Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Monique Rry

Użytkownicy
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Monique Rry

  1. Dziękuję, postaram się. Ale czy naprawdę chodzi tyllko o czytelnika? To co piszę ma mówić też coś o mnie.
  2. Ja, poczęta, urodzona, myśląca. Mamusia..... Miałam dziewiętnaście lat, kiedy urodziłam. Ta ciąża kojarzy mi się ze śmiercią, z umieraniem... Pewnego dnia kropelka po kropelce zaczęło wyciekać ze mnie życie. Nie starałam się o nie specjalnie, ale kiedy się pojawiło to jakiś naturalny popęd kazał mi bronić maleństwa…człowieczka…dziecka. Bezwiednie, bezpieczne wnętrze mojej macicy okazało się zabójcą dla życia, które powinna chronić. Ocaliła je seria zastrzyków i pigułki, nie ja... Moje dziecko miało mnóstwo wad: - żółtaczka – dlatego trzeba zostać dłużej w szpitalu, - stulejka – dlatego musimy regularnie odwiedzać chirurga dziecięcego, który bierze za wizytę 80 złotych, a potem i tak samo przechodzi, - w końcu krzywe stawy, na które trzeba założyć aparat. Z czasem doszły wędrujące jąderka, prowadziłam im pamiętnik: DATA LEWE PRAWE GODZINA 12.04.2004 tak tak 7.45 tak tak 8.45 tak nie 9.45 nie nie 10.45 Codzienny rytuał macania jąderek mojego dziecka, powtarzany co godzinę, żeby broń Boże nie był bezpłodny. Bez sensu… i tak będzie potem walczył z płodnością. Kupi dziecku, którego jeszcze nie będzie wyprawkę z lateksu. W trosce o to, aby zbyt wcześnie nie pojawiło się na świecie. Mój syn zadba o to, żeby jego dziecko żyło w najodpowiedniejszej dla niego epoce. - Bo ona żyje nie w tej epoce. - No co Ty mówisz. - No tak. Jej dziadek opowiadał, że ma błękitną krew. - Jak to błękitną? - No szlachecką. I cierpienie życia nie w tej epoce, w której się żyć powinno zabija. W najgorszym razie każe czekać… nie wiem na co. Ciągłe myślenie o tym, że jest się wyjątkowym…o tym, że w życiu do czegoś się dojdzie. Żyje przecież nie tak po prostu, żeby zgnić w ziemi na samym końcu. Najpierw czekałam na miłość…teraz…na dar talentu, który ponoć dostaje każdy i ma go mnożyć, żeby na końcu Pan powiedział: „Żyłaś dobrze i nie zmarnowałaś daru więc idź tam na prawo”. Na całą wieczność, która i tak będzie tylko czekaniem…znowu nie wiem na co. A nie, wiem! Na armagedon!!! Końcem świata była dla mnie miłość. Najpierw chciałam żeby trwała wiecznie, do końca życia, a potem... - Wynoś się! To mój dom! Jak nie chcesz to nie! Nie musisz się starać On pakuje swoje rzeczy. - Jak Ci wszystko jedno, jak kochasz ją bardziej niż mnie!!! - Jesteś nienormalna!!! Jeszcze będziesz płakać żebym wrócił!!! Wiem, że ma rację. Już mnie to boli…to poniżające! Nienawidzę samej siebie za brak honoru, siły… - Nienawidzę Cię!!!! Trzaśnięcie drzwiami, spazmy szlochu, pustka i ból. Miłość wraz z włożeniem na palec obrączki stała się więzieniem, karą za tę namiętność, którą zimna obrączka ostudziła. Tkwi jednak ta namiętność, jej źródło głęboko gdzieś we mnie, w środku. Każde jego trzaśnięcie drzwiami z obietnicą odejścia na zawsze staje się palącą raną w miejscu, o którego istnienie on mnie nie podejrzewa. Myślałam, że jest inny, że kocha prawdziwie. Dlatego trzy lata czekałam na to, żeby zacząć żyć…ale to i tak za mało. - Nie będę siedział w domu z dziećmi, kiedy Ty jesteś w szkole! - Ale ja siedziałam jak Ty się