Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tomasz Morus

Użytkownicy
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Tomasz Morus

  1. Noc nie była chłodna gwiazdy wykluwały się jak pisklęta po chwili całe stado wlepiało błyszczące oczy w jego nieobecność - z nieszczelnego kranu w śnie Etiopskiego chłopca cieknie woda oto jeden ze snów którego tęcza oplata szyję czasu lecz nic wynika z barw i żeglujący język kotwiczy w suchej przystani Pod koła wielkiego wozu rzucam bezsenne kwiaty nie jestem gwiazdą ani spragnionym chłopcem kran przecieka wilgoć rozdaje grzyby Wahadło jak rabin pod ścianą tyka modlitwę o świt
  2. Żeby czytać różę wystarczy obłok pióro wody muskające wilgotnym oddechem wtedy się otwiera i słodko drażni tak iż nie możesz nie spaść ciepłą kroplą w rozchylony kielich - mówi deszcz wiosenny niezobowiązująco trącając to tu to tam czyż nie jest to królicza wizja miłości chore zwierzątko snu - wtrąca deszcz jesienny na wojnie przed skokiem mawialiśmy - za każdym drzewem czeka nas dziewczyna śmiech tańczył z warkotem silnika za każdym drzewem...tylko nie było drzew i czerwony wiatrak przestawał się kręcić w zamian lęk wpełzał powietrzem zmieniając chęć dotyku w zew przetrwania pszczoły i motyle wczytane w elementarz natury instynktownie odnajdują swoją różę choć bywa że wyprzedzi je zły wiatr który ścina młodość Nim jako tubylec kliniki obłąkanych będziesz parzył się gorącą herbatą żeby poczuć życie albo samotny błądząc ulicą nie odnajdziesz domu delikatnie by nie zbudzić kolców ujmij dłoń róży i bądź jej wiernym deszczem
  3. Tomasz Morus

    lekcja

    Na dnie nieba - jeśli niebo ma dno - w każdym razie blisko bardzo blisko odbywają się zajęcia z prostowania osobowości Nauczyciel utożsamiany z Miłością (chociaż zdania są podzielone) zapina słowa jak wizytowy garnitur wcale nie znaczy że jest sztywny i nieprzystępny Wręcz przeciwnie - miecz rozdzielający myśli i zamiary serca mieni się w jego oczach jak uśmiech Czas w roli zepsutego dzwonka pełni ją doskonale Lekcja trwa zawsze bez względu na stan świadomości Większość uczniów stanowią myślący inaczej niejeden zna się na tresurze rodziców - wiedzą że aportowanie uzależnia toteż stopniowo zwiększają dawkę porzucając szacunek jak grzechotkę potem każde pierdnięcie wprawia w zachwyt Rodzice płaczą ze szczęścia na pewno...? Na początku uczymy się celności wykrywania niewidzialny wróg jest poprostu dobrze ukryty Zadanie polega na połykaniu dobra Teraz łatwiej dostrzegamy że warstwa społeczna to tylko warstwa Syndrom przetrwania powszechnie znany jako kłębek nerwów zbudowany z przypominających babie lato włókien jest nierozerwalnie związany z pragnieniem bycia kimś Ważna istota uwielbia podniecenie z wdziękiem sadzi las demagogii pluszcze w zachwycie plusku - na tym polega jej wartość Potem spuszczamy wodę żeby oszczędzić innym przykrego zapachu władzy Głupota mieszała się z przednim winem cezara minęło dwa tysiące lat czas nie zna litości jest jak dziecko Zważywszy na czasy osuwające się jak podmyty brzeg nie jest możliwe trzeźwe myślenie bez podstępnego wnikania w pozorny bo rzadko prawdziwy zachwyt Gdy tak przetrząsasz szuflady życia Nauczyciel staje przed tobą karze stanąć pod murem... wyciera z mokrego czoła skroplony grzech
  4. Bywa że z głodu jak z jajka wykluje się pisklę wiersza po trawie śpieszy facet mija opuszczony plac zabaw pogoda pod psem idę wydeptaną ścieżką na huśtawce wiatr buja wczorajszą miłość nerwy płyną po karku wieżowca z perspektywy gołębia mogę być chlebodawcą lub procą źdźbłem w balkonowym oku celem mijam grupę harry potterów kopiących puszkę kontemplują na głos o anatomii Ewa się rumieni Ewa znika za rogiem ciągnięta przez naprężoną smycz otwarty dziobek jest wymowny i jednoznaczny tak tak teraz młodość rządzi się swoimi prawami naciągając gumowe granice gdzie popadnie – rzuciła na widok Ewy sokolica której młodość gubiła się przed laty w wilgotnych korytarzach niemieckich bunkrów Winny nieumyślnego spowodowania życia wracam do gniazda wąską ścieżką pieczywo pachnie głośno
  5. Nadal jesteś dzieckiem - woła Lidia i ciągnie mnie do piaskownicy Minął czas próby przedmiotowy dotyk opiekunki malującej w pękniętym lustrze spuchnięte oczy czekałem na słońce żeby się z tobą przywitać ale zacinał deszcz przez wiele wiele lat bywało że śniłem martwe morze a płacz na własność jak śmiech niechcianej miłości przechadzał się po twarzy Czy coś się zmieniło… - wiesz Lidia jest do ciebie podobna na pewno… (zimna herbata naciąga ciepłem niepewnych palców) powraca rozcięty róż szminki trzask spłoszonych korali ten wiatr gdy mi ciebie zabrano nerwowo trzęsie ciałem okna jakby składał zeznanie tamtej nocy
  6. Tomasz Morus

