Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Przemyslaw Krupa

Użytkownicy
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Przemyslaw Krupa

  1. może przerobię to na bajkę;) również pozdrawiam ;) ...kurczę
  2. A może to manifest Tian-Tiana? Poza tym nikogo nie chcę naśladować i przewyższać.
  3. Przyznaję, lepiłem zamki w piasku. Tuż przed świtem, gdy jeszcze spałem, ale mam na to świadków, choć wiem że nigdy nie przyznasz, że wtedy mnie widziałeś. Wieża udała mi się szczególnie, przyozdobiłem ją fiołkiem na szczycie i zrobiłem sobie piękne warkoczyki. Setki małych, długich i przywiązałem błękitne wstążeczki. Poczekałem do jesieni na deszcz i zabrałem się do fosy z groblą. Nad ranem pojawiły się mrówki, wnet osiadły na samym dziedzińcu tuż przy Bursztynowej. Na samym końcu przyleciał motylek miał takie białoczarne skrzydełka krążył całymi dniami, by Go podziwiać a gdy lądował na owej wieży z kwiatkiem zamek mi się zapadał. ...kurcze.
  4. Przyszedł bóg do mojej matki i spytał: Czy chcesz mieć syna? Dał jej fiolkę niebiańskiego nasienia, I urodziła syna, syna pięknego. Dorastał i mężniał z wiekiem a był wielkiej wiary, zbyt wielkiej. I choć był człowiekiem miłosiernym, ludzie nienawidzili jego słowa. Matka znalazła kartkę przyklejoną na fiolce " Gwarancja na trzydzieści trzy lata" Uwaga!!! Możliwe deformacje! Ratunek: obciąć język. Miał 24 lata, dziś jest w domu bożym, gdzie tylko śnieżna biel i brak klamek
  5. Przyszedł bóg do mojej matki i spytał: Czy chcesz mieć syna? Dał jej fiolkę niebiańskiego nasienia, I urodziła syna, syna pięknego. Dorastał i mężniał z wiekiem a był wielkiej wiary, zbyt wielkiej. I choć był człowiekiem miłosiernym, ludzie nienawidzili jego słowa. Matka znalazła kartkę przyklejoną na fiolce " Gwarancja na trzydzieści trzy lata" Uwaga!!! Możliwe deformacje! Ratunek: obciąć język. Miał 24 lata, dziś jest w domu bożym, gdzie tylko śnieżna biel i brak klamek.
  6. Umieram wśród radosnych ludzi, czasem zakładam sobie kajdany na rękach, kluczyk wręczam któremuś z Was. W te dni uwielbiam chodzić na wódkę, by znaleźć pilnik, lecz tam nik nie słyszał o takiej konstrukcji bądź słyszeć nie chce. Czarne źrenice w czystym białku się mieniące, to pasterze z kosami w dłoniach, po cichu budujący z nakrętek wieże. Nie wypiłem ani kolejeczki. Posądzona mnie o "oddalenie się od stada". Nałożenie kajdan na nogi, to doniosła uroczystość, rodzinna ale i w gronie przyjaciół. Każdy przeżywa to święto przeważnie raz w życiu. Mówią, że najlepiej je obchodzć w dzieciństwie. To wzruszająca chwila. O przyczynie, których zapominam następnego ranka
  7. najlepiej czytać/podśpiewywać w rytmie czarny chleb, czarna kawa. pozdrawiam ;)
  8. Dziękuje pani Natalii Zarzyckiej jak i pozostałym za komentarz i sugestie:)
  9. Leży ręka na pustyni trochę śmierdzi, trochę dymi, głowa oka pozbawiona szyja trochę przekrzywiona. Buty czarne, zajebane panny z wioski wyruchane, palą się zagrody całe na ulicy dzieci małe. Zapłakane, uświnione już rodziców pozbawione, czarne łzy już spłynęły miłość, wiara poginęły. Nie ma Boga, nie ma domu nie przebaczym już nikomu, chwyć karabin w dłonie małe Zabij wroga, zadaj ranę. I gdy żołnierz lat dwanaście jasną nocą już nie zaśnie, wiedz,że strzeli dziś do ciebie łepetynę ci rozjebie. Ciemna krew po czaszce spływa tutaj piosnka się urywa, nie licz więc już na nic więcej tylko upij się w podzięce.
