
Dominika_Stara
Użytkownicy-
Postów
34 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Dominika_Stara
-
List z daleka
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Ania_Ostrowska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Lekka, przyjemna wizja śmierci i nieba. Miło się czyta. Dobrze wyraziłaś taką macierzyńską miłość (i tęsknotę?). Bardzo mi się podobało. Twoje teksty dobrze oddają uczucia. Ten był krótki, a takie lubię (pomijając to że sama ich nie piszę). Pozdrawiam - Dominika -
mama(M) - kształtowanie
Dominika_Stara odpowiedział(a) na BlackSoul utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zgadzam się z Anią. To straszne, ale napisane bardzo dobrze. Pozdrawiam i życzę miłego pisania - Dominika -
Jeszcze bez tytułu
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Dominika_Stara utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dziękuję za miłe komentarze. Postaram się pisać dalej, o ile natchnienie znów mnie nie opuści :) -
Rozdział IV. Przepis na udane dzieci
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Ania_Ostrowska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Baardzo mi się podobało. Tak jak już powiedzieli czytelnicy powyżej: trafne spostrzeżenia, napisane lekko, trochę zabawnie i miło się czyta. Musze przeczytać jeszcze przepis na Miłość :) Tymczasem dziękuję za miły komentarz (ja też się bałam surowej krytyki) i życzę miłego tworzenia Przepisów. -
Jeszcze bez tytułu
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Dominika_Stara utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Przez długi czas nie mogłam znaleźć natchnienia. Ale w końcu przyszło do mnie, samo: Szósta trzydzieści. Budzik przywitał mnie swoim najzwyklejszym brzmieniem, na które poderwałam się jak oparzona zahaczając nogą o szafkę. Rozcierając kostkę, schodziłam na dół. W kuchni zrobiłam sobie płatki na mleku, jak codzień od przynajmniej dwóch lat. Kątem oka zauważyłam wchodzącą opiekunkę do moich sióstr. Wymieniłyśmy zmęczone "Dzień dobry" i poszłam umyć zęby. Po zaliczeniu porannej toalety, ubraniu się i spakowaniu torby znów zeszłam na dół, tym razem już z mamą. Pożegnałyśmy się z panią Izą i wyszłyśmy na deszczowy, styczniowy dzień. Trawa, drzewa i samochody moich rodziców były mokre od rosy. Mżył lekki deszczyk. Nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby się obudzić tak wcześnie. Ale nie ja. Ja zawsze poddaję się surowemu spojrzeniu mamy. Czasami już mnie denerwuje ta moja nieśmiałość. Na dyskotekach podpieram ściany, tak, jakby mogły się zawalić. Co z tego, że Kinga wciąga mnie do zabawy? Nie chcę tańczyć. A jak się uprę, to nie ma ze mną równych. Za oknem mglisto i nieprzyjemnie. Jadąc wieloletnim, ale dobrze trzymającym się zielonym fordem Focusem mimowolnie popadam w pesymizm rutyny. Codziennie to samo. Szkoła, lekcje, dom, czasem dodatkowy angielski i spanie. Jedynie w weekendy mam czas dla siebie. Wtedy najczęściej coś rysuję, piszę wiersze albo śpiewam stare hity, które każda koleżanka uznałaby za "wyświechtane". Oczywiście nie powiedziałaby tego, ale obie wiedziałybyśmy, co myśli. Mijamy domy, spieszących się dorosłych i dzieci. Na bilbordach stoją uśmiechnięci ludzie, których życie jest tak odmienne od naszego. Ciekawe, kogo chcą nabrać twórcy tych reklam. Każdy wie, że życie to rutyna, szara, zwykła rutyna, a tylko w książkach, filmach i reklamówkach dzieje się coś ciekawego, odmiennego. Z tego smutnego odrętwienia wybudził mnie głos mamy: - No! Wyskakuj! Spojrzałam za ociekającą deszczem szybę samochodu. Szkoła. Kolejny dzień wyśmiewania się, złych ocen, pogaduszek o nowych ciuchach i zapowiedzianych sprawdzianach. Westchnęłam. Cóż, tak jak nie wybiera się rodziny, tak nie wybiera się świata, w którym przyjdzie spędzić kilkadziesiąt najbliższych lat. Ja trafiłam do takiego, w którym szkoła jest obowiązkiem. Nadal z niemiłym przeświadczeniem, że dzień nie będzie należał do przyjemnych, powlokłam się do szkoły. Minęłam pana woźnego, rzucając obojętne: - Dzień dobry! I schodząc po schodkach w dół, do szatni. Przeszłam obok klas zerowych, pierwszych, drugich i trzecich. Spojrzałam na dziewczynę z czwartej klasy, która w najnowszej gazecie pokazywała koleżance kolorowe pluszaki. Stanęłam przed szatnią klasy piątej „c”. W środku nie wisiała żadna kurtka. „No tak, – pomyślałam – wszystkie normalne nastolatki nie siedzą w szkole o siódmej, o tej godzinie najwyżej wstają z łóżka, niespiesznie wsuwając nogi w włochate kapcie”. Przebrałam się, zakładając kapcie z odłażącą podeszwą. Nie jestem biedna, tylko nigdy nie mam czasu ich wymienić. Tak samo zresztą jak plecaka, który rozdarł mi się u dołu, powodując wypadanie zeszytów. Na szczęście dziś miałam torbę. Nikt nie będzie mi wytykał szlaczku długopisów i kredek, jaki niedawno zostawiałam za sobą. Podchwyciłam pogardliwe spojrzenie Angeliki z klasy szóstej. Patrzyła