Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Nieprzyjaciel

Użytkownicy
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Nieprzyjaciel

  1. przeglądam ostatnią lampę z 2006 roku nie mam już żadnych kompleksów bo wiem że jestem ładniejszy i piszę lepiej od tych wszystkich śmieciarzy na przykład od kolesia który udaje jasia kapelę i wie co sobie mówią kate moss z petem dohetrym ja też tak potrafię dlatego to piszę poza tym lubię the libertines ale gdybym miał pieniądze na koncie wysłałbym do ciebie smsa i nie byłoby tego tekstu chociaż nie jest tak że wszystko ci mówię wiesz o mnie więcej niż przeciętny frajer który czyta ten wiersz [a to może się teraz skończyć bo mógłbym tutaj napisać o tym że kiedy umarł mój ojciec przez kilka dni byłem impotentem że przez ostatni rok kurewsko popsuły mi się jedynki a boję się dentysty ale nie napiszę zostawię to dla ciebie] mógłbym jeszcze napisać o tym jak bardzo tęsknię ale co to obchodzi tego frajera on pewnie wolałby wiedzieć z kim spałem przed tobą i że mam za sobą żółtaczkę mam przy sobie jeszcze discmana i pierwszą płytę kalibra 44 ale nie mam pojęcia dlaczego o tym wspominam skoro w ogóle nic nie słyszę przecież nocne pociągi powinny jeździć ciszej żeby nie budzić ludzi tu stacja inowrocław tu stacja inowrocław czyli wiesz gdzie jestem półtorej godziny po tym jak prawie zabiliśmy jasia kapelę który gdyby reklamował się z głową nie robiłby tego w nogach łóżka mogliśmy przez nieuwagę skręcić mu kark ale tylko wygięliśmy róg okładki mówimy idziemy na balkon zapalić ty zostajesz jebany frajerze
  2. straszne toto, bo ani wiersz przecież, ani opowiadanie tym bardziej. blogasek jakiś słodki, ewentualnie opis do milutkiej fotki. straszne straszne chujowe
  3. Urodziłem się punkiem, nic na to nie poradzę. Hehe
  4. Chciałbym wszystko zmienić, zmieniam kanał w TV /Krasnowolski/ Ostatni zdycha, czyli koniec, chuj w napisy. Nie umiemy czytać. Matka cały czas patrzy się w telewizor, wierci oczami dziury w tym szkle. To nie jest już żaden kineskop, tylko jakieś szklane sitko. Krew i mięcho, keczup i kawałki szynki, cały syf, wszystko leci przez to i zachlapało pokój. Przeciekło tymi dziurami, pobrudziło dywan. Gówniany film, mówię, gówno straszne. Teraz mamy kał, jakieś wilgotne śmierdzące resztki filmu w pokoju. Ale ja się nie znam - mówi matka - w programie dostał trzy gwiazdki, bardzo fajny był, w ogóle idziemy spać. Koniec z murzynami, zobacz, oni wszyscy w częściach leżą na podłodze, jeszcze się ruszają niektórzy. Teraz trzeba ukryć ten syf przed telewizorem, posłać łóżko, przykryć go pościelą. Podnieść te wszystkie ręce pourywane i głowy, ładnie umyć i odnieść spowrotem do kablówki. To jest wszystko recykling, oszczędność, mogą być potrzebne do następnego filmu. A to jest całkiem dobra jeszcze ręka, swieża. I mamy ją dać psu do zjedzenia, Melania jest głodna. Ten kolczyk też jest fajny, fajny, zajebisty. Wezmę sobie, opłuczę go, jest już mój, taki jak szukałem. Kablówka nie płaci za te części zwrócone, mam ich gdzieś. Biorę to wszystko dla siebie. Ty idioto, mówi do mnie matka, ty jesteś cały czas nagrywany, zobacz, tam w rogu, nad meblościanką. Tutaj cały czas jesteś pod kontrolą, oni wiedzą, że bierzesz ich rzeczy. I jeszcze minuta, chwila tylko, a przyjdą Islamiści, Araby i rozjebią tą chatę, w pizdu. Spalą wszystko, kwiaty i lekarstwa. Specjalnie sobie wydrukują wiersze matki, narcystycznie artystycznie zwalą konia nad nimi. Wezmą sobie ze mnie co chcą, najlepsze kawałki