Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ishikawa

Użytkownicy
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Ishikawa

  1. "Niebo nad portem miało barwę ekranu monitora nastrojonego na nie istniejący kanał." Psychodeliczne dźwięki o elektronicznym wydźwięku bombardowały uszy. Nieprzeźroczysty zapach pospiesznych oddechów wdzierał się do nozdrzy. Stroboskopowe światło potęgowało wrażenie przynależności do niepojętego transu, narkotycznego wręcz amoku w jakim znajdowali się wszyscy w klubie. Czas zwolnił biegu. Każde błyśnięcie niebieskich lamp było wiecznością w ktorej topił się otępiały umysł. Podczas każdego rozbłysku ultrafioletowej supernowej pochwycały się niezliczone spojrzenia przepełnione erotyką. Nieprzyzwoite myśli kłębiły się w ścianach umysłu. Świadomość gnała w pędzie zaspokajania instynktów. Wszyscy pochłonięci byli w masakrycznej parodii dance macabre. Wilgotna kobieca dłoń w geście zaproszenia otarła się o twarz młodzieńca. Podążył za instynktem. Charaktetystyczny zapach ozonu i zimny wiatr orzeźwiały zmysły. Rześkość powietrza stabilizowała myśli. Stał przed swoim wieżowcem. Rozświetlne przez wschodzące właśnie słońce chmury kontrastowały z ogólną granatową szarością. "Miasto po deszczu." - bezgłośnie poruszył ustami. W tych zapatrzonych w atramentową toń nieba oczach można było dostrzec fascynację. Chwilę zapomnienia która tak rzadko rozświetlała rysy tej młodej, "starej", zmęczonej twarzy. Gdzieś w środku tego małego człowieka rodziło się nieuchwytne uczucie obecności, tam gdzieś daleko, na skraju horyzontu zdarzeń, eteralnego spełnienia. Grymas ironi przeszył jego usta. "Jakie to banalne." Brudna, bezpostaciowa rzeczywistość przypominała o sobie na każdym kroku. Zaciągnął się ostatni raz i skierował do wejścia. Metaliczny odgłos szczęknięcia zamków u drzwi odbił się echem pośród pustego mieszkania. Jak na ironię, nie ufał elektronicznym zabezpieczeniom. A może ta nieufność nie była paradoksem. Ktokolwiek inny bardziej od niego mógł być świadom słabości elektronicznych zabezpieczeń? Był netrunnerem, technologicznie spaczonym hakerem cyberprzestrzeni. W jego mieszkaniu, każdy metr kwadratowy podłogi przecinał choć jeden kabel. Nielicząc całej sieci komputerów, urządzeń, przewodów oraz trzech monitorów, niezdarnie usłane łóżko i wiecznie włączony telewizor były jedynym sprzetem w mieszkaniu. Opadł z impetem na krzesło. Palce zatańczyły piruet na klawiaturze. Login, hasło i był już w systemie. Miarowe stukanie wędrowało z echem od ściany do ściany. "no new msg" - o braku nowych wiadomości informował komunikat. Stuk, stuk, stuk - Białe litery zamalowały pikselową czerń ekranu: niech ktoś mi powie. jak to sie dzieje, ze sen wydaje mi sie bardziej realny od rzeczywistosci? skad moge wiedziec, ze moje zmysly nie klamia? Odetchnął, zakładając ręce za głowę i rozluźniając się w oparciu. "Znowu pisze do siebie. Po co? Czemu nie moge zatrzymać moich myśli po prostu w głowie?". Bujając się w fotelu spojrzał za okno. Aksamitny blask wschodzącego słońca rozświetlał szklane drapacze chmur. Wszystko to jakby przypominało, że te bloki nie stały tu od zawsze, że wcale nie muszą tu być. Fotony prześwietlały je jakby na skroś. "Wszystko jest takie bezpostaciowe". Ciche piknięcia