
Konrad Staszewski
Użytkownicy-
Postów
28 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Konrad Staszewski
-
Pytanie
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Pytanie Czym że jest miłość? Dotykiem? Chwilą? Czym że jest miłość? Motylem? A może echem odbitym w lesie, którego wiatr niesie... Aż doniesie do osoby ukochanej , przez nas tak długo oczekiwanej? Czym że jest miłość? Bronią przeciwko samemu sobie , którą wkładasz w czyjeś dłonie? Czym że jest miłość? Tobą? Mną? Sobą? Miłość to dobroć,szczere oddanie.. Miłość to ciepło i odpowiedź na nie. To chwila w ciszy... To łzy i uśmiech.... To słodki ciężar ,lecz prawdziwy. Edyta Maculewicz -
****
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Noc Nadeszła noc.. Kolejna w twoich ramionach. Leżysz przy mnie, Tuląc głowę do mej dłoni. Zasypiasz.... A Ja wspominam mijajacy dzień.. Podarowałeś Mi tak wiele.. Uwielbienie i troskę, pagórki górskie. Lecz najważniejsze jest Twoje serce. Na tyle sposobów wyznałam Ci miłość. Nie umiem wiecej. Nie umiem bardziej. Chodź chcę naj mocniej, spełnić swe marzenie I do końca swych dni czuć Twe uwielbienie. Edyta Maculewicz -
Odnalezione dusze
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Odnalezione dusze Blady świt zagląda do pokoju, Trzymasz mnie w ramionach, patrzysz w moją stronę.. A Ja w sercu dziekuję Bogu.. Dziękuję za Ciebie, Za nasze spotkanie, Za każdą chwilę gdy jesteś przy mnie. Nie wiem jak. Nie wiem dlaczego , ale gdy na świecie tyle złego, To w naszym życiu , stało się coś dobrego.. Bo jesteś -istniejesz. Bo odnaleźliśmy się.. 03.08.2006r. Edyta Maculewicz (moja narzeczona) -
Gdy Cię poznałem
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Gdy Cię poznałem Świat zawirował w jednej chwili, zakręciło mi się w głowie - wystarczyło jedno Twoje zdanie, telefon, który jest mi wszystkim. Od chwili gdy Cię poznałem nie widzę życia bez Ciebie. Jesteś blaskiem słońca w ciemności, iskierką nadzieji na pogorzelisku. Nie umiem żyć bez Ciebie. Jesteś moim sercem, jedyną, którą mam Miłością. Żabnica, 04.08.A.D.2006 Konrad Staszewski -
Słoneczko E.M.
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Słoneczko E.M. Promieniami obejmujesz moje serce, ciepłem wypełniasz moje wnętrze. Twój uśmiech wysusza moje łzy, na świecie istniejesz dla mnie tylko Ty. W Twych ramionach lód topnieje, rozlewa się wokół ciała i twardnieje. Twoje oczy, skrzydła nocy - Twoja wiara mnie rozpala. Moje słoneczko mieszka we mnie, moje Słońce - nasz nowy początek. Żabnica, 3/4.08.A.D.2006 Konrad Staszewski -
Koloman - W służbie
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
KOLOMAN - "W SŁUŻBIE" Prolog: „... Przeciwnik Illusa okazał się bardzo zawzięty. Walki trwały długo, przelało się wiele krwi. Na początku Allemucrh wysyłał na morze tylko swych żołnierzy ale gdy zobaczył, ze nie dają sobie sami rady także ruszył w morze i osobiście przejął dowództwo. Kolomanowi przybyło z pomocą Mroczne Stowarzyszenie z kapitanem Skullem - taki sam pseudonim nosił niegdyś Koloman gdy jeszcze walczył pod sztandarami Stowarzyszenia. Nowy kapitan oddal w ten sposób celtowi cześć. Kolomanowi przypomniały się dawne czasy gdy był piratem. Teraz znowu, on i Stowarzyszenie, walczyli u swego boku ale tym razem przeciwko Allemucrhowi ...” TŁUMACZENIE Z: KOLOMAN: KSIĘGA PRZEZNACZENIA. Bitwa toczyła się już od kilku godzin. Kolejny wystrzał armatni zagłuszył