płuc, bo dziś mają jakiś gulasz na obiad, powinno zostać im jeszcze do kolacji. I matka mi rozkazuje: pozdrów teraz panów z kablówki, może ci jakoś przebaczą, może jakoś to będzie. A jutro rano na Łęczycką zapierdalasz, oddajesz te głowy i ręce i wara od kolczyka. Najwyżej pachy można wylizać - mówię do tej kamery, co wisi pod sufitem, wisi luźno w kroku boga, co mnie cały czas nagrywa. Spociłem się, w środku mam tylko pajęczyny i walentynkowe serduszko sprzed czterech lat. Jestem wyżarty od środka i rządzi u mnie pod skórą feta, dym i szczyna dwanaście procent alkoholu objętości, sztuczna do bólu. Przecwelony, kiedyś byłem, pamiętam, w ładnych pokojach, z opuszczonym po sam dół żaluzjami, jestem obciągniety z połykiem. Czyściutki i pachnący; drobny już, zdrobniały, w dowodzie mam juz nawet Adaś, nie Adam, bo tak kazałem dziwkom mówić, za grubą kaskę własnoręcznie samodzielnie wyżydzoną od starszej. Czyli wisi mi to wszystko, mam to gdzieś, że drzwi sie otwierają. I to wcale nie są Araby, z żadnego Iraku, tylko banda jakichś przebierańców. Zawartość getta trzy ulice dalej, na przepustce. To jest żydostwo z bloku, co mi połowa pieniądze wisi. Tego grubego poznaję, ja mu wczoraj dałem fajkę i to żaden Arab, tylko rdzennie polski Żyd. To jest jakaś wiocha, Grażyna ściągała majtki w tym tutaj pokoju, tym syfie, pod tą samą ścianą, którą oni teraz liżą bo dżem na niej jest, sprzed tygodnia, malinowy. Ja stąd wypierdalam, ja tak nie umiem. To mnie nie bawi, mówię im spierdalać, ale nie słuchają. Mama wezwała weterynarza, żeby mnie uśpił. Mam być spokojny, będzie fajnie. Żadnych młotków i tasaków; kołysanki, luli luli, ale chuj mi w dupę jak nie zasnę.
  5. Otwieram oczy i zaraz je zamykam. Ona stoi nade mną z jakimś szkłem i krzyczy że zabije. Pochlasta, urwie mi głowę, udusi. Z ust leci jej dym, cieknie piana. Ten skrawek, to jest lustro co je zbiłem rano, mówi ona. To był ołtarz najważniejszy dla niej, bardziej osobisty niż bielizna. To było wyjście ewakuacyjne w nowe lepsze, a teraz zostały tylko ostre krawędzie. Słyszę że jęczy, widzę krew. Nie wiem, czy obcięła sobie głowę, czy kawałek ręki. Owija sobie palec bandażem i pluje mi do kawy. Mam wypierdalać, ja już tu nie mieszkam. Nie muszę się nawet pakować, bo ona wyrzuci śmieci. Mam wyjść oknem, tak będzie szybciej, lepiej dla mnie. Bo jeśli skaleczyła się tymi kawałkami szkła na podłodze, bankowo ma już syfa. Bo ja się w nich odbijałem. Cały czas się odbijam, nawet kiedy wychodzę. Lustereczko pokazuje kto jest najbrzydszy na świecie. Transmisja z rośnięcia pryszcza, z zapychania się porów. Ona ma już we krwi moją skórę, tą suchą farbkę. I za to zapłacę, jak za lustro. Wychodzi i kładzie je przede mną. Odbijam się w nim jakby ktoś namalował mnie tanią plakatówką. Tylko pomarańczowym kolorem. Na tym obrazie jestem kukiełką z miękkiego drewna, ale nie robię nic ładnego. Nie tańczę, nie rzucam ładnym wierszykiem. Mówię - nie dotykaj mnie. Drzazgi, drzazgi, drzazgi. Jestem pryskany muchozolem i dźgany szpikulcami. Wszędzie mam blizny. Na rękach, nogach, na karku. Siedzę, a oczy spływają mi po policzkach, do szklanki. Siedzę sztywny i do bólu trzeźwy. W tle kuchnia, nie sprzątana od tygodnia. Kafelki i wiszące szafki, tutaj wszystko jest przyklejone do ścian wyżutą gumą. Lodówka przestała warczeć, woda już nie kapie z kranu. Rdzewieją garnki na kuchence, garbią się ze starości i ślinią wczorajszą zupą. W tle czerwiec. Upał wisi nad podłogą jak roje much, pełza po niej jak jadowite robaki.
