
olkas ona
Użytkownicy-
Postów
30 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez olkas ona
-
a ja sie zawiodlam...czekalam na cos w stylu twojego wyjatkowego JA...tego niepowtarzalnego stylu pisania....niestety...to jest bardzo Aniołkowate...a nie Anielicowate... nom ale nic...i tak bede czekac na tamten styl poozdro
-
Sklep na Zdrojowej cz. 2
olkas ona odpowiedział(a) na MARCEPAN 30 utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
dlugo czekalam...ale na relacje ze sklepu na zdrojowej warto:] heh musze przyznac ze teraz identyfikuje sie z glownym bohaterem:D i jakos jego odczucia sa mi dziwnie bliskie...czyzby dlatego ze tez sprzedaje??:D:D sklep to naprawde kopania ludzkich charakterow, sytuacji i wszystkiego co w ogole jest ludzkie a czasem i nieludzkie... przyszlo mi na mysl ze sprzedawca jest prawie jak spowiednik...wie wszystko...jakie piwo czlowiek pije, jakie fajki pali, co je, o ktorej zaczyna pic, ile pije...wszystko...:) takze czekam na wiecej i wiecej:) moje zdarzenia z kilientami wylewaja sie z mojej glowy...nie raz mialam ochote spisac niektore akcje...ale bez kopiowania:) ty masz MONOPOL:D na sklep:D co do jezyka...jak zwykle lekko, codziennie, potocznie a momentami filozoficznie i patetycznie...i to wlasnie jest najpiekniejsze...bo kazdy z nas taki jest:) jedno co mi sie nasuwa..."rambo w spodnicy"--> spokojnie mozna napisac Rambolina:D i nie bedzie to neologizm:) spotkalam sie z ta nazwa na studiach:> wielkie BRAWO, wielki szakunek...i czekam z niecierpliwoscia na wiecej -
heh fakt ze to zakrecone...ale akurat chyba jedyne co rozumiem to wlasnie ten "dzien trawa nadciety" a moze sie myle...
-
Krotka przypowiesc o zlomiarzach
olkas ona odpowiedział(a) na Kaspar Hauser utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
heh powiem ze po tytule spodziewalam sie czegos innego:P a tu zaskoczenie....nierozumiem jednej rzeczy....piszesz ze maja swoje normy, zwiazki itp itd czyli tak jakby pracowaly, robily cos konstruktywnego.....kawalek dalej piszesz ze tak naprawde to nie maja pracy bo technika je zastapila...na sam koniec nazywasz je zlomiarzami i stwierdzasz ze kradna...hmm troche tego nie lapie :( ale mysle ze przedmowcy (przedpiszacy:P) maja ciut racji...ze to tylko jakby fragment i cos dalej by mozna z tego stworzyc...ja bym byla zainteresowana. nie wiem czy ktos kojarzy taki serial dla dzieci dosc stary. nazywal sie "pożyczalscy" (niestety nie znam oryginalnego tytulu) i byl o rodzince malych ludzikow zyjacych pod podloga. i jak tytul wskazuje wynosili rozne rzeczy:D tak mi sie skojarzylo:) tak wiec pomysl jest dobry na cos dluuzszego:) -
Z pamiętnika z psychiatryka. Wpis drugi.