wyrwały go z zamyślenia. Spojrzał pospiesznie na ekran. Zaczęły się na nim pojawiać nowe litery. "Włamanie!" - pomyślał momentalnie, jednak coś powstrzymało go od jakiejkolwiek reakcji. Ze zwiększonym stężeniem adrenaliny we krwi, przesuwał wzrokiem po znakach które układały się w zdania: jest troche fikcji w tym co uważasz za prawde, i jest troche prawdy w tym co przyjąłeś za fikcję. Nie mógł uwierzyć. Zamrugał oczami. "O co tu chodzi? Policja?". Pistolet pospiesznie wyjęty z szuflady przeładował się z metalicznym szczęknięciem. Spocone dłonie ułożyły się na rękojeści. Gorączkowo nasłuchiwał kroków na klatce schodowej. Skronie pulsowały bólem. Kolejne znaki zamigotały na monitorze: by poznać prawdę, musisz zaryzykować wszystko. Nerwowo, trzęsącymi się rękoma wystukał na klawiaturze odpowiedź: kim jestes? czy jestem tu sam? Po sekundach stroboskopowej wieczności pojawił sie komunikat: nie. nie jesteś sam Chwila nerwowej ciszy... i znów: stacja metra Central Park, wyjscie w kierunku market street, jutro, 23:30 Został sam. W eterycznym bezruchu powietrza, cisza krzyczała mu do uszu. *** "To historia samotnego ducha, Który szukając sposobu by uchować własne Ja, Przeprasza, że żyje. Kiedy kroczy sam przez miasto, W odbiciach ludzkich twarzy, Witają go jego własne rysy. Szepta mi wciąż do ucha, Szyderczy jego słysze śmiech, Ty i Ja, eteralne podobieństwo. To on, mój ślepy bard, On ze snu rozbudza mnie, Melodią gorzką nuci "z boku stań!" Piąta po południu. Irytujące dzwięki budzika przedzieraly się przez słodką zasłone snu. Był to ten stan na krawędzi marzeń i jawy. Przeplatające się nawzajem swiaty, zgrywały się ze sobą zostawiając uczucie niepokoju. Ręka wynurzyła się nad szafe, niezdarnym ruchem wyłączając budzik. Postać na łóżku, poruszyła się odwracając na plecy. Załzawione oczy, wpatrywały się w biały sufit. Widok tak znajomy i zarazem tak obcy. Promienie słońca lizały ciało. Z za panoramicznego okna na całej długości ściany dochodził szum miasta. Okropny niesmak w ustach. Ile czasu mineło od przebudzenia? Może pięć, może dziesięć minut... a może to byly tylko sekundy? Myśli płynęły bezwładnie, krętymi ścieżkami, bez celu... byle by do przodu. Zasnął znów. Leciał. Bezwładne ciało tańczyło w zawirowaniach powietrza. Był wolny. Ziemia zbliżała się, ale powoli. Ziemia poczeka, więc nie czuł strachu. Nie było już lęku. Jasność. Miła przyjemna twarz. -Dlaczego to zrobiłeś? - odezwał się smutny głos dziewczęcy głos. -Nie mam po co żyć... nigdy nie miałem. - odpowiedź była bez żalu. Suche stwierdzenie faktu. Ciepły dotyk skóry. Nieprzezroczysty zapach wiatru. -Nie możesz żyć dla mnie? - zaśpiewała słodka melancholia. -Ludzie nie mogą żyć dla kogoś. Ludzie żyją tylko dla siebie, po to by spełniać własne pragnienia. Nawet jeśli tym pragnieniem jest pomaganie innym, wszystko co robimy, robimy dla siebie. -Kocham cie. -Ja ciebie tez kocham. Chociaz wcale cie nie znam. -Nie mozemy byc razem? -Ale ty nie istniejesz. Tak bardzo bym chcial... Ale ja wiem, ze kiedys sie obudze... -Istnieję! Jestem tak samo realna jak Ty! -Jestes tylko moja imaginacja. -Zyje w tobie! Czy znaczy to, ze jestem mniej prawdziwa niz Ty? Skoro jestem czescia ciebie, Ty jestes czescia mnie. "Zaspałem" - nieprzyjemna myśl bezczelnie wdarła