
Seler
Użytkownicy-
Postów
37 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Seler
-
dwa nawiasy trzy kropki
Seler odpowiedział(a) na Seler utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
(...) dwa nawiasy trzy kropki trochę jak kamyk który miniesz bez cienia zainteresowania (wszak kamienie nie świecą) za tym kamykiem mogą się kryć zarżnięte litery arbitralnie pozbawione znaczenia straszna to rzecz być tak wyciętym w pień pięć znaków milion tajemnic a ty przechodzisz wzrokiem obojętnie zaczyna się od liter przechodzi na języki kończy się na ludziach -
Ja sam się nie zgadzam z wymową tego wiersza. ;) Jeśli ten wiersz skłonił Cię do refleksji - to już mój cel został osiągnięty. Bardzo dziękuję za komentarz :) Pozdrawiam
-
Biedna ta nadzieja... A to ją gaszą, wyrzucają, chowają, a do tego deptają jeszcze. :) "Zgaś" zostaje, a za komentarz dziękuję. :)
-
@ w łodzi mierz: Też mi się tak wydaje, ale póki co zostawię tak, jak jest. @ Rachel Grass: Bardzo dziękuję za te miłe słowa. :) @ Robert Siudak: Jw. dziękuje, a co do proponowanych zmian - "zgaś" zostaje. Ten czasownik nie został użyty przypadkowo. Pozdrawiam
-
chyba lepiej uznać że Bóg tworząc świat skłamał przyznajmy bezsilność oplotła nasze palce coraz częściej zamykamy oczy chroniąc je przed ulicami wyrzeźbionymi na nasze podobieństwo używamy tej samej krwi co wczorajsi kaci mówiąc o nich obrzydzeniem i upokorzeniem a napisane jest czcij ojca swego i matkę swoją może lepiej zakopać etykę pod edeńskim drzewem jak psa cynizm - jedyna droga do raju którym jest świecki spokój zgaś nadzieję nim będzie za późno
-
Wg mojej interpretacji, jest to opowiadanie o lęku przed wolnością. I o przyzwyczajeniu do niewoli. Mógłbym napisać więcej, ale wydaje mi się, że autorzy powinni ostrożnie i zdawkowo pisać o swoich utworach. Pozdrawiam.
-
Wziął długopis do ręki. Czy ten będzie odpowiedni? Długi, połyskujący elegancką czernią. Tak - ten będzie odpowiedni. G o d n y dzieła jego życia. Czas znaleźć kartki g o d n e świadczenia sobą wyzwolenia. Wprawdzie szukał tylko kartek na brudnopis, ale to "tylko" było małe i nieśmiałe. Zbyt nieśmiałe, by uspokoić drżenie rąk, ust i zdrowego rozsądku. Znalazł. A5, z zeszytu, w dostojne i dystyngowane kratki. Zatem najwyższa pora nanieść pierwsze pociągnięcia ołówka, by naszkicować Mona Lizę. Jego Mona Lizę. Tak zaczęło wykuwać się jego wyzwolenie - klucz, dzięki któremu wyjdzie z celi. Pisał z ogniem - ogień był w jego myślach i dłoniach, a spod długopisu sypały się iskry. Jeszcze nigdy nie miał takiej władzy, a żył już trochę i widział wiele (nie lubił słowa "wszystko" - wydawało mu się zbyt ostateczne). Sam sobie Panem - władza może i mała, ale i tak uzależniająca i - na swój sposób - przerażająca. Słowa