ciszę. Na morzu panował sztorm. Błyskawice i grzmoty były na Morzu Piekielnym na porządku dziennym. Krążyła legenda, że kiedyś jakiś bóg w zemście na rodzaju ludzkim je przeklął. Od tamtego czasu morze to sprzyjało tylko wybranym śmiałkom. Teraz pływało po nim około kilkudziesięciu okrętów. Połowa z nich dowodzona była przez Illusa, Kolomana i Marzę a połowa przez nieustępliwego Allemverha, od niedawna każącego się nazywać Allemucrhem. Nawet Kapitan Skull, zastępca Kolomana przeszedł pod rozkazy Księcia Illusa, co było dziwne bo nie lubił służyć pod czyimiś rozkazami. Wilał być sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Lecz tym razem był potulny niczym jagniątko. Koloman zastanawiał się co tak na niego podziałało: nostalgia do tego co kiedyś minęło – złote czasy piractwa, czy wizja nagrody obiecanej przez księcia. Zapewne i to i to. Teraz wszyscy byli na służbie, chcąc czy nie stali się najemnikami. Ale Kolomanowi o to chodziło. Chciał zdobyć nowych sprzymierzeńców. Teraz stał z ukochaną na jednym z licznych okrętów i wydawał rozkazy z szybkością błyskawicy, która złowrogo przecięła zachmurzone ciemne jak grobowiec niebo. W tym samym momencie, w którym po całym morzu rozległ się huk grzmotu, kula armatnia wystrzelona z okrętu flagowego trafiła w dziób zbliżającego się okrętu nieprzyjaciela. Koloman ucieszył się – kolejny strzał celny. Zapatrzył się na płynący z ogromną prędkością statek. Ocknął się w ostatniej sekundzie przed zderzeniem. - Trzy stopnie prawo na burtę! – Krzyknął tak głośno, że usłyszano go nawet w gnieździe na środkowym maszcie okrętu. Celt dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie z pośpiechu pomylił rozkazy. Na szczęście teraz to nie miało już większego znaczenia. Dzięki szybkiej reakcji podwładnych księcia udało mu się wymanewrować i uniknąć zderzenia. Koloman nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Obok nich przepływał zwalniając okręt pod flagą Allemucrha. Połowa kadłuba była strzaskana pociskiem. Przez dziurę nabierał wody. Pokład płonął. Ogień rozprzestrzeniał się zawrotnym tempie pożerając drewno. Poddani zawistnego księcia rzucali liny i drabiny miarowo przyciągając okręt Kolomana do siebie. Na burtach stali marynarze gotowi do ataku. Koloman wyjął swój długi miecz i jego głos przebił się przez szalejącą burzę. - Przygotować się do odparcia abordażu z lewej burty. Dał dobry przykład. Gdy tylko jeden z przeciwników przeskoczył na pokład Koloman jednym chirurgicznym cięciem podciął mu gardło. Z boków podpływał kolejne statki. Rozgoryczeni wojownicy coraz liczniej atakowali piratów przeskakując ze statku na statek i spuszczając się po linach. Zachęceni przykładem Kolomana piraci stanęli do walki. * Burza rozhulała się na dobre. Silny wiatr powodował ogromne fale. Na dodatek padał rzęsisty deszcz, który ograniczał widoczność. Z jednej strony przeszkadzało a z drugiej ułatwiało to walkę. Okręty często wpadały na siebie. Jeden z nich został trafiony piorunem przepływając tuż obok statku Kolomana i momentalnie cały się zapalił. Poparzeni i płonący wojownicy chcąc się ratować skakali do wody. Celt zmagał się z kolejnym napastnikiem ale kątem oka dostrzegł to co się stało. - „Całe szczęście, że mój pokład się nie zajął.” – Przebiegła mu myśl lotem strzały ledwo co spuszczonej z cięciwy. – „Szkoda mi tych ludzi ale przynajmniej o jeden okręt mniej do pokonania.” – Po czym