Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Adam D

Użytkownicy
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Adam D

  1. Trzydzieści pięć dni. Tyle minęło nim dotarłem do momentu, w którym jestem. Sponiewierany i opluwany podejmowałem miliony prób uwolnienia się od prawdy. Od prawdy, która uderzyła we mnie jak kometa trzydzieści pięć dni temu. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym ile waży życie. Myślałem o tym skąd się bierze, ale nigdy o tym ile waży. Jedni mówili, że to te dwadzieścia jeden gramów, które rzekomo tracimy w obliczu śmierci. Drudzy zarzekali się, że to przecież zjawisko logicznie niemożliwe. Trzeci nie wierzyli w nic. Nigdy nie lubiłem klasyfikacji. Unikałem jej jak ognia by nigdy nie popaść w skrajności. W tej jednej, szczególnej sprawie coś się jednak zmieniło. Ku mojemu własnemu zdziwieniu nim się zorientowałem szerzyłem teorię o pośmiertnym odchudzaniu. Czy się poddałem? Czy dałem się zmanipulować? A może po prostu to bieg tej historii doprowadził mnie do tego punktu? Wszak przecież to już trzydzieści pięć dni. Pozornie krótki okres czasu, w pozornie młodym wieku wyrządził najwięcej. Zmienił mnie, moje otoczenie, a nawet cały świat. Nie prosiłem się o to, nigdy nawet o tym nie myślałem. Pewnego dnia po prostu zrozumiałem. Zrozumiałem wszystko, co mnie otaczało. Każdy proces, zjawisko, zależność stały się zwyczajnie wytłumaczalne. To tak jak gdybym zasnął jako noworodek, a obudził się jako starzec w bujanym fotelu. Miałem już kiedyś taką wizję: ja w wielkim pokoju; ja pośrodku wielkiego pokoju; ja pośrodku wielkiego pokoju na wielkim bujanym fotelu; przy kominku ja. Wiedza, którą posiadłem była nieopisana i fenomenalna. Niestety była też przerażająca. Jak najgorszy koszmar z dzieciństwa wracało to do mnie z każdym oddechem. Z każdym tchnieniem było wyraźniejsze, aż w końcu stało się przejrzyste. Tak, zrozumiałem życie. Zrozumiałem sens istnienia, bytu, miejsca we wszechświecie. Mimo to wciąż byłem głupcem, bo co w końcu po wiedzy, której nie potrafi się zastosować? Wróciłem do życia, do oddychania i podziwiania. Łapałem każdą godzinę, minutę, sekundę, chwilę. Wiedziałem, że jeśli nie teraz to, kiedy? Ile przecież można bezczynnie leżeć i patrzeć w gwiazdy. Jałowe były dni spędzone w domu. Powietrze aż parzyło mnie w nozdrza. Uznałem, koniec! Popijając herbatę, – czego nie miałem w zwyczaju – zrozumiałem, że obudziłem się w odpowiednim momencie. Momencie tak doskonałym, że aż ledwo dostrzegalnym. Wierzyłem w przyjaźń. To ona często pomagała mi przetrwać. Tak, ludzie też odgrywali istotną rolę, jednak w nich nie potrafiłem uwierzyć. Wciąż są dla mnie tylko bandą degeneratów dążących do samozagłady – ze mną na czele. Jesteśmy wszak tylko masą kości, a nasze uczucia ważą jakieś kilo trzydzieści. Dlatego wolałem wierzyć w ideę. Idea po prostu jest. Nie pluje, nie gryzie, nie wszczyna wojen - ona po prostu istnieje. To czy uznamy ją za prawdziwą zależy tylko od nas. Taka jest właśnie przyjaźń, to jest jej sens – istnieć. Uwielbiałem o niej pisać. Dobierałem słowa, łączyłem je w zdania. Te dzieliłem i redagowałem by znów połączyć w coś zupełnie innego. Zaczynałem od rymowanek takich jak ‘idzie Grześ przez wieś’. Uczyłem się, więcej czytałem, więcej pisałem. Doskonaliłem swój indywidualny proces myślenia. Stworzyłem model opierając się jedynie o precyzyjnie wysublimowaną werbalizację uczuć. Jak Frankenstein stworzyłem potwora – siebie, przerażającego, siejącego grozę pragmatyka. Nie pomogło mi to w kontaktach z ludźmi, ale przynajmniej pomogło mi się skupić na pisaniu. Na fali blogowego trendu spróbowałem swoich sił tworząc przy tym prywatną ścianę płaczu. Miejsce gdzie poruszałem tematy egzystencjonalnie niewygodne szybko stało się moją niepodległą drugą osobowością. Uzewnętrzniałem się tak często i tak mocno, że aż w pewnym momencie niewiele mnie już zostało. Wtedy zrozumiałem błąd, jaki popełniłem – przestałem oddychać. Co za tym szło przestałem wierzyć w życie, a to w końcu ono pozwoliło mi się znaleźć tutaj dzisiaj. Kiedy to czytasz ja już prawdopodobnie nie istnieję. Nazywam się Sen. Urodziłem się wczoraj, ale umieram od trzydziestu pięciu dni.