na kapcie. Na odchodnym rzuciłam jej lodowate spojrzenie i poszłam na drugie piętro, pod salę przyrodniczą. Usiadłam pod samą klasą. Czasem była tu przede mną Magda, ale dzisiaj chyba nie przyjdzie do szkoły. Takie moje przeczucie. Ale to nawet dobrze, nie lubię jej. Jest taka... dziecinna. Czekając na dzwonek oznajmiający przerwę (na lekcję było jeszcze dużo za wcześnie) zjadałam bułkę z masłem. Nie lubię nosić do szkoły szynki, sera czy pomidora. Wszystko spłaszcza mi się w plecaku. A z torbą byłoby tak samo. W końcu, kiedy minęła chyba cała wieczność, przyszło kilka dziewczyn. Chciały wciągnąć mnie do rozmowy, ale zignorowałam je, byłam taka znużona. Kiedy zadzwoniła dzwonek, najpierw na przerwę, potem na lekcję, a wszyscy, którzy nie mieli się spóźnić byli już pod klasą, przyszła pani Gajowy. Była to starsza pani po czerdziestce, mająca bardzo dziwny styl ubierania się. Była wiecznie obgadywana za plecami, ale mimo wszystko każdy ja lubił, była naszą wychowawczynią. Wszyscy, tylko nie ja. Denerwowała mnie. Rozpoczęła się kolejna, nudna lekcja. Pani Gajowy zawsze rozpoczynała ją od sprawdzenia listy. - Dominika! - Jestem! - Odpowiedziałam odruchowo. Wolałabym, żeby mnie nie było. Nasza wychowawczyni rozpoczęła nudnawy wykład o uzdatnianiu wody. Mówiła i mówiła, a słuchały ją tylko najlepsze uczennice, takie jak Ania, Kinga, czy Zuzia próbująca naśladować dwie pozostałe. - A teraz zapiszcie definicję. - Rozkazała - Uzdatnianie wody to proces polegający na oczyszczaniu jej z bakterii oraz szkodliwych substancji. Nadaje się ona wówczas do wykorzystania przez człowieka. Dziewczyny w pierwszej ławce opowiadały sobie coś szeptem, co chwila wybuchając dzikim chichotem. Pani upomniała je, i posłusznie zaczęły pisać w zeszycie. Po kilku śmiertelnie nudnych definicjach do zapisania, zadzwonił dzwonek. - Praca domowa... - Pani szukała czegoś w zeszycie ćwiczeń - Strona czterdziesta ósma, zadania: pierwsze, drugie i trzecie. Pisemnie, w zeszycie. Mało kto usłyszał jej ostatnie słowa, ponieważ panią zagłuszył wrzask dzieci wypadających z klasy. Rozpoczęła się przerwa, jak dla mnie czas jeszcze gorszy od lekcji. -
opowiadanie jeszcze bez tytułu - fragment
Dominika_Stara odpowiedział(a) na kashmire utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Ciekawy pomysł i wykonanie też niczego sobie. Życzę dalszych sukcesów. -
Czuła jak się zbliża, nie musiała go widzieć, ani słyszeć jego kroków. Po prostu go wyczuła Powtórzenie. To była ostatnia rzecz, jaka dotarła do jej świadomości, bowiem już osuwała się na granice świadomości, aby zagłębić się w niepamięć... Znowu. Po za tymi drobnymi błędami tekst przyjemnie się czyta. Trochę grozym smutku, rozpaczy... Czekam na kolejną część. Dominika
-
Nie zauważyłam literówek, ani innych błędów i co do tego - Gratulacje przez duże "G'' :) Co do tekstu, spodobał mi się. Będzie to jakieś kilkuczęściowe opowiadanie, czy tylko to? Pozdrawiam i życzę miłego pisania.
-
Inna strona (na razie początek)
Dominika_Stara odpowiedział(a) na BlackSoul utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
- Pora stać się człowiekiem. Wyszła, zamykając cicho drzwi. Końcówka według mnie najlepsza. Cały tekst ogólnie przemyślany, z ciekawymi opisami. Gratuluję. -
V Rozdział "Dziadek na Dzikiej Jabłoni"
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Dominika_Stara utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Rozdział V Te trzy dni oczekiwania minęły bardzo szybko. Spędziłam je na rozkoszowaniu się wolnością, tak jak poradził mi dziadek. Powiedział też, że jeszcze zatęsknię do swobody. Zawsze wierzę dziadkowi, więc biegałam po polach i lasach przez całe dnie. Gdy po raz ostatni kładłam się spać wolna od szkoły, byłam bardzo zdenerwowana. A jeśli mi się nie spodoba? A jeżeli dzieci będą dla mnie niemiłe? Co się stanie jak nałapię złych ocen? Pełna wątpliwosci i pytań zasnęłam niespokojnym snem. Śniło mi się, że siedzę pośrodku sali na lekcji. Byłam sama, nie licząc nauczycielki, a moja ławka stała na środku sali (innych nie było). Pani zamiast głowy miała wykrzywiona maskę. Wezwała mnie do tablicy, a ja stanęłam przed jakimś dziwnym, skomplikowanym działaniem. Nie wiedziałam jak je wykonać, więc uciekłam z sali. Biegłam przez korytarz, echo powtarzało tupot moich kroków. Stopniowo kroki te zmieniały się w wołanie: - Wstawaj, Melu! Idziesz do szkoły! To wołał dziadek. Było wcześnie, więc niechętnie zwlokłam się z łóżka. Na stole czekało na mnie pyszne śniadanie – owsianka, chleb z dżemem i mleko do popicia. Zjadłam całe. Tego dnia ubrałam się w granatowe rybaczki i pomarańczową bluzkę. Włosy uczesałam w dwie luźne kitki i złapałam brązową, skórzaną torbę. Wybiegłam na podwórko, gdzie czekał na mnie dziadek z Kasztanką i wozem. Jednak na wozie zamiast siana, leżały tam drewniane skrzynki. Usiadłam na jednej z nich, i wóz potoczył się polną drogą. Szkoła