    la ment

    Panie! ciąłem z gwinta powiedzmy rano na mokrym przystanku nikogo nie obchodzi jak długo i dlaczego fizjologia wyprzedza psychikę drżą ręce czasami robię pod siebie ale piję za plujących sobie w twarz za kobiety które muszą na ulicy za chłopca z podbitym okiem i jego wyskrobaną siostrę za kłaniających się nisko żeby nie musieli się kłaniać i patrzących wysoko żeby oślepli wiem bardziej przypominam psa gdy okolicę wypełnia serenada zakochanych szczurów chwilę nucę lecz słowa o wielkiej miłości puste i głodne znikają w rudych kopcach a w twarzach z pierwszych stron przegląda się owadzia inteligencja myślę lepiej wydalić jeśli już się połknęło ludzką mądrość Nocą latarnia trochę jak niewinny liść trochę jak ciało wisielca blade ciało liże mur kamienicy śnię w jej przebitym boku miedziany kolor nieba i wargi tłustego dymu z których tchnienia pomordowanych kapią na parapet Panie! Od kiedy Syn Twój zamienił wodę w wino kloszardzi zaklinają deszcz Od kiedy umarł miłość wiruje jak pozbawiona skrzydeł niedobita mucha rodzą się uczciwi złodzieje rozmnażają święci mordercy W mętnym lustrze kałuży moja twarz...
  7. Tomasz Morus

    patyk

    Byłem dębową gałązką szczęśliwym dzieckiem nocą jak inne podrostki słuchałem opowieści panny sowy czekając aż figlarz księżyc zajdzie ją od tyłu o świcie dziękowaliśmy Najwyższemu za dar życia za rosę prosząc o przebaczenie owady czciły tradycję rodzice jak Bóg przykazał stanowili jedno ciało jedno w nich biło serce jedna płynęła krew gdy pytałem skąd dokąd dlaczego tutaj odpowiadali - wiatr tak chciał - nie zazdrość wiecznie zielonym sąsiadom z południa ich wieczność jest krótkotrwała pamiętaj o gaju oliwnym chociaż w nim uczył Prawy Człowiek rozszarpała go ludzka głupota i nikt prócz nas tak naprawdę w niego nie wierzy Tak było od kiedy przetrącił mnie kamień leżę u stóp rodziców nie płaczcie to nic że skóra zarasta mchem nadal słucham panny sowy o świcie dziękuję za rosę nie zazdroszczę owadom ich ślepych pielgrzymek Pamiętam o gaju oliwnym i wierzę obietnicy Prawego Człowieka - „ ...Zaprawdę powiadam ci dzisiaj, będziesz ze mną w raju”
  8. było jutro znaczy głaskanie pod włos co na to piesek czas piesek czas głaskany pod włos wyszczerzył i warknął z granatowego języka pada śnieg nic nie zapowiada zmiany spacer w taką pogodę ma chwiejny urok ot facet jak ich wielu nuci jak bardzo kocha że we dwoje trudniej zamarznąć i ściskając manekin kobiety skręca w nadjeżdżający cień było jutro czas dziwi się sobie utrwalony w chodniku zapach przyjemnie drażni wilgotny nos budząc ze snu zaczarowane w kamień wspomnienie szybkiej miłości być psem – myśli czas być psem jakie to ludzkie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...