Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Mary Rose

Użytkownicy
  • Postów

    15
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Mary Rose

  1. Milczymy do siebie głośniej niż gdybyśmy ze sobą mówili Milczymy do siebie łzami zaciśniętymi krtaniami Milczymy do siebie krzykiem oniemiałej tęsknoty Milczymy do siebie wspomnieniami
  2. Co ty, nikt się nie interesuje pisarzami, skandale robi się o politykach i gwiazdach showbiznesu. Nie bój się, nie ma czego, tak znowu bardzo wypytywać nie będą, a jeśli nawet, to raczej o Twoje poglądy na różne aktualne kwestie - od tego są pisarze, żeby komentować, od tego gwiazdy, żeby o nich plotkować. Przesadne obawy. Pozdrawiam
  3. Świetne i śmieszne, zaprawdę niezła porcja rozrywki! Pisz! Pliiiiiiiiiiiiz!
  4. Bardzo mi się podobało, takie abstrakcyjne podróżowanie międzyprzestrzenne to coś, co lubię ogromnie! Dzięki, pozdrawiam!
  5. O rany, sama mogłabym to napisać, dokładnie tak wyglądało moje wejście w dorosłość: nowotwór i długa chemioterapia. Niezły prezent z okazji pełnoletności... Dlaczego ja, dlaczego ty? Chyba, żeby potem umieć żyć, kiedy się już raz umierało. Najmocniejsze kopniaki od innych ludzi nie bolą potem tak bardzo, nawet najgorsze momenty życia mają wartość przez samo to, że SĄ życiem, że można ich nadal doświadczać. Pewien Starszy Pan powiedział: "O, teraz to już Pani ma spacerek". Miał rację. Dziękuję, chociaż prawie się popłakałam, tak straszne się obudziły wspomnienia. Pozdrawiam Serdecznie Bardzo!
  6. Złej serii? A tam, przesadzasz! Za zajrzenie podziękuj swojemu tytułowi ;) Pozdrawiam!
  7. O, to miłe, dziękuję. Masz rację: końcowe akapity zamierzam rozbudować i będzie się wolniej kończyć. ;) Miłe spotkać innego wokalistę, mieszkasz w Wawie? To byś może na jam wpadł? Pozdrawiam Serdecznie.
  8. Mary Rose

    Hiob

    Kieruję sie odczuciami nie technikaliami, zatem o wrażeniu: wstrząsnęło. Dzięki, Pozdrawiam
  9. No co ty, super, może zbyt szkicowe, jak scenariusz na etiudę, ale bardzo mi się podoba. Trochę za mało o muzyce, taka jednostronna wizja kariery wymuszonej okolicznościami, ten festiwal szopenowski taki tylko gazetowy, ale ponieważ odebrałam całość jako szkic to mi w lekturze nie przeszkadzało. Pozdrawiam
  10. Mary Rose

    ****

    Ależ właśnie o tę dwuznaczność chodzi. ;) Poza tym wszystkim dziękuję, "gotycznienie" postanowiłam opatentować. Pozdrawiam!
  11. Podoba mi się kałuża marzeń z deszczu emocji. Pozdrawiam
  12. Tomek przerzucał nuty, a ja rozglądałam się po stolikach, zastanawiając się ilu jest dziś zagranicznych gości i czy śpiewać “Rosemary Baby” po polsku czy po angielsku. Zazwyczaj śpiewałam do improwizacji po polsku, a potem po angielsku, ale teraz do końca seta zostało tylko pięć minut i trzeba było zagrać wersję skróconą. Tomek musiał to wiedzieć - bo polski tekst ma trzy zwrotki, a angielski dwie. - Gramy dwa A, solo, A i coda – zdecydowałam. Jak zwykle już przy pierwszych dźwiękach odleciałam i zapomniałam gdzie jestem i co się dzieje wokół. To magiczna melodia, nie można pozostać wobec niej obojętnym. Śpiewając ją zawsze mam wrażenie odprawiania jakiegoś odwiecznego rytuału, wnikania w głębię człowieczeństwa aż do dna naszych najbardziej skrytych pragnień i lęków. Nie docierają wtedy do mnie żadne bodźce i wszystko to sprawia, że każde wykonanie traktuję jak wielkie święto. Tym razem też tak było. Płynęłam poza czasem i przestrzenią, kołysząc śpiewem imaginowane półdiablę i obiecując mu ocalenie przed całym złem, nawet tym które tkwi w nim samym. Głębokie brzmienie fortepianu potęgowało wrażenie bezkresnej przestrzeni zapisanej nutami. Powietrze zdawało się opalizować, napięte, a czas płynął wolniej. Przy stolikach też ucichły rozmowy i wspólnie przeżywaliśmy to misterium. Było cudownie. Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki jeszcze przez chwilę cała sala pogrążona była w ciszy. Łapałam oddech i powoli przytomniałam. Zawsze trudno mi zejść na ziemię po takich lotach. Im piękniejszy utwór tym trudniej. Ocuciły mnie oklaski. - Dziękujemy – ukłoniłam się – i zapraszamy na przerwę. Dałam znać barmanowi, żeby włączył magnetofon i odłożyłam mikrofon. - Co gramy po przerwie? - spytał Tomek. - Nie wiem, co chcesz. - To może przegramy nowy materiał? Na sali robiło się już rodzinnie, zatem nie widziałam przeszkód. - Dobra, to ułóż w kolejności, a ja idę do baru. Wziąć ci piwo? - Nie, dzisiaj gin z tonikiem, podwójny. - Ok. Przy barze siedział samotny facet i wgapiał się we mnie. Dziwne, nie zauważyłam go wcześniej. Kiedy podeszłam wstał i ukłonił się. Zaskoczyło mnie to, ale też się ukłoniłam i spojrzałam na niego uważniej. Miał coś niepokojącego w oczach, coś co zawróciło moje myśli ku śpiewanej przed chwilą piosence. - Dobry trop – powiedział nieznajomy. - Śpiewałaś właśnie o mnie, dlatego przyszedłem – milczał przez chwilę obserwując moją zaskoczoną minę – tak, czytam w myślach. Rzeczywiście czytał, bo właśnie stawiałam sobie to pytanie. “No to kim jesteś?” - pomyślałam. - Rosemary Baby, do usług, – skłonił się lekko – a ludzkie imię nadasz mi sama. “Niby dlaczego?” - uniosłam brwi. - Bo ci wierzę, na pewno mnie ochronisz. Będę u ciebie mieszkał, aż uleczysz moją diabelską połowę. Gdy zamawiałam drinki zniknął tak nagle jak się pojawił. Nie pamiętam reszty tego wieczoru, na pewno zagraliśmy ostatniego seta, ale po tym spotkaniu wszystko wydawało się lekko rozmyte, moje myśli krążyły wokół tej dziwnej rozmowy. Zaczęłam spotykać go coraz częściej, zawsze w najmniej spodziewanym miejscu i o dziwnych porach. Zazwyczaj kiedy miałam jakiś problem i potrzebowałam pomocy. W końcu mnie uwiódł, rzeczywiście się wprowadził, a ja zaczęłam go uzdrawiać. Trwało to ponad pięć lat. Miesiąc temu odszedł uczłowieczony. Moje dziecko, mówię o nim. Nie nadałam mu innego imienia, jak będzie gotów wybierze je sobie sam. Teraz odpoczywam. Jak go wychowałam pokaże przyszłość, ale “Rosemary Baby” śpiewam już znacznie radośniej. Powietrze opalizuje wtedy alchemią przemian.
  13. Mary Rose

    ****

    Między wzgórzami Twoich ud i brzucha w aksamitnej, bezpiecznej dolinie kościół mój gotycznieje do spełnień pod dotykiem wilgotnych warg
  14. Hejka, w ogóle nikt mnie nie pyta o nic, sama sobie przetwarzam rzeczywistość na wersje skrócone i futurologiczne wizje, fajnie, że ktoś to czyta, zatem zaglądaj, zaglądaj. ;) Słowa "preferują" nie użyję, bo nie lubię amerykanizmów. Komentuj, komentuj, tylko nie myl mnie z moimi bohaterkami, bo to może doprowadzić do przerażających i nieprawdziwych wniosków. Bardzo się boję do czego może doprowadzić niekontrolowany rozwój genetyki w połączeniu z państwem policyjnym i nie chciałabym się za kilka lat obudzić w Orwellowskiej rzeczywistości z ręką w nocniku. Mam nadzieję, że uda mi się przestraszyć opinię publiczną na tyle, żeby zainteresowali się wreszcie kto i jak nami rządzi oraz jak możemy być bezbronni wobec wszechkontrolującego systemu ZANIM on powstanie. Ostatnio mnie również zastraszano używając sprytnie faktów z mego życia (tak sprytnie, że czasem sama byłam gotowa uwierzyć w te bzdury), zatem muszę przyznać, że inspirowała mnie rzeczywistość obecna, ale podkreślam, że opisana sytuacja jest fikcyjna, poza paroma szczegółami. Którzy to są "Oni" pisał ostatnio tygodnik "Wprost" - polecam. Pozdrawiam bardzo serdecznie