sie do świadomości. Sen odszedł na zawsze. Miłe uczucie wyparowało, słodki głos zagłuszyły dźwięki dnia. Pozostał nieznośny posmak utraconego ciepła - żal i tęsknota. To już nie wróci. Widok za szybą przemijał leniwie. Symfonia dźwięków raniła uszy. Rozmowy o niczym. "Och jak chciałbym rozmawiać o niczym." Kamienne twarze mijane na ulicy. Tak przywykłe do udawania. Otoczka iluzji ludzkiej egzystencji. Iluzji tym realniejszej im życie było pustsze. Iluzji tak cieńkiej, że zdawała się zaraz pęknąć. "Każdy jest więźniem własnego subiektywnego wszechświata. Bóg, szczęście, nasze nadzieje. Czym są? Ludzie tak często doszukują się sensu we wszystkim co ich otacza. To bezcelowe. Wszechświat sam w sobie na zawsze pozostaje nieokreślony. To logicznie wykreśla możliwość isteninia jakichkolwiek wyższych bytów." Pociąg z piskiem przyjechał na stacje. Pneumatyczne siłowniki otworzyły dzrzwi. Czarny płaszcz i nerwowe spojrzenia wyróżniały go z tłumu. Elektroniczny zegarek zwiastował godzinę 23:43. Z każdym krokiem, w myślach towarzyszyło mu kolejne przekleństwo skierowane pod adresem jego spóźnialskiej natury. Z każdym krokiem towarzyszył mu także niepokój, który w najbliższym czasie mógłby zamienić się w strach. Był pewien, że na dziewięcdziesiąt procent pakuje sie w pułapkę, że ktoś chce go załatwić. Wiedział także, że cokolwiek by to mogło być, fobia przed tym, nie wygra z jego ciekawością. Ciekawością, którą w ciągu ostatnich dziesięciu minut zdążył już znawymyślać parenaście razy. Przy schodach do metra nie było nikogo. Na ulicy raz za razem pobłyskiwała zepsuta lampa, która nie mogła się zdecydować czy rozświetlić czy też pogrążyć chodnik na zawsze w ciemności. Mroźne powietrze otulało twarz aksamitnym powiewem. Cisza. Rozejrzał sie. Kątem oka zauważył ruch, który przyciągnął jego spojrzenie. Ręka machinalnie powędrowała pod płaszcz do skórzanej kabury. W pół mroku, dziesięć metrów dalej stała oparta o płot niska postać. Dłuższe, lekko rozwiane przez wiatr włosy sugerowały, że była to kobieta. A właściwie dziewczynka. Nie sposób było jednak dostrzec rysów twarzy. Słaniała się na nogach nie mogąc ustać. Jedna ręka zwisała jej bezwładnie. "Krew?!" - ze środka rękawa po jej dłoni prosto na ziemię spływała gęsta maź. W świetle latarni miała mleczno białą barwę. "Android?! Czy tylko cyborg?". Ich spojrzenia sie spotkały. Jej dziwne pomarańczowe źrenice jaśniały na tle granatowej otchłani nocy. Miał wrażenie, że sondowała mu cybermózg, że przebiła wszystkie bariery reakcyjne, że ominęła zasłony logistycznego oprogramowania defensywnego, że zbiera i analizuje wszystkie jego dane. Kiedy ona skierowała w jego stronę chybotliwe kroki on mimo osobliwego przerażenia nie mógł się ruszyć. Zapomniał nawet o oddychaniu. Jak w koszmarach z dzieciństwa, mimo zbliżającego się niebezpieczeństwa przyrósł do ziemi, nie panując nad ciałem. Ranna dziewczyna z wyblakłą z wszelkich emocji twarzą rzuciła się w jego stronę. Chwyciła go za gardło. Gdy przed oczyma mignęło mu złącze cybermózgowe w jej dłoni, ostatnim impulsem nie zniewolonej woli spiął firewall'a w swoim cybermózgu. Cyfrowy napływ danych zalał mu świadomość. Jasność przyćmiła jego jaźnię. Jasność. Umierała. Bez zbędnych pytań jak czy dlaczego, umierała mu w ramionach. Jego