olkas ona odpowiedział(a) na Anielica Śmierci utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
:) heheheh lubie to:) naprawde to lubie:] moze jest mniej tego balaganu i roztrzepania co w poprzednim...ale i tak jest dobrze:)gratki i pzdr -
- Co tam się dzieje? - Chodźmy zobaczyć!- wrzasnął Cichy - Co to za facet?- spytał Michał patrząc na awanturników - Jak to? Nie wiesz?- ze zdziwieniem spytał kolegę Michał przecząco pokiwał głową. Wiele rzeczy go tu dziwiło, był tu w końcu pierwszy raz. - To Kiler, zawsze wszczyna sprzeczki i bójki. Nigdy tylko nie wiadomo o co pójdzie i kogo zaczepi. - A ta kobieta? Cichy dopiero teraz zauważył wśród tłumu gapiów, że ofiarą Kilera jest Kiełbaska. - Ty się lepiej domem zajmij. Do garów głupia kobieto! Bo jak sama nie wiesz gdzie twoje miejsce, to ja cię tam za kłaki zaciągnę- krzyczał awanturnik Biedna atakowana kobieta nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, nawet nie miała jak uciekać, gdyż otaczał ich wąski wianuszek obserwatorów. Rozproszona odpowiedzialność – im więcej ludzi się przygląda, tym mniejsze szanse pomocy. Mężczyzna coraz bardziej wymachiwał rękami. W ręce trzymał stłuczoną butelkę i zaczęło się robić dość groźnie. Nikt jednak nie miał zamiaru uspokajać podpitego faceta. Nagle przez wianuszek obserwatorów przedarł się Cichy. - Zamknij się Kiler! Czy ty zawsze musisz zaczepiać ludzi?! - Czego się wtrącasz gówniarzu?!- zaatakował nieco zdziwiony postawą chłopca. - Gówniarzami to sobie własne dzieci nazywaj, które stoją na moście i plują na samochody, bo wychować ich nie umiesz – kontynuował. - Coś powiedział? Zanim Cichy zdążył cokolwiek powiedzieć zachwiał się od ciosu wymierzonego w brzuch. Dobrze tylko, że pijaczek podczas tego wymachiwania swymi czerwonymi łapskami zgubił gdzieś narzędzie potencjalnej zbrodni – butelkę. Chłopak leżał a Kiler (zanim go odciągnęli) sprzedał mu parę kopniaków. Dopiero wtedy tłum jakby się ocknął. Kilku mężczyzn przegoniło napastnika, a dwóch innych podniosło z ziemi poszkodowanego obrońcę – bohatera. - Może cię odprowadzić?- zaproponował Michał - Nie, nie kochanieńki ja się nim zajmę!- Kiełbaska natychmiast podbiegła do Cichego.- W końcu to przeze mnie. - Nie naprawdę poradzę sobie!- wzbraniał się, gdyż nie chciał z siebie robić dzieciaka, którego trzeba za rączkę zaprowadzić do domu, bo pobił się z kolegami w piaskownicy. Chociaż faktycznie nie czuł się najlepiej. Sam nie wiedział czy bardziej bolą go stłuczone żebra czy urażona duma. Starał się przybrać najbardziej męską minę jaką miał w repertuarze i wyjść z całej sytuacji z godnością. Jednak Kiełbaska nie dała za wygraną, wzięła poszkodowanego pod ramię i poszła w kierunku Placu Maradony. - Do zobaczenia!- krzyknął za nimi Michał Cichy kiwnął do niego ręką i poddał się woli sąsiadki. To była niezwykła kobieta. Ciepła, uprzejma, pomocna, różniła się od tych zrzędliwych bab zamieszkujących kamienicę. Z drugiej jednak strony była stanowcza, władcza może dlatego, że wychowała czterech synów, którzy grzecznością nie grzeszyli. W jej domu zawsze pachniało smacznym obiadem, proszkiem do prania i małym dzieckiem. Jej najmłodszy syn mieszka tutaj wraz z żoną, a niedawno urodziło im się dziecko. Babcia Maryla Bismańska, bo tak naprawdę się nazywała, wprost szalała za swoją wnuczką może dlatego, że sama się nie doczekała córeczki. Zawsze otoczona wyłącznie męskim gronem cieszyła się z synowej i z tej pięknej, malutkiej istoty. Chłopacy z kamienicy mówili na nią Kiełbaska ponieważ była dość słusznej budowy, prawie zawsze widzieli ją w niebieskim, kwiecistym fartuchu. Jej palce wyglądały jak frankfurterki a i ona cała była pełniutka jak świąteczna „biała”. To chyba Bambus powiedział kiedyś „patrzcie Kiełbaska zabiera Młodego z trzepaka, bo w łeb dostał…” i tak już zostało. To było w okresie, w którym jej nie lubili, gdyż jej syn często wszczynał bójki wśród chłopców. I pewnego dnia się tak zdarzyło, że starsza siostra Bambusa wyszła na spacer z psem w swoich najnowszych jeansach a Młody zrzucił psu pod łapy petardę. Burek się wystraszył, prawie psiego zawału dostał, ruszył z miejsca niczym koń pociągowy i szarpnął za sobą właścicielkę. Ta runęła jak długa na ziemię i jeszcze przez chwilę pozostała w psim zaprzęgu, co skończyło się tragicznie dla jej spodni. Mama Bambusa przerobiła je potem na torebkę, ale Kiełbaska została Kiełbaską. - Jedz, jedz- zachęcała chłopca do skonsumowania zupy ogórkowej - Nie ja naprawdę dziękuję, pójdę już do domu - Daleko nie masz, zejdziesz dwa piętra i już jesteś, więc zdążysz zjeść, przecież nigdzie ci się nie spieszy prawda?- rozbrajająco rzekła a Cichy zaczął wiosłować ogórkową, za którą nigdy nie przepadał. Ale ta mu smakowała, jakoś dziwnie różniła się od tej, którą gotowała matka. Nie umiał powiedzieć dlaczego… - Czy pani dodaje coś, specjalnego do tej zupy, jakąś przyprawę? - Do każdej potrawy, którą przyrządzam dodaje pewną przyprawę, bez niej żaden posiłek by nie smakował. - A może pani zdradzić mi ten sekret? - Ależ oczywiście, ja po prostu wkładam serce w to co robię kochanieńki- szczerze i ciepło odpowiedziała. „Tak to by się mogło zgadzać”- pomyślał i pojął dlaczego potrawy matki są jałowe, choć może to tylko kwestia kulinarnych zdolności…?
