
Jakub Sikorski
Użytkownicy-
Postów
14 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Jakub Sikorski
-
siaalalakipktrłilipinioleolebumcykcyk benc!
Jakub Sikorski odpowiedział(a) na Jakub Sikorski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
no co ty? serio? :-) serio denne kurde, nie wiedziałem. -
siaalalakipktrłilipinioleolebumcykcyk benc!
Jakub Sikorski odpowiedział(a) na Jakub Sikorski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
no co ty? serio? :-) -
siaalalakipktrłilipinioleolebumcykcyk benc!
Jakub Sikorski odpowiedział(a) na Jakub Sikorski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
gdy ja piszę to ty tańczysz na rurze jak gdyby coś nigdy tam nie było nic możesz przs(t/p)ać już teraz gdy widzisz że to chłam kole ja śpiewam a ty tańczysz na murze pośród milionów mili jonów gwiazd to kiczowata romatyczność cały ten tekst rampa mpan ja śpiewam gdy ty tańczysz na furze wśród błysków fleszy triploidalnych możesz nie słuchać mnie nie jest to żaden test nawet tu może nie chcesz burzysz się mimochodem jakoś siakoś tak a ja rżę wśród dźwięków fal i wiedz że choćbyś chciała dała ciała nie masz szans na stanie się rurzą mą rurząmurząfurząkurząburządurz ąturząęurząiurząóurząlurząhur ząpurzązurząśurząćurząwurząyu rząxurząłurzącurząąurząjurząn urzągurząźurzążurząsurząńurzą uurząaurząqurząeurząourzą i ą nie masz szans na stanie się różą mą bo ja wciąż śpiewam a ty tańczysz na rurze -
Diamonds and rust
Jakub Sikorski odpowiedział(a) na John_Maria_S. utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
.................................................................................cieszę się, że ci się podobało. Nie, nie miałem jakiś specjalnych zamiarów, co do głównego motywu. Po prostu domyśliłeś się wszystkiego. Pozdrawiam. p.s. Akurat te "nieliterackie" cytaty to....słowa starszej wiejskiej kobiety...myślącej bardzo prosto. Właśnie chodzi mi o to, że ta myśl, nie jest wyraźnie wyszczególniona i brzmi jakby to narrator używał tekiego jezyka. Z innych drażniacych (mnie) przykładów: "Była jeszcze WKURZONA za ten...", "Nagle znalazła się w JAKIEJŚ szklanej klatce..." Ale to może być czysto subiektywne odczucie:) -
Diamonds and rust
Jakub Sikorski odpowiedział(a) na John_Maria_S. utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
mimo że głównego motywu można domyślić się na początku(nie wiem czy to był celowy zabieg, czy po prostu mi się jakiś cudem udało), czytało mi się bardzo przyjemnie. kreacja chrystusa-wędrowcy bardzo dobra. nie czuję odpowiedzialny do obiektywnej oceny, ale subiektywnie muszę przyznać, że opowiadanie ma w sobie to "coś":) oczywiście pewnie sam bym trochę inaczej to napisałl, ale pewnie nie wyszłoby równie ciekawie:) drażniił mnie tylko język:) nie mogę go nazwać potocznym, ale momentami jest on taki... nieliteracki, np. "No i starszy jest dużo od niej….no to pewnie nie będzie dzieci…..itd." -
dziękuję bardzo za komentarze. miło mi, że się podoba:) ogólnie raczej nie pisuję, ale może to się zmieni:) tymbardziej po ciepłcyh słowach. jeszcze raz dziękuję:)
-
- Jesteś pewien? – zapytała po raz kolejny Anna – Mogą ci się jeszcze przydać. - Nie chcę ich. - Ale, żeby tak wszy… *** Był lipcowy dzień. Słońce ukradkiem wkradało się do gabinetu. Stary zegar na biurku wskazywał godzinę 9:13. Obok stała pieczątka: „Lek. med. Jan Manik, Onkolog”. - Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie – w drzwiach gabinetu pojawił się doktor. Nie wyglądał na starego, ale na pewno na doświadczonego. Usiadł za biurkiem tak, że Bartosz dopiero teraz spostrzegł zmarszczki na jego twarzy. – Pan Kruk, tak? Syn pani Beaty? - Tak. Dzień