znajdowała się na uboczu miasteczka. Prowadziła do niej żwirowa droga, którą szły dzieci i rodzice. Sam budynek szkolny był wielki, dwupiętrowy i kremowy. Gdy przed nim stanęłam, trochę przeraziłam się mojego pierwszego wrażenia. Ale po chwili stała się przyjazna. Weszłam do środka. W holu znajdowało się obszerne biurko woźnego, kilka tablic z ogłoszeniami, puchary osiągnięć szkoły. Podłoga była tu wykładana jakimś zielonym, giętkim plastikiem. Do szatni schodziło się schodami w dół. Znajdowało się tu wiele kurtek, dzieci, rodziców i krat, a podłoga wykładana była płytkami w różnych kolorach: zielonym, żółtym i pomarańczowym. Ściany były kolory cytryny, jak mój zeszyt od angielskiego. Poszukałam na niebieskich tabliczkach klasy Ic. Znajdowała się ona w rogu pomieszczenia. Przebrałam buty na granatowe kapcie i weszłam z powrotem na górę. Moja sala z numerem dwadzieścia osiem znajdowała się na pierwszym piętrze. Szłam z dziadkiem różnymi, kolorowymi korytarzami, aż stanęliśmy przed niebieskimi drzwiami z plakietką w kształcie kwiatka, która mówiła, że jest to klasa Ic i trafilismy pod dobry adres. Nieśmiało weszłam do klasy. Ławki były tu drewniane, z metalowymi nogami. Na ścianach wisiało wiele plakatów z literami, cyframi i innymi pomocami do uczenia się. Na małym podeście stało biurko pani, która grzebała w szafkach po drugiej stronie sali. Gdy nas usłyszała, wyjrzała z za szafki. Rzadko kiedy widuje się takie twarze. Była to twarz kobiety w średnim wieku, o wielkich, szarych oczach i brązowych, rozpuszczonych włosach sięgających za ramię. Ubrana była w brązową bluzkę z długim rękawem i jeansy. W reku trzymała jakiś segregatow z wypadającymi kartkami. W koncu przypomniało mi się, i powiedziałam: - Dzień dobry! - To jest Mela, moja wnuczka. Będzie chodzić do pani klasy. – Dodał dziadek. - Dzień dobry! – Usmiechnęła się pani. – Miło mi was poznać. Melu, ze względu na to, że jesteś pierwsza, możesz sobie wybrac ławkę. Rozejrzałam się po klasie. Chciałabym mieć ustronne miejsce, z widokiem na okno, ale być blisko pani. W koncu wybrałam sobie drugą ławkę w rzędzie przy biurku. Za oknem było widać rozległe pole i (w oddali) ciemny las. - Dobry wybór! Będziesz miała nasłonecznione miejsce do pisania i blisko do tablicy. – Pochwaliła mnie pani, gdy zawieszałam torbę na haczyku pod ławką. - Dziękuję – Odpowiedziałam i spojrzałam na mój plan lekcji. Pierwsze było nauczanie zintegrowane, wiec wyjęłam ksiązki „Poznaję szkołę” i zeszyt z jabłkiem. Chwilę potem, gdy dziadek rozmawiał z panią, do klasy samotnie weszła dziewczynka. Miała pochyloną głowę, tak, ze nie widziałam jej twarzy. Przez ramię przewieszona była torba, bardzo podobna do mojej. Ubrała się w skromną, niebieską sukienkę. Miała białe podkolanówki i w ogóle, ubrana była jak do koscioła. - Dzień dobry, proszę pani – Powiedziała nieśmiało, nie podnosząc głowy i usiadła obok mnie. Wyjęła ksiązki i zapatrzyła się w odległy kat sali, tak, ze znowu nie ujrzałam jej twarzy. - Jak się nazywasz? Ja jestem Mela. – Niewiem jak zdobyłam się na odwagę zapytać. Ta dziewczynka była tajemnicza, jak wydawało się – piękna i zarazem jakaś straszna i dziwna. Przez chwilę siedziała cicho, jakby nie usłyszała pytania lub, co było bardziej prawdopodobne – nie chciała odpowiedzieć. - Jestem Ola. – Powiedziała cichym, melodyjnym głosem, zakłóconym przez krzyki wchodzących chłopców, tak, że ledwie usłyszałam jej słowa. Nie zwróciłam jednak uwagi na hałas i ciągnęłam rozmowę. - Ile masz lat? Tym razem też chyba wachała się z odpowiedzią. - Mam sześć lat – Zabrzmiało to tak jakby chciała dodać „ i cztery miesiące”. - Ja też. - Podoba ci się w szkole? – Odważyła się zapytać. - Podoba. – Wyznałam z uśmiechem. – Nawet bardzo. Pani jest taka miła, klasa jest taka ładna, w dodatku z widokiem na pola. A tobie? - Nie. Za dużo ludzi. Ale ty mogłabyś być. Ale żebyśmy były we dwójkę, a nie z tymi chłopakami – Wskazała na szaloną bandę, która grała w jakąś dziwną grę. - Mogliby się uspokoić. Ale nie jest tak źle! – Pocieszyłam Olę, widząc, ze schyla głowę niżej. – Czemu nie pokazujesz twarzy? – Dodałam po namyśle i zezłościłam się sama na siebie ze nie powinnam zadawać takich pytań. Ale dziewczynka nie speszyła się i zamiast odpowiedzi podniosła głowę. - No i co? Jesteś ładna! – Zdziwiłam się, oglądając łagodne rysy twarzy i brązowe, opadające na oczy włosy. Były tak pieknie faliste i błyszczące, że miałam ochotę je dotknąć. – Czemu się ukrywałaś? - Bałam się, że uznasz mnie za brzydką. Ciocia mówiła, że w szkole dzieci są bardzo przekorne. – Uśmiechnęła się nieśmiało. Coraz bardziej ciekawiła mnie ta dziwna osobowość Oli i nie zwracałam uwagi na dzieci, które wchodziły do sali. Pogłębiałam temat coraz bardziej interesującej rozmowy. -
Niezłe, chociaż można było to napisać w nieco dłuższej formie. Może jednak urok tkwi w tych wszystkich niedomówieniach?
