Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

swan

Użytkownicy
  • Postów

    66
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez swan

  1. Kaju! Lingwistyka, poetyka , semantyka z wszelkimi ich tajnikami- to trudne dziedziny i niepoznawalne do końca, ale watro próbować....(i nie pisać "jak dla mnie to nie trafia" - do mnie nie trafia ) Nie złość sie Slońce- tak prawdziwie dziękuję za odwiedziny.
  2. Z całym szacunkiem do młodości- Słońce!stokroć wolę swoją wersję.nie dziekuję za sugestię, bo sugestią dla mnie nie są. Jednakowoż , jak zwykle dziekuję.
  3. ani schodzenie, ani rodzenie nie jest tożsame ze stawaniem się, a ja "stałam się na ziemi", niezaleznie od momentu narodzin.Pozdrawiam Ps wciąż się staję, własciwie stawam ( choć to aspekt niedokonany archaiczny poniekąd)
  4. Ładne i choć tyle słów , nie czuć przeładowania, paralelizmy, klamra, choć tchną nieco barokwością, ale zgrabnie uwsółcześnione. Podziwiam koncept i jego realizację. Podrawiam
  5. Słońce Ty moje! Owo "se" - asolutnie niedpuszczalne. Błagam więcej czujności.nie komentuję treści... bo strasznie ciężko. Pozdrawiam
  6. kiedy stałam się na ziemi Pan Bóg zrobił sobie drzemkę i jeszcze się nie obudził czterdzieści lat - to dla Niego moment i tak jestem na tym świecie bez porządku bez zamysłu i tak jestem po omacku kopiuję życie miliona innych żyć ale kiedy się Pan Bóg już ocknie i w popłochu spoglądnie na ziemię dojrzy w tłumie błądzące samotnie chaotyczne zdziwione istnienie i poprosi mnie Pan Bóg do siebie na prywatną rozmowę w dwa serca poda rękę, otworzy mi oczy zaprowadzi mnie prosto do nieba potem wróci do siebie zdumiony że umknęło coś Jego uwadze wszystkich poznał - milionów miliony tylko ja - ni stąd ni zowąd
  7. X. W poszukiwaniu szczęścia Miałam chandrę, czułam się wypalona, gdzieś pogubiłam się, rozpadł sie mój misternie skonstruowany porządek. Ty zajęty firmą, wpadałeś i wypadałeś. Myślałam, że decyzja o zostawieniu pracy będzie słuszna, w końcu będę mogła pisać, zajmę się dzieciakami, zacznę się spełniać jako matka. Ale jakoś uciekły ze mnie protesty przeciw emancypacji kobiet, szlak mnie trafiał, że miast zmagać się z zawodowymi wyzwaniami, uganiałam się ze ścierką, zbierając po drodze wczorajsze życie twoje i dzieci. Tak mnie zajmowało bycie dobrą gospodynią, że stępiało pióro i kurz osiadał na książkach. Przeglądałam właśnie notatki, szukając jakiegoś bodźca, kopniaka, który na powrót zmusiłby mnie do myślenia. „(…)zdarzeń przyszłych nie można wywnioskować z teraźniejszych, gdyż nie ma związku przyczynowego, który by taki wniosek usprawiedliwiał (…)” - o co mi chodziło, próbowałam odszukać kontekst sytuacji, w której to skądś wypisałam. Wittgenstein, Hume? Boże mój złoty! nawet nie mgli mi się nic. Jakby nie moje. Muszę wrócić. Przecież czekają na mnie, wyrozumiali dla chwilowej fanaberii. Tak. Jutro zadzwonię i powiem; no to wracam. Nawet mnie zenergizowała ta myśl. Tylko muszę poukładać dom i ciebie. W drzwiach stanęła Tonia. W pełnym rynsztunku, torba w ręce, makijaż na twarzy. - Wyjeżdżam- powiedziała spokojnie – wrócę za pół roku. Rób kawę. Wyrwana z egzystencjalnej udręki, uświadomiłam sobie, że dawno jej nie widziałam, właściwie nie miałam pojęcia, co się z Tonią działo, co