krzyknął do swoich towarzyszy. – Bóg Piekła nam sprzyja! Nagle mgła zawisła nad walczącymi. Widoczność była tak mała, że kręty często wpadały jedne na drugich. Wojownicy czasami nie wiedzieli z kim walczą. Fale pochłaniały ciągle nowe ofiary. Morze Piekielne żywiło się krwią poległych i zmieniało kolor, stawało się czerwone. Koloman walczył na jednym okręcie, Marza na drugim a Illus na trzecim. W ten sposób łatwiej było dowodzić piratami i rycerzami. Walka nie była łatwa. Koloman już krwawił z licznych ran. Nawet jego sokoli wzrok czasami gubił się w gęstej mgle. Zaczął żałować, że pochwalił dzień przed zachodem słońca. Nie tylko on ale także Allemucrh ponosił duże straty. On także zaczął tracić ludzi jednak nie tracił zapału do walki. Kolejny wojownik zaatakował go z furią dzikiej bestii. Koloman sparował cios sztyletu swym nieodłącznym przyjacielem, długim mieczem. Ostrze przeciwnika rozpadło się na dwoje ale zdążył zranić Celta w pierś zanim ten przebił go na wylot. Koloman chciał rzucić okiem jak radzą sobie jego przyjaciele, ale nie miał na to czasu. Kolejni wojownicy ruszyli w jego stronę. Celt nie tracił ani chwili. Gdy tylko ich zobaczył, wynurzających się troszkę po omacku z mgły, natarł na nich swym potężnym ciałem. Przełożył broń jedną ręką, drugą odepchnął jednego z napastników. Ten potykając się o leżące w pobliżu ciało stracił równowagę i upadł na deski pokładu. Zerwał się na nogi by pomóc swemu kompanowi w walce lecz nie zdążył. Koloman już pozbawił go głowy. Wojownik natarł na Celta od tyłu ale Koloman ostrzeżony swym niezawodnym szóstym zmysłem uniknął śmiertelnego ciosu lekko odsuwając się w bok. Gdy broń wojownika unosiła się ponownie Koloman wprawnym ruchem wbił swój miecz w jego brzuch dosięgając trzewi i szybko go wyciągnął szykując się do odparcia kolejnego ataku. Ciało wojownika stojącego za nim bezwładnie opadło pozbawione obu dolnych kończyn. Grupa piratów stanęła przy swoim przywódcy. Walczyli ramię w ramię, miecz przy mieczu. W mgnieniu oka wokół nich padło dwudziestu przeciwników. Marza także nie dała się zabić. Walczyła z trzema wojownikami naraz. Jej okręt zbliżał się do statku Kolomana. Gdy mijali się burtami Koloman dostrzegł błysk ostrza czwartego wojownika zachodzącego księżniczkę od tyłu i przygotowującego się do ataku. Celt schylił się i ostrze przeciwnika przecięło powietrze nad jego głową. Kolejny wojownik padł trzymając się za krwawiącą tętnicę. Z marnym skutkiem próbował zatamować wyciek życiodajnego płynu. Zmarł po krótkim czasie targany konwulsjami. Koloman korzystając z odrobiny wytchnienia wyjął zza pasa sztylet i cisnął nim w stronę przepływającego statku. Pocisk dosięgnął celu. Atakujący księżniczkę od tyłu wojownik nie zdążył jej zranić – osunął się na pokład w kałuży krwi z przebitym na wylot sercem. Lilith od razu poznała sztylet. Był to jej prezent dla Kolomana. Ale teraz mógł jej się przydać. Koloman nie patrzył czy trafił w przeciwnika. Walczył już z kolejnymi napastnikami. Cały pokład był zasłany trupami. Celt chciał aby mgła zaczęła już rzednąć ale nic na to nie wskazywało. Co chwilę potykał się o ciała poległych. Balansował po śliskim od krwi podłożu próbując utrzymać równowagę. Przeszkadzało temu też silne chybotanie się statku na wzburzonych falach. Towarzysze dzielnie dotrzymywali mu kroku. Przeciwników nie ubywało. Koloman wyczuł, że Allemucrh ma jakąś pomoc z zewnątrz. Najprawdopodobniej