szczęście jak piasek przesypywało mu się między palcami a on wciąż beznadziejnie wierzył, że wyłapie wszystkie ziarenka. Jej zamglone nieobecne spojrzenie patrzyło na niego ostatni raz z otchłani. "Pamiętasz?" - ułożyła swe zakrwawione usta w nieme pytanie. Jak gdyby nigdy nic, jak by sie w ogole nic nie działo, tak beztrosko i radośnie. "Umieram kochany." - pokłady łez ktore dotąd starał się powstrzymywać nie napotkały teraz żadnej bariery. Krople cierpienia wsiąkały w suchą spaloną ziemię. Nadzieje rozstrzaskiwały się o grunt. "Nie umrzesz, bo cie kocham!" - rozpaczliwie starał się odwrócić bieg zdarzeń słowami. Jej dłoń ześlizgnęła mu sie z twarzy. Jej ostatnie tchnienie echem krążyło po głowie pustosząc mu dusze. "Przykro mi." - jakiś sterylny głos rozwiał już wszelkie złudzenia. Po chwili jednak nie było już lęku. Tylko jasność. Miła przyjemna twarz. Znał tą twarz. "Kocham cie". Bez zbędnych pytań jak czy dlaczego, to co było stało się już dla niego nieistotne. Okropny niesmak w ustach. Zimno. Jasność kuła go w oczy. Potoczył naokoło obolałymi gałkami. Nadal była noc. Coś na nim leżało. Gdy przypomniał sobie ostatnie chwile z przed momentu kiedy leżał na ziemi, z paniką i obrzydzeniem odtoczył się dalej po chodniku, wierzgając nogami by zrzucić z siebie "martwego" gynoida. Dotknął na karku swojego portu cybermózgowego i powoli z bojaźnią wyjął z niego przewód. Trzymając w dłoni cybernetyczny przewód przesądował swój cybermózg. Same szacunkowe podejrzenia były dość niepokojące. Spaliła się na barierze ale exmem był zaśmiecony. Możliwe, że pomimo wszystko zdołała uzyskać dostęp do jego mózgu. Ta dziwna reakcja oprogramowania pozostawiła skazę niepokoju w jego umyśle. Będzie to wymagało dalszego sprawdzenia. Nie patrząc na leżące obok sztuczne ciało wstał i skierował się z powrotem do metra. Wrażenie, że ten facet idący za nim tyłu go śledził, tłumaczył sobie przesadną manią prześladowczą wywołaną zbyt dużą dawką emocji jednego wieczoru. -Nie rozumiem cie Kris! - facet był lekko wstawiony, ale upierdliwość była jego stałą cechą charakteru. - Przychodzisz tu zawsze sam i zamulasz! Potem gadasz chwile z jakimiś dziwnymi typami i wychodzisz! - mowił - Nie masz dziewczyny? -Nie mam - przyznał Kris obojętnym głosem. -A miałeś? - kontynuował natarcie. -Miałem - pytanie wywołało masowy napływ bolesnych ukłuć. Był jednak dobrym aktorem. Na marmurowej masce nie pojawiło się najmniejsze pęknięcie. -No to do cholery co sie z nią stało? - wybełkotał niechciany towarzysz rozmowy. Zimne spojrzenie Krisa przedarło się przez alkocholową zasłonę do świadomości rozmówcy. - Umarła - powiedział każdą głoskę mrożąc szronem. ishikawa@localhost: produkcja w toku
  2. Przemknelas cicho niczym szelest, plynac szeptem poprzez tlum. W ziemie wbilas swoj kamienny wzrok. I ja tam bylem. Podniosly sie naraz dwa spojrzenia, minely sie szybko, a jednak zgrzyt! Znalazły się radośnie przez szarą codzienności mgłę. W glebokiej toni twoich niewyplakanych lez, slyszalem tamten krzyk. I ja krzyczalem. A gdybys wtedy przystanela? A gdybys wtedy zawolala? Duszac w sobie wszystkie leki, gdybys wtedy mnie wezwala? A ja bym usluchal. Nie krzyczalem, nie wezwalem, w szarym tlumie utonolem, na zawsze juz duszac sie twoim spojrzeniem.