wywijał Roman. Czasem w biegu, coś rzuciła, ale nie było to nic ważnego, dla mnie ważnego- ot, takie schematyczne toninie życie, daleko odbiegające od moich wielkich rozterek. Zamiast zapytać dokąd, dlaczego, spojrzałam na nią. - Guzik ci zaraz odpadnie. Podeszłam do szafki. Nagle najważniejsze na świecie zdało się być dobranie najbardziej pasującego koloru nici. Powbijane w szpulki igły bodły nieprzyjemnie. Znalazłam – prawie idealny odcień. - Mam załatwioną pracę. Babcia… stara… mieszka sama. Znasz mnie, na pewno mnie polubi, nie boję się pracy. Tyle lat robiłam przy Dawidzie. On też już mnie nie potrzebuje. Zrobiłam kawę. Jakoś zmieniły mi się preferencje smakowe, nigdy nie piłam białej kawy. Tonia spojrzała na cieknący strumień mleczka. Wyciągnęła papierosa. - Coś ty znowu wymyśliła? – łyżeczka wyrównywała zakręcone ślimaki w mojej filiżance, tak że kawa nabrała jednorodnej barwy. Mleko na tyle ją schłodziło, że mogłam wziąć spory łyk, nie parząc podniebienia. Przyjemne ciepło panoszyło się we mnie. Czekałam. Czekałam aż powie, że to żart. Przecież i tak bym nie uwierzyła. Toż ani języka, ani odwagi… . Tonia i wyjazd. Bzdura! - Muszę… po prostu muszę – spojrzała na mnie. Oczami prosiła: zapytaj. Nie chciało mi się. Doskonale znałam te opowieści. Roman, romans, rozwód. Ta sama bajka. Nie oczekiwałam sensacji, Tonia była niezmiennie monotematyczna. - Poznałam faceta. Przez Internet. Kiedyś ci pokażę – dogaszała papierosa nerwowo stukając w popielniczkę. Jeszcze się tlił, Tonia brała następnego – od nie pamiętam kiedy nie miałam orgazmu… Próbowałam znaleźć sens. Tonia rzucała nieskładne zdania. - Ten skurwysyn nagrał mnie i wysłał Romanowi. Wpadł do domu, wyzywał mnie od dziwek, kazał m spłacić długi. Darł się, że wszyscy się z niego śmieją, że ma taką kocicę w domu… . Mieliśmy w domu komputery, nigdy nie przyszło mi do głowy, by szukać tam miłości. Skype, gg wiem, co to jest, ale … . Z moim rozsądkiem- wykluczone. Oto Tonia, moja nieuczona Tonia obłaskawiła komputer. Na którymś portalu z czatem poznała Szweda, który zmienił jej świat. Jak on mógł przekonać ją, by przerwała wszelkie granice, sprowokować do wirtualnego seksu, doprowadzić do zatracenia się w swoim ciele? Byłam cholernie zła na tę naiwność toniną, na to jej desperackie poszukiwanie miłości. - Tonia. Po tym, co zrobił, chyba nie ma prawa oceniać cię. To co robisz ze swoim ciałem, to twoje. Ty nie musisz zmywać z siebie zapachu obcego potu. Dlaczego mu tego nie powiesz? – mówiłam, byle mówić, ale dźwięk mojego głosu nie przekonywał mnie, a cóż dopiero mówić ją. Zebrałam filiżanki, wysypałam z popielniczki. Nie cierpiałam smrodu odpadów pomieszanego z niedopałkami. Zazwyczaj pakowałam je do reklamówki, zawiązując szczelnie, by zapach nie wydostawał się na zewnątrz. Już sam pojemnik na śmieci drażnił. Śmieci to taki rodzinny ekshibicjonizm, dlatego zawsze z pietyzmem wiązałam worki, by zawartość uchronić przed wścibskim okiem przypadkowych ludzi. - Napiszę albo zadzwonię. To pa! Patrzyłam za nią. Po prostu patrzyłam. Chyba jednak nie wrócę do pracy. Potrzebny mi czas. By pisać. Włączyłam radio. Roger Waters. Cudnie, że teraz. So ya thought ya might like to go to the show To feel the warm thrill of confusion That space