uczyłeś! - To było co innego, byłaś w domu przez dzieci, nie chciałaś się uczyć! W takich rozmowach dowiadywałam się wielu ciekawych rzeczy o samej sobie. Jak tego właśnie, że jestem egoistką, bo chcę się uczyć, bo jeżdżę do biblioteki, bo inne bo. Znienawidziłam obraz swojej miłości tak bardzo, że już wiem, że jej nie ma, tak naprawdę… To „tak naprawdę” to miłość jakiej nauczyły mnie książki, filmy i marzenia. Rzeczywistości na te uniesienia nie stać, brakuje jej środków… Więc jest jaka jest… Udawana. - Kocham Cię…jesteś taka piękna… - Ja Ciebie też… Głaszcze mnie, a ja wiem, że chodzi mu o seks. O cielesność. Bo już długo nie kochaliśmy się. A on od czasu do czasu musi. Ja nie. Dlatego go nie kocham. Dlatego nie pociąga mnie. To wszystko bajki, to że potrzebuje czuć się bezpiecznie, to że boli mnie kiedy jest wulgarny i agresywny. I godzę się na to. Pozwalam mu zsunąć kołdrę. Wtulić się we mnie tak, że czuję jego męskość między pośladkami i wiem, że wniknie we mnie niepostrzeżenie. Wzdrygam się na to, a on myśli, że to z pożądania. Posuwa się dalej. Już czuję jego dłonie na sobie jak szukają mnie. Dziś mnie z nim nie ma… dryfuję daleko. Pozwalam mu wejść na moje ciało, pozwalam mu wejść w moje ciało. Faluje razem z nim w takt namiętności, której już nie ma. Automatycznie zapamiętane ruchy mnie prowadzą… Schodzi ze mnie, ja uciekam do łazienki, żeby nie widział mojej twarzy, w której nie ma nic oprócz nienawiści i bólu bezsilności, że nie potrafię mu opowiedzieć, że nie chcę jego ciała, że ono mnie boli. Puszczam gorącą wodę, cała łazienka jest zaparowana. Zaparowane jest lustro, w którym chcę widzieć kobietę… Powietrze jest ciężkie, przepełnione jego obecnością, której już dziś nie chcę. - Chodź ze mną kochany… - Ale po co… - Bo się sama boję, a poza tym może rozegra się tam jakaś druga runda… Wracam do pokoju z mokrymi oczami. Odwracam się na bok z dala od niego. Marzę o zaśnięciu, o tym żeby być już samą, żeby się nie przytulał. - Przytul się. - Boli mnie brzuch, tak mi najlepiej – kłamię. Odwraca mnie i mówi: „Kocham” , ale ja już w to nie wierze, bo miłości przecież nie ma….
  3. wielokropki mają zmusić do zastanowienia...czy to źle?
  4. Jak weszło się do pokoju oczom ukazywały się po kolei trzy łóżka. Najpierw widać było to ostatnie, stojące najbliżej okna. Potem Jego łóżko, a na końcu to trzecie, stojące najbliżej drzwi. Bałam się strasznie wejść w ogóle do tego pokoju. Klamka przytrzymywała mnie przed drzwiami obawą przed nieszczęściem. W końcu jednak weszłam. On leżał na tym drugim, środkowym łóżku, wciśnięty w nie jak dziecko w łono matki, z nogami podkurczonymi, w szpitalnej pidżamie, pod szpitalnym kocem, na szpitalnym zimnym łóżku. W ogóle nie przypominał mężczyzny, którego był – silnego, zaradnego Siebie. Myślę, że wtedy wcale nie był mężczyzną. Zresztą, przez całe te długie dwa miesiące nie był mężczyzną, ani nawet człowiekiem, był jakimś nieistniejącym bytem, którego ucieleśnienie leżało na łóżku. Miał takie duże oczy. Przestraszony był strasznie. Jakby nie wiedział co się stało, jakby myślał, że to już koniec… Nie powiedział mu przecież nikt dlaczego, ani po co. Przypominały mu się pewnie straszne chwile z dzieciństwa, kiedy widział skulonego pod szpitalnym kocem swojego ojca, on wtedy na zawsze został na