  3. Było w tym smutku coś kojącego, Było w tej ciszy coś wymownego, Słowa tkwiły zawieszone w milczeniu, Wijąc się pomiędzy ciałami. Szept namalował pajęczynę na szybie... Uwikłane w niepewności usta spragnione, Rozpaczliwie błądziły ścieżkami po skórze, By znaleźć się radośnie na moment, By zgubić się potem na wieczność. Czwarty wymiar nas goni... Zostawiłaś mi na ramieniu znamie krawe, Ta krew juz nie zakrzepnie nigdy... Ta krew juz nie zakrzepnie nigdy... Ta krew... Ale powiem ci na pożegnanie szybko, Noc przychodzi w nadziei, że znów ją dzień rozpali... Dla Oli ;*
  4. Widziałem w tej łzie, setki cierpień miraże, Słyszałem w tym głosie liczne żalu pretensje. Ból ściekał po ścieżkach, pustosząc mi dusze, Nie po mojej jednak spływał skórze. Mój krzyk zawisł niemo w górze, Jakie dziwne to cierpienie. Milcząc pośród cierni tkwie, W tysiącu pustych siedze słów. Jak wielkie są gwiazdy na niebie, Tak małe są nasze skromne nadzieje. Nim zamkną się cienie nad nami, Będe już zawsze wzrokiem wodził po światłach.
  5. To historia samotnego ducha, Który szukając sposobu by uchować własne Ja, Przeprasza, że żyje. Kiedy kroczy sam przez miasto, W odbiciach ludzkich twarzy, Witają go jego własne rysy. Szepta mi wciąż do ucha, Szyderczy jego słysze śmiech, Ty i Ja, eteralne podobieństwo. To on, mój ślepy bard, On ze snu rozbudza mnie, Melodią gorzką nuci "z boku stań!". Jak to sie dzieje, że sen wydaje mi sie bardziej realny od rzeczywistości? Skąd moge wiedzieć czy moje zmysły nie kłamią? ... Who are you? Am I alone? ... No. You are not alone_
  6. Tym którzy nigdy nie bali sie mieć własnego zdania. Tym którzy na każdym kroku, odważyli się pytać 'dlaczego?' Tym którzy stoją poza całością. Kolejny obcy sufit Siódma rano. Irytujące dzwięki budzika przedzieraly się przez słodką zasłone snu. Był to ten stan na krawędzi marzeń i jawy. Przeplatające się nawzajem swiaty, zgrywały się ze sobą zostawiając uczucie niepokoju. Ręka wynurzyła się nad szafe, niezdarnym ruchem wyłączając budzik. Postać na łóżku, poruszyła się odwracając na plecy. Załzawione oczy, wpatrywały się w biały sufit. Widok tak znajomy i zarazem tak obcy. Promienie słońca lizały ciało. Za okna dochodził szum miasta. Okropny niesmak w ustach. Ile czasu mineło od przebudzenia? Może pięć, może dziesięć minut... a może to byly tylko sekundy? Myśli płynęły bezwładnie, krętymi ścieżkami, bez celu... byle by do przodu. Zasnął znów. Sen Leciał. Bezwładne ciało tańczyło w zawirowaniach powietrza. Był wolny. Ziemia zbliżała się, ale powoli. Ziemia poczeka, więc nie czuł strachu. Nie było już lęku. Jasność. Miła przyjemna twarz. -Dlaczego to zrobiłeś? - odezwał się smutny dziewczęcy