-
IV rozdział "Dziadek na Dzikiej Jabłoni"
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Dominika_Stara utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Obudziłam się dosyć późno, ale nie ma się czemu dziwić. Kiedy ubrałam się, poszłam do kuchni zjeść śniadanie. Zrobiłam sobie płatki na mleku. Potem postanowiłam dokończyć czytać opowieść o smokach. Ale dziadek, tak jak przedwczoraj zapukał do drzwi. Tym razem były otwarte, więc powiedziałam „Proszę” i wszedł. - Zapomniałaś że dziś jedziemy Kasztanką na szkolne zakupy? – Powiedział. Kasztanka to nasza klacz. Zawsze jeździmy nią do miasta. Jak będę starsza, nauczę się na niej jeździć. - Tak, zapomniałam – Odparłam – A nawet zaznaczyłam sobie ten dzień w kalendarzu… Ale wczoraj byłam taka zmęczona, że nie miej do mnie pretensji. - A czy ja mógłbym mieć do ciebie pretensje? Skądże znowu! – Żywo zaprzeczył dziadek. – Idę osiodłać Kasztankę. Czekam na podwórku! Szybko zjadłam jajecznicę zrobiona przez babcię i łapiąc plecioną torbę na zakupy, wybiegłam na dwór. Stał już tam dziadek z klaczą przy boku i karmił ją jabłkiem (wzięliśmy trochę naszych wczoraj uzbieranych do domu). Usiadłam na małej kupce siana na wozie umieszczonym z tyłu. Rozsiadłam się wygodnie i powiedziałam dziadkowi, że możemy jechać. Pojechaliśmy. Najpierw droga przez złote pola, potem wąską ścieżynką przez las. I znaleźliśmy się w miasteczku. Dawno tu nie byłam. Ale tutaj prawie nic się nie zmienia. Minęliśmy sklep mięsny i drogerię. Dalej była perfumeria, kawiarenka, wszystko za pięć złotych i pyszne lody reklamowane wielkim waflem z trzema różnokolorowymi gałkami. Mijały nas zdziwione matki i zaskoczeni przechodnie. No tak, w końcu jedziemy koniem. Kierowcy trąbili na nas, ale co moglismy poradzić? Zresztą – nic nie chcielismy z tym zrobić. Dojechalismy w końcu do sklepu papierniczego. Ach, jak ja kocham ten zapach świerzego papieru i atramentu! W jasnym wnętrzu zastaliśmy tylko uśmiechniętą sprzedawczynię, która zaproponowała nam pomoc. Chętnie przystalśmy i podalismy jej naszą listę zakupów. Zeszyty 4x w kratkę (matematyka, angielski, muzyka, dzienniczek) 1x w linie (nauczanie zintegrowane) 1x do religii Piórnik Piórnik do wrzucania luzem Cztery ołówki Długopis Zestaw kredek Gumka Korektor Linijka Inne Farby Patyczki do liczenia Pędzle Książki Zestaw książek „ Poznaję szkołę” Zestaw książek „ Muzyka wśród nas” Zestaw książek „ English for school” Pani wyjęła z szafki kilka stert zeszytów i pokazała mi je. Były tam zeszyty z księżniczkami, samochodami, zwierzętami i owocami. Najbardziej spodobała mi się ta ostatnia seria. Do nauczania zintegrowanego wybrałam zeszyt z zielonym jabłkiem, do matematyki zdecydowałam się wziąć z wiśnią, do angielskiego z cytryną, na dzienniczek wzięłam z pomarańczą, a zeszyt do muzyki był z wielką gruszką na okładce. Do religii wybrałam kremowy zeszyt z Maryją z innej sterty. Wszystkie moje wybory były z twardą okładką, aby się nie niszczyły. Następnie pani pokazała mi różne piórniki. Bez zastanawiania się wybrałam z zielonym jabłkiem (chyba do moich zeszytów). Kupiłam ołówki bez rysunków, długopis z jabłkiem do mojej serii, pieknie rysujące kredki w dwunastu kolorach, wielką gumkę do scierania, korektor w pędzelku i długą linijkę. Wybrałam farby i patyczki. W końcu skończyłam i pokazałam wszystko dziadkowi. - Same ładne rzeczy wybrałaś! Teraz tylko do księgarni i ekwipunek do szkoły gotowy! – Powiedział dziadek, płacąc. – Do widzenia! – Zwrócił się do usmiechniętej pani i wyszliśmy. Kasztanka spokojnie czekała za sklepem, na zielonej łące, skubiąc źdźbła trawy. Wdrapałam się na wóz i pojechaliśmy w stronę księgarni. Przejrzałam moje zeszyty w torbie, starannie je układając, żeby nie były zniszczone. Potem dziadek zostawił Kasztankę na łące (prawie za wszystkimi sklepami znajdują się rozległe pola lub łąki) i weszlismy do pachnącego papierem sklepu. Stał tu w kolejce tylko jeden klijent, więc stanelismy za nim. Gdy przyszła nasza kolej, pokazalismy panu sprzedającemu naszą listę. Bez słowa podał nam wszystkie książki i dziadek (też bez słowa) zapłacił mu należna sumę. Tylko na pożegnanie powiedzieli sobie do widzenia. Ależ ten pan różnił się od tamtej pani! Mieliśmy już wszystko. Wracając, dziadek kupił mi loda o smaku truskawkowym. Po powrocie do domu poszłam poczytać. Czytałam aż do zmierzchu, a potem myślałam o tym, że za trzy dni szkoła. Pierwsza klasa, pierwsza prawdziwa nauka w moim życiu! Kolejną część zamieszczę, jeśli ta się Wam spodoba. -