  15. Nie był miły. To co o nim można było powiedzieć ze stuprocentową pewnością to to, że nie był miły. Poza tym można było o nim powiedzieć wszystko, bo zmieniał twarze jak rękawiczki. Taka praca. Zresztą po co miałby być miły? Został tu przysłany, żeby mnie zastraszyć. Żeby wymusić na mnie działania, które miał w swoim scenariuszu. Co go obchodził mój scenariusz? Nic. Nie byłam w stanie zaproponować wyższej stawki niż jego pracodawca. Moją jedyną bronią były umiejętności. Musiałam z nim rozmawiać, nie miałam wyjścia. Cały kłopot z tymi panami to ten, że nie wiadomo kiedy uderzą. Ani skąd. Zatem miły nie był. Jego drogi garnitur, jedwabna koszula i elegancka teczka miały robić wrażenie, ale na mnie jakoś nie robiły. Ktoś go zaaranżował i było to widać w gestach. "Wystroił się jak tania kurwa" - pomyślałam - "bezczelnie nawet nie próbuje ukryć swej prawdziwej natury". Rzeczywiście trudno się dziwić wywiadom, że mimo postępu technologii wciąż wolą posługiwać się sprzedawczykami i tchórzami. To tańsze, bo od razu ma się dostęp do najintymniejszych informacji. Poza tym w chwilach uniesienia "obiekt sypie najchętniej", jak mawiał oficer B. A gdyby trzeba było czegoś dosypać, to od razu wiadomo, której zupy nie odmówi. Kilkakrotnie w życiu odnosiłam wrażenie, że faceci towarzyszący mi w podróży niby przypadkiem, w rzeczywistości mają mnie wpisaną jako temat delegacji, tak dużo zadawali dziwnych pytań, tak byli uwodzicielscy, a zaraz potem rozmywali się w przestrzeni jak sen jaki złoty. Ich pytania dziwnie mocno kojarzyły się z wydarzeniami jakie potem następowały w moim życiu. Sprawili, że bardzo podejrzliwie traktowałam wszystkich, którzy mnie podrywali. Ostatnie kłopoty także zaczęły się od tego, że na koncercie ktoś w pytaniu posłużył się cytatem z rozmowy z kim innym, która odbyła się u mnie w domu, bez świadków. Tego faceta siedzącego na przeciwko mnie widywałam już wcześniej na wielu imprezach - wernisażach, premierach. Niezły kamuflaż: "Bywalec". Jak się okazało lekceważenie go było błędem. Dużym błędem. Właśnie okazało się, że "Oni" to również on. Niestety, nie żadni wyimaginowani "Oni Nie Wiadomo Kto", efekt paranoi. Nie, konkretne osoby z konkretnych służb, mające nazwiska i adresy. Podczas badań stwierdzono u mnie nerwicę, ale żadnych chorób psychicznych nie wykryto, czego zresztą żałowałam. Z żółtymi papierami żyłoby mi się pewnie łatwiej. A na pewno wygodniej. Jednak jako osoba zdrowa nie miałam złudzeń: to wszystko tak samo z siebie raczej się nie wydarza, mówi o tym rachunek prawdopodobieństwa. Za dużo tych zbiegów okoliczności. - Od piętnastu minut wgapiasz się w cukierniczkę. I nic nie mówisz. Moja cierpliwość... - Nie zadajesz pytań. - przerwałam mu. - No tak, - speszył się lekko - bardziej czekałem na twoje. - Słuchaj, większość twoich odpowiedzi jestem w stanie przewidzieć. Znam wasze metody. A tego co naprawdę chciałabym wiedzieć, to ty raczej też nie wiesz. To o co mam cię pytać? - Parę kwestii się znajdzie. Na przykład, czy on żyje. Miał mnie. Rzeczywiście, to mnie sparaliżowało. Od kilku miesięcy nie kontaktowałam się z moją miłością. Nie mogłam, zbyt się o niego bałam. Wolałam, żeby wiedział jak najmniej, to dawało może nikłe, ale jednak jakieś gwarancje jego bezpieczeństwa. Ten facet tutaj nie reprezentował naszych jedynych wrogów, było ich więcej. Od wspomnianej imprezy z cytatem wszyscy, z którymi się widywałam mieli jakieś problemy. Z wyjątkiem tych z psychiatrykiem w kartotece, tym dano spokój, jako świadkowie i tak nie byliby wiarygodni, zatem nie było potrzeby ich zastraszać. Niestety mam też normalnych znajomych. Ci mieli kłopoty, co brzmi jak eufemizm zważywszy na ich kaliber. Sama wizyta smutnych panów to pikuś. Znacznie bardziej przykre jest na przykład otrzymanie listu bez treści, ale za to ze zdjęciami córki z urodzin, na których teoretycznie byli sami przyjaciele. Można się zagubić. Czyli miał mnie. W