cadet glow… Jest dobrze. Dziwne było przyznać sie przed sobą, że brakowało mi Toni. Pracowała. Kobieta, którą opiekowała się mieszkała sama w dużej kamiennicy. Dziewięćdziesiąt dwa lata, to dużo. Nawet nie wiem, czy chciałabym tyle żyć. Nazywała się Ana Friedrich. Tonia opowiadała, że jest malutka, siwa i ma Alzheimera. Czekałam na jej telefony, choć nie rozumiałam jej. Cały czas dzwonienia opowiadała o babci, spacerach po Feuchtwangen. Tonia urządziła swój pokój po swojemu. Starałam się wyobrazić sobie pokój na poddaszu. Czułam zapach kadzidełek, przy których egzotycznym zapachu Tonia mistyfikowała życie. Zasłony upięte na wzór barokowy przysłaniały małe niemieckie miasteczko, szczelnie oddzielając ją od obcości, w której zapewne nie mogła czuć się dobrze. Wieczorami, kiedy babcia szła spać, Tonia paliła papierosy, stojąc otulona pledem w dużym łazienkowym oknie, bo Ana złościła się czując dym, a wtedy Tonia długo w nocy musiała ją uspakajać. Był wtorek. Nie czekałam niczego. Zajęta sobą, wymiotłam z pamięci wszystko, co nie dotyczyło mnie bezpośrednio. Jakoś dobrze i normalnie przyjmowałam kolejne dni. Nawet listopad od wieków nostalgiczny, nie budził mojego sprzeciwu ani refleksji. W końcu upływający czas jest tak znikomy, zmiany tak niedostrzegalne, że nie było pretekstu do wydumań. Czasem Dawid natykał się na mnie, zazwyczaj szukając jakiejś książki i wówczas na krótko Tonia jawiła się we mnie. ale bez trudu wracałam do siebie, hołubiąc swoje spokojne szczęście. Listonosz stanął w drzwiach. Wśród jakiś urzędowo- interesowych pism do ciebie był list od Toni. „ Hej siostra! Jak mówiłam biorę rozwód. Przed moim wyjazdem Roman wrócił do domu. Myślałam, ze uda mi się odbudować wszystko od nowa. ale to już nie jest to. Takiego życia ja nie chcę, ja do niego już nic nie czuję, poza tym jest mi wszystko jedno, czy on jest ze mną, czy nie. Przestałam być o niego zazdrosna, nie ma we mnie żadnych emocji, Zycie jest be smaku. I wiesz, popełniłabym błąd. Chciałam zrobić znowu wszystko dla ludzi, dla dzieci. A ja mam jedno życie i teraz będę z niego korzystać. Dosyć już robienia czegoś dla innych. Myślę, ze to słuszny wybór(…)”. Słyszałam jej głos, jakby była obok. Zdania stylizowane na mądre, pewność tego, co właśnie mówi. Tonia, która wciąż zaczyna od nowa. Tonia prawdziwa. Mimo braku warunków obiektywnych do realizacji jej właśnie urzeczywistniających się racji. Czytałam dalej, zdumiona obudzonym zainteresowaniem. „(…)tutaj jest dobrze, poznałam wiele osób. Będę się starała, by babci było dobrze. I niech żyje sto lat. Jest fajna i wesoła. Bardzo dużo chodzi, sapie, dyszy. Jest samodzielna, spaceruje nawet w deszcz, nic jej nie przeszkadza. Tylko ja , biedna, byłam cała zmoczona. W nocy babci przestawia się w głowie i mi fiksuje, ale to jest moment i idzie do łóżka. Już do tego przywykłam(…)”. Chciałam interpretować, szukałam tropów, dygresji. Trudno było mi uwierzyć w idylliczny tekst Toni. Ona scalona ze światem, stworzonym przez Romana, uzależniona od jego nastrojów, humorów, nawyków. Ona chce mi wpisać do głowy nowy Toniny wizerunek. „(…)Rodzina tez przychylna. Będę tu pracować sama. Żadnej innej kobiety tu nie będzie. Pojadę na urlop …od czasu do czasu. Na dwa, trzy tygodnie i wracam z