  6. Ta panna jest jak śnięta ryba. Przy każdym dotyku traci skórę, jak łuski. Tak samo wyglądał karp, kiedy w Wigilię wsypałem do wody proszek na karaluchy. Zresztą, nad ranem każdy jest trupem, nie tylko ona. W przepoconej pościeli i z najtańszą fajką w ustach. Z nogami zrośniętymi w kawał mięsa. Albo przed krzyżem, w opuszczonych majtkach. Bez kroplówki, bez znieczulenia. I wszystko tutaj paruje. Widzę tylko jakieś niewyraźne kontury. Mgła nie przypłynęła znad rzeki, nie zajebałem jej z książek. Ona sączy się ze ścian, to tylko dym, opary wódki, cukrowa wata. Kładzie mi zimne ręce na karku i miesza się z herbatą. Pod światło widać jej prawdziwy kształt. Widać jak idealnym pionem przebija tłuste od potu powietrze, jak rozpuszcza podłogę, kruszy ją w malutkie kamienie, ziarenka piasku. Mgła krzepnie mi w gardle, gdzieś w płucach. Tu nie ma nic ludzkiego. Jest tylko ta panna. Wyciąga coś z wody i mamrocze - Wiesz dlaczego mydło po kilku chwilach robi się suche? - No skąd mam wiedzieć. Wzruszam ramionami. Ona mówi dalej - Żeby najpierw trzeba było je opłukać. Żeby nie myć się syfem z tych cweli. Z ojca, z brata. Chuj wie z kim mieszkasz, chuj w to. Mydła w płynie to nie dotyczy. A wiesz czemu jesteś taki wielki? Na raz zużywasz całe mydło. Wszystko do siebie pasuje. I zostań, do kurwy. Masz tak samo przejebane jak ja. - Wychodzę - mowię - Pierwszy autobus jedzie po piątej. Zbieram się. Patrzy na mnie wilgotnym wzrokiem, i czuję że jestem mokry. Że to wszystko spływa mi po brzuchu. Nie mam wychodzić, nie mogę. Przedpokój jest zaminowany. Taki wielki liść na twarz na sam koniec. Nie mam się stawiać, bo ona ma kolegów. Pod tą podłogą, w piwnicy sąsiada. I na pewno przyjdą, jak tylko się ruszę. Z pałami, z wiertarką. Nie wiem skąd mnie wzięła. Może z łapanki - później wybuduję jej dom, teraz mam leżeć. Kazała mi leżeć i wsiąkać. W pościel, w łóżko, w ziemię. Razem z wylanym piwem i ściekami z mieszkań. Bo nie padało od miesiąca, jeszcze uschną kwiaty.
  7. I nawet gdybyś chciała tu i teraz robić mi laskę, powiedziałbym - nie, pasuj, poniżasz się. Ja nocami myślę, że może cię kocham, a ty wyskakujesz z takim czymś. Stałbym nieruchomy jak ta pompa między blokami. Woda niezdatna do picia. Żadne przeleć mnie. Nie ma już wódy. Nie żwirujemy dziś lufy. Kurwa, czilałt w windzie, między piętrami. Jest trzecia. Nie puszczaj Cohena. Co za ciota. Daj fajkę. Powinniśmy teraz siedzieć w twoim pokoju i pić herbatę. Cytrynową, malinową, chuj wie. Wszystko jedno. Nie powinienem ci mówić, że te wszystkie wiersze, ja piszę na kwasie. Nic nie powinienem mówić. Za dużo wódy. Wóda kosztuje, niedługo wykrwawię się pieniędzmi. Wtedy skończę jak syn tej obleśnej baby, która przychodzi czasem do nas na obiad. A ty, dasz mi obiad? Będę brudny i będę śmierdział wódką. Dasz? Winda nie śmierdzi papierosami. Tutaj śmierdzi podnieceniem wyciągniętym przez papierosy z płuc. Śmierdzi desperacją. Nie śmierdzi szestastoletnimi orgazmami. Śmierdzi wódką. Nie przed tym zapachem klękałem. Żadne przeleć mnie. I ty już dziś nie pijesz, mała.
  8. Dzięki za wszystkie komentarze. W ogóle nie widzę tutaj Hłaski, ale takie porównanie to wielki komplement - więc dzięki. Rozwinięcia nie będzie, to miało być takie krótkie, zresztą - dłużej napisać bym nie potrafił. Ja jestem zwyczajnym leszczem.
  9. Teraz trzeba do końca zedrzeć z szyby to miasto, każdy mięsień po kolei. To miasto, zarośnięte niedopałkami i wczorajszymi gazetami. Trzeba zatrzymać suki na sygnale. To jest dno, piwnica wieżowca koncentracyjnego. Jestem na minusie aż do krwii. W koncentracyjnej taksówce i staram się nie chlapać tapicerki. Taksiarz i tak nie widzi, tylko pyta się gdzie jedziemy. Mówię do niego, że w ścianę. W ścianę mamy pierdolnąć, albo nóż ci w gardło. On patrzy na mnie, i nic nie mówi, i wcale się mnie nie boi. To ja jeszcze raz - w ścianę, kutasie. W ścianę masz jechać. Zanim nakleją mi kod kreskowy, jakiś tam numer. Bo tak chcą byłe dziewczyny, i były kolega. W ścianę, no dalej. On jeszcze chwilę tak patrzy, wpada do środka drugi i wyciągają mnie z tego grata razem z flakami. Że pojadę na izbę, będę bity. Pojadę na taki obóz, specjalnie dla mnie. Ciężkie więzienie ze specjalnymi atrakcjami, a na piętrze kawiarnia dla ładnych ludzi i salon gier. Każą mi grać w gejowskim porno. Dla córek strażników, dla tych pryszczatych potworów. Oswoją moje bakterie, oddam nerkę dla chorego synka i włosy na perukę dla żony. Będą na mnie testować nowego spida i nowy spiritus. Teraz podobno robią spiryt nawet z tynku ze ściany, ze starych chusteczek.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...