to czarna magia. Celtowi powoli udawało się spychać przeciwników w stronę burt. Położył trupem kolejnych pięciu wojowników: dwóch pozbawił nóg i wykrwawili się na śmierć, jednemu odciął głowę a pozostałym zgniótł czaszki. Przedarł się powoli na mostek kapitański. Objął wzrokiem cały pokład. Po chwili dołączyli do niego wierni piraci. Teraz walczyli na mostku. Wielu przeciwników wypadło za burtę. Niektórzy z nich byli jeszcze żywi. Tam już zajęły się nimi morskie potwory – przeklęte dzieci Morza Piekielnego. Burza nie ustawała. Deszcz łączył się z krwią ściekającą z rany na czole i zalewała Kolomanowi twarz. Walka była tak zacięta, że czasami nie nadążał przetrzeć oczu i ciął swym mieczem na prawo i lewo nie do końca wiedząc z kim walczy. Na drugim końcu statku walczył niezmordowany Kapitan Skull. Wokół niego także zgromadziło się kilku piratów do pomocy. Na okręcie w zasadzie nie było miejsca gdzie nie odbywałaby się walka o życie. Koloman zastanawiał się jak radzi sobie Illus V, ale ten zaprawiony w bojach książę na pewno nie dałby się tak łatwo pozbawić życia. Celt rozejrzał się po morzu. Siły walczących nie były już tak wyrównane. Przeważała liczba okrętów pod dowództwem Allemucrha i ciągle ich przybywało. To nie było normalne. Kolejna błyskawica oświetliła na moment niebo i całe morze. Koloman spojrzał w stronę okrętu, na którym zacięty bój prowadziła jego ukochana. Kolejny piorun uderzył w okręt w pobliżu statku Lilith, i natychmiast stanął cały w płomieniach wojownicy chcąc się ratować przeskakiwali na statek księżniczki. Niespodziewana fala zalała pokład i statek przechylił się groźnie na prawą burtę. ** Marza poślizgnęła się i przewróciła na pokład. Runęło na nią kilku wojowników przygniatając ją swoim ciężarem. Księżniczka, która wyjęła wcześniej sztylet z piersi leżącego w pobliżu wojownika, przebiła nim jednego z napastników. Ten podniósł się na chwiejnych i już nieżywy z przebitym płucem wypadł za burtę. Lilith pozostał już tylko miecz a wojownicy, którzy ja przygnietli bili ją dźgali bronią i tym co mieli pod ręką. Księżniczka nie mogła złapać tchu. Jeden z napastników postanowił wykorzystać sprzyjającą okazję. Gdy poczuła, że leżąc na niej zdziera z niej zbroję, jedna jego ręka krążąc po jej ciele zniża się do wysokości bioder a drugą dotyka swojego krocza nie wytrzymała. Postanowiła zginąć ale nie dać się zgwałcić. Gdy tylko nadarzyła się okazja wbiła swoje zęby w szyję przeciwnika. Puściła go dopiero wtedy gdy poczuła na języku smak ciepłej i słodkiej krwi. Zraniony wojownik odstąpił od swojej ofiary próbując rękami zatrzymać wyciekające z niego życie. W jego oczach pojawił się blady strach. Wiedział, że tej potyczki nie wygra. Upał na pokład charcząc i po chwili już się nie ruszał. Ale to nie był jeszcze koniec walki. Marza cały czas czuła na obie ciężar atakujących ją wojowników a jakby tego było mało nadciągali nowi. Praktycznie nie miała żadnej możliwości obrony. Nie miała miejsca na żaden ruch miecza. Czuła na ciele liczne obce ręce i zimne żelazo. Ostatkiem sił wyrwała jednemu z napastników topów i wbiła go z krzykiem w krok napastnika. Ofiara furii księżniczki zwijała się w ostatnich przebłyskach przytomności. - „Jeżeli nie zdarzy się jakiś cud zginę tu haniebną śmiercią.” – Pomyślała z rozpacza i zaczęła się modlić do wszystkich znanych sobie bogów. Ale cud się zdarzył. Kapitan Skull widząc