Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

M. Matkowski

Użytkownicy
  • Postów

    27
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez M. Matkowski

  1. M. Matkowski

    ptaki

    miałbym krzykiem pobudzić wszystkie twoje ptaki i rozkazać im się wynieść do krainy ciszy a ty spytałabyś mnie ktoś ty taki i jakim prawem rząd swój chcesz sprawować groza nad łożem mym rozwiesiła matnię ze snów szkaradnych w głębi czarnej nocy kirem żałoby przesłoniła oczy nie ma w nich już ni światła ni ciepła strach pajęczą siecią oplótł serca biedna ty moja zasępiona duszko nikt ci to wina do krwi nie nasączy w popłochu ucieka czas ów złodziej nadziei a ptaki wysoko z rozpostartymi skrzydły korzyć się zdają w dniu cichej modlitwy
  2. chłop Bartosz walką sławił Racławice Maciej inteligent korupcją zszargał narodowe imię robotnik co z wiarą budował Police na chwałę Rzeczypospolitej prężył muskularne ramię w czasach gdy kryzys nie znaczyło Polski ale Ameryki było przypadłością żyliśmy w zgodzie z czerwoną przyszłością robotniczo - chłopską narodowo-polską aż przyszła bieda nasza swojska bieda w mechanicznych zaprzęgach dęba stanęły konie iluż tedy ruszyło i po czyjej stronie matki które jęczały oj biada nam biada najpierw się burze zwarły z piorunem wzburzone morze zrodziło trzy krzyże pamiętam twoje pożegnanie z synem którego barbarzyńcy zadźgali sztyletem pamiętam domy ociemniałe grozą i twarze starców zszarzałe bezradne pamiętam tłumy ozdobę stolicy z okrzykami sprawiedliwości od ludowej władzy przemawiał premier współobywatele mamy naród wrażliwy nie jesteśmy sami czas odwrócić mrzonki co złymi snami w niebiesiech wołał Prymas jest wielkie wesele bądźcie więc cierpliwymi maluczkich Bóg nagradza a w naszych sercach ból jak skamieniała sadza nie spalisz jej uczuciem nie powalisz młotem ideały sięgnęły bruku aż chlupnęło błoto w robotniczym proteście żerań i ochota sakwa narodu już nie brzęknie złotem cóż pracujmy budujmy metro dobywajmy węgiel siejmy przenicę aby kraj zieleniał umęczoną Polskę strójmy w laur wawrzynu może kiedyś tu wrócisz wygnańcze mój synu
  3. w banku nadziei za walutę sprzedają podłość nędzne typy naftą pojone ryczą auta hula mieszczanin pychą syty koleją rzeczy czas się toczy w pulchnych ramionach próchno kości ze snopem iskier w zgrzycie szyn pociąg donikąd z wagonem win zagryziesz ziemniaczanym ciastkiem i toast spełnisz byleby żyć masz na co zasłużyłeś serce z kamienia w miarę kowboja obywatela Europy
  4. w gospodarstwie na Podolu ciężko pracował ojciec w polu a synowie jak złe duchy nie odstępowali od siwuchy pili pili jedli pili aż majątek roztwonili i nadeszła wielka bieda pożyczali grosz od Żyda Żyd im zabrał dom i pole ojciec zmarł ustały swawole dziś pracują w karczmie Żyda praca dobra im nie przyda przeto kradną gdzie popadnie żyją życiem ale na dnie
  5. M. Matkowski

    jutro

    zgasły gwiazdy już na niebie a tu nie ma nie ma ciebie masz pieniądze gdzie me żądze wiatr je uniósł w świat daleko chciałem patrzeć w twoje oczy twoje dłonie mieć przy sobie pieścić ręce długo pieścić noc zabrała westchnień zwoje smutek zostawiając nam gdzież twych pocałunków siła słodycz pieszczot moja miła świat już do nas nie należy zamyśleni pochyleni nie pójdziemy w parku sień brutalnie nas zaskoczył dzień
  6. spalcie mi usta krwi u rzezimieszków złoto brzęczącą potęgą zadzierzgnął przyjaźń i pędzi jak źrebiec w pustkowie na drzewach kora spękana ziąb aż trzeszczą trzewia drży próchniejąca gałąź sypie śnieg a czas nieubłaganie po piętach mi depcze do ucha szepce ty się spiesz gwiazdy na twarzy wirujące złociste spadające na rzeki brzeg leją smugi złotych cieni w bieli puszystej toną gwiazdy oczu jedyne
  7. M. Matkowski