-
Żywot człowieka poprawnego
olkas ona odpowiedział(a) na MARCEPAN 30 utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
pomysl opowiesci sklepikarza jest rewelacyjny. to jest wlasnie cos co zawsze mnie interesowalo w pewien moze ciut socjologiczny sposob. taki sklep to miejsce zetkniecia sie wielu klas spolecznych, wielu zachowan i charakterow.ostatnio kupujac soczek w moim monopolu bylam swiadkiem ciekawej wymiany zdan miedzy dwoma zulkami...jeden z wielkim natchnieniem i zamysleniem mowi "moj jest ten kawalek podlogi" i wskazuje na plyte chodnika, na co towarzysz odpowiada-"ten tekst ma rece...a nawet nogi!". i tak jakos od razu przed oczami stanal mi bohater sklepu na zdrojowej;)ciesze sie ze znow pojawil sie tutaj:) jezyk jakim piszesz jest lekki i przyjemny, czlowiek odpoczywa czytajac:) swietny jest kontrast miedzy wypowiedziami politykow z radioodbiornika a obrazem biednej kobiety. bardzo mi sie podoba. a stwierdzenie "kwaczace radio" tez jest dosc wymowne;) opis meczu rewelacja:) -
"Miło się czyta i wie się o czym się czyta" - chyba wiem o czym mowisz ;) rozmowa moze i jest przydluga... ale to przedstawienie bohaterow... Musi byc chyba na poczatku... Dzieki bardzo za mile slowko no i za przeczytanie:)
-
Gdy doszedł do budynku, na którym widniała tabliczka z białym orłem i napisem „Urząd Pracy”, pomyślał, że zaczyna się kolejny stracony dzień. Gdy tylko podszedł do grupki stojących tam ludzi, znajomy do niego zagadał. - Cześć bracie!- przywitał go jeden z oczekujących na pracę. Ten gość stał tu codziennie. Żona, szóstka dzieci - wiadomo trzeba utrzymać rodzinę, ale jak skoro nie ma pracy. Wyglądał na człowieka zmęczonego życiem. Poniszczone ręce, spracowana twarz, wiecznie zmartwione oczy. Ale to nie jego wina, to dobry ojciec, mąż, nie pije... Ale firmę, w której pracował jako spawacz, przejęli niemieccy inwestorzy i zwolnili wszystkich bez wyższego wykształcenia. On skończył tylko zawodówkę, takie były czasy. - Dzień dobry- odpowiedział. Lubił go, bo facet był inny niż cała reszta, nie narzekał na długą kolejkę, na nieuprzejmych urzędników, po prostu był i czekał…- a Pan nadal bez roboty? - A widzisz, dla takich jak ja nie ma pracy. - Hmmm, no tak dla mnie też nic nie mają. Co to za facet, o tam, pod murkiem? Pierwszy raz go tu widzę. - To jeden ze Szlachty-odpowiedział. Szlachtą nazywali ludzi pracujących w owej firmie. - To co robi tutaj? - Podobno zwolnili go za picie w czasie pracy. Nie rozumiem jak można chlać kiedy jest się w robocie! W życiu mi się to nie zdarzyło! Jak człowieka zatrudnią, to stara się jak może, byle go tylko nie wywalili a taki co? - Ma Pan rację- krótko zsumował wypowiedź. Szanował Pana za właśnie takie podejście do pracy, w ogóle go szanował dlatego nigdy nie chciał z nim przejść na „ty”. Odkąd tu przychodzi mówi do niego Pan i tak jest dobrze - Cichy ty nigdy tak nie zaprzepaść szansy, którą dostaniesz od losu. - Albo od UP- dodał a na twarzy Pana pojawił się delikatny uśmiech, który zgasł szybciej niż zdmuchnięta świeca. Cichy, bo tak na niego wołali wszyscy, nawet on sam zapomniał jak ma na imię, miał bardzo duże poczucie humoru. Kiedy chodził jeszcze do szkoły założył kabaret, który uświetniał wszystkie szkolne uroczystości. Ich teksty były