Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Seler

Użytkownicy
  • Postów

    37
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Seler

  1. Ten dzień ma konsystencję farby. Łagodnie wlewa się do oczu spójnym strumieniem. Wspomniałem o farbie; owszem, ten dzień ma swój unikalny kolor, ale nie radzę go dotykać, by się nie pobrudzić. Niech wyschnie w spokoju. Wysechł już? Jeśli tak, to możesz już o nim zapomnieć. Zaraz zniknie i wtopi się, otoczony liczbami wyjętymi z kalendarza. Każda liczba to inny kolor. Oczy znów są puste. I gotowe.
  2. Bo to nie jest tak. To jest o t, t a k. Dokładnie (ot,) tak. Nie inaczej. Pewnie się zastanawiacie, dlaczego tak usilnie próbuje was przekonać, skoro to było (ot,) tak; powinno mi to raczej zwisać i powiewać. Problem w tym, że jeżeli ktoś będzie zwisać to właśnie ja, ale nie uprzedzajmy jeszcze nie zagranych taktów. To było (ot,) tak: szedłem sobie wieczorem i ulicą - nikomu nie wadziłem. Idąc zawadziłem o sklep, gdzie kupiłem mrożoną herbatę. Gdy już wychodziłem ze sklepu zauważyłem, że na wystawie znajdują się m. in. czekoladka kasandryjska, ciasto Tyrezjasza i pączki z Delf. No i przyznam - zaniepokoiłem się trochę. Takie nagromadzenie tandetnych, zdatnych do spożycia symboli, odwołujących się do wątków wróżebnych w mitologii greckiej nie mogło być przypadkowe. Patrząc na tą wystawę poczułem się głodny i postanowiłem kupić sobie pączka. Jedząc, pijąc i idąc (dokładnie w tej kolejności) natknąłem się zębem na karteczkę. Myślałem, że tylko Chińczycy są tak głupi, by wsadzać coś tak niesmacznego do jedzenia. A może był to pączek made in China? W każdym razie sprawdziłem, czy na karteczce nie ma przypadkiem przepowiedni, i tak, była tam przepowiednia! która brzmiała: OGÓL SIĘ co trochę mnie zdziwiło, jako że twarz miałem gładką. Po zjedzeniu pączka (i karteczki) kręciłem się po okolicy jeszcze dwadzieścia minut i osiem sekund. Po tym czasie zwróciłem się w stronę mojego domu. Oczywiście, to nie mogło się (ot,) tak skończyć. Wracając do mojego domu natknąłem się na NIEGO. Był ubrany na czarno - miał czarne buty, czarne skarpetki, czarne spodnie w czarne prążki, czarną marynarkę w czarne prążki, czarną koszulę, czarny krawat i czarne włosy. Miał rysy twarzy typowego Grekińczyka. W lewej ręce trzymał aktówkę koloru - niespodzianka! - srebrnego. Spieszył się gdzieś na jakieś w a ż n e spotkanie, nieustannie spoglądając na zegarek, kompromisowo czarny ze srebrną tarczą. Szedłem sobie spokojnie, gdy wtem, nagle i egoistycznie, potrącił mnie ramieniem. - E, Ty, skośnonosy! - ...słucham? Co pan powiedział? - zapytał z lekko kanciastym akcentem. Jego lewe oko wyrażało bezgraniczną nienawiść i furię wyzwoloną rasistowskim atakiem, prawe zaś, lekko zmrużone, wyrażało znudzenie; na inne rasy, narody i grupy etniczne jest tyle różnych epitetów, a na Grekińczyków tylko jedno - skośnonosi. Przydałoby się coś nowego. - Skośnonosy! - powtórzyłem ze szczeniackim uporem. Już widziałem w jego oku (lewym), że chcę mnie dotkliwie pobić, że nie będzie tolerował żadnych wyzwisk, że jest dumnym Grekińczykiem i nie pozwoli obrażać się z tego powodu... i wtedy stało się coś niespodziewanego. On się uspokoił! Już miał się na mnie rzucić, ale coś (pewnie prawe oko) go zatrzymało. Rzucił mi tylko pełne wyższości, sardoniczne spojrzenie, podkreślane linią ironicznego uśmiechu. No ironią we mnie, no! I to w moją obelgę! Co mogłem zrobić? W takiej sytuacji? No podzieliłem go, no. Ot, tak... * * * - ...czy to wszystko, co oskarżony ma do powiedzenia? - mówi prokurator. - Jeśli Pan chce, to mogę jeszcze opowiedzieć, co się działo przed wieczorem, przed przed wieczorem i... - To nie będzie konieczne. Sami państwo słyszeliście - ten oto obrzydliwy, rasistowski zbrodniarz tylko szukał pretekstu, by PODZIELIĆ tego oto człowieka! - krzycząc to, prokurator wskazuje na poszkodowanego. Poszkodowany, a właściwie dwie jego połówki, siedzi w ławie, w pierwszym rzędzie. Połówki rozdziela pusta przestrzeń. Lewa część jego osoby jest wybitnie grecka, prawa - chińska. Obie zaś ubrane w ten sam czarno-czarny garnitur (bo żaden inny nie jest podzielony). Lewe oko nadal wiernie i bez wytchnienia wyraża dozgonną nienawiść, prawe tylko znużenie, zmęczenie i żal. Ściany na sali sądowej są koloru wściekle żółtego - udowodniono, że ludzie osaczeni przez żółć chętniej mówią prawdę. Pod prawą ścianą stoi ława przysięgłych, z zaciekawieniem obserwująca proces. Publiczność składa