Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wanilia M

Użytkownicy
  • Postów

    18
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Wanilia M

  1. Pusta butelka po winie odbija światło przygaszonej żarówki. Za oknem pada deszcz. Stuka rytmicznie o biały parapet. Ja- ubrana w sukienkę z zeszłego wieczoru piszę długi list w szare kropki. Nie wrócisz z butelką wina w lewej ręce i kwiatami w prawej. Nie przywitasz pocałunkiem. Już nigdy nie zapytasz: zatańczymy ?
  2. Oczywiście, że nie, ale każdy czytelnik może wyciągnąć z niego coś innego, coś dla siebie. A i tak nie wiadomo, czy będzie to tym samym, czym było dla autora ;) Pozdrawiam .
  3. lubię takie wiersze, których prawdziwe znaczenie zna tylko autor ;) pozdrawiam ;)
  4. odwieczne pytania te same od lat wylatują ukradkiem z kłębka splątanych myśli i szybują między czterema ścianami przy świetle lampki nocnej cały czas w tej samej beznadziejnej telenoweli bez końca gram główną rolę
  5. Wanilia M

    czwarty

    złam stereotyp nie wierz w idealną miłość nie ufaj usmiechniętym ludziom wyłóż minami pole wyobraźni i szukaj wrażeń w sobie
  6. a ja specem od techniki nie jestem, ale chciałabym żeby ktos się we mnie tak zakochał ;)
  7. Myśląca toń, choć bezmyslna. Puszysta. Zanurzam się, wkraczam w mikroświaty, przestrzenie wypełnione ciszą, delikatne. Zmysły. Pobudzam. I płynie strumień ciepła. W dół. Z zielonego źródła. Rozgrzewa muzyczną nutką. I wiruje. Kręci się na biało-czarno toń zmieszana z wnętrzem. Rodzi się myśl, uczucie. Rodzi się na nowo z każdym ruchem. Łykam Świat. Przepływa nieobojętnie. Piję Go. Kosztuję. Najpierw toń, potem wnętrze. I zawsze... Smakuje inaczej.
  8. Ale miło czytać takie komentarze... Naprawdę. ;) To moje pierwsze takie teksty. Zazwyczaj ograniczałam się do pisania własnych odczuć w pamiętniku, więc tym bardziej te słowa sa przyjemne. A impresjonizm bardzo lubię . ;)
  9. Wanilia M

    Zabiłam.

