Otwieram oczy, wstaje świt
znów ten sam skrawek nieba,
ten sam kawełek ziemi.
Ciemno, cicho, strasznie...
szelesty, płacz, lament...
Rozpacz, żal i przerażenie...
Zapiera dech w piersi świadomość kolejnego wschodu słońca.
Dzień - tłoczno tu od ciał,
A pusto od nadziei.
Ciężko-
lecz wstają ci, co muszą wstać,
by iść przed siebie po kamieniach
i wyboistej drodze
z wolnością w sercu i pustką w żołądku.
Przez góry myśli, świadomość...
Drogą -nie wiadomo, dokąd.
Idę i zapominam o bólu,
Nie myślę o mrozie
Wyłączam współczucie
Obalam słabość.
Każdy krok to kolejny dzień życia.
Nie ogladam się za siebie.
Boże!żebym nie został w tyle.
A spis numerów coraz węższy.
Oblewa mnie pot przerażenia
I tak idę
z sercem zamkniętym w dłoni,
By kiedyś otworzyć oczy
I zobaczyć skrawek własnego nieba.