręku jak kawałek skóry te szepty, zaczepki, ciche nawołania na przykład w cieniu deszczu wyciągnięte dłonie lub w wietrznym pędzie pola mrugające oczy, nad ranem drzazgi słońca w stare serce wbijane i tylko wiosną, na chwilę obudzić się ze snu tego, którym właśnie życie się wydaje wychodzić na skraj lasu, na łąkę pełną dusz odczuwać jak pulsuje ten nowy organizm zaciąga wędkę, wstaje patrzy w oczy rybie milczącej jak Bóg przez całe życie wierzył, że On tam musi być i teraz w świetle słońca ryba się zapala jej błysk jest jak nagły z pogranicza krzyk gdzieś tam w oddali wyglądają dzikie sarny stanął lis, obejrzał się, umilkły łabędzie smuga światła tnie jezioro, las na końcu ciało
  6. zarzucił wędką, przypiął w tak sędziwym wieku łowi tylko z brzegu dziś woda jest spokojna, jakby ucichła tu dla niego sypnął wokół ziarnem, zwabił chmury mew iskrzy się natura, chaos budzi się i można zobaczyć łączenie wymiarów tu, za ścianą wiatru, jest taka granica do której się dochodzi tylko w krańcach życia w jednej krótkiej chwili cały czując świat rozumieć echo pól, przestrzeń zwijać w liść lekko kłaść na serce, widzieć jak przesz sny wchodzić czasem w drzewa, w cień kamienia, mgłę chmury topić w rzece, płynąć poprzez deszcz zaciąga wędkę, wstaje patrzy w oczy rybie milczącej jak Bóg przez całe życie wierzył, że On tam musi być i teraz w świetle słońca ryba się zapala jej błysk jest jak nagły z pogranicza krzyk gdzieś tam w oddali wyglądają dzikie sarny stanął lis, obejrzał się, ucichły łabędzie smuga światła tnie jezioro, las na końcu ciało
  7. lato skończyło się wieczorem wygiętym na naszym trzepaku obok którego oparty rower skradły pierwsze dziewczyny o zmierzchu gasnącym jak wolny papieros piliśmy wino - fale zmywały ostatnie skorupki i pył, biały pył zlatywał z jabłoni i gruszy w podbrzuszach ich spałem, a one kwitły tak oto niewinność spłynęła nam słodko jak smak jabłecznika z włosów mej matki w usta dziewczyny co zdjęła sukienkę nad rzeką w niedzielę i czas stanął w miejscu lecz wcześniej gdy jeszcze nie miałem zegarka wskazówki trzymałem na wieży kościoła - komunia miała smak anioła co z krzyża spadł jasnością błysnął w oczy, zniknął w świadomości i stada jednorożców biegnące do szkoły świat bajki wchodzący w świat nauki gdzieś tam po drodze wiatr wyrwał nam lęk gdzieś w naszych sercach rozkwitły nam kwiaty dalej bezpowrotnie uciekłem na wschód ubrany w rodzinną rentę o deszcz nie wołałem a słońce nad ranem wstawało jak śpiew głodnych jaskółek krążących przy drodze najbardziej jednak pamiętam smak mgły która sarny spłoszone za sny poniosła ranek był inny, pachniał echem świata i brzask, co przestrzeń tą rozdarł na pół
  8. kiedy nie umiałem jeszcze mówić pod okno przylatywaly ptaki rozmawiały w znanym mi języku choć imiona ich były tajemnicą dzis wiem że są to jaskółki rysujące klucze wiolinowe w ogrodzie a to o czym mówiły wtedy zniknęło w pierwszym moim słowie
  9. ja i ona leżeliśmy niepewni, w powietrzu jak miłość dym z czerwonych świec: stos czarnych oliwek, grzane wino – kolacja na brzegu zatoki; ostatnia kropla dnia spadająca w horyzont – ten wieczór zaskoczył nas deszczem, i sieć boskich błyskawic jak jasnożółty kwiat kwitnący nad nami i chwila, w której nagle mieści się cały las, głębia okolicznych jezior, ciepły wiatr, rozsiewający głuche echo pól, przestrzeń zawinięta w błysk nagle spadająca w nasze głodne serca, przez które zerknął świat i nie wiem dokładnie jakim sposobem wnikł nam do oczu kiedy spojrzeliśmy na siebie jakbyśmy przyszli na ziemię dopiero po całym, długim życiu w nieobecnoiści
  10. Po długiej zimie nastąpiła odwilż mgła odkrywa wilgotne zakamarki cmentarza przy końcu drogi dostrzegam całą białą jabłoń (dopiero co rozkwitła) – i ziemia pod nią jest pełna przebiśniegów. Dębowe kutry opuszczające zatokę w deszcz parasole jak serca na wietrze, milczenie ciążące nad morzem po burzy głębsze niż sen. Późna noc na pustym placu szelest czytający na ławce gazetę nagłe, mrugające światła lamp kiedy idziesz wtenczas ulicą. Dzień, w którym wszystko staje się lżejsze, i ktoś zupełnie nieobcy - czeka na balkonie porusza firankami otwiera stare albumy, dotyka zdjęć i widzisz jasny pył na wszystkich swoich rzeczach kiedy nagle, w świetle słońca - oni - (pochowani w drzewach) wychylają się na chwilę.
  11. /Młodzieniec łowiący ryby nad brzegiem rzeki/, dziwny ciepły dotyk tej, która zdjęła sukienkę mówiąc: /teraz ty/. I stado królików podchodzących pod krzaki. Noc, kiedy z lasu wychodzą wszystkie piękne sarny; biegnąc w stronę planety Wenus spalają się w gwiazdach, a ja budzę się nad ranem w oczach mając ogień. Papierowe statki nikną w morskiej pianie, dzisiaj do portu zawiną żaglowce, lecz chłopiec o tym nie wie wpada w odrętwienie widząc duży okręt. Stara kobieta prosi mnie o pomoc, przez tydzień przesuwam jej skrzypiące kośćmi meble (umiera w niedzielę). Zamykam jej powieki, i dzwonię, i czekam. To już ostatnie lato w domu. /Z daleka od brzegu łowimy z ojcem ryby, nagle oddaje mi wędkę/. Kiedy trzyma się za serce – wiem, że życie mi mówi coś bardzo ważnego.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...