    ameba

    ameba płaska i szara odgrodzona od ludzi wydmami lotnych piasków i skarlałej sosny śni cór sprawiedliwych snami wśród okrętów co na mieliźnie sczerniałymi maszty już żaden wiatr w swych żaglach nie wyniosą w słońcu a ostatni strażnik opuszczonej baszty na wichrze żarzył spopielałe węgle wichrem jesieni szarpał swe struny serdeczne bezwiedny wśród piaskowej burzy coraz bliższy prawdy co dzieli wieczne dni jego od ulotnych wspomnień nad tym morzem kipiącym jak serdeczna rana
  8. te głębie mają modlitewną miękkość tkliwym szeptem o brzeg trąca fala w ciszę wonną zatapia się perkoz i długim dziobem miękką głębię bodzie aż mała rybka ze srebrnymi łuski zapadnie w tonię z wygasłymi pluski aż wiatr z pocałunkami na zielonej trzcinie spocznie i zaginie przybliż usta do różowej fali słyszysz rytm serca czas płynie leniwie jutro cię dzwony obudzą z uśpienia czas przemijania przybliży świt jutra kwiatom się w szczęściu rozchyliły płatki pęcznieje ziemia zgęstniała murawą coraz trudniej chodzić po polnych ścieżkach coraz dalej od ciebie moja dobra mamo
  9. u przyjaciół chatki białe żonki młode i wspaniałe a ja nie mam białej chatki ani żony ani matki tylko smutek dniem i nocą drzewa wiatrem w drzwi łomocą jak podzwonne dla mych marzeń pieśń tragiczna martwych zdarzeń potok losu zgasłe dzieje tłumię ból mój prawdę sieją
  10. M. Matkowski

    ****

    Porównywanie poezji z pracą inżyniera nie ma żadnego sensu. Jak widzę, Pan/i nie zamieścił/a tu żadnego swojego wiersza, a popisywanie się erudycją nie narusza treści tego utworu. Proszę pamiętać, że wiersze powstają z uczuć, a nie z modernistycznych wynurzeń i chciejstwa czytelników. Radzę smakować, choćby to trąciło myszką. W poezji istnieje ciągłość tradycji, przed którą należy pochylać głowy, a nie szydzić. Pozostaję z ukłonami. PS. Miło mi czytać, że ktoś uważa mnie za młodego poetę :P
  11. M. Matkowski

    przechodzień

    "Księżycowe" metafory - albo chodzi, albo śpi. Czy nie można sprowadzić do bardziej realistycznych obserwacji zachowań ludzi? Ćwicz, poeto, a efekt przyjdzie. Pozdrawiam.
  12. M. Matkowski

    ****

    chciałem ogarnąć duszy twojej zwiewność sublimaty myśli na najbliższą przyszłość na czas zaczarowany dziwnych zdarzeń zwałem przed którymi się w życiu uchronić nie miałem do ciebie słałem życia mego rozliczne rachunki jak młodzian spragniony pieszczot słodkie pocałunki i piłem z tej studni chłodnych doznań drgnienia jak wędrowiec kiedy się zbliża do kresu spełnienia gdy każdy krok swój waży pod czasu ciężarem aby u końca drogi nie paść rażony zawałem panie uchroń nas od bólu co spada znienacka oddal zło co się czai jak w ciszy zasadzka niech mrok pokryje czarnych powiek cienie i wymaż z pamięci moje nieistnienie
  13. M. Matkowski