obecnej sytuacji nie miałam jak sprawdzić czy on żyje. Musiałam odczekać przynajmniej tydzień w którym obowiązywał mnie zakaz logowania do systemu. Zresztą to również nie dawało pewności, wypowiedzi na jego stronie mogły być przecież pisane przez kogoś innego. "Oni" mogli dużo. Najbardziej na świecie chciałam chociaż usłyszeć jego głos, poznałabym czy to nie syntezator mowy. Nie były jeszcze tak zaawansowane, żeby odpowiadać z sensem. To dałoby mi pewność. Ale zadzwonić akurat nie mogłam i Niemiły wiedział o tym. Gdybym włożyła kartę do komórki można by ją namierzyć. Telefonu hotelowego jak na razie mi nie włączyli. Doskonała izolatka. - Masz rację - powiedziałam. - O to czy on żyje rzeczywiście mam ochotę cię zapytać, bo nie wiem. Już kilka razy mnie straszyliście. I bardzo się staracie, żebym nie mogła się z nim zobaczyć. - Żyje. Ale przez jakiś czas jeszcze się będziemy starać. Chyba, że przestało ci zależeć na życiu Szymona, wtedy go odstrzelamy i przestaje nas więcej kosztować. Zdenerwował mnie. - Jaki to ma związek, do cholery, bo naprawdę nie rozumiem? - wykrzyknęłam - przecież oni się nawet prawie nie znają! - Oni się nie znają, ale my znamy ich i obaj nas kosztowali. I na obu coś mamy. - Raczej ściemniasz. Szymon rozumiem, chociaż nie do końca, skoro uratował życie Fijołkowi, ale on? Co on mógł wam zrobić, przecież w ogóle nie ma takich kontaktów! - Jeden ma. I raczej wieczny. - uśmiechnął się cynicznie. - Jaki? - Ciebie. Przestraszyłaś się, gdy powiedziałem, że może nie żyć. Nic nie musi wiedzieć. Powiesz i zrobisz wszystko, wystarczy, że będzie w naszych rękach. On, albo jego syn. - Jaki syn, przecież on nie ma syna! - wściekłam się. Zaczął się śmiać, głośno i ze świadomością przewagi. Gdy skończył spojrzał na mnie z wyższością człowieka, który wie lepiej. - Nie dość, że on ma syna, to ty również masz syna, a do tego wszystkiego jest to wasz wspólny syn. Zgłupiałam do cna. Przecież nigdy nie urodziłam dziecka ani nigdy z nim nie spałam. Nie mogę mieć z nim syna. Niemiły kontynuował: - Powiem ci jeszcze, że dość duży jest, same piątki ma i czyta tylko literaturę dla dorosłych. Jak ty, jak on, nie muszę chyba dodawać, że jak niewielu w tym wieku. Poza tym słyszy tak dobrze jak ty, a wygrywa we wszystkie możliwe gry tak samo jak on. - Blefujesz, ja z nim nigdy nie spałam, znamy się krótko i to jest po prostu niemożliwe. Po co ty to robisz, chcesz żebym zwariowała? - jeszcze się broniłam, ale coś w jego oczach znamionowało taką pewność, że ogarnęły mnie wątpliwości. Spróbowałam się uspokoić. - Masz jakieś dowody? - spytałam. W oczach Niemiłego zobaczyłam pewność wygranej. Czyli jednak rzeczywiście wiedział coś, czym chciał mnie zaskoczyć. Powoli otworzył swoją teczkę. Wyjął z niej plik kartek i podał mi. U góry tytuł, w stopce dane mojego ukochanego. - Przeczytaj to opowiadanie - powiedział. - Napisał je niedawno, ale dotyczy starych czasów. Zaczęłam czytać. Mówiło o tym jak jego wielbicielka latała załatwiać mu prochy, zaspokajała wszelkie potrzeby seksualne i on po pewnym czasie zorientował się, że to nie w porządku. Opowiadanie z kategorii młodzieńczych raczej i nie rozumiałam dlaczego mam je akurat teraz przeczytać. Z całą pewnością nie należało do jego najlepszych. Podniosłam głowę, pytająco spoglądając na Niemiłego. - No, przeczytałam i co teraz? - spytałam. - Szczerze mówiąc nadal nie wiem jaki to może mieć związek. Złośliwość jego miny nie miała w sobie równych. Miałam pewność, że to co teraz usłyszę, nie będzie przyjemne. Zaczął słodko: - Zwróciłaś uwagę na ten fragment o seksie? - Owszem. Nie ukrywam, z ukłuciem zazdrości. - To już twój problem. A zauważyłaś może ten fragment o prezerwatywach? - wyczekująco spytał, bardzo wyczekująco. - Zauważyłam - zdrewniałam. W mojej głowie zaczęła się snuć straszna hipoteza. Jego mina zdawała się ją potwierdzać. - No właśnie - rozparł się wygodnie. Milczał przez chwilę. - Dłużej cię nie będę męczyć: za każdą pełną jego spermy płaciliśmy jej wielokrotnie więcej niż potrzeba na waciki. - zachichotał - Wystarczyło by wyniosła ją niepostrzeżenie i dość szybko po - przybrał pogardliwą minę - akcie kopulacji. Zdębiałam? Zamurowało mnie? Zatkało? Trudno znaleźć jakiekolwiek słowa właściwe dla tego uczucia. Brzmiało to wszystko jak absurd, a jednak układało się w jakąś chorą całość. "No dobra" - przebiła się trzeźwa myśl - "Ale skąd w tym ja?" - Ale skąd w tym ja? - powtórzyłam swoje myśli na głos. Przeraziło mnie jego spojrzenie, tak wyzute było ze wszystkich ludzkich uczuć. - Pamiętasz usunięcie guzka z jajnika? Nie było żadnego guzka. Ty spałaś, a my pobraliśmy sobie jajeczka. - zaczął chichotać tak wrednie, że pierwszy raz w życiu pomyślałam, iż morderstwo w niektórych przypadkach powinno być usprawiedliwione. Miałam wrażenie, że to jakiś koszmarny sen. Przecież to niemożliwe, żebym od wielu lat opleciona była tak gęstą pajęczyną! I dlaczego akurat ja? "Takie rzeczy się w życiu nie zdarzają" - myślałam - "to albo jakaś wielka ściema, albo mam jakieś koszmarne halucynacje". Uszczypnęłam się, zamknęłam i otworzyłam oczy, ale nic się nie zmieniło, obraz pozostał ten sam. - Czemu mi to mówisz? - spytałam. - Zawsze lubiłaś prawdę - powiedział z ironicznym uśmieszkiem. - No, ale przecież nie mówisz mi tego tylko z sadyzmu. Po co wam to było? - Testy, mała, testy. I ty i on przechodziliście w dzieciństwie testy na inteligencję i różne inne sprawności. Zawsze byliście najlepsi. Wyszło nam, że połączenie waszych genów da nam człowieka, który będzie mógł aspirować do miana tajnej broni. Grzech nie spróbować - nie dość, że same jego informacje mogły zabijać, to ton głosu był lodowaty bardziej niż mogłabym sobie wyobrazić. - I widzisz, udało nam się. Dzieciak jest mistrzem świata. A wy oboje - cóż, staliście się - znowu zachichotał - zapasowi. Mamy jeszcze kilka takich kombinacji w fazie embrionalnej. Już zawsze będziemy sobie mogli wyhodować mistrza. Wasz bunt możemy ukrócić, do ich buntu nie dopuścimy przez właściwe wychowanie. Nie tak liberalne jak to waszych rodziców. Niestety, - westchnął - nie mieliśmy na nich wpływu. Nie wiedziałam co mam myśleć o tym wszystkim. Niby jego wywód brzmiał logicznie, ale wszystko razem zdawało się być pozbawione jakiegokolwiek sensu. Co wymyślili, do czego to wszystko miało zmierzać? I kogo tak naprawdę zamierzali zabić i czy w ogóle zamierzali czy tylko straszyli? "Muszę go zmiękczyć" - pomyślałam. Wzięłam głęboki oddech. - Same geny to nie wszystko. Te wszystkie testy i podstępy musiały was sporo kosztować - powiedziałam powoli. - Szkolenie trwa. Jeśli nawet mówisz prawdę, co, nie dziw się, wydaje mi się raczej mało prawdopodobne, to dzieciak ma najwyżej dwanaście lat jeśli za datę poczęcia przyjąć datę mojego zabiegu. Nie wyślecie go z żadną misją przez co najmniej kilka następnych. Dopiero wtedy staniemy się, jak to określiłeś, zapasowi. Trafiłam. Stracił trochę pewności siebie. Poczułam, że muszę kuć żelazo póki gorące. - Mówisz, że Szymon sporo was kosztował. Ale o ile wiem, Fijołek zarabia dla was krocie, szczerze wątpię czy wydaliście na Szymona choćby jedną piątą tego, co zarobił od roku. A nie zarobiłby, gdyby nie Szymon, bo by go po prostu nie było. Zaczął się trochę niepokoić. Tracił punkty. Zmiękczanie trzeba było kontynuować. Teraz ja rozparłam się wygodniej. - Nalej wina - powiedziałam miękko i w milczeniu obserwowałam jak bierze butelkę i napełnia kieliszki. Czuł na sobie mój wzrok. W pewnym momencie zauważyłam, że ręce mu lekko