Cud natury odc. III
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Julia Minaxo utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Widzę że dialogi już w takiej formie, o jaką prosiłam. Zastosowałabym tu też akapity np. Kolejny poranek przebiegł mi przed oczami tak szybko, jak chart goni zające. Najpierw pobiegłam do drzewa, potem otworzyłam szyb. Lekki pyłek unosił się jak padający śnieg nad ciałem Jay, która teraz leżała spokojnie na pniaku pośrodku oświetlonego świetlikami wnętrza drzewa. I wtedy pył wydostał się z jej runa na czole. Płynął jak rzeka w górę. Doleciał do mnie i uformował się w kulę. Dał się złapać w siatkę, którą nieśmiało chwyciłam. Wtedy znak na czole Jay zniknął, a dziewczyna odetchnęła głośno. Pniak wysunął się w górę, Jay wstała. Zielone światło wchłonęło dziewczynę, która rzuciła na pożegnanie: -Do jutra, spotkamy się w szkole! Co do opowiadania, nadal bardzo mi się podoba. Lubię tajemnice... -
Rozdział III "Dziadek na dzikeij jabłoni"
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Dominika_Stara utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Widzę, że moje opowiadanie się znudziło, więc nie zamieszczę kolejnych rozdziałów. -
Miłe, świateczne fantasty. "A w domu przypomniałam sobie baśń: "Cud Świąt". I wiedziałam już, że jestem jej bohaterką. Dokonał się cud Świąt." Powtórzenie.
-
Cud natury odc. II
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Julia Minaxo utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Samo opowiadanie mi się podoba, ale dialogi z Jay mogłabyś zrobić tak: - Wiesz coś o tych kolorowych petardach? - Spytała mnie Jay. - Niewiem. A ty? - Tego właśnie chciałam! Żeby Jay wiedziała coś o tym. Jak myślisz? -
Agresja
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Katarzyna Brzezińska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nie, to nie koniec świata, a dla uczniów nawet bardzo miłe zachowanie ze strony pani. Podoba mi się -
Rozdział III "Dziadek na dzikeij jabłoni"
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Dominika_Stara utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Rozdział III - Pięknie tu prawda, dziadku? Siedzieliśmy na Dzikiej Jabłoni ( tak nazwaliśmy to drzewo) i zajadaliśmy kanapki z masłem orzechowym. Nagle wpadłam na świetny pomysł. - Dziadku, mam pomysł! Zabawmy się w zabawę, „Kto zbierze więcej jabłek?”! Jest tu ich tak dużo… Ty zrzucasz jabłka na prawą stronę, ja na lewą. Potem schodzimy i liczymy, kto ma więcej. - Dobry pomysł, Melu! Trzy… Dwa… Jeden… Start! Oboje rzucilismy się ku owocom. Zrywalismy i zrzucaliśmy je na ziemię. Prawie wszystkie były cudownie ogrągłe, zielone i smaczne ( próbowałam ich). Po pewnym czasie, zmęczyłam się. - Stop! – Krzyknęłam i zeskoczyłam z drzewa. Zaczęłam liczyć ( dziadek zadbał, żebym to umiała). Jedno… Drugie… Trzecie… Było ich bardzo dużo. Widziałam ze dziadek też liczył swoje. Nie można było stwierdzić na oko, kto ma więcej. Dwadzieścia… Dwadzieścia jeden… W końcu skończyłam. Miałam razem trzydzieści jednen jabłek. Dziadek czekał już na mój wynik. - Mam trzydzieści jeden. A ty? – Spytałam dziadka. - Ja mam trzydzieści pięć. Wygrałem! – Uśmiechnął się dziadek. Jego uśmiech jest taki promienny, taki radosny, że nawet nie było mi smutno, że przegrałam.Mimo to, żeby nie pokazać radości, nie odwzajemniłam uśmiechu. - Nastepnym razem ja wygrywam! – Przysięgłam sobie. „Poproszę dziadka żebyśmy pobawili się w puszczanie kaczek na wodzie. Zawsze puszczam co najmniej szesć, nikt ze mną nie wygra”- pomyślałam. - Melu, wejdź na drzewo. Mam dla ciebie niespodziankę. – Jak myślicie, ile jest jeszcze dorosłych, którzy powiedzieliby „Wejdź na drzewo”? Dziadek jest jedyny w swoim rodzaju! No i do tego żeby prawie codziennie robić mi niespodzianki! Posłusznie wgramoliłam się przez wyrwe w liściach i słyszałam jak dziadek wyjmuje coś z plecaka. Próbowałam podglądać, ale nie mogłam odchylić gąszczu liści. Umierałam z ciekawości. Dziadek czymś stukał, pluskał i coś stawiał. Po kilku minutach, które dłużyły się wieczność, dziadek zawołał: - Gotowe! Możesz zejść. Były to zbawienne słowa. Nie