błyskotliwe, zabawne, ale wiadomo, to tylko może istnieć w szkole, bo ludzie z takiego miasteczka nie mają szans zabłysnąć w show biznesie. - Powinieneś wykorzystywać talenty jakie posiadasz, wiedzieć co umiesz robić, w czym jesteś dobry i sprzedać to jak najlepiej- rada Pana była jak zawsze bardzo dobra, ale trudna do zrealizowania - Nie wiem czy tak można. Całe życie grałem w nogę, ale u nas nie ma żadnego klubu, miałem swój kabaret, ale nie ma u nas telewizji, grałem w orkiestrze, ale nie stać mnie na własny instrument… Jak więc mogę zrealizować swoje umiejętności i talenty?! - Musisz bardzo tego chcieć, modlić się o to i przede wszystkim wierzyć, że pewnego dnia ci się uda. Trzymaj się, ja idę do mojej rodziny, żona ma wizytę u lekarza i ktoś musi zostać z dziećmi. - Do widzenia- zanim zdążył się pożegnać Pana już nie było. Ten człowiek był wyjątkowy. Czasami zdawało się, że jest duchem. Cichy zawsze zastanawiał się jak taki inteligentny człowiek mógł zostać spawaczem. Wydawało mu się, że to tylko taka przykrywka, jak w tej bajce „książę i żebrak”. Pan był dla niego filozofem, wręcz poetą a stał, tak samo jak on, przed urzędem, bez większych perspektyw na życie. Gdy Cichy tak rozmyślał jakiś głos przypomniał mu o rzeczywistości. - Ej, koleś masz może fajkę? - Mam - No, bo wiesz bezrobotni muszą się wspomagać nie? - No- odrzekł z niechęcią, nie podobał mu się taki sposób proszenia, ale wyciągnął paczkę Mocnych i poczęstował nieznajomego. - Ty mnie pewnie nie pamiętasz...- rzekł bez entuzjazmu , paląc zdobytego papierosa - Masz rację nie znam cię- odparł ze znudzeniem, nie lubił takich gadek, stał sobie spokojnie i czekał, aż tu nagle jakiś typ zakłóca mu ciszę i w dodatku zaczyna rozmowę. - Wiesz chodziliśmy razem do szkoły tyle, że ja byłem klasę niżej... Chodziłem do czwartej aG i moim wychowawcą był Gderacz Cichemu zaczęło się coś przypominać. Klasę Gderacza znali wszyscy w szkole. Byli najbardziej nieznośni, głośni, rozpuszczeni, myśleli, że wszystko im wolno a Gderacz nie dawał sobie z nimi rady. Biedny, poczciwy staruszek… Cichy go lubił, choć wszyscy twierdzili, że to wstrętny ramol. Dla niego był mądrym, znającym życie profesorem od fizyki. Fakt, że miał bzika na punkcie swojego przedmiotu, ale z biegiem lat coraz bardziej odbiegał od tematów fizycznych, wspominał dawne czasy, opowiadał o wnukach i niedawno zmarłej żonie. Cichy podświadomie traktował go jak dziadka, którego nigdy w życiu nie miał. Co do klasy pamięta ją jako grupę wyrostków i chuliganów przez których czasami nie odbywały się dyskoteki szkolne, wszczynano bójki. Jednym słowem szkolni bandyci. Ale w każdym środowisku znajdzie się wyjątek, który i tak jest tylko potwierdzeniem reguły. Miał na imię Michał, był wzorowym uczniem, miał zawsze najwyższą średnią. Ubrany w firmowe ciuchy, których wielu mu zazdrościło, markowe buty, włosy ułożone na żel, ciemne okularki… Taki typowy szkolny macho. Dziewczyny piszczały i mdlały gdy przechodził korytarzem. Chłopacy go nie znosili, mówili, że zabiera wszystkie panny, choć ich i tak była tylko garstka, dokładnie dziesięć na całą szkołę. Cichy nic do niego nie miał, z reguły nie zazdrościł ludziom tego, czego się dorobili przez własną pracę. A wiedział, że rodzice Michała mieli tylko jego, matka była sekretarką w Szlachcianej firmie a ojciec pracował za granicą za dolary. Cichy był zdumiony, to właśnie ten chłopak, ten bogaty, wzorowy jedynak stoi przed nim pali jego taniego papierosa (dawniej palił Marlboro- przecież stać go było) i łypie na niego oczami spod rozwichrzonych ciemnych włosów. - A tak pamiętam- bąknął- Co tu robisz?