    "To były BŁĘDY, których miałam nie powtórzyć." Przepraszam. Umknęło mi. Dziękuję za komentarze. Choć nie podnoszą na duchu, to są pouczające. ;) A z polskiego mam bardzo dobry. Myślę, że przede mną wiele lat, żeby się poprawić.;) Pozdrawiam.
  10. Morze nie było spokojne. Nie było też wzburzone. Fale radośnie i rytmicznie uderzały o brzeg. Trochę mnie to uspokajało. Wnosiło w mój smutek pewien entuzjazm. A szum działał na mnie tak kojąco... To jakby usiąść w lesie i słuchać zwierzeń każdej wierzby z osobna i wszystkich razem jednocześnie. Czy wiało? Owszem. W oczy. Był to ciepły wiatr, który lekko rumienił policzki i sprawiał, że za mną ciągnął się, falując wspaniały korowód z lśniących włosów, cienkiej, letniej spódniczki i trochę luźnej bluzki. Przed oczami miliony tęcz... Tam nie było słońca, było tylko pół. Zaczerwieniło się. Może znikanie z nieba nie jest wcale takie proste? Ale miało wsparcie w każdym obłoku, który otulał błękitne prześcieradło kołderką we wszystkich odcieniach czerwieni, pomarańczu, żółci, różu. A biel, jak ciepłe mleko w kubku. Mrużyłam oczy. Teraz nie pozwoliłabym sobie przegapić nawet sekundy tego pięknego widowiska. Wtedy, chociaż zdawałam sobie sprawę z jego uroku, mimo wszystko oczy miałam przymknięte... I zalane łzami. Dlaczego? To było dosyć dawno. Mogłabym nie pamiętać. Jednak wiem dokładnie, dlaczego znalazłam się w ten dzień na plaży. To historia pełna niedopowiedzeń, nieprzespanych nocy, niewyjaśnionych incydentów, które nie mieściły mi się w głowie. Dwie osoby z niewiadomych przyczyn za często na siebie spoglądały, wręcz porozumiewały się za pomocą spojrzeń. Ciepłych, czułych...Tak naprawdę nie wiadomo dlaczego były one czułe. Uprzejmością tego nazwać nie można. Inne określenia również nie pasują... Czy było jakieś uczucie? Nawet oni tego nie wiedzieli... Szereg zdarzeń, zbiegów okoliczności i ich własnych niewykonanych posunięć nie pozwolił im na nic więcej niż namiętne spojrzenia... Łzy potoczyły się po zmarzniętych od wiatru policzkach. Następne milion tęczy wyłoniło się z nich i pofrunęło w niebo. U lewej ręki kołysały się sandały w rytm morskich fal. Nad głową przeleciały dwie mewy. One też mogą się zakochać? Wolę myśleć, że tak. Potrafią latać i codziennie widują najpiękniejsze zachody słońca, są stworzone do kochania. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam biec. Piasek przesypywał się pod stopami. Czułam każde ziarenko, jak ucieka mi spod stóp. Ciepłe. Rozgrzane jeszcze od popołudniowych promieni. Kiedy większa fala nadciągała do brzegu, rozbijała się o moje kostki z taką pasją, jakby chciała połamać mi kości, ale zarazem z ledwo odczuwalną delikatnością. Łzy dalej kapały, choć mniej namiętnie niż jeszcze przed chwilą. Coraz szybszy oddech uwalniał się z piersi, coraz bardziej zaciskałam powieki. Przestałam biec. Emocje po części opadły... Wśród rozmazanych pasteli dostrzegłam sylwetkę, równie rozmazaną. Kto wkroczył w moją prywatność? Zbliżał się. Dzieliło nas od siebie zaledwie kilka kroków, a kiedy się mijaliśmy, on schylił się, podniósł coś i wręczył mi z nikłym uśmiechem. -Coś pani upuściła... Upuściłam. Wzięłam od niego sandał, który wypadł mi niepostrzeżenie. -Pani dokąd? -Chyba próbuję dogonić słońce... Spojrzał na mnie, potem na tęcze, które nie zniknęły jeszcze znad horyzontu. Pokiwał głową nie odrywając od nich wzroku. Kolejna fala dosięgła moich stóp. Naszych stóp. -Mógłbym pani w tym towarzyszyć? Jeśli zaczniemy je teraz gonić, może zobaczymy jeszcze jeden zachód. Wydaje mi się, że trochę pani umknął... Był naprawdę wspaniały. Musi go pani zobaczyć. Poszliśmy. Goniliśmy słońce. Na długim pasie plaży ktoś obok jednego ślaczka odcisków stóp na piasku, namalował drugi. Woda podmyła te miejsca, gdzie ślaczek był jeden. Dlaczego nie ruszyła tych, na których dwie linie ciągnęły się, wydawałoby się-w nieskończoność? Jeszcze jedna łza, ostatnia wydostała się spod ciężkich powiek... Zawiało trochę mocniej, zerwało ją z policzka i zaniosło... Tylko jedna osoba wie, dokąd. Ktoś, siedząc przy parapecie i patrząc na morze, które nie było ani spokojne, ani wzburzone, zauważył na szybie kroplę... Śledził ją wzrokiem, gdy wolno spływała po szkle...
  11. Wanilia M

    Zabiłam.

