![](https://poezja.org/forum/uploads/set_resources_4/84c1e40ea0e759e3f1505eb1788ddf3c_pattern.png)
Kamila Kansy
-
Postów
6 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Odpowiedzi opublikowane przez Kamila Kansy
-
-
na chodnikach deszcz, dryluje spękane
witraże, które wyszły spod ręki słońca.
pachnie twoim karkiem, schodzącym coraz
niżej w stronę obojczyka. lekkie
zagłębienie, prawie niewyczuwalne pod
opuszkiem palca. tętniące cicho,
najciszej, jak się da. prawie tak cicho,
jak nasze pocałunki na progu drzwi, gdy
musisz już iść, a sen nie wraca.
***
na ulicach nasze tętno pospiesznie
okrada miasto z obłędu. brudnopisy
duszy - pękają w szwach - wschodzące
wiersze. jeszcze moja krew ci świeci,
skuta rzeźbą żyły. czarne wrony
na twych włosach, do śmierci układa.
***
po ostatniej kawie zapaliła się latarnia.
przez szklane okno wypuściła na ciebie
wiązkę ostrego światła; rozbiła skórę
na fraktale ud, ramion i ciemnych, choć
zamkniętych oczu.
ty wciąż śpisz, gdy ja ostrożnie nabieram
w płuca powietrza, tego ciężkiego od
twej obecności. drżysz i nie mogę
uchwycić myśli, krążącej niespokojnie
tuż pod sufitem.
by cię nie zbudzić, milczę do ciebie.
po drugiej stronie twoich powiek jest
wyjście ewakuacyjne, gdy muszę odejść.
ty już wiesz i śpisz. czarny atrament
wylewam na papier. ktoś za oknem
rozłożył parasol. zaczyna padać.
w twoich onirycznych paranojach już
biegniemy. przez zaciśnięte mocno
oczy szepczesz mi lubię zapach
chodników po deszczu. myślę:
twój deszcz to rozkładające się
ślimactwo, które ktoś przydeptał
butem. ale milczę. teraz czuję
coraz wyraźniej - to pachną śmiercią
twoje odkryte ramiona.
rankiem biały całun zamarł na jeszcze
ciepłej skórze. gdy zaczęłaś tracić
kolor, wróciłem do domu. kałuże tonęły
barwą twoich włosów.0 -
po nocach śnią mi się grzeszne kobiety,
cicho lśnię na ich białych żebrach.
kolejne kwadry księżyca wschodzą na
rdzeniu. szorstka krew dryluje kręte
linie papilarne mózgu. mózg krwawi.
śmierć ma słony smak, gdy twoja krew
na języku jeszcze oddycha. przez
nielegalną noc brniemy, fosfor zlepia
palce, jak gwiazdy
***
mów do mnie językiem przez skórę
jasną śliną dokostnie promieniuj
chcę iskrą w twoje palce spłonąć0 -
po nocach śnią mi się grzeszne kobiety,
cicho lśnię na ich białych żebrach.
kolejne kwadry księżyca wschodzą na
rdzeniu. szorstka krew dryluje kręte
linie papilarne mózgu. mózg krwawi.
śmierć ma słony smak, gdy twoja krew
na języku jeszcze oddycha. przez
nielegalną noc brniemy, fosfor zlepia
palce, jak gwiazdy.
***
mów do mnie językiem przez skórę
jasną śliną dokostnie promieniuj
chcę iskrą w twoje palce spłonąć0 -
bo to już jest tak, że przychodzę
a drzwi nie mają klamek od środka.
na dworze świerszcze zdzierają sobie
z nóg zieleń a ty plączesz w moje
włosy ich smutną zaokienną muzykę.
na wargach eksplodują mi nieba
ogrody na wysokich obcasach bez
gwiazd, które ronią dla mnie twe
szklane usta. i jest zima, choć
śniegiem ścielą się tylko moje
lekko strawne i śliskie kobiece
piętra.
***
we śnie wydrapujesz czerwony lakier
spod moich paznokci - pozostałość
po morderstwie duszy Krwawisz
poronioną miłością przemilczanej
ciszy Na alabastrowych palcach
czerwienią świecą ci latarnie
moją krzepliwą kołysanką z prądem
***
uderzasz we mnie wilgotno twardym kamieniem
rozbijają się drżenia okręgami na wodzie
***
pocałunki drżące krążą planetami
wokół nagich orbit moich ud
bezbłędnym ostrzem języka sięgasz
już dna mojej ciepłej gęstej krwi
związanymi żyłami biegniemy po niebo
w zimnym deszczu parzą tobą mokre usta
***
masz dłonie szaleńca i każdym
palcem spętujesz we mnie papilarne
krzewy bolesnym bluszczem pnę się
w tożsamość twego ognia spalasz
mnie jak drewno i uciekam, przeklęte
parapety podsuwasz mi pod nogi,
gdy otwieram okno którędy, jak
nie piekłem mam się dostać do nieba0 -
ulice przyciągają asfalt topi w sobie gwiazdy
odciskam stopy jakbym prowadziła cię za rękę
tuż przy granicy wieczność szepcze do mnie przepaścią
twoje imię echo rozbija we mnie pędzące atomy
bóg jest blisko pod kościołem żebrak pisze wiersze
białe ćmy pękają ślepotą szklane latarnie ulic
mój anioł jeszcze nie doszedł za bielizną mną się ręce
na drodze bez krawężnika czyhają serca samobójcze
nie zatrzyma nas już zmiana kierunku ruchu ziemi
***
nasze paranoje, których świat już nie
oddycha. na pościeli umierają twoje
włosy, kliniczną koniecznością poranka.
mam jeszcze boga na sumieniu, jutro
zapłacimy za rozgrzeszenie. twój
złamany ołówek wciąż stygnie na biurku.
wiersz skończony rozdziobują głodne
ptaki. do nieba pojedziemy na rowerze.
motyle najpiękniej umierają w szprychach.0
kojąc krzyk
w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Opublikowano
siarką twoja skóra iskrzy w moich
palcach, gdy z kieszeni wyjmujesz
fosforyzujące ostrza i bez słów
uprawiamy swoją Chorobę. moja
Krew krzepnie cicho w jasną
smugę twoich ust. jaśnieją cicho
płonące obręcze po szminkach,
które zostawiam na wspiętym
podbrzuszu. mówią, że postradaliśmy
palce, gdzieś na kolejnych piętrach
kręgosłupa, biegnąc na oślep
do nieba; ja milczę,
koję swój krzyk w twoich ustach.