walkę księżniczki zostawił walczącego Kolomana, skoczył do morza i dopłynął do okrętu Lilith. Zwinnie wskoczył na pokład. - Chodźcie tu, odchody demonów! – Krzyknął i ruszył w stronę wojowników duszących księżniczkę. Chwycił w swoje potężne ręce jednego z nich za nogi, podniósł go do góry i roztrzaskał mu głowę o armatę. Krew zalała go całego. Odrzucił ciało i ruszył dalej. Paru żołnierzy oderwało się od Marzy szli stawiając czoło śmierci. Rzucili się na kapitana jak rozjuszone bestie. Starli się ze sobą. Było słychać tylko szczęk metalu, krzyki. Statek niebezpiecznie przechylił się na bok. Część napastników zsunęła się za burtę po śliskim od krwi i morskiej wody pokładzie, dzięki czemu Lilith podniosła się ledwo i ledwo zdołała utrzymać się na nogach. Mgła powoli opadała. Koloman stojąc znowu na mostku kapitańskim przeraził się wyglądem ukochanej. Na sobie miała tylko strzępy ubrania. Całe ciało miała posiniaczone i brudne od rąk napastników. Była ranna w rękę i krew spływała jej z ran na pomiędzy udami. Celt to wszystko widział i łzy stanęły mu w oczach. Chciał jej ruszyć na pomoc. Ale nie mógł. Na jego statku pozostało jeszcze tylko kilku przeciwników ale jego piraci sami nie daliby im rady. Poza tym Marzy śpieszył z pomocą Kapitan Skull. Na jej statku było więcej nieprzyjaciół aniżeli na jego ale tam także byli piraci chętni do walki. Wokół Kolomana zgromadziło się kilku kamratów i czekali na mostku kapitańskim na kolejny atak wojowników Allemucrha. Znów rozpoczęła się walka. Mgła już prawie całkiem znikła. Na morzu pozostało już tylko około dziesięciu okrętów, w tym siedem z flagami Illusa V. Pozostałymi trzema dowodził sam Allemucrh. Niezmordowanie walczył niczym rozwścieczony tur na jednym ze swoich statków z kilkunastoma piratami. Pomagali mu jego ludzie. Nie zamierzał dać za wygraną. Nagle zaatakował go od tyłu jakiś pirat także nie małej postury. Starli się w śmiertelnej walce. Allemucrh z mieczem a pirat z czymś co na pierwszy rzut oka przypominało topór ale dodatkowo miało ostro zakończony szpic jak u dzidy. W drugiej ręce trzymał poszczerbioną tarczę. Allemucrh nie czekał. Pierwszy zaatakował chcąc jednym sztychem przebić mu serce, lecz pirat osłonił się tarczą jednocześnie zadając cios swoją zwodniczą bronią. Allemucrh w porę zgiął się w kolanach i uniknął odcięcie głowy. Wbił swoje ostrze w nogę przeciwnika po samą rękojeść tak, że przebiło ją na wylot. Przeciwnik zacisnął zęby aby nie wydać z siebie okrzyku chociaż noga paliła go jakby ktoś wypalał mu ranę. Uniósł rękę nad głowę i półokrągłym, ostrzem chciał rozłupać jak orzecha głowę Allemucrha. Jednak ten pociągnął z całej siły wyrywając swój miecz z nogi przeciwnika i przewracając go na pokład. Następnie skoczył na niego i przebił mu serce. Wyrwał mu tarczę i stanął gotów do następnej potyczki. Rozejrzał się dookoła zaskoczony. Nie przewidział takiego końca walki. Na jego statku bitwa dobiegała końca. Pozostało jeszcze tylko pięciu przeciwników walczących o życie. Otoczeni byli przez jego ludzi. Przewaga Allemucrha była ogromna. Ale na pozostałych statkach sytuacja nie wyglądała wcale tak różowo jakby mógł oczekiwać. Nie tego spodziewał się na początku bitwy. Wtedy miał przewagę na całym morzu. Dodatkowo warunki atmosferyczne także mu sprzyjały. Liczył na szybkie i pełne zwycięstwo. Niestety tak się nie stało. Teraz miał pod swoim dowództwem tylko trzy statki, a