swobodnie spływały szerokim strumieniem z jego prawej ręki. Czym poczęte? Natchnieniem, Duchem świętym, Oświeceniem? Nie. Poczęte zwykłą frustracją. Frustracją kajdan. Gdy wreszcie skończył zapełniać kartki Kluczem odszedł na chwilę. Musiał odpocząć - trochę jak matka po porodzie i trochę jak piekarz, który zostawia pieczywo, by wystygło. Po odpoczynku i wystygnięciu tekstu wrócił i przeczytał rękopis. Czy te linijki były g o d n e? Oczywiście, że tak, choć targała nim osobliwa mieszanka uczuć. Z jednej strony, czuł dumę - nie śmiał nawet marzyć, że TAKIE zdania w nim drzemią - i radość - bo dostał gwarancję na zdjęcie obroży. Z drugiej strony ten akt wydawał mu się dziwnie łatwy. Powstania po prostu nie są gładkie i szybkie - one powinny być szorstkie i żmudne. Niepokój na chwilę się wkradł, lecz szybko uciekł - był mały i nieśmiały, podczas gdy radość i duma były wielkie i zuchwałe. Wkrótce zaczął przepisywać swoje dzieło z benedyktyńską dbałością, "na czysto". Mógł teoretycznie wrzucić to do komputera i wydrukować, ale czuł, że ten sam wyraz napisany odręcznie ma większą moc. Wybrał najszlachetniejszy format - A4. Zauważył ciekawą rzecz - gdy po raz pierwszy przelewał swoje myśli na papier przepełniał go żar. Teraz, gdy drugi raz je przepisywał, filtrował i poprawiał opanował go chłód. Praca nad kluczem zajęła mu całą noc. Po ostatnim szlifie pospiesznie poszedł spać. Dzisiaj w końcu ostatni dzień jego starego życia. Po powrocie do domu, gdy wieczór już przykleił się do okien, wziął do ręki List i zmęczony rozsiadł się w fotelu przed kominkiem, przytulając się do ciepła płomieni. Zastanawiał się, jak zareaguje osoba, do której kierował te starannie kreślone litery. W kominku cierpliwie palił się ogień. Podniósł wzrok znad Listu i zwrócił go ku płomieniom. Doszedł do wniosku, że ogień jest jak zwierzę - na wolności jest dziki, trudny do opanowania i gwałtowny. Udomowiony zaś jest spokojny... i cierpliwy. Kominek czekał. Wtedy zrozumiał. Kominek czekał na niego. Powoli niepokój wracał. Duma i radość gdzieś zniknęły, zalane codziennością. Kominek cierpliwie czekał. Niepokój wzrastał. Kominek nie czekał konkretnie na niego. Był głodny czegoś z nim związanego. Niepokój przerodził się w zimny strach. Kominek chciał Listu. Żądał Listu. Nie. Nie odda. Nie po to wykuł ten Klucz, by oddawać go płomieniom. Zbyt żarliwie układał je zdania, wyrywając słowa. Nie. Ogień nie oponował. On po prostu cierpliwie czekał na swoje. Hipnotyzował autora swoim spokojem i pewnością. Wtedy strach zmienił oblicze i klamka zapadła. Po długim wpatrywaniu się w płomienie wziął arkusze Listu i wrzucił je do kominka. Przez następne kilka minut nieruchomo, z rezygnacją patrzył na zadowolenie ognia i śmierć swojego wyzwolenia.
