już przy wejściu poczuł dym, zmieszany z zapachami
ust. opóźniony, ciągle wątły śpiew nie nadążał za siłą
organów. słuchał jak z odległego tła - przyzwyczajeniem.
ołtarz nie robił na nim wrażenia: matowy opłatek
z wizerunkiem Jezusa. otoczony świeżymi liliami
wyciągał do niego ręce, do wszystkich. prawdziwą przynętą
były witraże; miał je po obu stronach i nad sobą. bajkowe,
przyciągały kolorami i światłem, na przemian dnia i nocy.
nieświadomie ściągał misterną płachtę przerzuconą przez kopułę,
przez mury. tylko niewidoczna stąd wieża szturmowała
niebo, jakby chciała wypić wszystko.
przed nim, na zimnej posadzce, oderwany od sukna
cekin. z głową zanurzoną w pustyniach modlitw, bił się
w złote piersi.