tym łóżku. Zresztą leży tam pewnie do dziś, ale tylko w nas. Sam w sobie to leży już, ale w innym, podziemnym łóżku... pod nami… Miał jakieś czterdzieści lat, kiedy jego ojciec został na zawsze w szpitalu. Jego dzieciństwo wtedy się skończyło. Nie miał już ojca, matką musiał się zająć i wszystkim innym też, i nami… Tak leżał na tym łóżku, jak biedne małe dziecko i popłakałby sobie pewnie wtedy, gdyby nie ja. Płakałby, ale nie mógł przeze mnie. Nie pozwoliła mu na to jego wrodzona odpowiedzialność za mnie i za nią. Ona była z nami, ale krzątała się obok, a to kapcie, a to dres, a to inne coś. A ja patrzyłam i widziałam jak on patrzy i odpowiadał nawet, ale tak tylko, aby odpowiedzieć, żeby jej przykro nie było, bo się starała i kochał ją przecież,. Teraz będzie musiała znieść dużo więcej. Zwali się na nią przeogromna ilość obowiązków, których nie będzie mogła udźwignąć…może ktoś jej pomoże… Leżał i nie mógł uwierzyć, ze jego rzeczywistość zamieni się teraz w szpitalną codzienność. I pytał wokół każdego jak długo i kiedy, ale nikt nie wiedział. Patrzyli tylko na niego takim pobłażliwym wzrokiem, z uśmiechem że oni też tak kiedyś, i że długo tu się zostaje. A niektórzy to nawet na zawsze. A potem chodzą po korytarzach i czekają aż ktoś ich odwiedzi, ale nikt nie przychodzi, bo ci co przyjść mogli to pochowali ich w grobach… a oni tego nie wiedzą. Przeszli z życia do śmierci i nie zauważyli kiedy, bo ich szpitalne życie było jak śmierć. Jak stan nie bycia, jak nic… Pytał więc ich jak długo już leżą, ale wszyscy mówili, że oni to w sumie krótko, że dłużej się tu zazwyczaj leży, że mieli szczęście. To nie ważne zresztą, najważniejsze aby zdrowym być i już tu nie wrócić… Jego oczy robił się wtedy takie duże, jakby chciały zobaczyć na raz ten cały czas, który będą oglądać tutaj. Jakby mogły przewinąć za pomocą obrazów ten czas, który on tu będzie… I został…sam… Potem przywieźli tam do niego, na to pierwsze łóżko, takiego starca spod mostu. W nocy krzyczał zawsze, że matka, że ojciec i tatusiu i mamusiu… On nam to opowiadał, a ona mu mówiła, że jak ktoś tak ma to zejdzie niedługo. On opowiadał jak w nocy zaczął schodzić, ale go odratowali, dali mu kroplówkę z życiodajną wodą, ale wody zwykłej mu pić nie wolno bo się dusi i zadławić się może. Prosił siostry o śmierć, bo już w życiu wszystko widział i wszystko co miał przeżyć przeżył, że dość tego życia, bo i na co mu one i tak pod most wróci. Niema przecież gdzie iść, ani dzieci, ani zwierząt co by za nim tęskniły. Minął czas jakiś i starzec się poprawił. Przytył trochę i chciał nie widzialnego pasztetu od salowej. A ona śmiała się z niego. Nie widywał się już ani z ojcem ani z matką. Przyszliśmy kiedyś i On mówi, że starzec zostanie na tym pierwszym łóżku na zawsze. W nocy miał zapaść, wyszła z niego cała krew razem z duszą chyba… po podłodze pływała, ale się utopiła w tej ludzkiej jego niewoli. Został tak starzec co nie miał dokąd iść na szpitalnym łóżku, niewidzialny dla nikogo. On wracał do zdrowia. Zyskał policzki najpierw, potem ręce. Powoli zaczął się pojawiać. Wracać z niebytu w byt. I pytał co u nas, mówił że go nic nie boli, że chciałby już wrócić, bo i po co ma leżeć na tym łóżku szpitalnym, koło sąsiada co w niebycie się zadomowił i starca co zostanie tu na zawsze…
