odejdź
wstań, wyjdź i odejdź
przestań szarpać moja duszę na strzępy
ja nie mogę, nie umiem, nie mam na to ochoty
nie mam siły nawet by stać
mogę słuchać Cię leżąc na podłodze, tu gdzie nastąpił mój upadek
zmuszam serce by nadal pompowało mi krew
liczę każdy kolejny oddech bojąc się by nie był ostatnim
błagam by ktoś zabrał ten ból
ty się do mnie uśmiechasz i coś mówisz
ględzisz o swoich lękach, marzeniach, pragnieniach
o dniu wczorajszym, dzisiejszym
ja zdycham tu na tych zimnych kafelkach
mam żal do siebie za słabość do Ciebie
ludzie się śmieją, rozmawiają, śpiewają
gdzieś idą, coś robią, pija, jedzą, marynują się w codzienności
ja walczę o każdy kolejny oddech na tej cholernie zimnej podłodze
ty milczysz
twoje milczenie spycha mnie coraz głębiej i głębiej
moje łzy płyną, a Ty milczysz
jęczę z bólu a Ty milczysz
umiera moja miłość do Ciebie a Ty milczysz!
moje istnienie stoi pod wielkim znakiem zapytania, a Ty mówisz, że nie pozmywane i okna są brudne
ODEJDŹ