powrotem. Uczę się języka. Jest trudno. Dialekt jest paskudny i gramatyka. Z dnia a dzień jest coraz lepiej. Babcia dużo słów powtarza, to i ja sobie utrwalam. Robię tu wszystko(…)”. Byłam z niej dumna, może nawet zazdrościłam jej owej odwagi, desperacji. Ale nie znajdowałam w sobie uspokojenia. Znałam Tonię. Nie było jej dobrze. Czułam. Lata doświadczeń nie mogły pozostawać głuche wobec tego, co się zdarzało. „(…) Babcia jest zadowolona. Tak jak mówiłam, tylko taka szalona kobietka jak ja dogada się z babcią. Zawsze wie, co robić, aby się uśmiechała. A co do Romana, to jest nienormalny za dużo mówi Dawidowi. Dzieci są dorosłe i same kiedyś wyciągną wnioski. Kończę. Jak przyjadę, wszystko ci opowiem, kupię dobrą wódeczkę i posiedzimy sobie. Pozdrawiam Tonia” Nie oczekiwałam stylu Herberta. Zrozumiałam. Tonia wiła się w obcym mieście w poszukiwaniach. Próżno. Zaczęłam czekać na jej przyjazd. Chciałam zobaczyć jej oczy, dokonać własnej selekcji jej złudzeń i faktów.
  8. oglądam się za facetami bezpruderyjnie szukam miłości ale jeden ma twoje oczy beznamiętnie wpatrzone w nic drugi ma kalekie ręce bez możności wykonania uścisku trzeci milczy wymownie odwrócony od siebie i świata czwarty który mi się bezwstydnie śnił był szczelnie zamknięty w sobie oglądam się szukam ciebie byś zgłodniałym ciałem prosił mnie o jutro o chwilę o słowo o dotyk oglądam się oglądam się oglądam się
  9. wiersz dla mnie bardzo wazny, tym milsza mi przychylność i zapraszam do odwiedzenia, może coś jeszcze ujmie. Pozdrawiam
  10. biegłam szybko przed siebie dystans długi - czterdzieści lat biegłam na przełaj, na oślep, na czas biegłam mimo wszystko wokół nie było nikogo droga wiła się, kłębił się las nie spojrzałam czy za mną jest ktoś nie sprawdzałam ile już jest za biegłam - choć nieraz brakowało tchu biegłam tym szaleńczym pędem ludzie z politowaniem kiwali głowami odpocznij - słyszałam tam i tu a ja - nie- ja chciałam przegonić czas, śmierć, nieszczęście i zło i wierzyłam, że mogę uchwycić życia sens
  11. Podziwiałam Tonię. Była dzielna i twarda. Nie mogłam uwierzyć, że w tak kruchej istocie może być tyle determinacji. Zaprzyjaźniła się z chorobą, ale czyniła to tak, jakby te relacje przebiegały według reguł, które ona ustala, nie pozwalała na destrukcyjne pustoszenie organizmu. Rak pozbawił ją biologicznej kobiecości, ale z psychiką toniną nie dawał sobie rady. Po każdym powrocie z radioterapii, jakby wbrew wszystkim przesłankom medycznym Tonia epatowała kobiecością. Przestałam się bać patrzeć na nią, nie znajdowałam w niej lęku, choć czułam, że gdzieś tkwi przyczajony, by któregoś razu przycapić, dopaść. Kiedy pewnego przedpołudnia zagrzmiał Shine On You Crazy Diamond, wiedziałam, że Tonia znów kocha. Psychodeliczna muzyka Pink Floyd rozdzierała przestrzeń Pamiętasz, gdy byłeś młody Lśniłeś jak słońce Lśnij dalej szalony diamencie Naraz w twych oczach jest coś Jak czarne dziury w niebie Lśnij dalej szalony diamencie Wpadłeś w krzyżowy ogień Dzieciństwa i gwiazdorstwa Rozwiałeś w pył Chodź tu celu dalekich śmiechów Chodź tu obcy, legendo, męczenniku I lśnij Dosięgłeś tajemnicy zbyt wcześnie Wyłeś do księżyca Lśnij dalej szalony diamencie Zagrożony nocnymi cieniami Ukazany w świetle Lśnij dalej szalony diamencie