  10. I dźgnąłem Jezusa w serce, krew obryzgała mi twarz. Nie było to dźgnięcie mściwe, było oczekujące. Chciałem poczuć krew, jego była słodka, rozpływała się w ustach, nienawidziłem Go, ale chciałem jeszcze,jeszcze! Gdy wyssałem ostatnią możliwą kroplę, gdy napłyneła mi do głowy, poczułem smród Jego ciała, wyrzygałem Go,na twarz. Powstał i... spojrzał na mojego brata Mam nadzieje, że nikt nie poczuje się urażony ze względów religijnych. Nie taki był zamiar autora. Imię "Jezus" wydaje mi się najbardziej wyraziste i idealnie pasujące do wiersza ( do polskiego społeczeństwa)
  11. Pan Zdzichu ma tą właściwość, że stacjonuje przy "Biedronce". Nazwałbyś go pijakiem, brudasem, menelem. Znalazł mnie przy stawie. Butelka wina jednoczy ludzi. Ja cytryna, Zdzichu jabłko. Zdzichu, z wyglądu jak śmieć społeczny. No, gdyby nie koszulka. Koszulka " Johny Wallkera", czarna. Znalezisko. Tak więc od pasa w góre, urwać zawszony łeb, jabol w kąt i kumpel po h... fast. - Daniel Kownacki- to ja - Zdzisław- to on Pociągnęliśmy z gwinta. Raz, dwa, ostatecznie też nie trzy.Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, oparci o drzewa. I gdy tak patrzyliśmy na siebie zauważyłem, że mrówki, robactwo, pająki, żuki zaczęły łazić mi po butach, spodniach aż na twarzy wylądował mi motyl. Taki czarny z plamkami. Ubranie poczęło niszczeć, próć się i brudzić. Gdzieniegdzie ślad trawy. Twarz zarośnięta. Zeszliśmy nad staw. Przemyliśmy twarze. Gdy tak staliśmy nad brzegiem i palliliśmy peta, spojrzałem w nasze odbicie. Po lewej Zdzichu, obok ja. po prawej ja, on. Ja, on. On, ja. Ryj w ryj. Oczy w oczy. Staw-Kownacki wydawał się być stawem-Zdzichem. Jednak jabol-Kownacki niczym nie przypominał jabol- Zdzicha. Tym bardziej gdy założyłem jego koszulkę, ta wydawała się dla mnie bardziej Zdzichowa niż dla Zdzicha moja. Choć według mody, byłoby mi w niej do twarzy. Jednak haft jest haft. Czas wracać. Szliśmy razem. Krok w krok.Ramię w ramię jakko rzekł. Z wolna, ze zmęczonym wzrokiem. - Ja, ja mieszkam tutaj. I skręciłem w lewo.
  12. Suchy wiatr. Ciepły deszcz. Chłodny las. Kwiecista łąka. Gniazdo mrówek żyje za dnia. Podążąją jedna za drugą. Na trawy szczyt. Codziennie. I gdy ściągnom krople rosy, wracają pod ziemie. Widziałem jak klęknąl przed mrowiskiem. Czarne robaczki. Chwycił patyk i pochwycił jedną, tą ze szczytu trawy. Pozwolił jej wejść na swoją dłoń. Droczył się z nią. Zagradzał jej drogę tak, że musiała iść zygzakiem. Ta szła uparcie coraz wyżej i wyżej. Pochwycił ją i położył sobie na język.Była gorzka. Spojrzał w górę, uniósł dłoń w stronę nieba i bezwiednie położył twarz w mrowisku.Wydawało się mniej mrówcze niż przypuszczał. Coś kazało tym patyczkom, tej ziemi, tym robaczkom być mrowiskiem. Jeżeli przytulić do niego policzek poczujesz poranek, młodość, orzeźwiającą wilgoć. Mrówki rozpełzły się po całym ciele. Część wchodziła mu do ust. Smakowały okrutnie. Ohydniej niż grupka pojedyńczych mrówek. Co zastanawiające, łykając poszczególne grupki smakował każdą z osobna. Wydawały się wtedy słodkie. Większośc uparcie chodziła po jego ciele. Badając każdą jej część. Stawało się to dla niego męczące. Mrówki dosiadające człowieka? Wszedł do morza. Uwolniony od nich , zobaczył jak unoszą się na grzbietach fali, to zbliżając się ku brzegu, to znikając za horyzontem. Ale mama mówiła mi, że mrówki nie pływają.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...