Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Olenka Janik

Użytkownicy
  • Postów

    18
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Odpowiedzi opublikowane przez Olenka Janik

  1. Cytat
    zimą orzech laskowy pęka z łatwością
    wystarczy skruszyć powłokę by dostać się
    do wnętrza sadu

    tuż za płotem po lewej rośnie dąb
    po prawej śliwy węgierki
    z łatwym dostępem do pestki
    dalej jabłonie
    kronselka z niestosownym nadmiarem różu
    i kosztela o słodko – mdławym smaku
    powtarzalności
    przez gęstwinę pokrzyw i łopianu
    trzy krzewy czerwonej porzeczki
    prowadzą dróżką do brzemiennych leszczyn
    w cieniu których cisza rodzi marzenia
    a po nitkach światła przychodzą pokusy
    idę więc dalej
    po równinie pół łąk i ugorów
    gubiąc czas
    na plantacjach modrego lnu
    i wyższych ode mnie konopi
    w kalinowych koralach i bucikach z sitowia
    tam gdzie żaden człowiek
    nie może mnie znaleźć
    odnajduję swoją małość

    dziś orzech z tamtej leszczyny
    układam na wilgotnej pamięci
    niech pęknie
    niech zapuści korzenie


    Janina Osewska, 05. 01. 2003 r., Augustów

    podoba mi sie ten wiersz...slowem malowane strofy, trafia do mnie i jestem zauroczona nim.
  2. Cytat



    kiedyś żywe słowa
    teraz niemogłuche

    szeptane ostrożnie
    w strachu
    o powietrze i duszę już rzadką
    co wymknąć się gotowe
    w razie nieuwagi

    patrzą niby w siebie
    lecz bardzo niepewni
    czy sobie nawzajem
    zjawą czy człowiekiem

    pokutnym popiołem
    czas wysrebrzył włosy
    czekają na finisz pijąc zimną kawę
    w przycmentarnym barze

    myśli trwożne krążą
    ołowianą chmurą
    nisko nad chodnikiem


    jesien zycia...chyle glowe, piekny wiersz.
  3. Cytat
    Choc nie mam juz marzen,
    Choc nie mam juz ni prosb ni nadzieji,
    Moje mysli kraza wokolo Twojej osoby,
    Obrazy przymglone Twej postaci.

    Tys dobrem zrodzonym ze swiatla,
    Ja nieumarlym szukajacym odkupienia.
    Tys swiatelkiem posrod nocy,
    Ja dusza bladzaca szukajac Cie...

    Twoje serce,
    Tak nieskalane zlem,
    Pozostanie na zawsze dla mnie tajemnica,
    Pozostanie poza moim zasiegiem...

    Moje serce,
    Nieczyste, zimne,
    Bedzie szukalo ciepla, milosci,
    Bedzie poszukiwalo wsrod niebios Twego serca...

    Twoje mysli,
    Dajace ludziom madrosci skarby,
    Zawsze otwarte dla wszystkich,
    Zawsze czyste...

    Moje mysli,
    Zmacone przez droge czasu zycia mojego,
    Nie dajace mi nic procz upokorzen,
    Szukaja ulgi posrod ciepla i ciszy duszy Twojej...

    Ty,
    Przepiekny kwiat bialej rozy, bielszej od sniegu,
    Madrosci skarbnica otwarta dla ludzi,
    Milosci niewyczerpanej zloze, dla kazdego zywego stworzenia...

    Ja,
    Stara wierzba na pustkowiu, uginajaca sie pod naporem wiatru,
    Bezmyslny plaz upokorzony przez samego siebie swoja niewiedza,
    Istota szukajaca litosci...

    Odmien mnie!!!

    Wystarczy jedno Twoje slowo, czastka Twej mysli,
    By caly moj dotychczasowy swiat legl w gruzach,
    Bym umarl w spokoju i narodzil sie ponownie,
    Jako dziecko zrodzone z czastki Ciebie samej...