się głównie z działaczy organizacji antyrasistowskich i grekińskich oraz dziennikarzy. Proces jest oczkiem w głowie wszystkich wyżej wymienionych grup - organizacje antyrasistowskie wykorzystują okazję do autoreklamy i nacisków na rząd w sprawie większych dla nich dotacji, organizacje grekińskie powiększają swoje wpływy i powoli wchodzą w buty prześladowanej mniejszości, której należy się ochrona (i pieniądze) a dziennikarze mają na co najmniej kilka dni czarno-biały materiał o walce dobra ze złem, dzięki czemu sprzedaż gazet lub czasopism oraz oglądalność wiadomości na pewno nie spadnie. Oczywiście więcej osób chce wykorzystać tą całą sprawę dla siebie - przed budynkiem sądu pikietuje grupka partii prawicowych, rysująca obraz biednego miejscowego zaatakowanego przez bezczelnego skośnonosego, rozkradającego wraz ze swoimi ziomkami ten wspaniały kraj. Jednocześnie lewicowe partie organizują wiece i marsze przeciwko nacjonalizmowi, rasizmowi, szowinizmowi i ksenofobii (przy okazji protestują też przeciwko seksizmowi, homofobii i łamaniu praw zwierząt). Sędzia całego tego cyrku, zmęczony i siwy sześćdziesięciolatek o krzaczastych brwiach, mięsistym nosie i zaciętych ustach, czuje się zmęczony i zirytowany całą sytuacją; uważa, że powinni dać tą sprawę jakiemuś młodzikowi, co ma jeszcze pełno energii i nieskopaną dupę. W każdym razie, czy tego chce czy nie, musi sprawę doprowadzić do końca. I doprowadzi. - Czy obrona ma jeszcze jakieś pytania do oskarżonego? - Tak. - odpowiada nieznany na cały świat obrońca z urzędu. - To proszę jak najszybciej je zadawać, bo jestem umówiony na golfa. - z typowo starczą nonszalancją zarządza sędzia. Jak powszechnie wiadomo, obrońcy z urzędu to zazwyczaj albo antyelita swojego fachu albo nawiedzeni idealiści w kiepskich garniturach. Ten jest i tym, i tym. Już w szkole średniej postanowił sobie, że będzie prawnikiem, a jako, że pochodził z biednej dzielnicy, to postanowił na dodatek zostać obrońcą z urzędu, by pomagać takim biedakom jak on. I został. Oczywiście w płytkości duszy czuje, że jest beznadziejny, i że na wolnym rynku by sobie nie poradził, ale idealizm jest idealną zasłoną, która na dodatek pozwala mu się czuć lepszym od wszystkich tych gwiazd, potrafiących wybronić wszystko i wszystkich. A, i nosi garnitur od Gorgo Armadiego. - Proszę mi zatem powiedzieć, co Pan robił o 20:33 15 czerwca tego roku... - Wracałem sobie spokojnie do domu. - Dobrze... to proszę mi powiedzieć, co Panu przeszkodziło w tym zamiarze. - Zostałem potrącony ramieniem przez tego oto człowieka! - oskarżony energicznie wskazuje na poszkodowanego, chcąc chyba nieudolnie zamienić się rolami. - Sprzeciw! - prokurator wstaje i krzyczy - Oskarżony nieudolnie próbuje się zamienić z poszkodowanym rolami! - Podtrzymuje. - Sędzia nawet nie wie, o co chodzi, bo przysnął sobie na chwilę. - Kontynuujmy - Adwokacik udaje, że nic się nie stało i rzecz jasna nie wychodzi mu to zupełnie. - Został Pan potrącony przez tego oto człowieka - otwarta dłonią wskazuje na dwie połówki Grekińczyka. - I jak pan zareagował? - No... nazwałem go... skośnonosym. Publiczność wrze z oburzenia, sędzia przysypia, ława przysięgłych się zastanawia nad dylematem winny-niewinny, Grekińczyk nadal nie trafił na swoje spotkanie a kot oskarżonego gdzieś tam daleko, w domu, umiera z głodu. - Czy potrafi pan powiedzieć, dlaczego Pan nazwał powód sprawy skośnonosym? - Bo trącił mnie ramieniem i nawet nie przeprosił... - Czy matka Pana kocha? - ...słucham? - No czy matka Pana kocha. - Sprzeciw! - Możliwość użycia tego pięknego słowa wywołuje w prokuratorze dużą radość. Wręcz skacze z radości, jak tresowany pies. - Jaki to ma związek ze sprawą?! - Oddalam. - Sędzia ma sprytny system, dzięki któremu może, przysypiając, prowadzić proces; mianowicie co drugi sprzeciw oddala, a co drugi podtrzymuje. - Zatem...? - Co zatem? - No czy matka Pana kocha? - No... (Ot,) tak. Adwokacik patrzy zdziwiony na oskarżonego. Nie wie, co jest dziwniejsze: to, że oskarżony potrafi mówić nawiasem, czy treść tego nawiasu w tym kontekście. - A czy kiedykolwiek Pańska matka Pana zaniedbywała...? - No chyba... (ot,) tak. - No właśnie! Zaniedbania pańskiej matki spowodowały niską samoocenę i poczucie niesprawiedliwości, a potrącenie ramieniem przez tego oto człowieka - i w tym momencie wskazuje na Grekińczyka - stała się kroplą, która przelała czarę goryczy! Połowa sali sądowej kryje swoją twarz w dłoniach, nie potrafiąc wyrazić, jak