dobry, doktorze. Co z mamą? - Zabieramy ją dziś na blok operacyjny. Zrobimy co w naszej mocy, ale nie mogę Panu nic obiecać. Pańska matka długo… - lekarz zawiesił głos, Bartosz sięgnął do kieszeni – …nie zgłaszała się do nas. Nie ukrywam, że może być za późno. Wszystko w rękach… - Tak, tak, wiem – przerwał mu Bartosz. Położył na stole kopertę. – Proszę, panie doktorze. Jeśli potrzeba więcej, to ja mam. Proszę tylko powiedzieć. Wiem, że wszystko w Pana rękach. Bartoszowi wydawało się, że ktoś jeszcze na niego patrzy. Odwrócił wzrok. Drzwi nadal były zamknięte. *** Bartosz wyszedł ze szpitala spokojnym krokiem. Rozejrzał się. Na rogu stały taksówki. Wybrał niebieską. „Ona lubiła niebieski” – pomyślał. - Do banku, na Kochanowskiego – powiedział łamiącym się głosem, zamykając drzwi. - Tego przy kinie, czy obok kościoła? – kierowca dopalał jeszcze papierosa. Bartosz zawahał się. - Obok kościoła. *** - Cześć mamo! Dzień dobry. - Dzień dobry. - Bartuś? Kochanie…przyniosłeś kwiaty. Dziękuję. Bartosz usiadł na skraju łóżka. Na sali oprócz nich były jeszcze dwie kobiety, mniej więcej w wieku jego matki i jedno puste łóżko. - Zabrali ją wczoraj i już nie wróciła. – powiedziała Beata patrząc na opuszczone łóżko – Może ze mną też tak będzie. - Nawet tak nie mów mamo! Masz dopiero 44 lata. – kobiety wyszły z sali pod jakimś błahym, wymyślonym na szybko pretekstem - Ale… - Wszystko załatwię. Na dziewiątą jestem umówiony z lekarzem. Wyjdziesz stąd zdrowa szybciej niż myślisz. *** - Dobrze, że ojciec umarł. Teraz przydadzą się te pieniądze, które mi zostawił. Dzisiaj nic nie zrobisz bez pieniędzy. Samochód – piętnaście tysięcy, bo nie mogę jeździć byle czym, studia – pięć na semestr, firma też, ostatnio nie przynosi zysków, a teraz jeszcze mama. Nie wiem, czy w tym roku będziemy mogli kupić jakieś mieszkanie. Słuchasz mnie? – Bartosz leżał już w łóżku, gapiąc się w sufit. - Modlę się. Również za twoją matkę. I ciebie. - Daj spokój, ja sobie poradzę bez tego, a mama jest katoliczką. Od kiedy to żydzi modlą się za katolików? - Oj! Przestań! Kiedy ty się ostatnio modliłeś za swoją matkę?! Kiedy w ogóle ostatnio się modliłeś? Co wieczór tylko mówisz o tych pieniądzach i pieniądzach! Anna wstała i wyszła z pokoju. Po drodze jeszcze zabiła komara. Komary zawsze ją denerwowały. - Mama jutro ma operację. Będę cały dzień w szpitalu – krzyknął, za nią. Mieszkali ze sobą już od niecałych dwóch lat. Tej nocy, po raz pierwszy nie spali razem. *** Dochodziło już południe. Bartosz od rana zjadł tylko małą kromkę chleba. Obok niego siedziała jakaś kobieta. Miała zamknięte oczy. W dłoniach przekładała jakieś korale. Jej usta lekko się poruszały. Była skupiona. Z bloku operacyjnego wyszła młoda pielęgniarka. Bartosz poznał ją natychmiast. W zeszłym tygodniu dał jej czekoladę i 200 złotych, by szczególnie troszczyła się o jego matkę. Natychmiast wstał. - Operacja przebiegła pomyślnie – powiedziała, a Bartoszowi spadł kamień z serca – Pana ojciec… - Matka – poprawił ją szybko Bartosz – Kiedy odzyska przytomność? - A to pan nie jest synem pana Lubody? Przepraszam najmocniej. Kobieta z koralami w ręce, na nazwisko Luboda zareagowała natychmiast. - Co z moim mężem? - Operacja przebiegła pomyślnie. Mąż zostanie przewieziony na salę lada chwila. Doktor Turowski… - kobieta już nie słuchała. Podeszła do Bartosza, który ponownie usiadł. - Proszę. Panu teraz bardziej się przyda – powiedziała, i wnet pognała za wyjeżdżającym właśnie z bloku mężem. Bartosz przyjrzał się koralom. Miały dokładnie 59 kulek. Takie same dostał kiedyś na pogrzebie ojca. *** - Obiecaj mi, że jeśli umrę, to pogodzisz się z bratem, obiecaj – mówiła Beata. Bartosz nie rozmawiał z bratem od czasu, gdy miał 15 lat. Było to niedługo, po śmierci ojca. Nie chciał spadku. - Obiecaj. Kobiety właśnie wróciły do sali. Jedna z nich, w szlafroku w drobne kwiatki, wrzuciła pięć złotych do skrzynki od telewizora. Dziś była jej kolej. Miała na imię Katarzyna. Imię drugiej z nich zawsze umykało Beacie. - Obiecuję – Bartosz zerknął na zegarek - Już dziewiąta. Muszę iść, mamo. Wszytko będzie dobrze. Kocham cię. Wychodząc minął w drzwiach młodego księdza, w wieku około 25 lat. Nie odezwał się słowem. *** Taksówka podjechała pod bank. - To będzie 45 złotych. Bartosz wyjął z portfela ostatni stuzłotowy banknot. - Dziękuję, proszę zatrzymać resztę. Wysiadł i poszedł w stronę banku. Trzymał już rękę na klamce. W witrynie odbijała się wieża kościoła. Bartosz odwrócił się przez ramię Przez chwilę patrzył na bijące na wieży dzwony. W końcu pchnął drzwi i wszedł do środka. *** To było sześć lat temu, jakieś dwa miesiące po pogrzebie ojca. Beata nigdy nie wiedziała, o co jej synowie się pokłócili. Mogła jedynie coś podejrzewać. Była lipcowa niedziela. Marcin z matką wrócili właśnie z kościoła. Nie robili Bartoszowi wyrzutów, że od śmierci ojca, przestał tam chodzić. - Ksiądz się o ciebie pytał. Pytał, czy masz ten różaniec, który ci dał na pogrzebie. – powiedział po obiedzie Marcin. Siedzieli razem z Bartkiem w pokoju i, jak co niedziela, grali w szachy. - Leży na biurku. Powiedz mu, że mi niepotrzebny. Szach. - konik z pola B5 atakował króla na C3. - Mówił też, że w przyszłym tygodniu będzie turniej szachowy ministrantów. Spodziewa się tam ciebie – Marcin zbił skoczka Bartka gońcem z pola F1. - Nie będzie mnie. I w ogóle nie wiem, jak ty nadal możesz tam chodzić. W tym momencie szachy już się nie liczyły. *** Stali na dworcu - on i Anna. Pociąg do Częstochowy spóźniał się już 10 minut. - Po co jedziesz do Częstochowy z walizką pieniędzy? - Znalazłem kogoś ważnego. - Jakiegoś nowego wspólnika? - Kogoś ważniejszego. – zapadała cisza - Muszę się tego pozbyć – dodał poklepując walizkę. *** Bartosz wyszedł z banku. Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze 4 godziny. Nie wiedział czy Anna przyjdzie. Rozejrzał się na około, jakby bał się, że ktoś go zauważy. Poszedł w stronę kościoła. W ręku ściskał walizkę. Bartosz wszedł do środka. W pierwszej ławce klęczał ksiądz, ten sam, z którym jeszcze osiem godzin temu minął się bez słowa. Podszedł i usiadł obok niego. Patrzył na ołtarz. Teraz, gdy Beata umarła nie śmiał mu spojrzeć w oczy. - Szczęść Boże, Marcinie *** - Niestety w czasie operacji wystąpiły pewne komplikacje – Bartosz patrzył na doktora Manika, jakby go nie dostrzegał. Znów siedzieli w gabinecie. Stary zegar wskazywał godzinę 14:11, choć było grubo po wpół do trzeciej. „Podobno jak ktoś umrze, to zgar staje” – pomyślał Bartosz. Nagle poczuł coś, jakby nagłe uderzenie pioruna tuż przed nim. – Pana matka zmarła na stole. Przykro mi. - Jakie komplikacje?! Jak to było za mało, to ja mogłem dopłacić, ale pan nawet tego, co dawałem nie chciał. - Pieniądze nic by nie zmieniły. Niedługo po otwarciu pana matki nastąpiło ostre krwawienie… - Bartosz nie rozumiał ani słowa, z tego co doktor do niego mówił – Tylko Bóg mógł ją uratować. Zawsze wszystko jest w rękach Boga. - Brat przyjdzie załatwić wszystkie formalności – powiedział Bartosz i szybko wyszedł z gabinetu. Szedł korytarzem nie zwracając na nikogo uwagi. Przypadkiem potrącił kilka osób, nie mówiąc przy tym przepraszam. Drzwi którymi rano wchodził do szpitala znowu się przed nim rozsunęły. Zatrzymał się. Zrobił kilka głębokich oddechów. Bartosz wyszedł ze szpitala spokojnym