drżą. "Dobra nasza" - ucieszyłam się w duchu, ale twarz pozostała kamienna. Postanowiłam pogłębić jego dekoncentrację. - Masz piękne dłonie - niby mi się wyrwało. Drgnął. Znowu celnie! Cóż, bycie jedyną kobietą w męskim gronie ma głównie wady - ciągle wysłuchuje się opowieści o innych dziewczynach i to niekoniecznie miłych - ale jest też zaleta: faceci są w większości nieodporni na nagłe zmiany nastroju, co można łatwo wykorzystać. Tym razem też zadziałało. Jego spojrzenie powędrowało wzdłuż mojej szyi aż do dekoltu i przez chwilę tam pozostało. Udałam, że tego nie widzę. Powolnym i kocim ruchem podniosłam kieliszek do ust. - Nie gap się tak! -zaatakowałam. - Wiesz, że nie sypiam z kolegami z pracy, ani z takimi miłymi śledczymi jak ty. Wolałabym żeby w ogóle nic nas nie łączyło, nawet ta rozmowa. - Wszyscy wiedzą - spróbował uwodzicielskiego tonu. - Ale.. - Bo wszyscy próbowali - przerwałam mu. - Nie gap się tak. Udało się, speszył się trochę, a co najmniej połowa jego umysłu była zajęta moim biustem. Udałam, że mnie to bierze. - Nie patrz tak - powiedziałam miękko - wiesz, że od kilku miesięcy z erotyki w moim życiu zostały tylko marzenia. Jeszcze z tej samotności zrobię coś głupiego - zawiesiłam głos. Uwierzył, że mi się podoba. W obecnej sytuacji i tak niewiele mogłam na tym skorzystać, ale mogło się przydać na przyszłość. Niewiele, poza chwilową dekoncentracją. "Teraz" - pomyślałam. - Zatem jeśli chodzi o Szymona to raczej nie ma go na liście. Blefujesz. Pamiętaj, że nie tylko Fijołka uratował. Paru innych chłopaków też mu coś zawdzięcza. I tak się składa - uśmiechnęłam się - że kilku z nich również myśli, że ma u mnie jakieś szanse. Żaden nie jest nekrofilem, zatem będą woleli, żebym żyła. Coś mi się zdaje, że gdyby mieli wybierać między tobą a mną to możesz się zdziwić. Zrozumiał wreszcie, że łatwo mnie nie zastraszy. Przez jego spojrzenie zaczęła przebijać kalkulacja. Czekałam aż zacznie myśląc, że już nie wyprowadzi mnie z równowagi. Jakże byłam naiwna. - Ok, dwa punkty dla ciebie. Ale dwa nadal są po mojej stronie: on i wasz syn. - Jeden punkt. W syna nie wierzę. Kolejny blef. Zainspirowało was opowiadanie. - Dwanaście lat przed napisaniem? - Akurat, teraz to wszystko wymyśliliście. A to opowiadanie wcale nie musi być autobiograficzne. Może to fikcja literacka? Niemiły znów się złośliwie uśmiechnął. Otworzył teczkę i wyjął dużą szarą kopertę, a z niej zdjęcia, które wysypał na stół. Kilka sylwetek, dwa portretowe. Przedstawiały dobrze zbudowanego chłopca, nie potrafiłam dokładnie określić jego wieku, ale miał od ośmiu do dwunastu lat. Jeśli osiem to byłby wysoki na swój wiek. Moją uwagę przykuło jego uważne, skupione spojrzenie. I ten sposób w jaki stał. I kolor oczu. Poczułam mdłości. Z całej siły starałam się to ukryć. Przybrałam minę "co ty mi tu ściemniasz". - Przecież on jest blondynem. - Ale oczy ma zielone. A włosy to akurat ty masz lepsze, więc się nie dziw. - To jest niemożliwe, rozumiesz? Nie wmówisz mi, że mam takie duże dziecko z mężczyzną, którego znam od roku i nigdy z nim nawet nie spałam, bo mi przerwaliście życie w najciekawszym momencie. Tego dzieciaka na zdjęciu pewnie też znaleźliście w jakiejś agencji statystów i tyle. Teraz ja blefowałam. Tego spojrzenia nie dało się podrobić czy wyuczyć. Nagle przyszło mi do głowy, że to może być fotomontaż. Zbliżyłam jeden z portretów do oczu. Pracowałam kiedyś jako grafik komputerowy i umiałam odróżnić. To nie był fotomontaż. Wersja Niemiłego stawała się coraz bardziej prawdopodobna. Kolejnej fali mdłości nie udało mi się już przed nim ukryć. Była tak silna, ze złapałam się za brzuch. Oczywiście natychmiast wykorzystał przewagę. - I co? Chyba wkrótce zaczniesz żałować, że paru chłopaków wolałoby żebyś