- spytał i w tej samej sekundzie żałował, że nie odgryzł sobie języka. To pytanie było nie na miejscu. - Aaa, wiesz tak jakoś, bo ten...- chłopak wyraźnie był zakłopotany zadanym pytaniem i nie wiedział co ma ze sobą zrobić, nerwowo wdeptywał w ziemię zgaszonego już peta. - A pamiętasz tego mojego kumpla Świerszcza? No, wiesz tego z kabaretu?- postanowił wybrnąć z trudnej sytuacji i przerwać ciszę. A, że użył do tego Świerszcza, to już jego wrodzona inteligencja. Tego gościa znała cała szkoła, od najmłodszych, przez starszą brać uczniowską, aż po profesorów, dyrektorów i wszystkich pracowników. Nie miał najlepszych ocen, ale nie sposób było go nie lubić. Rozśmieszał swoim zachowaniem, urzekał prostotą, był duszą towarzystwa, wspaniałym przyjacielem, aktorem… - Kto by go nie pamiętał!- z niezwykłą ulgą i wdzięcznością odrzekł- A masz z nim jeszcze jakiś kontakt? - Znikomy. Wiem, że się ożenił dwa lata temu i jest ojcem - Żartujesz - Nie, poważnie mówię, ale się z nim nie spotykam, czasem tylko dostanę list od niego, w końcu był moim przyjacielem, chłopak w stanach siedzi i kosi dolary- Cichy po raz drugi w czasie tej tak krótkiej rozmowy, miał ochotę nie mieć języka, a jego rozmówcy po raz drugi mina posmutniała, twarz nabrała rumieńców jakby miał się zaraz spalić ze wstydu. Jednak tym razem z kłopotliwej sytuacji wybawiła go kłótnia, która toczyła się tuż przed drzwiami urzędu. - Co tam się dzieje? - Chodźmy zobaczyć!- wrzasnął Cichy. (cdn)
-
:) zachwyca mnie lekkosc tych wywodów między dialogami :) az chce sie czytac... a ze takie kimaty sklepowych historii nie sa nam obce to i usmiech sie pojawia i odczucia sprzedawcy sa nam jakies dziwnie bliskie:) a co do zjadania miesa... zawsze mowie ze to co lezy na talerzu mialo rodzinke, dziobalo sobie ziarno, drapalo pazurkiem w ziemi, mialo perspektywy na przyszlosc...;) ale sztuczne oddychanie metoda usta-dziób usta-dziób jakos nigdy nie pomoglo...;)
-
Olesia Apropos "kupa" (kogo? czego?) hmmmm LUDZI....jezeli nie zauwazyle(a)s nalezy ci zazdroscic gdyz zyjesz w idealnym rozowym swiecie :) jesli nikt nigdy nie zabral twego serca ot tak do kolekcji, jezeli nigdy nikt nie zgasil twojej nadziei, jezeli nikt nie sprowadzil cie na zla droge, itp to powaznie zazdrosze:)
-
wiedzialam ze to zdanie sie niespodoba:P taki lapsus slowny:) wiem ze nie ma takiego wyrazu :] kiedys kumpel mnie zaskoczyl tym haslem i tak jakos sie znalazlo:P a co do rozwiniecia to spoko, bo takowe jest:] nie chcialam poprostu od razu zarzucac taka iloscia textu:) dzieki za przychylnosc:) a co do jakosci textow... hmm powiem tak probuje wszystkiego:) i pisania wierszy, piosenek, scenariuszy,artykułów, opowiadan na zawolanie, nio i czasem chwytliwych w niektorych kregach (mlodocianych) zblogowaciałych opowiastek... Chce spróbować wszytskiego bo ne lubie sie ograniczac. mam nadzieje ze cos wyjasnilam:P Jeszcze raz dzieki za przeczytanie i ocene:)
-