    krzywda

    dwie deseczki już saneczki śnieg głęboki po kolana mamo chleba mamo kochana zimno w chatce lód na szybach przynieś wody ze strumyka gaśnie płomień zimno z pieca pamięć spala się jak świeca matka tuli miłość słodka wzejdzie słońce przytul kotka mamo chleba ja chcę chleba
  14. milczących grobów nie trącaj wspomnieniami nie żal się serce i nie płacz dziecinne za cmentarną bramą toczy się życie nieznajomy pozdrawia dziewczynę która niesie kwiaty na grób swego syna zginął tragicznie w obcym kraju w pięknych szarych oczach dziewczyny gości smutek nieznajomy złożył kwiaty na płycie bliskiej jego sercu kobiety cmentarz tonie w ciszy lekki wietrzyk pomyka wśród krzyży słychać szelest martwych kwiatów ich oczy spotkały się i rozbłysły nadzieją wyciągnęła ku niemu dłoń i powiedziała milczących grobów nie trącaj wspomnieniami ;( ;( ;(
  15. nic się w życiu nie dzieje bez przyczyny kochał się chłopiec w uroczej dziewczynie nosił ją w sercu i o nic nie prosił aż za chlebem wyjechał, uczucia nie wzbudził przeto dziewczyna powiedziała krótko, że go widzieć nie chce, że za rok czeka na znak jeśli jeszcze żyje może zatelefonować, jeśli będzie zdrowy chłopiec z pokorą przyjął wyrok mroczny ze wzburzenia twardy, bo zaoczny więc pytał ją, z troską, czemu jest okrutna dlaczego się nie śmieje, czy dręczą ja lęki i żeby ją rozbawić wybrał fortel prosty w tekstach serdecznych, które do niej pisał pogubił wszystkie joty i dwie szczelinówki fakt ten zamiast radości i rozbawienia stał się końcem przyjaźni, obojga cierpienia dziewczyna dalej dumnie głowę unosi lecz już wie, na pewno, wie, że postąpiła nieroztropnie a chłopiec o tym jeszcze nie wie
  16. M. Matkowski

    zaduma

    moja miła, jest już jesień w pełnej krasie, jak ciało kobiety więc z ramion wyniosłych dębów zdejmuję płaszcz biały pikowany mgłą w szypułkach jak klejnoty dorodne owoce pulsujące miąższem nieodgadłych pragnień czekające na jesienne szarugi i wiosenne wiatry światło coraz słabiej muska korę dębiny jesień w listowiu w konarach i dłoniach liście osypują się na ścieżkę którą codziennie chodzisz więc mówię szeptem coraz ciszej aby szelstem warg nie płoszyć pieśni
  17. M. Matkowski

    lizus

    bredzi na mównicy masy go tam wyniosły jakby to od mas zależało pielęgnujcie kult siły silnych jednostek mało w chmurach dymu siedzą piją jedzą jedzą piją a walka trwa lizus dłoń ściska siada bliżej referenta by z dyskusji łowić ciekawsze momenta z nadzieją na awans blady prezes śmiał się i wznosił oczy ku niebu na sufit poprzczony muchy szukały jadła Franciszka nauczała lud ze wsi do miasta jechała białą karetą w dialogu ze stangretem opowiadała próżna jak wychowanka ulicy tylu mężczyzn czekało ach iluż mnie całowało brała życie jak leci zacieśniała sojusze sądy czyniła nad biedą wyrzucała natrętnych ośmielała niemych cieszyła się jak dziecko gdy chwalono jej roztropność Maryńciu ja bym ciebie kawałeczkami brał Ksawery znacząco kiwał głową życie płyneło a oni jedli pili lizus szeptał a wiecie jakie porządki robił Dzierżyński za mordę brał rozbijał grupy nie odchodzili bez sądu ponieśli wilcze bilety my stanowimy o prawdzie wygłupus oczy wybałamuszył udaje że śpi a może by tak po jednym kilonku potem pili czyściochę rano nikt nic nie pamiętał
  18. M. Matkowski

