nocą w tumanie kurzu
z nadzieją przez ramie
stałeś wpatrzony w pyłek różu
płynący w przeciwnej bramie
z księżycem fale migotały
w górę powoli łagodnie w dół
blaskiem ogromnym się spotkały
strzeliły spadły został muł
wiatr dmuchnął powietrze wezbrało
z ciszy buchnęło w jęk żałosny
niby ze śmiechem chyba płakało
byłeś zamglony raczej radosny
krople wsiąkały miękko we włosy
runęły w dół jedna za drugą
chwilą wahania podobne do rosy
spłynęły brwiami szaloną strugą
a ty miałeś oczy zamknięte
zimne uszy i buty w kałuży
głupi uśmiech wargi ściśnięte
dużą muchę i płatek z róży
płynęły łukiem z wiatrem w slalomie
przebiły rzęsy wypadły z drogi
lekko hamując stanęły w załomie
gotowe rozpocząć wyścig srogi
ruszyły razem łzy i one
cięły policzek gonitwą ostrą
zmoczyły usta słone niesłone
przemyły brodę rozbłysły iskrą
a ty stałeś z rękami w kieszeniach
oczy lśniły odbitym gromem
w czarnym płaszczu zgubiony w marzeniach
otoczony burzy ogromem
przeleciały krótką chwilę
rozpryskując w dłoni
popłynęły rosnąc w siłę
wzajemnej pogoni
były lekko roztańczone
wokół palca
tchnieniem wiatru prowadzone
w rytmie walca
czuły ziemię lecąc w dół
trochę skosem przemieszane
uderzyły cicho w muł
teraz w ziemi rozkochane
a ty byłeś rozdrażniony
bez światła i kurzu
czarujący wymyślony
ze śladem jej różu