gdy wypływał jego armia liczyła ich o wiele więcej. Pozostali jego ludzie walczyli na okrętach wroga. Wiedział, że nie mają najmniejszych szans na przeżycie. Siła nieprzyjaciela była przytłaczająca. Chciał użyć armat ale ich nie znalazł. Pomyślał, że albo się stopiły albo leżą na dnie morza. Ogarnęła go rozpacz. Znów nie dopiął swego. Postanowił poświęcić swoich ludzi. Niebo ucichło a morze się uspokajało. Najwidoczniej Pan Morza Piekielnego postanowił odpocząć, a może zasnął. Jeżeli tak to wojownicy zdawali sobie sprawę, że nie potrwa to długo. To morze znane było z niespodzianek i mało kto chciał na nie wypływać. Takie burze jak ta co się właśnie kończyła dostatecznie potrafiły odstraszyć każdego śmiałka. A zdarzały się prawie bez przerwy. Koloman rzucił okiem na krajobraz po bitwie. Nie przedstawiało się to najlepiej. Co prawda i jego przyjaciele mieli przewagę nad przeciwnikiem ale także sporo piratów poległo w nierównej z początku walce. Na jego statku bitwa już dobiegła końca. Jego ludzie zrzucali martwe ciała do morza a rannych towarzyszy opatrywali. Nikogo z ludzi Allemucrha nie oszczędzono. Celt patrzył teraz na pozostałe okręty. Lilith także nie dała za wygraną. Ciężko ranna walczyła jak tylko mogła. U jej boku stał dzielny Kapitan Skull. Na drugim statku walczyły liczne grupki piratów. Tam także walki dogorywały. Nie było wątpliwości, że i na tym froncie pomimo wielu przeciwności losu i straszliwej pogody książę Illus zwycięży. Koloman nie musiał udzielać Lilith pomocy, miała przy sobie doświadczonego kapitana Mrocznego Stowarzyszenia. Odwrócił głowę i spojrzał w stronę swego pracodawcy. Illus stał na mostku kapitańskim. Nie dał się zostawić w tyle. Spojrzał na Kolomana i ich oczy się spotkały. Na wszystkich okrętach panował już względny spokój. Książę gdy to spostrzegł, postanowił zakończyć sprawę ze swoim kuzynem, lecz ku zdziwieniu zauważył, że Allemucrh odpływa wraz z pozostałością swych poddanych. Z początku wydał rozkaz pogoni ale w końcu zrezygnował. Okręty nieprzyjaciół szybko oddalały się na otwarte morze. Podpłynął do przyjaciół i podszedł po trapie do Kolomana. Pogratulowali sobie wspaniałej walki. - Wydaje mi się, że to jeszcze nie koniec. – Powiedział Celt. - Na pewno. Ale nie to jest teraz najważniejsze. Musicie odpocząć i wyleczyć rany. W przypadku Marzy może to trochę potrwać. Gdy książę to mówił Kapitan Skull niósł na rękach omdlałą księżniczkę. Koloman spojrzał na ukochaną i łzy stanęły mu w kącikach oczu. - Połóż ją na pryczy w mojej kajucie pod mostkiem kapitańskim, przyjacielu. – Zwrócił się do kapitana. Gdy ten się oddalił z księżniczką na rękach odezwał się smutny do księcia. – Niestety masz rację ale do stałego lądu jest parę dni podróży... - Niekoniecznie. – Przerwał mu Illus. – Niedaleko jest wyspa. Ludzie nazywają ją Wyspą Przeklętych. Znajduję się dwa dni drogi na północ. Mało żeglarzy o niej wie. Krążą legendy, że podobno nikt stamtąd nie wraca. Ta wyspa ma złą renomę głównie dlatego, że znajduje się na tym morzu i dostrzec ją można tylko przy dobrej pogodzie a taka się tutaj bardzo rzadko zdarza. Zawsze otoczona jest mgłą. Ponieważ tam prawie nikt się nie zapuszcza będziecie tam mieli ciszę i spokój. A dzisiaj aura nam wyraźnie sprzyja. Koloman nie mógł uwierzyć własnym uszom. Chyba sam Arthur zesłał mu tą wyspę. Gdyby musieli płynąć do stałego lądu Lilith z pewnością nie przeżyłaby tej