wiem, co prawda, co to znaczy „zbawienne słowo”, ale to określenie pasowało do sytuacji.Nie miałam zamiaru prosić się dłużej. Zwinnym ruchem zeskoczyłam z Dzikej Jabłoni i nagle stanęłam jak wryta. Spodziewałam się jakiegoś prezentu. Domku z patyków, szałasu, namiotu, kilku pniaków do siedzenia, ale na pewno nie tego. Przedemną rozłożony był czerwono-biały koc w kratkę, a na nim mnóstwo kanapek, mleko, tosty, dżem, chleb, masło orzechowe i kwiaty ( rozłorzone przy talerzykach). Aż krzyknęłam ze zdumienia. Skąd dziadek to wszystko wziął? Rano pakowałam kanapki, zauważyłabym gdyby coś było w plecaku. Ale nic nie zobaczyłam. Spytałam się o to. - Melu, od czego ma się ogromny, wycieczkowy plecak z ukrytymi kieszeniami? – Odpowiedział pytaniem na pytanie. – Przecież własnie o to chodziło, żebyś nic nie wiedziała! Zamiast stać, mogłabyś zacząć jeść? - No oczywiście! I to z wielką przyjemnością! – Zaczęłam pałaszować kanapkę z dżemem brzoskwiniowym. Jadłam tak, popijałam mlekiem i gawiędziłam z dziadkiem. Było bardzo miło. Ale gdy minęła czternasta, musieliśmy się zbierać, żeby wrócić do domu na czas. - Nie chce mi się wracać do domu – Stwierdziłam – Babcia pewnie będzie zła. - Będę cię bronić – zaofiarował się dziadek. - No to nic mi nie grozi – Ucieszyłam się i w końcu ruszyliśmy. W drodze powrotnej nie wydarzyło się nic ciekawego. Słońce piekło nas w plecy, ale mielismy wodę do picia i polewania się nawzajem. Tak więc było nam umiarkowanie chłodno kiedy doszlismy do „ Kasztanowego Gospodarstwa”. Zesztą, zbliżał się wieczór i ostatnie promienie słońca omiatały podwórze. Byłam okropnie zmęczona i po przyjściu do domu natychmiast osunęłam się na bujany fotel. - Gdzie wyście byli?! – Krzyknęła babcia widzac mnie w swoim fotelu i głośno przeklnęła. Nie cierpię tego zwyczaju. – Zchodź mi szybko z tego fotela! Zamiast włóczyć się po lasach i polach mogłabyś trochę popracować! Pouczyć się do szkoły, bo niedługo tam idziesz! Jak można być tak nieodpowiedzialnym? A ty… - Zwróciła się do dziadka – O tobie to ja nawet nie wspomnę! Widać było, że nie ma co tu dalej siedzieć. Zapowiadało się na kłótnię, zresztą wiedziałam ze tak będzie. Pomimo zmęczenia, poszłam do łazienki. Ledwo przetarłam zęby, mycie sobie odpuściłam. Gdy wsunęłam się pod białą, szeleszczącą kołdrę pomyślałam o całym dniu. Był on po prostu bajeczny. Z miłymi myślami i planami, zasnęłam. -
Cud natury odc. I
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Julia Minaxo utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Po pierwsze : dawno a nie daw no (rozumiem, zwykła, przypadkowa spacja) Po drugie : unikaj powtórzeń (np. wysokie) Po trzecie : ledwie widocznych w ciemności panującej wtedy wokół domu. Nie potrzebnie dodałaś "wtedy". Po czwarte : Bardzo podoba mi się tekst czekam na dalszy ciąg :) -
Rozdział II "Dziadek na dzikiej jabłoni"
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Dominika_Stara utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Rozdział II Obudziłam się, gdy dziadek pochylał się nademną i potrząsał moje lewe ramię. Mimo że chciało mi się spać, od razu wyskoczyłam z łóżka, aby dziadek tego nie zauważył. - Cześć, dziadku! Nie rób jeszcze kanapek, poczekaj aż się ubiorę! – Powiedziałam na powitanie. - Dzień dobry, Melu! Dobrze poczekam na ciebie, ale pośpiesz się, bo obudzimy babcię, a ona na pewno nie pozwoli nam isć! – Odpowiedział dziadek. Szybko podbiegłam do starej, ogromnej szafy znajdującej się w moim pokoju. Wyciagnęłam parę zielonych skarpetek, rybaczki i zieloną bluzkę na krótki rękaw. Szybko to załorzyłam i pobiegłam do kuchni, omijając sypialnie dziadków na palcach. W kuchni czekał na mnie dziadek. Podał mi małą kartkę, której sama nie mogłabym dosięgnąc, gdyż leżała wysoko na kredensie. Od razu wiedziałam co robić. Sięgnęłam po długopis i nabazgrałam szybko: Babciu! Nie martw się! Jesteśmy na wycieczce. Wrócimy około osiemnastej. Dziadek i Mela Może zdziwiliscie się, że umiem pisać, ale dziadek mnie nauczył. Co prawda nie pisałam zbyt pięknie, ale czytelnie, a to jest ważne. Zostawiłam kartkę na stole i pomogłam robić dziadkowi kanapki. Zrobilismy po dwie każdego rodzaju: z masłem orzechowym, z pomidorem, z samym masłem, z szynką i z pasztetem. Zapakowałam je do do worka śniadaniowego, a potem do plecaka. - Pośpiesz