Usiadłam na skraju tożsamości I przymknęłam oczy. Grube, błyszczące murzynki plotły sobie wymyślne fryzury w chacie z korzenia wyrosłej albo korzeniem będącej. Oddech skracał się. I pszczoły napływały zewsząd. Z wielkich liści kapały krople potu. A srebrzyste ptaki przynosiły po kawałku w dziobach, porwaną tęczę. Czułam się jak na kartce książki Czytanej właśnie dziecku na dobranoc. I bałam się, że ktoś nagle zapragnie następnej opowieści A moje miejsce spłynie dusznym zapomnieniem. Ale nie tak było. Choć ktoś w końcu zamknął moją książkę I przytulił twarz do poduszki zasypiając.