Tej nocy chmury zsunęły się bliżej
domu, w którym wszystkie sieroty
miały ten sam piękny sen o lataniu.
Ktoś wietrzny uniósł je daleko stąd,
w jakieś inne życie, w inny wymiar,
a o tym co było – cudownie zapomniały.
W ogrodzie letnim Krzyś obudził mamę,
pąkiem dmuchawców furnął prosto w twarz,
tak znikły litery inskrypcji z cmentarza.
A Oskar wylał niebieski atrament
w świetlistym pokoju na zwój szarych map
i z długiej podróży stary ojciec wrócił.
Gdzie indziej w Kościele, siedem czarnych kotów;
jasnowłosa Anna biegnie, wiankiem płoszy
– już widać jej babcię wchodzącą do bramy.
Lecz coraz więcej wokół tej podniebnej mgły.
Sen pękł. Noc – w rękach czarny kwiat,
ach, nie można płakać – wbiegają na dach.
Choć chmury odeszły piękne myśli mają.
(Czy wrócą umarli?) Za kilkanaście lat
znowu zejdzie niebo, otworzy się świat
dorosły. Rodzice powrócą
w nich samych; w ich oczach i dniach.
I będzie taki wymiar – rodzina, nowe życie.