    Autor: Agamel Lestat Wolfheart 30 IV 2004
    ...weszlam do Ciebie, po Twojej opinii mojego wiersza, gdyz chcialam zobaczyc poziom Twoich umiejetnosci....z calym szacunkiem do Twojej osoby stwierdzam, ze absolutnie banalny wiersz powyzszy. Przegadany. bez polotu.
  4. Cytat
    nooo to jest dopiero wierszydło :)
    świetnie się czytało! śmiechu przy nim co nie miara :)
    (mam tylko pytanie odnośnie jednego wersu "Bezwzględne na świat się pchało" ma być, że ono się pchało bezwzględnie, czy, że ono było bezwzględne? bo z początku myślałam, że "i" zjadłeś, ale teraz patrzę, że przecież i tak, i tak może być i sens jest :) )

    od czasu do czasu dobrze przeczytać coś takiego :) humor od razu lepszy, z miłą chęcią przeczytam następnego "węża" :)

    Serdecznie pozdrawiam
    Natalia
    Natalio...ono sie pchalo bezwzglednie, sadzac po zachowaniu autora "pchania"...i jest bezwzgledne: if you got it go, you got it go /jak tzreba isc...to trzeba.
    [sub]Tekst był edytowany przez Olenka Janik dnia 11-06-2004 19:20.[/sub]
  5. Cytat
    Pragnę Państwa z góry uprzedzić i przeprosić: poniższy wiersz liczy ponad 70 zwrotek. Każdy, kto pedejmie się lektury utworu (nie wspominając o ewentualnym dobrnięciu do jego końca), ma zagwarantowany mój szczery podziw dla swojej determinacji. Zapewniam, że po raz pierwszy i ostatni zamieszczam wiersz o tak znacznych gabarytach.
    ****************************************************************


    Z mej pamięci niepokornej,
    z mych młodzieńczych przygód licznych,
    wydobyłem dzisiaj dla Was
    ten obrazek archaiczny.

    * * *

    Szkolne czasy, więc wiadomo:
    jeśli szkoła, to wagary -
    jak świat światem wciąż się łączą
    doświadczenia owe w pary.

    Gdy płonęła wczesna jesień,
    lub z cieplejszym tchnieniem wiosny,
    w teren chłopcy zasuwali,
    jak ogary, co w las poszły,

    lecz gdy mróz skuł świat za oknem
    każdy głowił się od rana:
    gdzie tu prysnąć z wrażych lekcji?
    (szatnia była zamykana).

    Nam - wilczętom sprytnym, cwanym -
    obca była indolencja -
    któraż straszna ci przeszkoda,
    gdy młodzieńcza jest inwencja?

    Było w ogólniaka gmachu -
    murach starych i obszernych -
    zakamarków różnych mnóstwo,
    w tym część duża niepotrzebnych.

    Jedno takie pomieszczenie
    odkryliśmy raz przypadkiem
    w naszej sali gimnastycznej,
    tuż pod sceną - Zbych mi świadkiem -

    i choć trochę zagracone,
    bez prądu i wygód wszelkich,
    było dla "konkwistadorów" -
    co tu gadać - skarbem wielkim.

    Zaraz ktoś plakaty przyniósł
    i znalazła się gitara,
    jakaś świeczka, stare krzesła
    i już miała metę wiara.

    Jeden tylko miał mankament
    ten nasz wyraj, ten nasz azyl:
    kiedy W-F trwał na sali
    (zdarzyło się parę razy),

    gdy ćwiczono skoki, skłony,
    grano w "siatę", albo w "nogę",
    odcinano nam w ten sposób
    ewakuacyjną drogę.

    Ale kto by się przejmował
    takim drobnym utrudnieniem -
    wszak od knowań pedagogów
    "dziupla" była wybawieniem.

    Każdy głowił się profesor:
    - Gdzie znów diabli ich ponieśli? -
    A my cicho... pojedynczo...
    do kryjówki... i cześć pieśni.

    I nie przypuszczały wcale
    belferskiego ciała sfery,
    że pod licealną sceną
    jest piwniczka trzy na cztery.

    Na nudy się zanosiło,
    albo komuś "gnat" zagrażał -
    pobytu na takiej lekcji
    nikt sobie nie wyobrażał.

    Więc co robią "naukowcy"?
    Na wagary sobie idą -
    czterech było nas, "Budrysów",
    między nimi ja, Wasz "idol".

    Sala gimnastyczna... podest...
    klapa w scenie... wykładzina...
    ależ to emocje były!
    Takich się nie zapomina.

    Ale dnia pewnego, zimą,
    niemal skończyła się wpadką
    jedna z naszych "ekspedycji" -
    cud, że poszło nam tak gładko.

