Zapachem dłoni listopada
jak siedmiopalcy liść złotawy
tak obejmuję cię z oddali -
zachód nade mną niemal krwawy...
I obejmuję cię milczeniem
jesiennych włosów purpurowych
co się położą wkrótce cieniem -
lecz teraz zachód kolorowy...
Szeptaniem wiatru wieczornego
gdzie rodzi miesiąc się szemrzący
tak obejmuję cię najczulej -
i płonie zachód gorejący...
I bladą gwiazdą - jak łzą nocy
Ja obejmuję ciebie z drżeniem
i jestem cieniem twoich myśli -
a zachód gaśnie naszym cieniem...
Pierwsze wrażenie z czytania wiersza jest niezłe, takie "apetyczne", obrazowe oszołomienie zachwyconego partnera. Ale gdy czytam drugi, trzeci, czwarty raz - zbyt duża nieodkrywczość, niestety. Pozdrawiam.
Przedtem śmierć, a teraz choroba - brr, w niezbyt przyjemnych strefach obraca sie ten autor. Ale zrozumienie chyba nie tak trudne. Kiedyś leżałam Bardzo Chora, i właśnie mimo otaczającej ciszy czułam w swoim wnętrzu coś na kształt takiego "krwawego hałasu". I nie było nikogo czułego wokół, nawet kota...