zapatrzone
w płomienie świec
bez słów czułych
kochanków żegnały
na zawsze
ostrza stalowe
wykłute oczyma
wyobraźnych strachów
pękały w zetknięciu z ich skórą
prządek
kochanych milczeniem
pieszczonych ziemią
surową
ile było
nie wstały
gdy w ich podziemie
wtargnąłem cicho
choć za głośno przecież
kiedy przerywałem
własnych włosów nici
płakały
[sub]Tekst był edytowany przez krzyz dnia 15-09-2003 14:11.[/sub]
otruł
w jej wargi wsączając
pocałunek
nawet nie dotknął
pozostały
ślady wielkich dłoni
na ramionach
załzawione poduszki
a ona
wstała powoli
przygładziła włosy
białą dłonią pogłaskała
kota
podeszła
do lustra srebrzonej ramy
odeszła
na moim oknie, zimą
nie mieszczą się
ciałka gołebi
ani dłonie aniołów
kiedyś bywały jeszcze
spadające gwiazdy
umilkły już
sam zakrzyczałem
wołające w głowie
głosy krzyżowanych
Świętego Wita
wypędziłem z ciała
by móc wrócić
pozwolili
polizać szybe
i jej mroźne kwiaty
potem popędzili
znów w dół