żyła? - powiedział z przekąsem. Milczałam. Co miałam powiedzieć? Jeszcze przynajmniej przez parę tygodni nie mogłam się z nikim widywać ani kontaktować. Złamanie tego zakazu mogłoby kosztować życie wielu tysięcy ludzi. Trudno tu mówić o jakimkolwiek wyborze. Mogłam tylko czekać aż to wszystko się skończy, z nadzieją, że Szymonowi się uda i oboje będziemy mieli wreszcie święty spokój. "Wkrótce?" - myślałam - "Od czterech miesięcy żałuję, że żyję! Czy oni w ogóle są w stanie poczuć jaki ból mi zadali? Gdy wreszcie Go spotkałam?" - patrzyłam na Niemiłego - "Co ty możesz wiedzieć o moim bólu? O tęsknocie? O rozpaczy z przekreślonych waszą brudną ręką marzeń? Dużo wiesz tylko o zabijaniu" - Już żałuję - powiedziałam. - Nie pytaliście mnie, czy zgodzę się na współpracę. Po prostu mnie w to wrobiliście. - Jeżeli mówić o wrobieniu to raczej wiń swoich przodków za takie geny. A jeśli chodzi o zgodę na współpracę to jesteś obywatelem tego kraju i masz obowiązki. - Jestem wolnym człowiekiem! - wykrzyknęłam Zaczął się śmiać. - Wydaje ci się - powiedział. - Nie ma takiej dziury w której byśmy cię nie znaleźli. Chyba miałaś się ostatnio okazję przekonać, prawda? A poza tym zależy ci na paru osobach. A ich życie zależy akurat od nas. Popatrz. Zdjęć wysypanych z drugiej koperty było znacznie więcej. Różne formaty, aparaty, papiery fotograficzne. Spora kolekcja. Na wszystkich byli moi znajomi. Było też zdjęcie mojej miłości z imprezy w domu, w którym często bywałam. - Tego znasz? - spytał Niemiły. Spojrzałam uważniej. Tak, to był trębacz, z którym kiedyś grałam. Nie wiedziałam, że się znają z moim ukochanym. - Graliśmy razem, przecież wiesz - wzruszyłam ramionami. - W czasach, kiedy jeszcze dawaliście mi żyć - dodałam. - Pracuje dla nas. Chcesz posłuchać, co mówi o tobie w twoim zaprzyjaźnionym gronie? Pytanie było raczej retoryczne, bo już wyjmował ze swej teczki mały dyktafon. - Czy ten twój worek z prezentami ma jakieś dno? - spytałam. - Jeśli dotychczas nie opuściło Cię poczucie humoru to zaraz się to zmieni, gwarantuję - powiedział naciskając guzik. Szum, jak to na imprezie. W tle muzyka i gwar rozmów. Na pierwszym planie brzdąkanie gitary i dwa znajome głosy. - Naprawdę razem nagrywacie? W duecie? - trębacz - o, to nieźle ci, stary, pozazdrościć. Zagarnąłeś dla siebie najlepszy oral świata! - Co? - to był Ukochany, wyraźnie zaskoczony. - Oral, stary, laskorobienie. W naszym zespole wszyscy żałowali, że odeszła. Taki relaks po koncercie to prawdziwy ekslusiv. - Co ty mówisz? - głos mej miłości wyraźnie zadrżał. - A co, jeszcze ci loda nie robiła? Wszystkim robi, a tobie nie? O, stary, lepiej sie zastanów, co tu jest grane - trębacz wyraźnie miał ubaw. Bladłam i czerwieniałam na przemian. Niemiły wyłączył nagranie. - Wystarczy? - Przecież - zaczęłam dukać - ja z żadnym z nich nigdy nawet dziesięciu minut nie spędziłam sam na sam! - Ale twój luby o tym nie wie - zachichotał - i od dwóch miesięcy raczej się nie chce dowiedzieć. Puszczę ci jeszcze coś - zaczął przewijać taśmę wpatrując sie w licznik. Z głośniczka znów popłynęły dźwięki imprezki. - Musi ci być strasznie, co, że ona okazała sie taką kurwą? - młody, kobiecy głos nie znamionował raczej inteligencji, ale brzmiał kusząco. - Może poprawi ci nastrój wino u mnie w domu? - kokieteria. - I zagrałbyś mi tę piosenkę, którą lubię - przymilność. Długa pauza. - Masz rację, chodźmy stąd - ukochany. Koniec nagrania. - Sprytnie to sobie wykombinowaliście, muszę przyznać. Ta głupia pizda też dla was pracuje? - nie umiałam ukryć wściekłości. - Może i głupia pizda ale za to jaka skuteczna. Wiesz dlaczego ten twój znajomek był taki przekonujący? Bo mówił prawdę, tylko że o niej. Z tym wyjątkiem, że ona nigdy nie śpiewała. Ale eksklusiv