    Zabiłam... I to nie raz. Nie dwa. Zabijałam dawniej. Bezmyślnie, nie wiedząc nic. Ot, tak. To były, których miałam nie powtórzyć. Zasypane spóźnionym śniegiem miały zniknąć! Powtórzyłam... Zabiłam znowu. Dwa razy tą samą duszę. Z nadzieją, że taki jest świat, że muszę mu sprostać. Myśl ,że w końcu to mnie zabiją była za jasna... Za silna... Lecz oni zabili mnie mimo wszystko i pogrzebali, uśmiechając się drwiąco. Więc zaczęło się ponownie. Wypełzło spod ciemnego płaszcza i zebrane gęsto w kącie pokoju nie pozwalało w nocy zasnąć. Zabiję. Raz, drugi raz i trzeci ! Odejdę bez ich pomocy. Tym razem... nie zobaczę ich uśmiechów i blasku pustych źrenic.
  12. Dzięki za ocenę ;) Powtórzenia faktycznie mogą się wydawać rażące, ale zupełnie nie wiedziałam jak je zastąpić, po prostu. ;) Pozdrawiam również .
  13. Wiosna pocałunkiem nadchodzi... Oni tylko stali. Nie robili nic złego światu. W zasadzie to on ich w ogóle nie pociągał. Uważali, że do niego nie pasują. I słusznie uważali. Ich jedynym światem w tej chwili była polana, na której przecież tylko rozmawiali. Wiem, bo zdradziły mi słowiki, które siedziały wtedy na gałęziach drzew, rosnących dookoła zielonego okręgu. Wyszeptały mi do ucha historię piękną, choć może mało wyróżniającą się od innych pięknych historii. Rozmawiali o słońcu, a niebo przykryte było gęstymi chmurami, namalowanymi ciemnym grafitem. W dodatku ręką nie bardzo znającą się na sztuce. Kompozycja nie trzymała się ładu pod żadnym względem. Ale to chyba w tym tkwi "urok" brzydkiej pogody. W tym miejscu chciałam napisać, że stojąc tak, rozmawiali bardzo nieporadnie. Ale oni zdążyli już usiąść. Rzadko patrzyli sobie w oczy, bardzo często milczeli przez dłuższą chwilę. Wiał silny wiatr. Zanosił ich nieposkładane rozmowy nie tylko do słowiczych gniazd, ale dużo dalej, za drzewa. A ludzie dziwili się, dlaczego odgłosy lasu są tak drżące...? Oni siedzieli nadal. Z każdą minutą coraz bliżej siebie. On już nie łapał przypadkowo jej wzroku. Wpatrzony w myślące, zielone oczy, w których mieniły się kolorowe iskierki, od czasu do czasu spuszczał spojrzenie na ponętne usta, które z pasją opowiadały o świecie, tym własnym świecie, do którego wpuszczała tylko nielicznych. A wiatr dalej powiewał silnie i porywiście. Kto wie... Może nie raz chciał ją pocałować, lecz zdmuchnięte włosy zasłoniły jej twarz? Ale był to dobry wiatr. Chmury... te nieposkładane, ciężkie chmury, które oddzielały ich od pełni szczęścia w końcu zniknęły. Została tylko jedna, dokładnie nad nimi. Ze wstydu, że uczestniczy w tym wszystkim, zarumieniła się lekko. On łapał dla niej promienie słońca, które przenikały przez otwory w zielonej przestrzeni, nadlatywały ze strony zachodu. Robił to, bo chciał by tak pięknie, jak teraz, wyglądała już zawsze. Słońce przeglądało się dumnie w jej źrenicach. Kiedy ostatnie jego błyski przemknęły nad ich głowami, wstali, złapali się za ręce... A co było potem, tego już dokładnie nie wiem. Słowiki odleciały. Z daleka widziały ich jeszcze, jak stoją blisko siebie, jej włosy omiatają czule jego policzki, a sukienka faluje, pieknie wkomponowana wzorem w kwiecisty obrus polanki. Tylko chmurka zarumieniła się jeszcze bardziej i odfrunęła, czując się chyba nieproszonym gościem... Wiatr nie przestawał wiać, lecz był dużo łagodniejszy. A ludzie mówili, że odgłosy lasu są teraz tak ciepłe, pełne uśmiechu, czułe i delikatne i że zbliża się wiosna...
  14. Uwielbiam wyjść rano na ganek małego, białego domku z czerwonym dachem, patrzeć na puszyste obłoki porozrzucane w dość dużych odstepach na błękitnym niebie i wdychać ciepłe letnie powietrze. Powietrze o zapachu róż, posadzonych pod płotem, świeżo skoszonej trawy, rozgrzanego asfaltu i porannej kawy z mlekiem. Tak bardzo lubię spędzać dni na poznawaniu historii, jakie opowiadają mi truskawki, kiedy spaceruję po grządkach, słuchać opowieści agrestu, ale najbardziej przyjemne są słodkie opowiadania poziomek. Po południu najlepiej jest usiąść na ławce pomalowanej brązową farbą pod rozłożystym, dumnym słonecznikiem. Przed oczami rozciągają się wtedy kolorowe wstążki ogródkowych kwiatów i soczyście zielone wstęgi trawy na różowym tle nieba przed zachodem słońca. Widzę malutki jego promyk w każdej kropli rosy, słyszę dźwięki ptaków, śpiewających ostatnie tego dnia symfonie... A przed zaśnięciem, wtulona w grubą kołdrę, ubraną w wykrochmaloną, ślicznie pachnącą poszewkę, słucham przez otwarte okno koncertów świerszczy. Z kuchni tylko dobiegają odgłosy mycia naczyć po kolacji i tak dobrze znane głosy, prowadzące szeptem rozmowy. A potem śni mi się raj. Dzień, który właśnie się skończył i ten, który będzie jutro... To mój pierwszy tekst tutaj. Więc jestem nieco zestresowana (?) ... ;)
  15. Usiąść najlepiej w fotelu. Może być bujany... Spojrzeć przed siebie, do góry, w dół, dookoła. Zobaczyć. Tak naprawdę, prawdziwym wzrokiem. Świat. Ten własny, mój. Jak fruwa wokół mojej głowy. Gonić go wzrokiem, kiedy wznosi się i szybuje w przestworzach. Jak ukrywa się pod każdą falą w morzu, ściga się z obłokiem. Popłynąć razem z nim, uchwycić wiatr w żagle, poczuć na twarzy jego moc. Niech zawirują w źrenicach kolory ! Włosy niech szybują gdzieś z tyłu. Nie zgubią się. I sukienka. Smutki, rozłożone na szerokość ramion, uciekną przed wiatrem. Poczuć na ustach smak pocałunku od życia. Być w centrum świata, tego własnego, mojego. A jednak krążyć po jego orbicie, z całych sił, na przekór czasowi... Śnić. Na jawie. A jednak pamiętać. Po prostu - pamiętać...
  16. Wanilia M