się, Melu! Babcia wstała! – Szepnął dziadek. - Ojej! Dobrze, już idę! A co będzie jak nas przyłapie? – Zaniepokoiłam się. - Jak szybko wyjdziemy to nikogo nie przyłapie. – Mówiac to, dziadek pociągnął mnie za rękę. Wyszliśmy na dwór. Słońce co dopiero wzeszło, gdzieniegdzie widać było jeszcze różowe chmurki. Za to zwierzęta już dawno nie spały. Z kurnika dochodziły ciche pogdakiwania kur i pianie kogutów. W oborze właśnie zaryczała jakaś krowa. Ze stajni słychać było poranne rżenie konia. Tak właśnie powinna wyglądać wieś. Nie miałam jednak czasu się pozachwycać, bo dziadek szybkim krokiem przemierzał podwórze. Pobiegłam za nim. W chwili, gdy byliśmy przy wejściu do Szumiacego Lasu ( jest on położony dosyć daleko od „Kasztanowego Gospodarstwa”) usłyszeliśmy stłumione wołanie babci: - Wracajcie! Ale nikt nic sobie z tego nie robił. Weszliśmy do zielonego, tetniącego życiem lasu. Słychać było świergot ptaków i szelest zwierząt budzących się ze snu. Kroczyliśmy wąską dróżką, tak wąską, że od czasu do czasu nasze twarze muskały gałęzie drzew. Co chwila mówiłam: - Popatrz, dziadku, czy to nie jest piekne? Albo: - Ach! Takie rzeczy widzi się tylko tutaj, w Szumiącym Lesie! Odnosiło się to oczywiście do wszystkich bogatcw przyrody, które mijaliśmy. Gdy zmęczyłam się tymi okrzykami, nagle coś zaszeleściło. Dziadek przyłorzył palec wzkazujący do ust i cichutko zanurzył się w gąszcz krzaków. Po dobrej chwili z liści wysunęła się jego ręka, która nakazywała iść ze sobą. Za ścianą roślin znajdowała się jeszcze węższa ścieżka, niż ta, którą szliśmy. Cicho stąpając, posuwaliśmy się na przód. Na końcu scieżki znajdowało się malutkie jeziorko, a przy nim chłeptała wodę sarna. Sarna! Pierwszy raz w życiu widziałam sarnę. Wiele razy spotykałam w lesie lisy, borsuki, jeże… Ale sarna? Sarna to zupełnie co innego! Nie mogłam się na nią napatrzeć. Chciałam podejść bliżej, ale gdy nadepnęłam na kilka gałązek, szybko uciekła. Westchnęłam smutno. - Nie martw się, o tej porze znajdziemy jeaszcze wiele innych zwierząt! – Pocieszył mnie dziadek. Nie odpowiedziałam. Wróciliśmy na ścieżkę, którą szliśmy na samym początku. Posuwalismy się dalej i dalej, aż w koścu poczułam głód. Poprosiłam dziadka, żebysmy się zatrzymali i usiadlismy na wielkim pniaku. Zjadłam dwie kanapki z pasztetem, a dziadek tylko napił się przygotowanej wczesniej wody. Może nie był głodny? W końcu doszliśmy do Strumyczka Muzyki. Nazwany został tak, ponieważ swoim srebrzystym głosikiem nucił najrozmaitsze melodie. Teraz też tak było. Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam w jego płytkie wody. Krążyły tam tylko malusieńkie rybki i nic więcej. Potem przeszłam w bród strumyk i znalazłam się na owej tajemniczej polanie. Było już południe i promienie słońca ogrzewały wysoką trawę, która tu wyrosła. Rosło wniej wiele grzybów i krzaczków. A na samym środku rosła jabłoń. Może pomyśleliście sobie, że to była tak zwykła, zwyczajna jabłoń. Nic bardziej mylnego! Przedewszystkim było to wielkie jak na ten gatunek drzewo a liści było tyle, że do środka nie sposób było się dostać. Z pomiędzy korony wystawały śliczne, czerwone, dojrzałe jabłka. Jabłonka była tak cudowna, że nawet dziadek przystanął i zaczął się jej przyglądać. Minęło sporo czasu, zanim ocknęlismy się. Wtedy dziadek mruknął pod nosem: - Na pewno można wejść na to drzewo… Musi być jakiś sposób… Podszedł wiec do jabłoni, a ja za nim. Obeszliśmy drzewo dookoła, aż znaleźliśmy małą wyrwę w liściach. Wskoczyłam w nią, a dziadek zamiast protestować ( jakby to zrobiła babcia) zrobił to samo. Tu należy się wam wyjaśnienie, że mój dziadek był osobą bardzo wygimnastykowaną i mimo że wiele lat mineło od czasów, kiedy on wspinał się po gruszach i śliwach to ciągle jeszcze potrafił to robić. Gdy znalazłam się w środku, westchnęłam z zadowolenia. Promienie słońca z trudem przedzierały się przez lisciasta koronę. Było tu dosyć chłodno. Wdrapałam się wyżej. Oparłam się o grubą gałąź, czekając, kiedy wdrapie się dziadek. Gdy znalazł się na jabłoni, oboje uśmiechnęliśmy się. *********************************************************************** Ponieważ się spodobało, to był drugi rozdział. -
Zgadzam się z poprzednikami. Ładne, ale nie ten dział. Może dopiszesz coś jeszcze ( jeśli masz ochotę) i zamieścisz to w poezjii?