żałosna jest ta argumentacja. Druga połowa tamuje śmiech. - Czy to wszystkie pytania...? - Sędzia jest wyjątkiem; ten sposób obrony ani go nie żenuje, ani nie rozśmiesza. Ten sposób obrony go irytuje, jak zresztą wszystko wokół. - Tak, wysoki sądzie. - Zatem proszę o wygłoszenie mów końcowych i wynośmy się stąd wszyscy. Prawniczek siada, z poczuciem niedobrze spełnionego obowiązku. Tak było zresztą w każdej sprawie, w której miał zaszczyt uczestniczyć. Gdyby był prokuratorem, to miałby całkiem niezły bilans - kilkadziesiąt osób posłał za kratki, ani jednej nie dał się wymknąć. Prawdziwy prokurator wstaje. Zaraz da popis wybitnej gry prawniczo-aktorskiej, z nienaganną i gładką kontrolą każdego wypowiadanego słowa i gestu. Za każdym razem sprawiało mu to wręcz niewysłowioną przyjemność - czuł, że posyłanie za kratki zgrabnym i eleganckim wywodem, jasnym i precyzyjnym jak wywód matematyczny, jest równie piękne co popisy baletnic czy gole brazylijskich piłkarzy. Rozgrzewając się przez cały proces, rozpoczyna kolejną akcję. Podchodzi do ławy przysięgłych i zaczyna swój idealnie wymierzony strzał tymi słowami: - Bądźmy szczerzy - jesteśmy tolerancyjnym, otwartym i nowoczesnym społeczeństwem, w którym ludzie są oceniani nie na podstawie koloru skóry, czy wyznawanej religii, tylko na podstawie cech charakteru. - Czuje, że tym nawiązaniem zdobył uznanie co inteligentniejszej części ławy. - Jako ludzie tolerancyjni nie możemy jednak akceptować takich wybryków! Bo przypatrzmy się, co zrobił ten oto człowiek! - wskazuje na oskarżonego, którego mina w tej chwili... powiedzmy, że nie jest skalana odwagą. - Zatrzymał swoim rasistowskim wyzwiskiem dumnego przedstawiciela grekińskiej mniejszości - przedstawiciela, będącego człowiekiem sukcesu, który nadal - mimo swojej zamożności - poruszał się siłą własnych nóg i komunikacją miejską! Przedstawiciela, który spieszył się na ważne spotkanie, decydujące o jego karierze! Wreszcie przedstawiciela, który z godnością i spokojem przyjął próbę poniżenia ze strony oskarżonego. - Tutaj prokurator zrobił znaczącą pauzę. - Nie możemy jednak rozpatrywać tej sprawy jako jednostkowego przypadku ksenofobicznej aberracji. - Kombinacje mądrych słów zawsze są w modzie. - Musimy się zastanowić, czy akt oskarżenia przeciwko temu rasiście nie jest aktem oskarżenia przeciwko całemu naszemu społeczeństwu. Musimy zadać sobie pytanie: czy aby przypadkiem to nie nasza wina? Czy podjęliśmy wystarczająco dużo działań, by raz na zawsze zniszczyć rasizm w zarodku? - Kolejna pauza, lekki szmer wkrada się na ławy, ktoś z tyłu krzyczy „nie!”. - Rzecz jasna jednostkowa odpowiedzialność spoczywa na oskarżonym, co potwierdziły badania DNA, pobranego z jego włosów. Jednakże odpowiedzialność pośrednia spoczywa na nas. I musimy dopilnować, by nigdy więcej nie doszło do takich incydentów. Kończy, w stu procentach zadowolony z siebie. Strzał prosto w okienko. Gdyby był murzynem, uznałby się za Pelego sali sądowej. Tymczasem adwokacik podnosi się z ławy. Jak zawsze jest pewny zwycięstwa i jak zawsze ta pewność go zgubi. Odchrząka, znacząca spogląda na widownię, a następnie na ławę przysięgłych. I zaczyna: - Przed chwilą usłyszeliśmy porywającą mowę. Zaprawdę porywającą - odnoszenie się nie do sprawy, a do mowy poprzednika jest wielkim błędem. - I chociaż ogólny jej ton i wymowa są słuszne, nie mogę się z nią zgodzić! - Ta lekka i ledwie zauważalna sprzeczność nie uchodzi jednak uwadze ławie. - Przyjrzyjmy się wnioskom, jakie niejako n a r z u c i ł nam prokurator. Mianowicie, zażądał on, by za fobie i frustracje całego społeczeństwa zapłacił ten niesłusznie oskarżony człowiek! I jeśli nawet zgadzamy się z jego diagnozą, to nie możemy się zgodzić na ofiarowywanie tego kozła! - Małe faux pas. Nazwanie klienta kozłem jest jego specjalnością. Niestety klienci dowiadują się o tym po fakcie. - Nie możemy pozwolić na zrzucenie odpowiedzialności na mojego klienta, co oznaczało by w praktyce zignorowanie i zamiecenie pod dywan rasizmu i ksenofobii naszego społeczeństwa. Wyrok skazujący w tej sprawie byłby obłudnym samousprawiedliwieniem. Na dodatek... - tu robi przerwę. - Na dodatek, ze względu na charakter sprawy zabrano oskarżonemu możliwość s k u t e c z n e j obrony. - Adwokacik nie zdaje sobie sprawy, że ta sugestia może stać się samospełniającą przepowiednią. - Zignorowano fakt, że mój klient został sprowokowany. Oprócz tego niepotrzebnie nadmuchano sprawę, czyniąc z niej, tak