relaks po koncercie to właśnie jej zasługa. Chcesz posłuchać nagrania od niej z domu? - znów się sadystycznie uśmiechnął. - Nie, dziękuję - warknęłam, urażona jego bezczelnością. Patrzył na mnie długo. - Nie łudź się, że coś ci jeszcze pozostało. On już cię nie chce, ma o tobie złe zdanie, które stale podsycamy nowymi plotkami. Nawet, jeśli się spotkacie to i tak ci pewnie nie uwierzy. Syna nie znajdziesz bez naszej pomocy. Obu możemy zlikwidować w każdej chwili. W przeciwieństwie do ciebie, zawsze wiemy, gdzie oni są. Koniec, mała, teraz możesz już tylko realizować polecenia. Chyba, że jak ma inną to już ci na nim nie zależy - zawiesił głos. Nie mogłam zebrać myśli. To wszystko razem było zbyt straszne i zagmatwane. Z trudem wzięłam się w garść. - Jeśli, podkreślam, jeśli nawet jest to nasz syn, to za dużo was kosztował i zbyt wiele się po nim spodziewacie - sam mówiłeś. Nie zabijecie go. Co do mojej miłości, to jeśli samo jego nasienie tyle dla was znaczy to też nie macie interesu w jego śmierci. Na dodatek sam powiedziałeś, że nic nie wie, zatem nie stanowi dla was zagrożenia, raczej kapitał. Jeśli chodzi o mnie to właśnie mnie zabiłeś. Koniec, mały, teraz już nie muszę realizować waszych poleceń. Nie widzisz, że właśnie straciliście swój atut? Zależało mi tylko na nim. Teraz stracę motywację do życia i nic z tym nie zrobicie. Nie strasz mnie, już nie masz czym. - Zobaczysz, że mam - zaczął składać zdjęcia do kopert. - Na razie siedzisz w tym pokoju i nigdzie nie wychodzisz póki Szymon nie skończy. Masz jakieś dwa tygodnie na przemyślenia. Chyba, że jednak wolisz umrzeć, wtedy rób co chcesz, bo szybko ci w tym pomożemy. Od jutra możesz sobie dzwonić gdzie chcesz, byle z hotelowego, komórki na razie nie ruszaj. - Niby gdzie mam dzwonić, jeśli do znajomych mi nie wolno? Włożył wszystko do teczki, a z kieszeni wyjął kremową wizytówkę. Położył ją na stole. - To twoja nagroda pocieszenia. Gdybyś chciała pokatować się opowieściami o sukcesach swego miłego możesz zadzwonić do Maltańczyka. Pilotuje go od dwudziestu lat i kocha jak syna. Lubi o nim gadać. Wstał i wziął teczkę. - Następne spotkanie jak Szymon wróci. Nie będę ci życzył miłego wypoczynku, to chyba bez sensu. - Bardzo śmieszne - sarknęłam. - Rzeczywiście, nie bardzo. Do zobaczenia - powiedział wychodząc. Mogłam już zdjąć maskę. Spojrzałam w lustro. Nigdy nie widziałam takiego przerażenia w swoich oczach. Wzdrygnęłam się. Mój wzrok powędrował w stronę wizytówki. Tylko "Maltańczyk" i numer telefonu. "Kocha go jak syna?" - pomyślałam. - "I zgadza się, żeby mu robili takie świństwa?" Coś mi w tym wszystkim nie pasowało. "Może ten Maltańczyk też jest oszukiwany. Może mam w nim sprzymierzeńca." - myślałam dalej - "Tylko jak to sprawdzić przez telefon, skoro wszystko nagrywają?" Zastanawiałam się intensywnie co mogę zrobić. Nic nie przychodziło mi do głowy. Poczułam się nagle bardzo zmęczona. Za dużo tego było. "Muszę się odprężyć " - pomyślałam i poszłam pod prysznic. Rozebrałam się i powtórzyłam cały rytuał, który stał się codzienny odkąd nie mogłam widywać mojego wybranka. Wyobrażałam sobie jego tuż przy mnie, jego cudowne dłonie, przepełnione szczęściem oczy i szerokie, silne ramiona. Niemal czułam jak mnie dotyka i pieści. Jak go obejmuję, całuję i w końcu stajemy się jednością. Tym razem to jednak nie dało ukojenia. Poryczałam się. "Zabrali mi już wszystko" - pomyślałam - "po cholerę mam dalej żyć?" - zapytałam siebie w duchu. Jedynym powodem jaki znalazłam było wyciągnięcie nas wszystkich z tego bagna. Założyłam szlafrok i wróciłam do pokoju. Walka zapowiadała się ciężka, ale nie miałam już nic do stracenia. Miałam dwa tygodnie, zaczęłam obmyślać plan.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...