    Zasuwamy do kanciapki,
    lokujemy się po kątach...
    komuś w brzuchu zaburczało
    (godzina lekcyjna piąta),

    cichuteńko gra gitara,
    już się śmieją młode pysie,
    wtem z kolegów jeden rzuca:
    - Hej, chłopaki, s**ć chce mi się -.

    Na "wolności" do zmartwienia
    powód byłby to ostatni -
    ot, wygódka albo krzaczek,
    lecz co począć w takiej matni,

    bo na sali gimnastycznej
    sport się właśnie rozpanoszył -
    by wyjść niezauważonym
    szans nie było za pięć groszy,

    więc na bite trzy kwadranse,
    niczym w brzuchu wieloryba
    zostaliśmy uwięzieni.
    Rzekł kolega: - Wyjdę chyba -.

    Każdy się oburzył szczerze,
    każdy chciał mu w łeb przywalić:
    - Wstrzymaj się, albo coś wymyśl!
    Chciałbyś taką metę spalić?! -.

    Koleś minę miał nietęgą,
    jak skazaniec przed wyrokiem
    i bynajmniej nie żartował,
    bo "ściśniętym" dreptał krokiem.

    A poza tym przed erupcją
    krater emituje gazy -
    tutaj też to miało miejsce
    i to - wyznam - sporo razy.

    W "zagęszczonej" atmosferze
    ciężko się rozumowało,
    a czas naglił, bo już "monstrum"
    bezwzględne na świat się pchało.

    W ostatnim momencie chyba
    los uśmiechnął się do druha -
    na bezrybiu i rak ryba,
    kropla morzem, gdy posucha.

    Wyostrzony desperacją
    wzrok kolega miał jak brzytwa,
    dostrzegł w ciemnym kącie puszkę -
    małą: zero siedem litra.

    Chłopak był w skowronkach cały,
    że fant znalazł odpowiedni -
    na pokrywce napis głosił:
    "farba olej. orzech średni".

    Fakt - nie była całkiem pusta,
    lecz ocenił nasz rówieśnik,
    że jego nieszczęście wredne
    jeszcze się w tej puszce zmieści.

    Tu nie było, że: "co nagle..."
    nie było: "zaraz... chwileczkę...".
    Odtąd wiem, co pośpiech znaczy.
    Ktoś taktownie zdmuchnął świeczkę.

    Mrok nas okrył litościwy,
    lecz niejeden bodziec zdradzał,
    że kolega pomysłowy
    zamierzenie w czyn wprowadzał.

    Jakie owe bodźce były?
    Raz z "przepony", raz z "osierdzia"...,
    lecz niech lepiej pozostaną
    za zasłoną miłosierdzia.

    Puszka mała... i po ciemku...
    oj, nie było mu zbyt łatwo.
    Wtem w ciemnościach głos się rozległ:
    - Ja pier***ę! Dajcie światło! -.

    Trzask zapałki... i blask świecy
    porozpędzał mrok po kątach...,
    mógł już "autor" ze swym "dziełem"
    nawiązać wzrokowy kontakt.

    A widok był dramatyczny,
    zbulwersował wszystkich srodze,
    bo "meritum" okazałe
    spoczywało na podłodze.

    Kiedy się nie myśli głową,
    nigdy nie wiesz, co cię spotka:
    jak skierować "to" i "owo"
    do dziury średnicy spodka?

    W większą czeluść owszem, spoko,
    lecz w tak małą? Pełna klęska!
    Na przeszkodzie anatomia -
    nawet wtedy, kiedy męska.

    Tak więc w miejsce przeznaczenia
    "owo" wpadło wręcz wzorowo,
    szkód nie czyniąc w środowisku.
    "To", dostojnie legło obok.

    Zręcznie-ręcznie, czy kopniakiem...,
    sam już nie wiem jak się stało,
    że co miało siedzieć w puszce,
    w końcu w niej wylądowało.

    Terkotliwy jazgot dzwonka
    obwieścił kres naszej kozy,
    a kolega swe "trofeum"
    dyskretnie pod sweter włożył.

    Trochę czasu upłynęło,
    nim "przestępcy" z końca sali
    chyłkiem i niepostrzeżenie
    pod klasę się przedostali.

    Chciał "dywersant" swoją "bombę"
    wynieść zaraz do śmietnika,
    lecz na lekcję dzwonek wybrzmiał -
    zaczynała się fizyka.

    Wetknął balast w kąt przy szatni,
    mówiąc: - Wezmę ją po "fizie" -.
    Przytaknęliśmy mu zgodnie -
    wszak nikogo nie ugryzie.