dziekuje bardzo za przychylne komy:)
-
Ten dzień zaczął się normalnie, niczym nie różnił się od każdego poranka w jego dwudziestodwuletnim życiu. Wstał, podszedł do okna: „ paskudna, miejska klatka”- mruknął pod nosem i wzdrygnął się na widok obskurnej, odrapanej kamienicy, która wyrastała tuż przed jego oknami. W głębi serca marzył o tym, by któregoś dnia obudzić się i za oknem ujrzeć lazurowe morze, wysokie palmy i kobiety w skąpych bikini. Niestety musiał zadowolić się zimnym, ponurym, dwupokojowym mieszkaniem na pierwszym piętrze. Na domiar złego mieszkanie to dzielił z matką, która codziennie głosiła mu to samo kazanie na temat, jaki to był jego ojciec, że ich zostawił, że ona musiała na niego ciężko harować i pora, by on poszedł w końcu do pracy. Może by i poszedł, gdyby ta praca była, ale dla takiej osoby jak on ciężko coś znaleźć. Skończył technikum elektryczne, nawet maturę zdał, ale na studia nie poszedł, gdyż zabrakło pieniędzy na jego kształcenie. Powlókł się w stronę lodówki, by zjeść śniadanie. Bułka z dżemem i zimna herbata tak zazwyczaj wyglądał jego poranny posiłek. Cóż, można powiedzieć, że był zwolennikiem minimalizmu w każdej dziedzinie i pod każdą postacią. Kiedyś taki nie był, chciało mu się wiele, miał zapał do nauki i innych zajęć pozalekcyjnych, chciał coś osiągnąć w życiu… Jednak, gdy zdał sobie sprawę, że po ukończeniu szkoły nie czeka go już żadna nauka- odpuścił. Nie miał szansy, zanim zarobiłby na studia byłoby już za późno na naukę. Może gdyby rzucił papierosy zwiększyłby swoje oszczędności i za 5 lat stać by go było na połowę… Ale nie jest sam. Wie, że dużo ludzi w jego wieku jest w podobnej sytuacji. Zjadłszy śniadanie i włożywszy wyciągnięte jeansy i sprany T-shirt, wyszedł z mieszkania. - Cześć stary! Dobiegł go głos z wyższego piętra. - Cześć-odburknął- Gdzie idziesz?- spytał sąsiada, który był jeszcze dziwniejszy niż on sam: chudy, wysoki z rozbieganymi wiecznie oczami i rozwichrzoną czupryną. Znajomi mówili na niego Bambus. -A, tak sobie idę zaczerpnąć świeżego powietrza i posłuchać podwórkowych plotek- odrzekł - Hahaha, świeże powietrze powiedz lepiej, że palić w domu ci ni wolno i na dwór schodzisz pooddychać polonem!- uszczypliwie odpowiedział koledze - Co ty!- obruszył się, gdyż był bardzo wrażliwy na temat własnego domu- A ty co taki od rana wkurzony, hę? - Idę do urzędu jak co tydzień-mruknął- może coś znaleźli dla mnie - Aha, to powodzenia a ja podowiaduje się nowych wiadomości. Wiesz, że podobno Żyleta wyszedł? - Żartujesz chyba!- nieco się ożywił, gdy usłyszał tę wiadomość. Żyleta to ich kumpel, który trafił do więzienia na dwa lata za kradzieże z włamaniem. Chłopak musiał skądś wziąć kasę na lekarstwa dla chorej matki, na ojca nie miał co liczyć, to nałogowy alkoholik, jeden z tak zwanych, przez mieszkańców osiedla, Myślicieli. Myśliciele stali od rana do wieczora przed Samem z „Czarem PGRu” w ręce i dyskutowali na tematy, o których się filozofom nie śniło. - Nie, podobno go wypuścili za dobre sprawowanie. Kiełbaska mi mówiła, więc chce to sprawdzić, pójdę do Myślicieli oni na pewno coś wiedzą. - Okay! Jak tylko wrócę wszystko mi powiesz!- wyciągnął rękę z kieszeni i podał kumplowi. - Dobra! Będę tam gdzie zawsze, na razie!