głos. -Nie mam po co żyć... nigdy nie miałem. - odpowiedź była bez żalu. Suche stwierdzenie faktu. Ciepły dotyk skóry. Nieprzezroczysty zapach wiatru. -Nie możesz żyć dla mnie? - zaśpiewała słodka melancholia. -Ludzie nie mogą żyć dla kogoś. Ludzie żyją tylko dla siebie, po to by spełniać własne pragnienia. Nawet jeśli tym pragnieniem jest pomaganie innym, wszystko co robimy, robimy dla siebie. -Kocham cie. -Ja ciebie tez kocham. Chociaz wcale cie nie znam. -Nie mozemy byc razem? -Ale ty nie istniejesz. Tak bardzo bym chcial... Ale ja wiem, ze kiedys sie obudze... -Istnieję! Jestem tak samo realna jak Ty! -Jestes tylko moja imaginacja. -Zyje w tobie! Czy znaczy to, ze jestem mniej prawdziwa niz Ty? Skoro jestem czescia ciebie, Ty jestes czescia mnie. Zgrzyt! -Obudź sie zaspałeś! - nieprzyjemny dźwięk bezczelnie wdarł sie do świadomości. Sen odszedł na zawsze. Miłe uczucie wyparowało, słodki głos zagłuszyły dźwięki dnia. Pozostał nieznośny posmak utraconego ciepła - żal i tęsknota. To już nie wróci. Widok za szybą przemijał leniwie. Symfonia dźwięków raniła w uszy. Rozmowy o niczym. "Och jak chciałbym rozmawiać o niczym." Kamienne twarze mijane w autobusie. Tak przywykłe do udawania. Otoczka iluzji ludzkiej egzystencji. Iluzji tym realniejszej im życie było pustsze. Iluzji tak cieńkiej, że zdaje się zaraz pęknąć. Widok był piękny, a zarazem tak brzydki i zwyczajny. Słońce zachodziło na betonowymi ścianami. Miasto rozciągało się w dole. Chłodny wiatr opływał subtelnie twarz. Wyostrzał zmysły. Było w tej scenie coś smutnego. Było w tym pejzażu coś nieuchwytnego. Mistyczne uczucie nie opisane nigdy żadnymi słowami. Euforia zmieszana ze smutkiem. "Co powinienem powiedzieć tutaj? Tutaj na krawędzi. Jeszcze jeden krok dzieli mnie od pustki. Tyle myśli... tyle spraw... tyle nie wypowiedzianych słów. Chce płakać. Ðo kogo więc te łzy? Do siebie samego? Więc przyznaje - pokonałeś mnie świecie? Nie... Świat nie jest zły, dobry, smutny czy wesoły. Świat jest po prostu dziwny. Świat... ten świat... jest po prostu nie dla mnie. Tragiczna pomyłka stworzenia? Nie... Nie ja tu jestem tragiczny. Lepiej być świadomą pomyłką niż ślepym na własny los manekinem, targanym przez życie w rytm tych którzy są na górze. Tyle stuleci, tylu bogów... jesteście więźniamy własnej fantazji. A Ja? Jak marny krzyk rozpaczy w zduszony oceanie durnych spraw." Leciał. Bezwładne ciało tańczyło w zawirowaniach powietrza. Był wolny. Zew ptaków, blask słońca, nieprzezroczysty zapach wiatru. Rozszerzona do granic źrenica, chłonęła zachłannie ostatnie fale przestrzeni. Smutny dziewczęcy głos. Potem nie było już nic.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...