  2. Staram się nigdy nie oceniać tekstów w kategoriach dobry, niedobry bo jest to na tyle względne, że aż nieokreślone. Słowem wytłumaczenia - nie tłumaczenia. Powtórzenia - aż dwa w celu podkreślenia ekspresji. Oczy "wydawały się" palić, a nie paliły się. Krwawić zaczęły później po spojrzeniu na 'wieczność'. Poza tym: rozpalony wzrok - palące się oczy; krew płynąca z oczu - krwawiące oczy. Jednak jest w tym różnica. I ostatnie co mnie zaskoczyło. Czemu żebrak nie może tańczyć ? Wszyscy mogą, nie każdy musi umieć. Nigdy nie wiesz kim jest ów żebrak. Może gdybyśmy spojrzeli na to z innej strony zobaczymy w nim siebie. Może jest to mój błąd, że nie było to wcześniej na tyle przejrzyste by zrozumieć to bez legendy, a może to po prostu brak chęci zrozumienia. Jest w tym jeszcze jeden kruczek ale tego już zdradzać nie wypada. Pozdrawiam i również zdrowia na 2010 Adam
  3. Gdzieś w starym mieście Pomiędzy liściem klonowym I bzu zapachem wiosennym. --- Stary żebrak stał pośrodku gromady, Bez słów pokornie wyniosłych. Patrzył przed siebie, nieobecnie w krajobraz, A oczy wydawały się palić. --- Gdzieś w starym mieście Pomiędzy pomnikiem I letnim wiatru powiewem. --- Tańczyła wieczność z grymasem na twarzy Nucąc po cichu prastare melodie. Spojrzał się żebrak na matkę tej chwili I oczy zaczęły mu krwawić. --- Gdzieś w starym mieście Przeciął krzyk ciszę By zerwać do lotu gołębie. --- Zatańczył żebrak z wiecznością taniec, A tłum wiwatował szalony. Spadł deszcz po spektaklu w tej miejskiej otchłani I zmył już na zawsze ślady szczęśliwej pary. --- Gdzieś w starym mieście Dzisiejszej nocy znów przerwał krzyk ciszę. Stanęła budowla pokornie ogromna - pomnik z żebraka obliczem.
  4. Pomyślałem dziś o życiu jak o małym grubym kocie. Ten z kompletnym brakiem gracji skakał wciąż raz w jeden boczek, raz w drugi boczek. Tak się kotu spodobało, że zapomniał on o świecie. Poznał wtem on kotkę zgrabną i zakochał się w kobiecie. Pokazała mu ta dama, jak się bawić nie należy. Wtem powiedział jej ten sierściuch, że to bezsens i się zjeżył. Kotka myśląc już niewiele popatrzyła nań z dystansu. Wzniosła ogon dumnie, pewnie i strzeliła po kagańcu. Ten jak każdy męski okaz spojrzał w ziemie, palił głupa. Tak też wrócił kot do życia poprzedniego, beztroskiego. Lecz nie było już jak kiedyś - gdyż chcąc fikać nagle upadł. Spróbowało to kocisko po raz drugi, trzeci, czwarty. Zrezygnował z prób kolejnych, piąty skok byłby nic nie warty. Usiadł sierściuch na kamieniu i podrapał się po głowie. Spojrzał się jak kiedyś w ziemie i pod nosem mówił sobie, że ta kotka, którą spotkał lepsza była od beztroski - - mimo ograniczeń czuł się przy niej górnolotnie...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...