-
Tajemniczy ląd
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Dominika_Stara utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Błądząc po tajemniczym lądzie Wśród szczytów marzeń Niedaleko głazu prawdy I obok strumyka fantazjii Natrafiając na okręty Z ładunkiem poezjii Widząc drzewa z zwieszającymi się Owocami natchnienia Ziemię pachnącą myślami I niebo rojące sie od pomysłów Dotykając chmur miłości Przemierzając plaże przyjaźni Myślę -
Rozdział I "Dziadek na dzikiej jabłoni"
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Dominika_Stara utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Rozdział I Nazywam się Mela i mam sześć lat. Mieszkam w starym ceglanym domu, takim, jakie widuje się na wsi. Wiecie, takim ze stajnią, oborą i innymi zabudowaniami gospodarskimi. Mój dom jest położony z dala od miasteczka, jakis kilometr od szkoły. Na razie do niej nie chodzę, więc kłopot z głowy. A jak zacznę może dziadek będzie podwoził mnie wozem. Odkąd pamiętam, mieszkam z babcią i dziadkiem. Nie znam moich rodziców, mama moja zgineła w wypadku samochodowym, a tata zmarł na jakaś straszną chorobę. Musiałam wiec pojechać do dziadków i cieszę się z tego. Nie żebym nie chciała znać moich rodziców, tylko po prostu dobrze mi tutaj. Wam też byłoby dobrze w takim miejscu jak dom mojego dziadka. „ Kasztanowe Gospodarstwo”, bo tak nazywa się ten dom ( kiedyś tutaj było wiele kasztanowych koni, a babcia nie chciała zmieniać nazwy) stoi wśród pieknych, latem zielonych a zimą białych wzgórz. Płynie tutaj wiele szemrzących strumyczków, a nawet jedna rzeka ze zdradliwymi prądami. Są tutaj wielkie lasy i rozległe jeziora. Rzadko spotyka się tu domy mieszkalne, jeśli już to stare, rozpadające się stodoły. Często ( prawie codziennie) wraz z dziadkiem wybieramy się zbadać nowe tereny. Ostatnio pracujemy nad mapą okolic, którą nazwiemy „ W okół Kasztanowego Gospodarstwa”. Zaznaczymy tam wszystkie wzgórza i lasy, wszystkie jeziora i strumyczki. Rzebyście wiedzieli jak tu u nas pieknie! Bardzo lubię chodzić na spacery z dziadkiem ( z babcią nie ma, co, ona uwaza, że dziadek mnie rozpieszcza). Ale gdy dziadek ma coś do załatwienia w miasteczku, chętnie siedzę w swoim pokoju, zamknięta na klucz, z zapasem kanapek i czytam. Wprost kocham rozmaite historie! To takie ciekawe całymi dniami siedzieć i poznawać przygody nieznanych nam bochaterów! Babcia, co prawda, mówi, że zmarnuję sobie oczy nad literami, ale odkąd umiem czytać, ( czyli od 4 roku życia) dziadek mówi, zebym nie przejmowała się gadaniną babci. A więc nie przejmuję się tym. Pewnego dnia, gdy czytałam pasjonującą ksiażkę o smokach, dziadek zapukał do mojego pokoju. Otworzyłam mu, a widząc, że na jego twarzy gosci rozpromieniony uśmiech, poprosiłam: - Dziadku, widzę, że masz jakąs dobrą nowinę! Opowiedz mi! - Przejrzałaś mnie. – Dziadek uśmiechnął się jeszcze szerzej – Mam pewną propozycję. Co powiesz na przejście się jutro o świcie za Strumyczek Muzyki? Wzbogacimy naszą mapę, a tobie z pewnoscią sprawię przyjemność. Strymyczek Muzyki to była jedna z nazw naniesionych na mapę. Znajdował się naprawdę bardzo daleko. Od dawna chciałam się tam wybrać. - Dziadku i ty jeszcze się pytasz! Oczywiście że mi sprawisz przyjemność i to ogromną przyjemność! Ale się cieszę! – Byłam naprawdę bardzo rozradowana. - W takim razie idź się wykąpać. Jeśli chcemy wyruszyć o świcie, musimy wcześnie położyć się spać. Co prawda, nie lubiłam chodzic spać kiedy jest jeszcze jasno, ale posłuchałam się dziadka. Za taką wycieczkę jestem gotowa zrobić wszystko! Wykąpałam się więc, i weszłam do mojego pokoju. Kiedyś był to pokój babci, także nie był on piękny. Podłoga była tu zimna i wytarta, leżał na niej dywan w dziwne, poskręcane wzory. Łóżko zaskrzypiało, kiedy na nim usiadłam. Zapaliłam nocną lampkę rzucającą różowawe światło. Stała na szafce nocnej o ciemnym kolorze drewna. W małej szufladki wyjęłam starą fotografię. Przedstawiała ona moich rodziców. Na rękach taty byłam ja – jako kilkumiesięczne niemowlę. Rodzice uśmiechali się do mnie, jakby byli tuż obok. Ucałowałm zdjęcie i przytuliłam ceratowego pieska od dziadka. Oczy zaczęły mi się kleić i zasnęłam przy wieczornej muzyce świerszczy. ************************************************************************ Jeśli się wam spodoba, dodam dalszy ciąg. -
Zmartwienia książek
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Dominika_Stara utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Tym razem coś dla dzieci: Każdy ma swe zmartwienia. Nawet ksiązki. Od początku ich istnienia. A że strona była zagięta, A że o nich nikt nie pamięta, A że dzieci wolą skakac po drzewach Niż otworzyć mądrej księgi trzewia. A że historię mają za krótką, Że ładnych karteczek zostało malutko, Że do niczego się nie przydają, Że plamki na okładce mają, Że brzydko są oprawione, Obrazki nie czekają co stronę. Takie zmartwienia książki mają. I choć do tego sie nie przyznają, To ich zmartwienia się powiększają. Niosę więc książkom pocieszenie: -Bardzo was lubię! I się nie zmienię! A Wy, dzieciaki? Pocieszcie je w sposób jakiś! -
Czekanie na cud
Dominika_Stara odpowiedział(a) na Staralfur utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Nie jest źle. Pisz dalej!