Szaleniec wszedł do środka
drzwiami od podwórza.
On z oczami jak studnia
i w zielonym mundurze.
On z uśmiechem na ustach.
Stanął w kącie.
W cieniu,
przy otwartym oknie i patrzył.
Po chwili cicho podszedł do niej.
Chwycił ja wpół mocną zimną ręką.
Wariatka udała tylko, że się zlękła.
I zaczeli tańczyć szaleńcy,
przy nocy muzyce.
On pewny i butny.
Ona troche smutna,
w mlecznej tunice.
Gdy już zaczęło świtać
z nocnego sadu przycichła muzyka.
Wraz ze świtem
otumanił wariatkę zapachem jaśminowy gaj.
I szybko wyszedł z domu ten,
co nocą topi gwiazdy w stawie
a za dnia leży w mokrej trawie.
Krzyknęła za nim szalona-
jak Cię mogę noca zawołać?
On na to- Maj.