jak to zrobił przed chwilą prokurator, aktem oskarżenia wobec społeczeństwa. Mam prośbę do ławy. - Tu zwraca się wyraźnie ku przysięgłym. - Proszę rozpatrzyć tą sprawę bez kontekstu rasowego. Proszę spojrzeć na tą sprawę jak na kłótnię między dwoma LUDŹMI. Skończył. Ma bardzo dobre samopoczucie - jest wręcz pewny, że tym razem wygra sprawę. Wraz z końcem jego mowy w oczach sędziego pojawiła się drobna iskierka - ktoś, kto go nie zna mógłby ją uznać za drobną oznakę radości. W istocie jest to zaledwie oznaka nieirytacji. - Zatem zamykam sprawę i daję ławie przysięgłych czas do namysłu. * * * Ława przysięgłych uznała oskarżonego za winnego przypisywanych mu czynów, czyli napaści na tle rasistowskim i podzielenia poszkodowanego. Sędzia skazał go na 5 lat więzienia w zawieszeniu i 500 godzin prac społecznych. Wyrok wywołał w gruncie rzeczy podobne reakcje, choć inaczej wyrażanie i czym innym zmotywowane. Organizacje antyrasistowskie uznały wyrok za skandal i wyraziły zdziwienie, że "nasze społeczeństwo ma się za tolerancyjne", skoro tak lekceważy problem rasizmu. Zdanie to podzielali również lewicowi politycy w wypowiedziach dla mediów; można wręcz powiedzieć, że licytowali się w walczącym antyrasizmie. Przedstawiciele grekińskiej mniejszości w oficjalnym stanowisku wyrazili "rozczarowanie". Nieoficjalnie, w prywatnych rozmowach, przyznawali, że takie rozwiązanie tej sprawy jest im na rękę; argumentowali, że (z ich punktu widzenia) łagodny wyrok pozwalał im na stwierdzenie, że Grekińczycy są prześladowani nie tylko przez społeczeństwo, ale i przez aparat państwowy. Prawa część sceny politycznej zgodnie wyrażała oburzenie. Co radykalniejsze partie odsądzały przysięgłych od czci i wiary za "ulegnięcie naciskom politycznie poprawnego lewactwa" i uznały ten wyrok za dowód, że państwo bardziej przejmuje się cudzoziemcami, niźli własnymi obywatelami. Prawica głównego nurtu, bardziej wyważona w poglądach, wskazywała na absurd skazywania za wyzwisko, które zostało użyte pod wpływem emocji. Absurd tym większy, iż oskarżony nie należał do żadnej organizacji, którą można by nazwać rasistowską (notabene to oskarżony nigdzie nie należał). Oprócz tego wyrażała przekonanie, że gdyby nie drugoplanowy przecież wątek rasistowski, to wyrok byłby mniejszy. W mediach przetoczyła się dysputa, będąca istną bitwą między dobrem a złem. Bądź też złem i dobrem – w zależności od strony sporu. Strony, rzecz jasna, pierwszej. Dziennikarze, będący związani z mediami lewicującymi potępiali wyrok sądu w sposób raczej umiarkowany, koncentrując się raczej na analizie społeczeństwa i pytaniu: czy jesteśmy rasistami? Większość z nich odpowiadała na to pytanie twierdząco. Dziennikarze sympatyzujący z prawicą również dość spokojnie krytykowali wyrok i również analizowali – tyle, że analizowali mechanizm politycznej poprawności, który, według nich, w tej sprawie zadziałał. Debaty, mające miejsce na łamach gazet i ekranach telewizorów, nie prowadziły do niczego, oprócz polaryzacji, przesady i zbędnej egzaltacji. Po dwóch tygodniach media rzuciły inne informacje – aktualniejsze, ciekawsze, szybsze, ważniejsze... itd. Zwykli, szarzy ludzie nie interesowali się tematem praktycznie w ogóle. Niezależnie od jej przebiegu żyło się tak samo ciężko i szaro. Oczywiście co bardziej zainteresowani sprawami bieżącymi obywatele rozmawiali o tym między sobą, ale dyskusje te nie budziły żadnych emocji, jako że dyskutowali o czymś odległym i abstrakcyjnym. Poszkodowany szybko zwrócił się o pomoc w zjednoczeniu do najlepszego chirurga w kraju. Zjednoczenie odbyło się bez problemów i komplikacji, choć już na zawsze lewa część jego ciała wyraźnie różniła się od prawej. Po miesiącu rehabilitacji wrócił do zawodu. Rozgłos, jaki miała ta sprawa, pomógł mu – zaczęło mu lepiej powodzić się w interesach. W licznych wywiadach, jakich udzielał po procesie, oświadczał, że nie czuje żalu do oskarżonego, bo jedyne na co liczył, to choćby symboliczny wyrok. Za to w życiu oskarżonego zaszło wiele zmian. Zaraz po wyroku nie ukrywał zaskoczenia, a podczas prac społecznych nie ukrywał zirytowania. Z człowieka, który nie żywił żadnych uprzedzeń do innych ras czy nacji stał się ksenofobem. Kilka miesięcy po skończeniu prac społecznych dołączył do jednej ze skrajnie prawicowych organizacji. Wkrótce, dzięki swojej przeszłości i gorliwości, stał się prominentnym jej działaczem. Pierwszą rzeczą jaką zrobił, po powrocie do domu, było nakarmienie kota.