Zmarnowałeś swoje przywitanie Z przypadkową precyzją Rozdeptałeś w pył Chodź tu szaleńcu, jasnowidzu Chodź malarzu, kobziarzu, więźniu I lśnij Może usłyszała w radiu o śmierci Syda Barreta i mimo, że Pink Floydzi śpiewali ten utwór już bez jego udziału, to może jakaś asocjacja sprawiła, że Tonia teraz wróciła do tej muzyki. Tonia rzeczywiście kochała- tym razem własnego męża. Widziałam błysk w oczach Toni, kiedy mówiła o Romanie. Nie mogłam zrozumieć tego jej uczucia, czy to desperacja, czy przewartościowanie przeszłości. Jakby zapomniała o wszystkim, co jej zrobił… Nagle stał się przedstawieniem wszystkich niespełnionych toninych miłości. Niemożliwe, by rak zmienił i jego, że choroba powołała nowego człowieka. Był podły. I tyle. Ale Tonia szalała z miłości, szalała z zazdrości o niego. Romciu- mówiła do niego, Romciu- mówiła o nim. Z drogich katalogów zamawiała mu wody toaletowe, koszule, wychodziła przed dom, kiedy wracał z pracy, tuliła się, łasiła. Żałosna w tym uwielbieniu. Wieczorami zabierała go na spacer. Mnie pozostawało zdumienie, choc zazdrościłam jej owej ciągłej świeżości uczuć, tej autentyczności danej tylko Toni. W niespełna miesiąc po zabiegach, wyjechała do pracy, ciężkiej pracy, gdzieś pod francuską granicę, na szparagi, by w palącym słońcu zarobić na spłatę kredytów. On też tam pojechał. Byli blisko siebie. Ona dla niego, on dla pieniędzy. Wróciła zmęczona, z ręką na temblaku, spalona słońcem. Długo nie mówiła nic. Spłacili długi. Siedziałyśmy akurat w ogrodzie, rozleniwione, niewiele miałyśmy sobie do powiedzenia, ale było dobrze. Zapach kawy mieszał się z dymem papierosowym. Milczenie przerywały tandetne dzwonki nowego telefonu. Tonia chwytała szybko aparat, wstawała od stołu i przechodząc niedaleko, oparta o parkan pytała szeptem: - Kiedy wrócisz? Z kim jedziesz? Musisz? – nie zważając na tlącego się w popielniczce peta, brała następnego papierosa, walczyła z zapalniczką, zaciągała się długo, jakby chciała przełknąć słowa po drugiej stronie telefonu. - Coś kombinujesz, zobaczysz, ja to sprawdzę!- ta groźba brzmiała jak lament, jęk. - Muszę to sprawdzić- mówiła do mnie- on mnie oszukuje. Wiem o tym. Wczoraj byłam u niego w pracy. Nie miał żadnego wyjazdu. Kłamał. A ta kurwa tam siedziała. Jak wyszłam, śmiali się ze mnie. – była smutna, naprawdę smutna. Zwijała harmonijki ze skrawków papieru. Nie patrzyła na mnie, nigdzie nie patrzyła. Czułam, że czeka, abym pomstowała z nią na podłość Romana, ale ja, wówczas żyłam przekonaniem, ze to jest Toni fantazja. Żaliła się, że nawet jej nie dotyka, nie śpią ze sobą. - On się mnie brzydzi… .Kiedyś już w trakcie…przerwał, bo powiedział, że nie może…, że to tak…jak do studni… . Czułam się zażenowana tymi wynurzeniami. Nigdy nie umiałam przebić się przez blokadę, kiedy chodziło o tę intymną sferę życia. Niewiele miałam w sobie z psychoterapeutki, zwłaszcza, gdy problem dotyczył seksu. Wpadała w słowopotok, z którego niemal kaskadami spływały słowa. Barwne opisy aktów miłosnych, przeplatane dialogami, zapalającymi ogniki w oczach Toni. Milczałam. Milczałam, bo nie wiedziałam, w którym miejscu jest granica między prawdą, a nową toniną obsesją. I czułam, że i ona jakby nieszczególnie oczekuje ode mnie komentarza -Ale ja wiem, dlaczego