- Bambus miał na myśli trzepak znajdujący się pośrodku podwórka z czterech stron otoczonego kamienicą. Gdy wysoka postać Bambusa znikła mu z oczu, zgasił papierosa i powoli podreptał w stronę Placu Taterników. Zawsze zastanawiał go fakt skąd wzięła się taka nazwa w środku Polski. Do Tatr daleko i teren nizinny… Nie podobało mu się to, więc razem z chłopakami wymyślili inną nazwę. Plac Maradony- to brzmiało dumnie, tak przynajmniej wydawało się sześcio- siedmiolatkom jakimi byli wówczas, gdy tak ochrzcili to miejsce. Miejsce, gdzie dwa duże drzewa stojące obok siebie, urastały do rangi bramki rodem ze światowej sławy stadionu. Całe popołudnia spędzali tam na grze w nogę. Czy zima, czy lato, śnieg czy upał, dla nich liczyły się kolejne zdobyte gole, nadawali sobie imiona wielkich gwiazd, marzyli by stać się jedną z wielu lśniących na boiskach postaci. Ich marzenia o sławie rozwiewali mieszkańcy kamienic stojących przy ich placu. Przeganiali, wyzywali, gonili miotłami… Ciężkie było życie małego dzieciaka. Dziś podążając przez to miejsce, nie może powstrzymać się od kopnięcia choćby maluśkiego kamyczka, by dać znać, pokazać, że nie zapomniał, że pamięta jak spędził dzieciństwo. Z rękami w kieszeniach pogwizdywał sobie pod nosem hymn z tamtych czasów. „We are the chapions” śpiewali zawsze w drodze do domu. Wierzyli, że każdego z nich czeka sława. Trudno jednak wybić się będąc mieszkańcem malutkiej mieściny, w której nie ma nawet stadionu. Gdy doszedł do budynku, na którym widniała tabliczka z białym orłem i napisem „Urząd Pracy”, pomyślał, że zaczyna się kolejny stracony dzień.
-
Żarłoczne hieny Cmentarne szatany Wspomnień złodzieje Marzeń zjadacze Nadziei studnie Myśli obłudne Dobrych nowin kaci Umysłu zabójcy Duszy mordercy Radości żarłacze Potwory i bestie Mary i zjawy Duchy okrutne Dusze pokutne Do piekła schody Serc kolekcjonerzy
-
homo sapiens - to jakby my
olkas ona odpowiedział(a) na olkas ona utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Ludzie są śmieszni... niezrozumiale Wymyślili zegary by mierzyć czas, Który chcą zabić i który im ciągle ucieka... Choć nieraz mówią o nim, że jest „wolny”. Stworzyli rakiety i latają w kosmos, Aby oderwać się od swojej ziemi... Nie pomyśleli jednak o czarnej dziurze. Odkryli dynamit, wybuchy i bomby, Po to by walczyć ze sobą o wszystko... Teraz chcą pokoju, paktów, przymierza. Zbudowali wysokie wieżowce i domy, Żeby poupychać wszystkich w jedno miejsce... Dzisiaj marzą o przestrzeni i osobności. Spisali prawa rządzące zachowań normami By wśród siebie mieć tylko porządek... A sami je łamią, unikają, krytykują... Walczyli o demokrację – o władzę dla ludu, Chcąc mieć w swej mocy decyzje... Już nie walczą, nigdzie nie idą...nawet głosować. Otworzyli szpitale, żeby nieść pomoc, Zarządzili tam czystość i cisze... A każą lekarzom chodzić w drewniakach. Nazwali się gospodarzami świata, istotami rozumnymi, Co nad naturą i Bogiem panują... A przed powodzią wałów nie umieją usypać. I tak żyją, lecz jakby nie żyli Tak mądrze a jednak tak głupio Tak twórczo a jednak bezmyślnie Homo Sapiens – to jakby my... Ludzie niezrozumiale...są śmieszni -
Anioł Mój
olkas ona odpowiedział(a) na Daria Rajewska - Cleo utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
brawo, bardzo dobry wiersz :) -