krokiem. Rozejrzał się. Na rogu stały taksówki. *** - Nie możesz go za to winić! Tak miało być. To nie jest wina Boga – mówił Marcin. - Gdybyśmy wtedy mieli te pieniądze z ubezpieczenia, on teraz byłby tutaj z nami. Grałbym w szachy z nim, a nie z tobą! - Pieniądze by mu nie pomogły. Śmierć mózgu jest nieodwracalna. - Na pewno by coś dały! Na pewno więcej niż ten twój Bóg! Jak pójdziesz do tego seminarium, możesz się do mnie nie odzywać! - Pójdę. A pieniądze są twoje. Wszystkie. To było ostatnie co od siebie usłyszeli. Teraz siedzieli w jednej ławce i obydwaj dobrze pamiętali tę kłótnię. - Mama zmarła – mówił Bartosz. - Wiem. Dzwonili ze szpitala, żebym przyjechał i podpisał papiery. - Przepraszam cię. Za wszystko. Chcesz coś z tych pieniędzy po ojcu? Marcin zerknął na walizkę. Nie chciał pieniędzy. - Co z nimi zrobisz? – zapytał - Mam trochę długów do spłacenia… u tego, tam… - Bartosz wskazał wzrokiem na ołtarz. – Przyjadę na pogrzeb. *** - Jesteś pewien? – zapytała po raz kolejny Anna. – Mogą ci się jeszcze przydać. - Nie chcę ich. - Ale, żeby tak wszy… Jechali pociągiem. Bartosz otworzył okno. Wyrzucił walizkę. W kieszeni trzymał różaniec.
-
Pstrykając kicz.
Jakub Sikorski odpowiedział(a) na Jakub Sikorski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
W czasach, gdy zdjęcia zapisywane są ciągiem jedynek i zer, a błona światłoczuła odchodzi w zapomnienie, w czasach, gdy aparat jest dostępny z każdym telefonem komórkowym, a stary poczciwy Zenit kurzy się gdzieś w szafie, w czasach, gdy pstryknąć fotkę może każdy, a zrobić zdjęcie tylko pasjonat warto zadać pytanie – czy jeszcze robimy zdjęcia? Jeszcze jakieś 5 lat temu, gdy aparaty cyfrowe były produktem dla wybrańców, z wakacji nad morzem przywoziliśmy nie więcej niż 100 zdjęć. Każde z nich było dokładnie przemyślane. Każde dokładnie kadrowane. Czasami nad jednym zdjęciem debatowała cała rodzina. Każdy miał swój pomysł, co zrobić, by wyszło ono jak najlepiej. Mama chciała w poziomie, tata w pionie z fleszem, córka proponowała ujęcie z bliska, syn z daleka, a obcy pan stojący obok sugerował kadr z góry. Niektóre zdjęcia skupiały się na szczegółach kunsztu architektonicznego, inne przedstawiały ludzi, a jeszcze inne naturę. Z przywiezionych 100 zdjęć nie wychodziło około 5%. Pozostałe 95% miało w sobie to „coś” – tryskały uczuciem, które udzielało się odbiorcy. Czasem była to melancholia wzburzonego morza, czasem duma po zbudowaniu największego na plaży zamku z piasku, a czasem uczucie zwycięstwa, po zdobyciu ostatniego stopnia latarni morskiej. Oglądając takie zdjęcia czuliśmy się ich częścią, nie zależnie od tego czy faktycznie na nich widnieliśmy. A dziś? Z poprzednich wakacji przywiozłem jakieś 500 zdjęć(a jak się później okazało fotek). Prawdopodobnie co piąte usuwałem od razu. 500 fotek to mało dla posiadacza cyfrówki i kosmicznie dużo dla posiadacza klasycznego aparatu. Większość z nich jest, co najmniej, dobra pod względem technicznym – dzisiaj automatyka robi połowę za nas. Aż połowę i tylko połowę. Po powrocie do domu zgrałem wszystkie zdjęcia na płytę CD. Mniej więcej dwa tygodnie później postanowiłem wybrać kilka z nich do zrobienia odbitek. Zacząłem przeglądać zdjęcia, dokładnie analizując każde z osobna. Po obejrzeniu trochę ponad 100(z których co najmniej 20 przedstawiało ten sam zachód słońca, 15 uwieczniało pokój w którym byłem zakwaterowany, 60 miało być pamiątką z koncertu na molo, a 10 było robionych pod słońce) wybrałem… 2 zdjęcia. Pierwsze przedstawiało dumnego mnie na tle wielkiego białego żagla kontrastującego z tłem niebieskiego nieba. Zrobił mi je jakiś przechodzień. Drugie było