-
jesteś jak miasto ubrane w czarną suknię miasto którego twarz mimo zakrycia makijazem mroku jest prawdziwsza niż za dnia bo nie hałaśliwe centrum ruszające się jak nasze mięśnie dzięki elektryczności jest esencją esencją są te zapomniane przez pieniądz dzielnice dzielnice pełne uliczek i zaułków włóczących się po pamięci ludzi dnia a twardo stojących jak koszmary w charakterach ich mieszkańców chciałbym oświetlić je dla ciebie lecz niestety boję się tam wejść nieproszony
-
Darwin kazał walczyć ale nie dał broni nie dał też wyboru bo wybór jest zbyt niebezpieczny o czym się przekonała Ewa jestem za słaby krótko mówiąc nie jestem jak świnie które ochładzają sie błotem obłudy bo prawda jest za gorąca nie mam jak koty elastycznego kręgosłupa moralnego nigdy nie lubiłem kotów nie umiem jak psy ślepym będąc bo lojalność oczu nie potrzebuje iść za swoim panem zagryzając każdego jego wroga brak mi oślizgłej skóry nie prześlizgnę się przez problemy brak mi twardej skorupy nie obronie się przed ciosami sumienia i wstydu brak mi mocnych skrzydeł nie przelecę ponad murem ograniczeń jestem za słaby nawet moje łokcie jedyne co mam są za miękkie by się nimi rozpychać stojąc wśród ryków pisków warknięć łap skrzydeł płetw piór łusek sierści czuję że jestem człowiekiem
-
Darwin kazał mi walczyć ale nie dał mi broni nie dał mi też wyboru bo wybór jest zbyt niebezpieczny o czym się przekonała Ewa jestem za słaby krótko mówiąc nie jestem jak świnie które ochładzają sie błotem obłudy bo prawda jest za gorąca nie mam jak koty elastycznego kręgosłupa moralnego nigdy nie lubiłem kotów nie umiem jak psy ślepym będąc bo lojalność oczu nie potrzebuje iść za swoim panem zagryzając każdego jego wroga brak mi oślizgłej skóry nie prześlizgnę się przez problemy brak mi twardej skorupy nie obronie się przed ciosami sumienia i wstydu brak mi mocnych skrzydeł nie przelecę ponad murem ograniczeń jestem za słaby nawet moje łokcie jedyne co mam są za miękkie by się nimi rozpychać stojąc wśród ryków pisków warknięć łap skrzydeł płetw piór łusek sierści czuję że jestem człowiekiem
-
czas się zatrzymał właściwie usiadł na poboczu starzec bez wieku nieskończony niezmierzony przygląda się z zadziwiającą złośliwością dziecka wątpliwa to przyjemność patrzeć w puste oczodoły które mają w sobie więcej życia i ognia niż niejedna źrenica wątpliwa to przyjemność słuchać ust które wrzeszczą pogardą bez wymawiania choćby jednego ludzkiego i ciepłego słowa czas powoli wstaje zaraz nadrobi zaległości i wyrzuci krople rtęci z pustki zalewając ją wodą Kohelet zaś nawet gdy zostanie zasypany codziennością wylewającą się ze słów myśli zdarzeń będzie nadal się gorzko śmiał tylko szaleńcy poznali prawdę śmieszne prawda?
-
Żyję w Prawie Idealnym Świecie gdzie i wady bywają idealne Żyję w Doskonałym Społeczeństwie gdzie każdy doskonale spełnia swoją rolę bogacz się nienagannie bogaczy biedak się po mistrzowsku biedaczy Żyję w Nieskazitelnym Mieście gdzie ulice są nieskazitelnie brudne żyję w Perfekcji nie mogło być lepiej Każdy o czym już wspomniałem doskonale spełnia swoją rolę Jest tu mnóstwo wspaniałych malarzy zabarwiają niebo marzeniami a nadzieją całe pola i lasy co ciekawe sami pozostając idealnie bezbarwnymi Jest tu mnóstwo wspaniałych muzyków zagrają ci i niewinność na harfie i hipokryzję na organach i fałsz na skrzypcach dokładnie zagłuszając chór wyrzutów sumienia Jest tu mnóstwo wspaniałych aktorów którzy tak się zżyli ze swoimi tysiącoma kreacjami że ich osobowości rozpłynęły się wśród nich ze stuprocentowym poświęceniem dla publiki Idealistów i perfekcjonistów oczywiście nie ma w tak idealnym i perfekcyjnym świecie Żyję w Prawie Idealnym Świecie Prawie bo wady mimo że w większości są idealne to trafiają się też wadliwe Zazdrość jest trochę zbyt żałosna Nienawiść o szczyptę za gorąca Głupota powinna być mniej oczywista Próżność jest o odrobinę zbyt śmieszna Doskonała Społeczność przez to narzeka a narzeka wadliwie bo inaczej się nie da Ideał zaś w Perfekcji został zapomniany na nieskazitelnych ulicach powoli sięga bruku