male filozoficzne czepialstwo : wydaje mi sie i jestem wrecz przekonana ze smierc zawsze jest nieproszona...bo jezeli nawet mowic bedziemy o samobojstwach...to bliscy osoby ktora zaprosila smierc do siebie tego nie chcieli, dla nich byla nieproszona...takie filozoficzne moje czepialstwo,...wiersz do przemyslenia...brawo
-
podzielam zdanie przedmowczyni...rymy czasem moga zabrac wierszowi to "cos" jezeli sa takie ciut wymuszone... podoba mi sie strasznie dwuwers "Dni nam ciagle leca godziny minuty, a my tracimy czas zakladajac buty." - to jest chyba najlepsze z calego wiersza :) gdyby caly byl pod ten kilmat bylo by extra :) motyw czasu jest bardzo popularny, gdyz kazdy z nas zdaje sobie sprawe z jego wyjatkowosci. sztuka zatem jest opisac go tak by wniesc cos nowego :) pisz pisz pisz :)
-
dziekuje za mile slowa...to jeden z serii poswieconej Aniołom...
-
Spotkałam kiedyś Anioła, musnął mnie lekko skrzydłem Zostawiając brokat na mym ramieniu ... I nagle zapragnęłam go schwycić By to światło nigdy nie zgasło By to ciepło nigdy nie umknęło By na zawsze ogarnął mnie ten spokój Na zawsze zostało szczęście... Jednak czy można pochwycić Anioła Grzesznymi jak świat rękoma...?
-
Dzień rozmowny.
olkas ona odpowiedział(a) na Anielica Śmierci utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
nie wiem czemu ale zawsze rozmowy z kontrolerami naleza do moich ulubionych;) podoba mi sie Twoj styl:) jest normalny, ludzki, trafiajacy, lekki:) czytam z wielka przyjemnoscia:] -
Dzień jak nigdy, albo może nie?
olkas ona odpowiedział(a) na gnida utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
bu...myslalam ze zrozumiem:( -
powszedni zjadacze chleba
olkas ona odpowiedział(a) na olkas ona utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
jasne i zrozumiale jest to dla mnie:) bylam mloda glupawa wredna i nie patrzylam na to co robie...kazda osoba ktora znala ta sytuacje z mojego zycia doskonale wiedziala o co chodzi. TYM akurat chcialam zaczac! krytyke przyjmuje bez zajakniecia bo sama odnosze sie krytycznie do tego co majac lat 16 bazgrolilam:] pisane przez lzy, w zalu, w zlosci, w beznadziei...to swego rodzaju smietnik do ktorego powrzucalam wszystkie emocje. czasem jest tak ze nie mysli sie nad zbyt wyszukanymi metaforami, nad zgrabnymi epitetami, nad poprawnoscia jezykowa...czasem jest tak ze na mozg cisnie ci sie cos co za wszelka cene musisz z siebie wywalic...i to jest efekt. dzis zyje i pisze inaczej i o ile dostane szanse - nie zahukacie mnie za ten stwor sprzed wielu lat - to znajdzie to swoje odzwierciedlenie w moich poczynaniach tutaj. dzieki za komenty. -
powszedni zjadacze chleba
olkas ona odpowiedział(a) na olkas ona utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
oxymoron strzal w dziesiatke...:) idealnie trafiles wiek:) pisalam to majac lat 16:) jest to komentarzem do bardzo waznej sytuacji w moim zyciu. zrobilam niechcacy kiedys wiele zamieszania w zyciu kilku osob..."ona" to ja... od wtedy zaczelam widziec swiat nieco inaczej...dzis jest pierwszy dzien moj tutaj na tej stronce i to takie bardzo osobiste...ze chce zaczac wlasnie od tego...taki sentyment i mam nadzieje dobra wrozba:) teraz jestem nieco starsza:P i pisze inaczej:) zapraszam zatem do czytania:)i komentuj komentuj:)