tak… on ma kogoś… już od dawna - bezsensowne zdawały się wszelkie perswazje, w oczach Toni tkwiła pewność, od której nikt nie mógł jej odwieść. Tonia zaczęła swoje własne śledztwo. Chodziła pod zakład, godzinami wystawała w kuchennym oknie jakiejś tam, w sklepie poznanej koleżanki, bo stamtąd jak na dłoni widać było bramę wjazdową do firmy. Sprawdzała telefon Romana. Sięgała największego upodlenia, sprawdzając palcami plamy na jego bieliźnie. Awantury przybierały na sile, Tonia dręczyła siebie, mnie. Jedynie Dawid zdawał się być niewzruszony, tłumacząc dziwne zachowanie matki przeżytą traumą. Mówił o lęku, który już zawsze będzie towarzyszył, kierował do Boga, w którym upatrywał uzdrowienia, modlił się za nią, wspólnie ze swoimi kościelnymi przyjaciółmi. Problem Toni stał się przyczynkiem do dyskusji na dawidowych spotkaniach, wszyscy szukali dla niej pomocy. Jeden ksiądz dał jej nawet telefon do dobrego psychologa. Tonia jeździła na sesje- tak mówiła o tych wizytach. Przyjeżdżała uzdrowiona na dzień. Była dumna z wiedzy na swój temat, którą przed nią odkrywała pani psycholog. Kupowała książki o potędze podświadomości, ćwiczyła jogę, by potem z jeszcze większą zapalczywością przystępować do szukania dowodów jego zdrady. Któregoś ranka Tonia bezprecedensowo zapukała do moich drzwi. - Wiedziałam- darła się od progu- wiedziałam, że mi nie wierzysz, że też… , jak on , myślisz, że jestem wariatką… . Byłam, jak zwykle zmęczona i zaspana, nieważna w tym momencie była dla mnie prawda Toni. Musiałam umyć ręce, zęby, obudzić się. Kawa – to było to, czego w tym momencie potrzebowałam. Zrobiła mi. Była za mną, jej głos przywoływał mnie do życia, nieistotne, że jeszcze tego nie chciałam- poprzedni mój dzień był koszmarny…. - Przyjechał do domu- Tonia zupełnie nie traciła rezonu. Dumna ze swojego odkrycia, upewniona w swojej normalności, jakby nie myślała o tym, że smutek , żal za niespełnionym życiem jeszcze przed nią, parzyła kawę, rozsuwała rolety, miotała się po mojej kuchni… . – … szybko wypił piwo- ciągnęła - wysłał Dawida po następne, potem zasnął. Był okropny, ślinił się przez sen, coś krzyczał… , ale spał twardo… . To, co mówiła, nie robiło na mnie żadnego wrażenia. Starałam się, aby obydwoje moich oczu wyglądało tak samo. Nie cierpiałam codziennego makijażu, choć wiem, że dawno powinnam się pogodzić z uciekającym czasem. Miałam kiepskie światło w łazience- nie miałeś czasu, aby uzupełnić brakujące halogeny. Facet, który robił nam remont, niezbyt znał się na elektryce, coś się pieprzyło. Wolałeś kupować nowe lampy, niż szukać pierwszej przyczyny. - Po cichutku przeszukałam jego rzeczy…. - Tonia zapaliła papierosa. Dym, wpełzał do mojego poranka, bez przyzwolenia, bez względu na moją złość. Paliłam, ale nie cierpiałam kłębów papierosowych tuż po przebudzeniu, zwłaszcza takim niezamierzonym.. - Znalazłam drugą komórkę – satysfakcja, z jaką mówiła, nakazywała posłuch, więc przystanęłam. - Znalazłam jej zdjęcia. Wydrukowałam powiesiłam nad łóżkiem- mówiła. Próbowałam połączyć relacje Toni, uzupełnić o zignorowane przeze mnie fragmenty. Wiedziałam, że Roman jest kiepskim facetem i chyba właśnie dlatego trudno było mi wierzyć w jego romanse wyimaginowane przez Tonię. Zerknęłam kątem oka