    krzyk

    nie będę krzyczał bo mój krzyk jest pusty nikt go nie słucha nikt go nie rozumie to tak jak kamień rzucony do wody plusk jedynie zostawi i nadal trwa cisza mówiłem kiedyś i dzisiaj to powiem że prawda nie krzykiem się mierzy lecz w oczach dziecka rozpoznanie mamy zdanie się na głos i dotyk istnienia jako te wody co wsze rzeki toczą dopóki się w oceanach rozpłynąć nie zoczą ciągle ku górze trwa ten ruch kolisty puls słońca i ziemi toczeń serca krwisty i nikt tych zdarzeń zatrzymać nie zdoła skrzek staje się żabą bociek żabę zjada myśliciel te zależności dostrzeże i zbada jednak zamierzeń boga w system nie ułoży ludzkie trwają miotania a porządek boży
  19. kochanko ze snów uwita złudna moja duszko miloscia kwiatow nie wzbudzisz zamarcia a tys sie serca mego uczepila nago i tak sie razem w snach poniewieramy abym rozblysnal dla twych pieknych oczu posrod drzen lisci szczesliwosci nocy patrzymy w przyszlosc co nam trwanie znaczy jak te wodospady po ktorych sie tocza ciezkie zwaly wody cud natury moca co byly a juz ich nie ma ciagle inne jak los czlowieczy w stratach oplakany wiec ucisz sie serce jestes ptakiem ciala jak ta kobieta co odwage miala popatrzec w lustro i zamiast swojej twarzy twarz meza widziala ktory odszedl zgasl jak plomien a w jej oczach tlily sie iskry nadziei ze wroci ze jest a jego nie bylo tylko wiatr wpadal przez okno otwarte i po wlosach ja glaskal i spiewaly ptaki
  20. M. Matkowski

    ****

    nie mogę sobie przypomnieć twej twarzy ani rąk ani dłoni Bóg wie co się zdarzy kiedy twarz odsłonisz wiem że żyjesz w iluzyjnym świecie gdzie miłość nie rani a bucik nie gniecie przeto dni ci płyną jako lot motyli a znam cię od wczoraj i mi się zdaje jakobyśmy wiecznie ze sobą byli więc dlaczego nie potrafię ogarnąć postaci co mi sen pośród nocy złoci dlaczego myślą przy tobie zostaję a ta myśl nieporadna spokoju nie daje
  21. ojcze pełzaniem pokrwawiłem ręce wygniotłem duszę w podróżnej gonitwie ojcze czas spocząć po przegranej bitwie na ziemi gdzie srebrny mech się płoży gdzie więdnące kobiety plotą trzy po trzy gdzie los spełniony nie jest klęski znakiem powalony leżę a chciałbym być ptakiem by wzlecieć w niebo ze szczęścia trzebiotać próżne ma marzenia zbuntowany syn więc ojcze przebacz bom sam pełen win
  22. M. Matkowski

    ****

    przebacz mi łaskawco miły na rozmowy nie mam siły bo już jestem drobnym pyłem już nie jestem tym czym byłem uwolniony z mdłej topieli w świat wskoczyłem przy niedzieli krzykiem powitałem bliskich powłokami ciała sliski i krzyczałem siny gniewem po co dla mnie ta kołyska kołysanka mi niebieska mama blisko syna czuła a ja rosłem jadłem piłem ze sto wiosen chyba żyłem moje członki znów są w skrzyni pochowali przy niedzieli na kamieniu czarne róże a nad duszą sądy boże czytaj napis ku pamięci wspomagajcie wszyscy święci leżę sobie w ciemnym grobie śni się Polska w mojej głowie
  23. M. Matkowski

    lale

    z wysoka spadły gwiazdy w popioły ogniska patrzyłem pełen smutku coraz bliżej z bliska wyglądały jak lale w pozłacanych ramkach łomotały topole od wiatru przy gankach o czerń cegły chropawej raniąc sobie liście a ja wciąż drżałem że suką rasową zaszczują dziadów przy jarmarcznych budach próbowałem sam kąsać pokrwawiłem ręce
  24. M. Matkowski

    Wykład

    Autor "pamięci" pozdrawia także milutko i dziękuje za recenzje.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...