Leżała na wznak nieruchomo
Z nogami sztywno wyprostowanymi
I wzniesionymi ku niebu.
Jakby zaklęta w czasie
Trwała w tej nienaturalnej pozycji
Z grzbietem niczym struna
Wygiętym do tyłu.
Zesztywniała w bólu
Patrzyła pusto przed siebie
Szeroko rozwartymi oczyma...
Powietrze było gęste i ciężkie.
Pośród zarośli -
Miejsca wiecznego spoczynku zwierzęcia-
Unosił się dławiący odór
Będący istnym zaproszeniem
Dla wszystkich "skrzydlatych przyjaciół"
Na stypę.
Tylko pozorna cisza i spokój...
Z jej ust wydobywał sie bowiem
Ciągle jeszcze ten niemy krzyk
(być moze zdradzajacy tajemnicę jej nieistnienia)!
Żadnej krwi,
Żadnych śladów zbrodni!
Pozostała pustka,
Ogromna bezsilność,
I te kilka łez,
Które błysnęły na mym policzku
W promieniach zachodzącego słońca...
A ptaki jak zawsze ćwierkały
Nie myśląc o przemijalności....