na wyświetlacz komórki. Przeciętna twarz farbowanej blondynki, śmiała się do mnie ze słabej jakości zdjęcia rzędem nierównych zębów . Ta sama sztampowa twarz kazała mi się obudzić, zapomnieć o banalnych problemach, które z nabożnością wymyślałam każdego wieczora. On był obok, jakiś dziwnie szczęśliwy, jakby szczuplejszy, młodszy. Może nawet mógłby się podobać … . Siedzieli w samochodzie…chyba gdzieś jechali, bo zdjęcie było nieostre, nieco poruszone… - Skąd jest? Już wiesz? – pytanie było nieważne i głupie, ale stosowne wydało mi się spytać o cokolwiek. Chciałam zyskać na czasie, by powiedzieć zyskać czas, aby rzec cokolwiek mądrzejszego. - Z Włocławka….. - Tonia była spokojna – powiedział mi, że to już trwa… .a ja myślałam, że to ta kurwa zza biurka… ale co to ma za znaczenie, która… jest jakaś. Ta, czy tamta… . Zawiesiła głos, dogasiła papierosa. I rozpłakała się. Owa inna istniała naprawdę. I to ona zrodziła nową Tonię. Nowa Tonia uczyła się nie kochać. Tworzyła nowy świat, w którym nie ma Romana, swój własny, w którym to ona gra pierwsze skrzypce, jest najważniejsza dla siebie.
  12. kobiety mojego życia feministki matki stare panny kochanki nie moje (ja jestem nudnie monogamiczną żoną) żeby choć jedna dziwka się trafiła dla urozmaicenia niosą swoje dzieci z siatkami pomidorów karkówki i gazetą wieczorem spoglądają swoim mężom prosto w plecy satynowe koszule zamieniają w zapach krochmalu i lenora rano długo bardzo długo przeglądają się w lustrze szukają potwierdzenia własnego istnienia
  13. Ojciec nie nosił czarnej teczki nie potrząsał garścią kluczy Nie marszczył złowrogo czoła nie unosił zdumionych powiek kiedy mu oznajmiłam że zostanie dziadkiem. Wieczorami nie snuł opowieści o honorze, bitwie, poświęceniu ale śpiewał rosyjskie ballady zapomniane przez system i ludzi nikt ich nie słuchał czasami z kieliszkiem wódki kłócił się o miejsce w życiu albo płakał, bo serce miał za małe na świat był mimozowy ze spojrzeniem filmowego amanta i sylwetka młokosa w wieku pokwitania wyglądał cudownie tandetnie wstawał ze słońcem kładł się z kurami zasypiając wszelkie niepokoje dnia i zawsze miał czas powiedzieć: „życie jest piękne” Któregoś dnia posmutniał spotkał swój czas zrozumiał, że tylko świat wieczny jest. Płakał parkowi i słońcu i ptakom A życie było takie piękne… Zostały dźwięki Batumi i harmonista mi gra w wiśniowym sadzie kiedy spotykam się z ojcem po kryjomu czasami przelatuje mi ptakiem zapachnie bryzą albo wyrywa z nocy uśpionej krzyczy z fotografii: „życie jest piękne”
  14. Lubie poezję wpółczesną- owszem - ale wiersz podoba mi się i tyle. I pewnie pisać nie umiem, ale trochę o poezji wiem, więc nie użyję słowa wierszokletka - by nie obrazić - bo nie jest to grafomania, ale zgrabny wierszyk. Pozdrawiam
  15. Oczywiście - się ma, z niemal , nieco - ot literówki za ktore przepraszam
  16. Jak siema takie zestawienie nieco archaicznego "przyodziana" zniemal kolokwialnym "umorusaniam", co z tymi nieznaczącymi( pisownia łaczna) znaczeniami i inne dziwne zestawienia zatapiaja, toną - czy to przez nieuwagę, czy tez celowe. nico banalne "przyodziana smutkem" zaraz też "ubrana" w naga prawdę - to taki troche nieudany oksymoron.Myslę , że czasem lepiej mniej słów niż więcej. Pozdrawiam.