  3. Rozbij to miasto na mozaikę Każdy jego element rozważ osobno Okna z nieprzystających do kalendarza kamienic złóż następnie w szklany wieżowiec zasłaniający księżyc w oku a tablice ze słowami nieprzystającymi do życia złóż w mur płonący jasnoczerwoną cegłą Popłyń też rzeką albo jej brzegiem gdzie przetrwało Mazowsze Za nim z kolei na ulicach przykrywających wypalone lasy znajdziesz swąd unikalnego życia Przejdź też przez pola obsiane blokami i chropowate pomniki mieszkalne Rozbij tą mozaikę cegieł a przekonasz się że Ogień pozostanie na miejscu
  4. - Pewnie kilka godzin już tak leży. - Myślisz? - No raczej. Przykucnięci przypatrywali się mężczyźnie w średnim wieku, leżącemu i ubranemu w szary garnitur. Włosy, ciemne i raczej krótkie, zdradzały troskliwą opiekę fryzjera. Oczy miał tępo otwarte, usta lekko rozchylone. Twarz, opalona i obrośnięta w połowie siwą szczeciną, dotykała nagiej i gorącej ziemi. Nogi leżały luzem, oddalone od siebie o kilkanaście centymetrów. Prawa ręka była lekko zgięta, lewa zaś wyciągnięta do przodu. Sprawiało to wrażenie zastygłego w czasie pełzania. Przykucnięci przypatrywali się mężczyźnie w średnim wieku. Obaj mieli po dziesięć lat i obaj, zafascynowani pytaniem przykrytym mężczyzną, nie ruszali się. Jeden z nich był drobnym blondynem o niebieskich oczach, drugi brunetem ze śniadą skórą. I choć diametralnie się od siebie różnili, zarówno charakterem jak i wyglądem, to wtedy stali się prawie identyczni. Słońce cały czas zaglądało im przez ramię - tego dnia było naprawdę gorąco. Oni jednak nie zwracali na to uwagi; najważniejszy był mężczyzna w garniturze. Trzymali bezpieczny dystans, podświadomie okazując szacunek obiektowi swojego zainteresowania oraz całkiem świadomie okazując strach. Po dwudziestu minutach nieustannej i wnikliwej obserwacji, jeden z nich odezwał się: - Ty, on nie żyje? - No chyba... tak. Gdy już przypuszczenie, które ich tu zatrzymało zostało wypowiedziane i potwierdzone słowem, cała sytuacja nabrała całkowicie innych barw: to już nie był tylko mężczyzna w garniturze. To był już Trup w garniturze. Towarzyszenie mu stało się ich obowiązkiem i choć na co dzień nie przywiązywali do obowiązków wielkiej wagi, tak teraz z wojskową dyscypliną pilnowali swój martwy skarb. Po godzinie przyszedł do nich Arek. - Ej chło - Zamknij się. - odpowiedzieli zgodnie obaj strażnicy, nie odrywając oczu od trupa. Odrzucili Arka, bo przyszedł w nieodpowiedniej chwili. Jakiekolwiek zakłócenie czuwania strażnicy odczytywali jako śmiertelną obrazę zwłok i gdyby byli trochę starsi i silniejsi, to intruz dołączyłby do mężczyzny. Arek, zaniepokojony odrzuceniem z niejasnych powodów, szybko odszedł. Nie niepokojeni już przez świat zewnętrzny chłopcy oddali się pasjonującemu gapieniu się na trupa poddawanego rozkładowi. Po kilku upalnych godzinach ciało wysuszyło się. Skóra zaczęła blednąć, a z garnituru powoli wydobywał się duszący i mdlący zapach. - Ale śmierdzi!! - zawołał brunet z obrzydzeniem podszytym zachwytem. - No. Słońce zaczęło powoli zachodzić. Nie zauważyli tego. * * * Trup powoli zieleniał. Smród stawał się już nie do wytrzymania, co wcale nie zrażało strażników. Istniało tylko ciało; ledwo co zauważyli noc, przechodzącą przez te kilka godzin przed ich oczami. Przywitali poranek skamieniali w jakiś dziwny, nieprzyjemny sposób. Zmieniali się. Tak samo jak obiekt ich specyficznej adoracji zaczęli się rozkładać. Ich skóry traciły powoli kolor, włosy stawały się łamliwe. Jedynie oczy pozostawały takie same. Wkrótce i z ich ciał zaczął wydobywać się mdlący odór. * * * Arek, tak jak wszyscy mieszkańcy okolicznych osiedli, szukał swoich kolegów. Jako niezbyt bystry dzieciak nie skojarzył, gdzie najprawdopodobniej mogą oni być. Wkrótce jednak przypomniał sobie, gdzie ostatnio ich widział i pobiegł w tamtą stronę. Po kilku minutach zauważył leżące w oddali trzy wybrzuszenia - jedno większe i dwa mniejsze. Podbiegł, z ulgą myśląc, że jego drodzy koledzy usnęli przy czuwaniu. - Ej chło - tym razem przerwał mu zapach. Obrzydliwy, mdlący zapach martwego ciała. Przybliżył się z niepokojem do wybrzuszeń. Trup mężczyzny był już w fazie zaawansowanego rozkładu, co było zresztą mało przyjemnym widokiem. Najgorsze było jednak co innego - z przerażeniem stwierdził, że jego dwaj przyjaciele nie żyją. Leżeli w odległości w jakiej ich ostatnio przypatrywali się trupowi, obaj w tej samej, półembrionalnej pozycji. Obaj mieli otwarte, stępiałe od nieustannej obserwacji oczy. Arek zaczął krzyczeć. Uciekał najszybciej jak mógł.