    Po lekcji poleciał. Wraca
    z miną dziwną: - Coś cię boli? -,
    a on na to: - Ale numer!
    Ktoś tę puszkę podp*******ł! -.

    Najpierw nikt mu wierzyć nie chciał,
    każdy myślał, że to ściema.
    W końcu sprawdziliśmy wszyscy.
    Rzeczywiście! Puszki nie ma!

    Tego co się działo potem
    nie widziałem, Bogu dzięki,
    dalsze losy puszki z "farbą"
    znam jednakże z drugiej ręki.

    W domostwie w obrębie szkoły
    mieszkał nasz znajomy woźny -
    czasem gderał, sarkał trochę,
    lecz ogólnie był niegroźny.

    On to właśnie, razem z synem,
    idąc pustym korytarzem,
    dojrzał puszkę. Od "młodego"
    znam historię dalszych zdarzeń.

    Puszka farby w czasach "Edzia",
    to rarytas był nie lada.
    Schował zdobycz pod fartuchem
    mrucząc: - Nada się, oj nada -.

    Wyglądała na nietkniętą -
    pełna była... w dobrym stanie...
    Jasne! Przecież tydzień temu
    było w szkole malowanie!

    Pedel gościem był trunkowym,
    ćwiartkę ciągnął jednym duszkiem.
    Pierwsza myśl: jak na gorzałę
    czym prędzej wymienić puszkę?

    - To nie będzie chyba trudne -
    wstrząsnął skarb swój: - Jest przynęta.
    Do wieczora bez problemu
    znajdę sobie kontrahenta -.

    I istotnie - po południu
    klient przyszedł upragniony.
    Woźny, jako że bon ton znał,
    czule zwrócił się do żony:

    - Dawaj stara szkło i żarło,
    sprawa bowiem tu niebłaha! -
    (pedel Kazik miał na imię,
    jego żonie było Stacha).

    Już był poczuł nasz bohater
    owo "coś" znajome w kościach -
    godnie i po wielkopańsku
    do... kuchni zaprosił gościa.

    Na stołeczkach się sadowią
    jeden z flaszką, drugi z farbą,
    obaj skłonni do transakcji,
    chociaż każdy z miną hardą.

    Po burzliwych pertraktacjach,
    gdy już każdy kapkę spożył,
    towar trzeba było sprawdzić.
    Nabywca puszkę otworzył.

    Nie przypuszczał biedny woźny,
    że los tak mu da po łapach:
    konsystencja... barwa... - owszem -
    ale (w mordę!) skąd ten "zapach"?

    O czym obaj pomyśleli,
    tego dziś już nie rozwikłasz.
    Faktem jest, że farba z "wkładką"
    zjadliwy stworzyła miszmasz.

    Cieciowa zdołała jęknąć,
    widząc jak im lica bledną:
    - Coście chłopy narobili!
    Jezu! Kwiaty mi powiędną! -.

    Odurzony wonią "farby"
    kupiec wrzasnął z groźby nutą,
    że cieć oszust i szubrawiec
    i że farbę dał zepsutą.

    Ależ była awantura...,
    taka się zrobiła chryja,
    że nasz "sprzątacz" przedsiębiorczy
    omal nie zaliczył w ryja.

    I być może dużo gorzej
    zakończyłoby się wszystko,
    lecz powietrze "zadżumione"
    rozgoniło towarzystwo.

    Osobliwa ta historia
    ma i swoje dobre strony,
    bo po zajściu jakby rzadziej
    chodził cieciu "nawalony".

    ***

    Od wydarzeń opisanych
    upłynęło lat trzydzieści,
    lecz piwniczny ów epizod
    każdy z nas w pamięci pieści.

    Już "chłopaki" nie chłopaki,
    nad głowami cienia smużka,
    lecz twarze się rozjaśniają,
    kiedy pada hasło: "puszka".

    I to byłoby "na tyle",
    pora zamknąć nasz teatrzyk.
    Jakiś morał? Bardzo proszę:
    ten kto czuje, słucha, patrzy,

    również w takiej opowieści
    może znaleźć promyk słońca,
    bo cóż w życiu ponad młodość -
    nawet jeśli ciut... śmierdząca.

    * * *
    Czy ktoś z Was się jeszcze łudzi,
    że ma "pod sufitem równo"
    ten, który na bohatera
    wykreował zwykłe gówno?