  17. wiersz jakby wyrwany z baroku- anafory,paralelizmy- o mój Ty Boże! pewnie nie umiem odcztać, bo konwencja jakaś niedzisiejsza.nie wiem też "czy mimo wszystkiego" to to samo co "mimo wszystko". Serce Biedne! szarpane, bite, "nie oddam", "nie stracę" - ileż walki, determinacji- strasznie dużo żaru, zmetaforyzowanego, chodzi o to żeś dobry, bogobojny czlowiek. Dobrze, choc może ładniej byloby prościej Pozdrawiam
  18. *** Piękne jest to, co zaspakaja zmysły nie każcie mi więc podziwiać starożytnych posągów medycejskiej Wenus czas i milczenie ludzi bezpowrotnie zatraca piękno dystans zrodził obojętność Iluzoryczne pojmowanie Piękna jako Prawdy nie ma potwierdzenia w moim świecie
  19. pomijam treść- warto o o ortografię zadbać(pisownia "nie" bije na alarm) chwilę "tę" - nie "tą".Pozdrawiam.
  20. pomijam treść- watro o ortografię zadbać(pisownia "nie" bije na alarm) chwilę "tę" - nie "tą".Pozdrawiam.
  21. po prostu ciepłe i ładne.Pozdrawiam( tak mi niemodnym Gałczyńskim tchnęło)
  22. Majorkańska przygoda biegały wokół mnie niespełnione pieszczoty spoglądałam na ciebie głodna zapach morza ożywiał zmysły obce miejsce rozzuchwalało moje ręce patrzyłam na ciebie chciałam dotknąć tego co nosisz w środku spodziewałam się ognia więc sprawdzałam małym palcem centymetr po centymetrze i dotknęłam nie za mocno nieco nieśmiało poczułam kamień ( nie zdumiał mnie, choć chciałam) niepodatny na rzeźbę o powierzchni gładkiej jak lustro idealnie wpisany w twoją anatomię nie przemówi nigdy nie ogrzeje go słońce Majorki nie da się nakłonić do miłości próbowałam zatrzymać pieszczoty odwrócić ich kierunek ale widać w gorącym dniu szukały schłodzenia Jeszcze raz przepraszam za drugi wiersz, poprzedni wysłany został kilka dni temu, i drugi raz puściłam dzisiaj- ot przypadek
  23. Przepraszam wszystkich czytających- wiersz przypadkiem poszedł drugi raz.Pozdrawiam
  24. Dziękuję za opinie, jeszcze ne wiem , czy sie zgadzam z uwagami, ale szanuję. Pozdrawiam
  25. Czytając Herberta kolejny raz Zmieniłeś mnie, Panie Herbercie, choć nie szukałam tej zmiany dziwnie wylały mi się łzy kiedy odszedłeś to wtedy stałam się dorosła (mój ojciec dołożył miarkę) choć, by zrozumieć Ciebie zabraknie mi życia, bo spóźniłeś się ledwie kilkanaście lat nie wiedziałam, że mądrość tak boli i musi być smutna Czytam Ciebie, Panie Herbercie z każdym wierszem coraz mniejsza się staję szukanie nie ma końca pomóż mi wyprostować zakręty mam w środku nieład i bez sprzeciwu poddaję się Twoim słowom a umysł mój zda się być głuchy Codziennie dotykam Twojego świata zgnębiona jego nieskończonością ubolewasz nad marną śmiercią Kanta dywagujesz o Klaudiuszu cyniczny jesteś wobec Marsjasza chyba kpisz z Appolina znasz Isadorę Duncan wywołujesz Spinozę ze snu jesteś ze Wszystkimi tylko zapomniałeś o sobie owinięty kokonem słów stałeś się Tajemnicą Czytam Cię wprost odwołując się do desygnatów w rzeczywistości a Ty szczelnie ukrywasz się między wierszami pulsujesz zimną obojętnością z brutalną ignorancją panoszysz się w moim życiu Zaproś mnie, Panie Herbercie, na wędrówkę po Istocie Rzeczy
×
×
  • Dodaj nową pozycję...