  5. Nigdy nie rozumiałem facetów, którym podobają się kobiety z ekranu. Jest to jednak kiepski surowiec; zbyt gładki płaski i podatny na zniekształcenia (najmniejsze zakłócenie emisji burzy cały obraz). Co najgorsze, sproszkowany ekran staje się powszechnym środkiem na pozbycie się Twarzy. Twarz jest zbyt szczegółowa. A szczegół to skrytka, w której wiją się korytarze i pokoje, pełne tego co przed, co płynie w naszych wspomnieniach, co nas ożywia. Oglądając te twarze (albo raczej telewizję) zadaję pytanie: jeżeli nie ma przed, to co zostaje?
  6. @ Ania: Samodzielna całość. A dysonans między treścią a tytułem jest celowy. Pozdrawiam
  7. Mając na uwadze fakt, że od kilku lat należymy do Europy, powinniśmy wykazać się inicjatywą w sprawie zbliżenia się do jej standardów. Zaproponowano już wiele rozwiązań, dzięki którym mielibyśmy stać się Europejczykami przez duże „E”. Według mnie wszystkie projekty, które miały temu służyć rozczarowywały pomysłami dotyczącymi sfery języka, ograniczając się do propagowania niewątpliwie słusznych zasad politycznej poprawności. Najwyższy czas to zmienić: proponuję, by polskie zwroty grzecznościowe pisać i wymawiać z francuska. Jako przykład podam słowo proszę. Proponuję, by polskie, zaściankowe i ciemnogrodzkie proszę zastąpić francuskim, postępowym i światłym prochin. Wprowadzając to słowo do powszechnego użytku w naszej części zjednoczonej Ojczyzny krzewilibyśmy w obywatelach poczucie tożsamości europejskiej oraz przygotowalibyśmy ich do nauki języka obcego i życia w Europie Co bardziej spostrzegawczy czytelnicy już zdążyli zauważyć, że byłby to wprawdzie krok do przodu, ale i dwa kroki do tyłu. Proszę, mimo niewątpliwych wad, miało jedną wielką zaletę – było absolutnie bezpłciowe. Prochin zaś, biorąc pod uwagę gramatykę francuską, to wyraz w rodzaju męskim. Nie możemy zmuszać Europejek do używania maskulinistycznej formy, przekreślając tym samym językowe zdobycze feminizmu. Dlatego też należy wprowadzić i żeńską formę – prochinne. To zróżnicowanie nie służyłoby tylko równouprawnieniu. Służyłoby również promowaniu tolerancji: mężczyźni, używający prochinne i kobiety, stosujące prochin na pewno wykażą pełne zrozumienie i akceptację homo- i transseksualizmu. Analogiczne operacje zalecam wykonać na innych zwrotach grzecznościowych, np. dziękuję – djincouyin – djincouyinne, etc.
  8. Rozmowa zaczęła się tak: „Naprawdę nie wiem co powiedzieć...”, a skończyła się tak: „Wypierdalaj!”. Co było pomiędzy - nie pamiętam. Mam o wiele lepsze zdarzenia do zachowywania w pamięci (i gówno mnie obchodzi, co na ten temat ma do powiedzenia Freud). Po rozmowie od razu poszedłem do baru „Nad spaloną ziemią”. Gdy przechodziłem ulicami oświetlanymi brudnym, głęboko żółtym światłem pewne słowa tkwiły w moich uszach jak odłamki szkła – chciałem za wszelką cenę je uciszyć. „Nad spaloną ziemią” to dość miły w dotyku (taki po męsku szorstki) przybytek, o dopasowanej do nazwy kolorystyce: dominuje tu czerń urozmaicana żółtymi i czerwonymi akcentami. Właściciele lokalu dopilnowali, by nie tylko wystrój panował do nazwy. I tak można przyprawić zamówienie popiołem (za dodatkową opłatą popiół doprawiany jest strachem – mocna rzecz), wszędzie czuć swąd spalenizny, a klienci umierają z gorąca. Zaraz po wejściu podszedłem do ciemnoczerwonej lady. - Czego? – (ze) zmęczonym przyzwyczajeniem zapytał barman - Kieliszka wody z Lety. - Coś ostatnio dużo jej pijesz. – skomentował (z) niechęcią. - Jedna kolejka nie zaszkodzi. Z jednej kolejki zrobiło się kilka, przez co czas się stopił i dopiero po niewiemiluminutach przypomniałem sobie, że należałoby wrócić do domu. Problem w tym, że równocześnie zapomniałem gdzie mieszkam. Szybko wyszedłem z pubu i zacząłem szwendać po Mieście. Miasto jest ogromnie i anonimowe: zero zabytków, zero historii i zero punktów orientacyjnych. Tylko identyczne wieżowce. Po kilku godzinach bezowocnych poszukiwań mojej igły w stogu igieł usiadłem na betonowej ławce. Bolały mnie nogi. Często mnie bolą, co jest dość uciążliwe – są moim jedynym środkiem transportu. Dodatkowo każdy atak bólu łączy się z atakiem zazdrości – ja też chciałbym od czasu do czasu kogoś poboleć. Wkrótce zasnąłem. Obudziłem się po południu. Nie wiedziałbym, czy jest świt, czy może zmierzch, gdybym nie zapytał się przechodnia o godzinę. Drapacze chmur skutecznie zasłaniają słońce, zakrywając cieniem ulice i przepuszczając zaledwie echo światła, przez co Miasto – niezależnie od pory dnia - wygląda tak