  5. Bardzo dziękuję... To ten klin był ważny...
  6. Tak bardzo pragnę jego ciała, że nie mogę się doczekać aż wejdzie do domu. Widzę to tak: „On wchodzi, ja w bieliźnie. Jest taki zimny, no bo w końcu siarczysty mróz na dworze. Więc wchodzi. Patrzy na mnie i widzi jak płonę. Przyciąga mnie do siebie z całej siły, tak że tracę oddech z pożądania i z zimna, które ma na swoim płaszczu…całuje mnie łapczywie, po szyi, po policzkach. Zrywa ze mnie bieliznę, ale zrywa…przeszkadza mu w dotarciu do celu. Jest jak samiec pragnący zaspokoić swój popęd nic poza tym go nie obchodzi. Ja tonę w jego ramionach, nawet gdybym chciała krzyknąć nie mogę. Mój głos zniknąłby w jego płaszczu. On nadal ubrany. Czuję tylko jak sterczy. Marzę o jego twardości, o jego bezwzględności i rozkoszy, którą mi przyniesie. I porywa mnie i niesie na łóżko. Rzuca mną o poduszkę i zdejmuje do połowy spodnie, nie może doczekać się aż wejdzie we mnie, aż rozedrze moją miękkość…nim. I wchodzi we mnie, jestem naga. Robi ze mną to tylko czego zapragnie, co nim wstrząśnie, czego jemu potrzeba. Nie myśli o mnie, jestem tylko zabawką. I kończy. Wstaje. Wychodzi. Rozbiera się. Pyta czy nie chcę herbaty. Nie stało się przecież nic nienaturalnego.” Aż mi mokro na samą myśl. Kiedy on wróci! Rozpoczynam swoją podróż od okna, do drzwi i z powrotem. I nie ma go. Gdyby wiedział, jak bardzo chcę żeby już był we mnie nie ociągałby się. Ale nie wie i telefon mówi coś o niedostępnym abonencie… wścieknę się zaraz! Już jestem w bieliźnie i już gotowa na niego, a jego nie ma. I wreszcie jakaś postać w oknie majaczy. Nie, nie jedna… dwie. Matko kto to?! Jego matka!!! O złośliwy losie, który pchasz w łono kobiety namiętność i potrzebę rozkoszy, a na zaspokojenie wkładasz w nią teściową – przyszłą. Czuję jak kolana mi się uginają, pędzę po domu w poszukiwaniu garderoby – czegokolwiek co przykryłoby oznaki ochoty na seks z jej jedynakiem. Dopadam spodni, bluzki i siadam przed telewizorem. W wiadomościach donoszą o seks aferze w drzwi wchodzi mój luby i jego matka: - Cześć Kochanie, patrz kogo spotkałem – Bożka miłości? Pytam w myślach. - O! Mamę – mówię głośno, i żałuję tego co nie stanie się za chwilę. - Dzień dobry! Mam nadzieję, że się nie gniewasz za tę niespodziewaną wizytę, ale byłam w pobliżu… - Nie, skąd – zgiń, przepadnij kobieto! - Co na obiad, głodni jesteśmy. – Nic kochanie, chciałam Cię nakarmić sobą. - Zupka. Odgrzać. - Poproszę. I jeszcze herbatkę, bo zimno strasznie. Mój bóg rozkoszy znika ze swą mamusią w pokoju. A mnie rozpala…para przy garach, odgrzewanej pomidorówki, i herbatki… Ubieram na twarz uśmiech, i z dwoma talerzami zupy wchodzę do pokoju. - Proszę zupkę. Zajadają. Ja patrzę na niego i chcę widzieć tego samca, tego boga…ale nie! Zmienia się w piegowatego chłopca z pryszczami na twarzy. Patrzy na mnie…wydaje mi się, że zapala się w nim płomyk, że zaraz stanie się… - Poproszę dokładkę – z oczkami jak niemowlę bełkocze pod nosem. - Już.