    Ten smak...

    Ten wiersz pisałam, pijąc kakao ;) Wiem, można w nim odnaleźć wiele znaczeń i sama różnie o nim myślę, zależnie od nastroju ;) Ale wersja 'kakao' jest mi najbliższa ;)
  17. Wanilia M

    Ten smak...

    Myśląca toń, choć bezmyslna. Puszysta. Zanurzam się, wkraczam w mikroświaty, przestrzenie wypełnione ciszą, delikatne. Zmysły. Pobudzam. I płynie strumień ciepła. W dół. Z zielonego źródła. Rozgrzewa muzyczną nutką. I wiruje. Kręci się na biało-czarno toń zmieszana z wnętrzem. Rodzi się myśl, uczucie. Rodzi się na nowo z każdym ruchem. Łykam Świat. Przepływa nieobojętnie. Piję Go. Kosztuję. Najpierw toń, potem wnętrze. I zawsze... Smakuje inaczej.
  18. Wanilia M

    W przenośni.

    Zabiłam... I to nie raz. Nie dwa. Zabijałam dawniej. Bezmyślnie, Nie wiedząc nic. Ot, tak. To były błędy, Których miałam nie powtórzyć. Zasypane spóźnionym śniegiem Miały zniknąć! Powtórzyłam... Zabiłam znowu. Dwa razy tą samą duszę. Z nadzieją, że taki jest świat, Że musze mu sprostać. Myśl, że w końcu to mnie zabiją Była za jasna... Za silna... Lecz oni zabili mnie mimo wszystko I pogrzebali, Uśmiechając się drwiąco. Więc zaczęło się Ponownie. Wypełzło spod ciemnego płaszcza I zebrane gęsto w kącie pokoju Nie pozwalało w nocy zasnąć. Zabiję. Raz, Drugi raz I trzeci ! Odejdę bez ich pomocy. Tym razem... nie zobaczę ich uśmiechów I blasku pustych źrenic.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...