samo. Nigdy nie wyjechałem z Miasta, więc nie widziałem słońca i dnia w pełnej jego krasie. Wiem tylko, że jest. Przeziębiony powoli przypominałem sobie, co się działo wczoraj wieczorem. Nie przypomniałem sobie wszystkiego – do dziś nie wiem, czy piłem w pubie coś jeszcze i co dokładnie robiłem po wyjściu z niego. Po dojściu do siebie szukałem dalej swojego mieszkania, ale sfrustrowany monotonią otoczenia usiadłem na krawężniku. Po godzinie bezczynności postanowiłem, w akcie desperacji, zapytać się byle przechodnia gdzie mieszkam. Akurat szedł facet, który wyglądał, jakby wiedział. Wstałem, podbiegłem do niego i zapytałem: - Przepraszam, nie wie Pan, gdzie mieszkam? - Nie wiem. Po prostu idź naprzód.
  9. Jestem z mleka które wlewam do przezroczystego przełyku jestem z ulicy która biegnie przez stopę dochodząc do zamkniętego oka jestem z lampki która zaraz zgaśnie choć nie gaśnie nigdy bo zawsze można wymienić żarówkę Jestem z zewnątrz
  10. Mam na myśli, która powoli starzeje się w srebrny talerz, ciężki orzech. Orzech z każdą chwilą robi się cieplejszy, aż do momentu, gdy wykluwa się z niego głos, drżący z gorąca. Myśl się topi i spływa rtęcią.
  11. Był tak ciepły, że jego kręgosłup powoli ubierał się w mahoń. Za jego przykładem palce posiwiały brzozą. Wkrótce i reszta kości dostojnie zdębiała, a on położył na swoich oczach liście i poszedł na opał.
  12. Żyjemy na kropli: wydaje się spokojnie wisieć na pajęczej nitce, ale to tylko złudzenie. Tak naprawdę ona spada, zostawiając za sobą smugę pytań. Jej lot bacznie obserwuje złote oko zachowując słuszny dystans (co jakiś czas srebrzeje). Jeżeli masz ochotę to możesz rozerwać jej stopioną skórę i wejść pod nią. Pamiętaj: esencja zwraca ku sobie. Tymczasem ona będzie zmierzała do oceanu.
  13. Liczę wtorki. Hasają po równinie tarczy (trawę wyrównują dwa ostrza i cienki grzebień). Całą przestrzeń się ruszają. Nie zostawiają choćby kawałka gorzkiego tortu. Nie zmywane oblepiają i trawią ciało. (Odcięte odrastają) Kolejny. I kolejny. I koleiny. I wykolejeńcy. Jeńcy. Jeńcy. A ja ich liczę.
  14. Zbyszkowi ma na imię Zbyszek mieszka (jak się później dowiem) w Grodzisku mazowieckim w autobusie rozpycha się zapach alkoholu przypomina trochę kadzidło (tak Zbyszek był wtedy księdzem) twarze wiernych pozornie znudzone w skupieniu czekają na przystanek dla każdego inny chce mu się lać strasznie dlatego jedzie do żony ode mnie oczekuje tylko rozmowy zdawkowej oczywiście (z zestawu bezpiecznych bo pustych dźwięków brakowało tylko pytania o pogodę) *** oczekiwał tylko rozmowy sonarów pożegnałem się z nim na przystanku park praski i jestem z tego dumny
  15. @Mr. Suicide: podejrzewam, że metaforyka. A pisząc ten wiersz miałem na myśli po części Afrykę, a po części to słabiej uprzemysłowione południe. Wydaje mi się, że im więcej znaczeń, tym lepiej, prawda? :) Dziękuję wszystkim za komentarze i pozdrawiam
  16. najwięksi asceci mieszkają na południu nie okazują szlacheckiej zarozumiałości oddzielając się od świata samotnością słupów czy żebrami schodów wręcz przeciwnie ich ręce brudne życiem najpodlejszej odmiany przytulają się do surowej matki siły by dalej brnąć w tą czystość nie czerpią z wiary lecz z najpotężniejszej mocy jaką zna cielesność z przymusu
  17. ten kraj okalają połamane kręgosłupy gór wyrzeźbione galopem koni i podbojów to kraina suchej przeszłości na wysokim błękicie odbija się dalekim echem biały półksiężyc mieszkańcy tych ziem poznają nowe kresy wytrzymałości: otwarte złamania prawa otwarte zamykanie ust otwarte zacieranie języka pomarańczowy sąsiad ma nie lepiej nie gorzej z tą różnicą że sławniej bo te oczy zrogowaciałe od piasku zasypującego widoki na przyszłość te rysy jak koryta nigdy nie płynących rzek te usta kamieniem zacięte w spokoju rezygnacji nie budzą litości temat do rozmyślania: estetyka współczucia
  18. O, faktycznie. Dziękuję za wskazanie. :)
  19. Akurat ostatni wers, odseparowany od reszty wiersza, jest niejako "obok", więc nie rozpatrywałbym tego jako "zaburzenie rytmu" (już pomijam to, że i ten wers ma swój rytm). Starałem się, by średniówka w postaci przerwy między 6 a 7 sylabą była w każdym wersie (z wyjątkiem ostatniego). Nie wyszło? Tak, regulują tempo utworu spowalniając go - nie będę ukrywał, że to było moim celem (i że ma swoje uzasadnienie). Już poprawione. :) Na pewno jeszcze kiedyś do niego wrócę, ale najpierw niech trochę czasu minie - póki co jest jeszcze zbyt świeży. Za uwagi bardzo dziękuję. :) Pozdrawiam
