Zamykam, moje oczy zmęczone,
Boleśnie, źrenice rozszerzone,
Szybkością codziennych zdarzeń,
Pośpiechem mijanych wrażeń.
Pod spuszczonymi powiekami,
Porośnięte gęstymi trawami,
Widzę, łagodne opadające wzgórza,
Wiatr zielenią, delikatnie porusza.
Zza najbliższego wzniesienia,
Z rzucanego przez drzewa, cienia,
Postać znajoma, wyłania się pomału,
Z twarzą spokojną, pełną zapału.
Z myślami, co chcą poznać świat,
Idzie wędrowiec z dawnych lat,
Bez pośpiechu, przed siebie kroczy,
Pewny, że niczego nie przeoczy.
Często podczas drogi przystaje,
Napotkane miejsca i ludzi poznaje,
Z wielką, badacza dociekliwością,
Zachwyca się życia różnością.
W nieznane, wsłuchuje się języki,
Poznaje różnych ludzi nawyki,
Mimo, że przed nim ciągle cała ziemia,
Na oślep nie pędzi, bez wytchnienia.
Choć dzień, ja nie chcę oczu otwierać,
Znowu marzeń o świecie wypierać,
Za niczym, w codziennej pogoni,
W ciągłej walce, kto kogo dogoni.
Chcę czasu, by czuć, w duszy świat,
Siebie, zostawiać w ludziach ślad,
Trwający dłużej, niż życia chwila,
Co, z prędkością światła dziś przemija.