przerażającym zdjęciem fal rozbijających się o klif w czasie sztormu. Reszta to były zwykłe fotki – kicz, którego jedyną funkcją było informowanie: „Tam był zachód słońca”, „To był ładny hotel”, „Na koncercie śpiewał ktoś taki i taki”… W dzisiejszych czasach nowinek technicznych, gdy boję się, że nawet kuchenka mikrofalowa może mnie sfotografować, warto dwa, a nawet trzy razy zastanowić się przed naciśnięciem spustu migawki, czy to co uwiecznię nie będzie przypadkiem tylko kolejną kiczowatą fotką?! A jeżeli nadal tak trudno będzie wam zdecydować, to wrzućcie do szafy wasze cyfrówki, a wyciągnijcie starego, poczciwego Zenita. -
wiersz, przez duże J
Jakub Sikorski odpowiedział(a) na Jakub Sikorski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
miałem na myśli "wiersz przez duże J":) tak jabym napisał np.: "pies przez duże C", albo "obraz przez duże F":) rozumiesz?:) -
wiersz, przez duże J
Jakub Sikorski odpowiedział(a) na Jakub Sikorski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
hm.... po pierwsze przeprawszam, bo przypadkiem napisałem, nie na tym forum:/ ale w sumie wyszło i tak na dobre(z mojego punktu widzenia) po 1. wiersz miał być słaby i bez sensu. i wcale nie oczekuję oklasków:) Ja też nie. I co z tego? Kto powiedział, że muszą być jakieś powiązania?:) a dlaczego nie? :) Nie miałem na myśli "wJersza" :) -
wiersz, przez duże J
Jakub Sikorski odpowiedział(a) na Jakub Sikorski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Powiadają, że deszcz kapie z nieba a ja go widzę pod rynną. Powiadają, że las wyrasta z ziemi a ja go widzę wśród chmur. Mówią, że co dwie głowy, to nie jedna a ja mam ich trzy do wykarmienia -
bez tytułu
Jakub Sikorski odpowiedział(a) na Jakub Sikorski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
nie ma co ukrywać, ze poeta ze mnie żaden i właśnie dla tego napisałęm to "coś" Chciałem, by "wielcy miłośnicy poezji" mieli co komentować i by się zastanawiali: 'Co on do diaska miał na myśli?' Otóż oświadczam: Nic nie miałem na myśli. Wiersz(jeśli można to tak nazwać) miał być totalnie bez sensu. Nie miał mieć żadnego przesłania. Pisałem(dosłownie) pierwsze co mi przyszło na myśl. Nawet najbardziej dziwaczne rzeczy. Nie przejmowałem się tym, że to ma sie nijak to tego co już napisałem. -
bez tytułu
Jakub Sikorski odpowiedział(a) na Jakub Sikorski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Siedzę i myślę, myślę i siedzę jak długo wysiedzę? Myśli... są różne myśli... myśli o śmierci myśli o duszy myśli o życiu i jedna myśl - taka dziecięca - jedna jest myśl o Tobie: 'Pamiętam!' Pamiętam jak razem, biegając po łące... o czym ja piszę?!? Nie było Ciebie. Nie było łąki! Więc nie mam wspomnień? Marzenia me prysły? O czym ja mówię? Czy ktoś to czyta, czy dla siebie piszę? Co z nami będzie? Lecz nas już nie ma. Nas nigdy nie było! Martwisz się o mnie? Chyba chory jestem... Dusza ma zdrowa, lecz w sercu coś czuję. Powiedzmy to wprost - piszę o niczym! Sam nie wiem o czym! Chyba śpiący jestem, ale... skąd wzięły się słowa w mej głowie? Czyżbym wariował? Czyżbym wariował? Czyż... -
Zaginiona
Jakub Sikorski odpowiedział(a) na Jakub Sikorski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Przyszła do mnie aby porozmawiać Wyszła, bo nie chciałem słychać jej Przyszła do mnie po raz drugi A ja wciąz nei chciałem jej Po minucie, albo dwóch Już nie mogłem bez niej żyć Przeminęło lato, może dwa A ja wciąz szukałem jej Znów spojrzała na mnie dziś Ja usiadłem obok niej Była ciągle blisko mnie A ja wciąż szukałem jej P.S. To jest mój pierwszy wiersz i sam się sobie dziwie, że potrafię coś takiego napisać, więc proszę o szczere komentarze.