    Yourek...jestes niesamowity...co ja sie nasmialam przed chwila...to jeden Bog wie, bo w pokoju cisza i moj syn spi /w jego pokoju komputer mam/ i pies,u nas noc /u Was dzien/
    myslalam, ze wpadne pod klawiature, takiej ubawu dawno nie mialam, smiech to zdrowie...a ten wiersz ....perelka.

    [sub]Tekst był edytowany przez Olenka Janik dnia 11-06-2004 08:16.[/sub]
  6. Cytat

    śniłem wczoraj
    że idąc ulicą
    (a mieszkam w Krakowie)
    Wiślną
    czy Sławkowską
    spotkałem elegancką staruszkę

    powiedziałem grzecznie
    dzień dobry Pani Wisławo
    jakie to szczęście
    móc Panią ujrzeć

    ostatnio miast wydać
    pieniądze na piwo
    nabyłem Pani książkę

    spojrzała ciepło
    obdarzyła
    przyjaznym uśmiechem




    powolutku znikała za rogiem

    [sub]Tekst był edytowany przez Michał Kowalski dnia 10-06-2004 11:10.[/sub]
    ...szczescie Michale masz...ze taka osobe spotkales we snie, kupiles jej ksiazke ...zazdroszcze Ci.
    [sub]Tekst był edytowany przez Olenka Janik dnia 11-06-2004 04:39.[/sub]
  7. Cytat


    śniłem wczoraj
    że idąc ulicą
    (a mieszkam w Krakowie)
    Wiślną
    czy Sławkowską
    spotkałem elegancką staruszkę

    powiedziałem grzecznie
    dzień dobry Pani Wisławo
    jakie to szczęście
    móc Panią ujrzeć

    ostatnio miast wydać
    pieniądze na piwo
    nabyłem Pani książkę

    spojrzała ciepło
    obdarzyła
    przyjaznym uśmiechem




    powolutku znikała z rogiem
    ...bardzo ladny tekst, przytulny klimat wiersza, pozdrawiam
  8. Cytat
    Kupuj, wydawaj, zarabiaj.

    Pragnę materii...

    Mechaniczne manekiny, karuzela samochodów,

    Dyskoteki alkoholu, wirtualne masarze.

    Co miesiąc powtórka...

    Kupuj, wydawaj, zarabiaj.

    -Szanowni Państwo!

    Usiądźcie przed ekranem.

    Wielka loteria, wielka wygrana!

    Bożki z kryształu...

    Żona do wynajęcia, mąż pożądania

    Mieć, posiąść, zdobyć.

    - Terroryzm konsumpcji.

    Kupuj, wydawaj, zarabiaj.


    ...zgadzam sie z powyzsza opinia, wiersz ma cos w sobie, ale natychmiast popraw "masarze"....masaze sie pisze, pozdrawiam cieplutko
  9. Cytat
    ja tego nie kocham, nie czuję, nie opowiem;
    a to było tak: pępowina ciach, poranek się rozlał,
    się szło do pracy, nie było co wycierać,
    times 8 pt w gazecie, tytuły franklin gothic
    i właściwie już przed dziesiątą było po wszytkim.

    onże dzień już tężał, jakby go ktoś zadźgał,
    a kawa, a mowa, a trawa -- były rozpuszczalne.
    można było wracać, ale każdy z nas teoretyk,
    jak trzeba, to uda się udać wszystko.

    wracając przez korki, trochę nabici w butelkę,
    ale jeszcze nie do dna, tylko omówmy next steps:
    "do następnego dnia". i bezpiecznie wyłączone
    śniły nas komputery, każdy jednakowo, takich

    samych.


    swietny wiersz, czytam ...i wroce do niego nie raz.
  10. Wiersz Pana Adama jest zaskakujacy orginalnoscia...najlepsza koncowka..super

    "wróciłem do Łodzi
    skrzydła ramion miałem wypoczęte -
    głowa jak dojrzałe jabłko osadzone twardo na łodydze -
    wszystko w porządku
    myślałem

    o dwudziestej we wtorek
    spotkanie u przyjaciela
    i jego słowa:
    "czytałem ostatnio twoje wiersze
    boję się o ciebie
    skaczesz na Bogu jak na piłce z uszami
    a szatanem kafelkujesz toaletę"

    halucynacja minęła

    twarz mydłem myję - oto cała moja toaleta "

×
×
  • Dodaj nową pozycję...