  20. Mógłby Pan rozwinąć?
  21. ...nowo. Nadal zimno. Białe słowa szeptem rozbrzmiewają na ulicach. Ponoć wolniej niż na co dzień. Nie czuć tego. Wchodzę w dwójkę. Jeszcze trochę - będzie cieplej. Ale - nie prawdziwie ciepło. Tak nie będzie nigdy. Nasz świat nie pozwala na to. Kto wie? Może to i lepiej dla nas. Nie przypali naszych marzeń prawda. Śnieg się stopił - zakwitają deszcze. Od chmur szaro. Nieme strugi spieszą się do pracy. Niebo się rozjaśnia, ostatecznie cucąc światłem jeszcze śpiące miasto. W oczach nadal szaro. Nie możemy lub nie chcemy nawet ich rozświetlić. Kolor sprawia nam ból. Nic dziwnego - my, niepełnobarwni, nie lubimy kontrastować. Słońce się rozgaszcza sprowadzając upał. Źółć promieni bezlitośnie orze nasze ciała odpowiadające plonem potu. Popołudnia męczą. Ukojeniem noce. Cień jest teraz przyjacielem, polubiono też chłód - jeszcze nie tak dawno przeklinany. Nie istnieją stali sojusznicy i wrogowie, bo i po co? Liście opuszczają kamienice koron na brązowo. Brudny blask latarni oprowadza cicho mgłę po parku. Czuć w powietrzu wieczór - właśnie sprząta resztki po dniu, który w domu starców spędzi swoje zapomnienie. Czas na odpoczynek, czas na zmianę. Zaraz przekroczymy północ. Odkurzamy znów nadzieję; jej nieświeży uśmiech budzi nas na... nie trzymam się rytmu
  22. Witam mam na imię Damian żyję jak każdy inny gdy tylko pojawi się chwila bardzo szybko ją chwytam i połykam nie mam czasu na smak kiedy byłem młody to widziałem kolory niestety musiałem je sprzedać wiecie te raty kredyty żona i dzieci w normie nieniepiękne i nieniemądre powtarzam im że kocham na zasadzie tysiąca kłamstw i byłbym całkiem nienieszczęśliwy gdyby nie miecz wiszący nad głową zardzewiały
  23. @ Tomasz Piekło: "To" zostanie, bo wskazuje na konkretne dziecko. Za resztę uwag dziękuje - na pewno je przemyślę. @ Sylwester Lasota: Dziękuję za komentarz, niemniej jednak motyw żebraczki wg mnie tu nie pasuje. Już pomijam to, że czoło, że tak napiszę, musiało zostać przestrzelone. ;) @ Natuskaa: Przyznam się, że nie :)) Taki komentarz może tylko b. cieszyć, dziękuję :) Pozdrawiam komentatorów
  24. popatrz jak słodko śpi to dziecko plecami oparte o bezbarwną ścianę jak jego matka pełną zmarszczek z nogami sytymi ruchu swobodnie leżącymi na ziemi popatrz na wpółotwarte usta jakby zastygłe w trakcie zadawania kolejnego pytania dotykającego rzeczywistości jak palce niewidomego popatrz na zamknięte oczy często uśmiechające się szerzej niż usta niejednego dorosłego popatrz uroku chłopczykowi dodaje liść figlarnie przytulony do czoła gładkiego jak niewinność jakby coś ukrywał wzmaga się wiatr na którym przylatuje ostry złośliwy chłód lecz sen jest zbyt gruboskórny zrósł się z ciałem chłopca podmuchy powietrza usilnie zapraszają liść w swoje skromne progi lecz ten odmawia jak sumienny stróż wkrótce poddaje się i odkrywa swoją tajemnicę czoło dziecka jest przestrzelone zdarza się a teraz wejdź w tą ranę postrzałową ona pokaże ci świat w garstce człowieka
  25. chciałbym odzyskać swoje skrzydła niestety nadal są zbyt lepkie był pan za ugodowy łatwo takich plam zmyć się nie da chciałbym od- proszę przestać dostanie je pan kiedyś proszę się tylko uzbroić we właściwą panu cierpliwość [śmiech błazna] już od dwóch tysięcy ośmiu lat na nie czekam i jeszcze pan nie zauważył że mamy ważniejsze sprawy na słowie?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...