  7. Stało się to ostatniego dnia tamtego roku. Kazałam, żeby sobie poszedł…była to najcięższa decyzja w moim życiu, ale wiem dziś, że jedyna dobra. W domu zrobiło się pusto i cicho. A ta cisza mimo bólu była lekiem na każde jego słowo. Nieważne, czy mówił kocham czy nienawidzę… To małżeństwo zabrało mi wszystko czym myślałam, że jestem. Okazało się, że egoistka taka jak ja nie ma prawa żądać jego miłości. - Jak Ci tak zależy to sam idź do niej i poproś by została z Julią. - To wszystko przez Ciebie, gdybyś to inaczej rozegrała nie byłoby problemu!!! - Oczywiście! Wiesz co, nie zależy mi. Ja mogę zostać w domu. Jak chcesz to idź sam i z nią pogadaj! - Jakbyś w środę jej powiedziała jak mama rękę złamała to nie byłoby tego wszystkiego… Wyszłam do kuchni. Mechanicznie robię kilka kanapek, których i tak nie zjem. Wstała Julia, tulę ją do siebie, bo tak bardzo pragnę, aby on przytulił mnie. Z taką bezgraniczną miłością…tak jak kiedyś… Chwileczkę gadamy sobie we dwie, potem ją ubieram. Mam nadzieję, że nigdy nie będzie czuła się tak jak ja dziś. Ale ja będę inna niż moja mama. Decyzje mojej córki nie będą powodowane buntem… Głupio tylko, że łzy mi w oczach stają…nie chcę by widział jak mnie rani. Kładę się koło dziecka i po cichutku płaczę. Julia bawi się moimi włosami. Wspominam jak było nam cudownie we dwoje, jak mnie kochał. Wiem, że to już inny człowiek, i że tamtego już nie ma… - Podnieś się z tego wyrka! - O co Ci chodzi? Przecież zajmuję się małą? - Idź do niej! - Nie, nie pójdę. Tylko Ty możesz coś zdziałać. Znam swoją babcię i wiem, że mści się na mnie. Rozmawiałam z nią przygotowałam grunt, więc jak chcesz to idź! - Jak sobie już zaplanowała to nie będę jej planów niszczył. - Więc dobrze! I tak cały dzień, to wszystko moja wina – zaczęłam w to wierzyć…tak jak w to, że nie mam serca i nie potrafię kochać… usłyszałam jeszcze kilka innych szczerych rzeczy, kiedy mój ukochany i cudowny mąż wypił kilka kieliszków. A o 24 złożył mi życzenia: - Kocham Cię, jesteś śliczna. Nie mówiłem tego wszystkiego poważanie, tylko było mi przykro. Chciałem Cię zranić, wiem że głupi jestem. Przepraszam… I wtedy strzeliło we mnie! Facet robi mi wodę z mózgu a ja się na to wszystko grzecznie godzę. Kurde, on liczy na to, że teraz strzelimy sobie szampana, a potem wbije się w stringi i będziemy całą noc spełniać małżeński obowiązek. A kto wie, może Julcia dostanie siostrzyczkę albo braciszka z Nowym Rokiem…. - Spakuj się i wyjdź…musimy się rozwieść…ja już dłużej nie pozwolę Ci niszczyć się… - Jak chcesz… Grzecznie się spakował. Patrzyłam na to rycząc, serce wyło do niego…ale wytrzymałam. Nie zamieniliśmy ani jednego słowa, ani jednego spojrzenia. Nic. Dałam mu kluczyki od zdezelowanego volkswagena i otworzyłam bramę… odjechał. Wyłam w poduszkę, ciągle przypominałam sobie o czymś, co muszę mu niezwłocznie powiedzieć. Sięgałam po telefon ze sto razy… Rodzice zabrali Julkę do siebie. Muszę pracować, żeby zapomnieć. I po co dziecko ma patrzeć na mamę w takim stanie… W końcu, pewnego dnia po prostu wstałam z łóżka. Zerknęłam przez okno a tam świeciło słońce…była prawie wiosna… Rozejrzałam się dokoła… A tam życie normalne… nic się nie zmieniło, świat nie runął, nawet nie zatrząsł się w posadach…życie żyło obok… - Ale burdel…trzeba posprzątać. Tak rozpoczęłam wiosenne porządki. Zaczęłam od pokoju. Odebrałam dziecko od rodziców, pojechałyśmy na zakupy. Okazało się, że mój mąż zabrał ze sobą moje zbędne kilogramy, na razie tylko pięć. To był jedyny fajny prezent jaki mi zrobił przez całe 5 lat pożycia… Niedługo potem mój przyjaciel (o którym nie mogłam mówić, że nim jest, bo nie ma przyjaźni między kobietą i mężczyzną, bo zawsze jest podtekst seksualny, a to już zdrada!) zaprosił mnie na kolację…Skończyło się śniadaniem w ciepłym łóżku…w ramionach i pocałunkach. W spełnieniu wszystkich tych tęsknot, które zostawił po sobie mój były mąż…
×
×
  • Dodaj nową pozycję...