drogi. - Czy zamieszkują ją jacyś tubylcy albo ktoś kto mógłby nam pomóc? – Zapytał Celt. - Mówią, że tak. – Wtrącił się Skull, który wyszedł spod pokładu i usłyszał ich rozmowę. Był wyraźnie zasępiony. – Ale nie tylko ludzi możemy się tam spodziewać. - Nieważne. – Przerwał mu Koloman. - Pokonam każdego demona żeby tylko Marza była zdrowa. – Siadać do wioseł. Zaraz odpływamy. – Krzyknął do swoich ludzi po czym zwrócił się do księcia. – Płyniesz na moim czy na swoim statku? - Muszę niestety was opuścić. Państwo zostawiłem w rękach regenta. Jest mało doświadczony i boję się o nie. Nie wiem co dzieje się w moim księstwie przez ten czas gdy mnie w nim nie ma. Może później do was dołączę. A póki co żegnajcie. Wojownicy uściskali się serdecznie, Illus zszedł jeszcze pod pokład aby pożegnać się z księżniczką, ale ponieważ słodko usnęła nie chciał jej obudzić. Wyszedł, jeszcze raz uścisnął dłonie przyjaciołom, przeskoczył lekko na swój statek i odpłynął. Gdy okręt księcia był już ledwo widoczny w oddali Kapitan Skull odezwał się do Kolomana, który wyszedł z kajuty.: - Jak myślisz czy naprawdę popłynął do swojego państwa? - Mało to prawdopodobne. Władcy rzadko mówią to co myślą. Mają to chyba zapisane w genach. Płynęli pod pełnymi żaglami. Koloman, Skull i Lilith na jednym okręcie. Za nimi płynęły pozostałe statki pełne piratów. Wszyscy oprócz załogi pierwszej galery śpiewali z radości po wygranej bitwie. Celt spodziewał się że to nie koniec bitwy ale nie to go teraz martwiło. Niepokoił się o ukochaną. Skull i pozostali kompani próbowali podnosić go na duchu ale z bardzo mizernym skutkiem. Koloman co chwilę schodził pod pokład i siadał na pryczy koło Marzy. Cały czas nie odzyskiwała przytomności. Była blada jak księżyc witający się ze słońcem w swojej codziennej rannej i wieczornej wędrówce. Wiedział, że straciła bardzo dużo krwi. Niedawno po raz kolejny wymył jej morską wodą rany, Skull uprał kawałki ubrań i tymczasowo zasłonili rany. Gdyby Lilith była choć trochę przytomna rzucałaby się z bólu przy zabiegach. Ale teraz nie czuła słonej wody przemywającej jej rany nawet pomiędzy udami w bardzo czułych partiach ciała. Inaczej musiałoby ją przytrzymywać kilku ludzi. Teraz znów stał na mostku kapitańskim a obok niego był Skull. Rozmawiali z zatroskanymi minami, gdy spod pokładu wybiegł drewnianymi schodami młody wojownik, który z kilkoma innymi czuwał nad Marzą w kajucie gdy Koloman wychodził na górny pokład. Zdyszanym głosem przerwał wymianę zdań zwracając się do Celta: - Panie! Z księżniczką dzieje się coś złego. Koloman nie słuchał, zbiegł przeskakując po kilka stopni pod pokład. Za nim jak cień podążyli Skull i młody wojownik. Celt z taką siłą otworzył drzwi do kajuty, że omał nie wypadły z mosiężnych potrójnych zawiasów i dopadł pryczy, na której leżała przytrzymywana przez piratów księżniczka, rozpychając pozostałych piratów i krzycząc ile miał sił w swych piersiach gladiatora: - Z drogi! Zaraz po nim wpadli jego towarzysze. Celt klęknął przy ukochanej i lekko chwycił ją za rękę. Nadal nie odzyskała przytomności. Była rozpalona, miała drgawki, trzęsła się rzucała. Nie rokowało to wielkich nadziei na szybki powrót do zdrowia. Na jej ciele pojawiły się czerwone kręgi poza tym była blada jak zmumifikowane ciało. Krzyczała coś jakby próbowała odgonić senną zjawę. - Panie, nie jestem pewny ale wygląda to na poważne zakażenie. – Odezwał się młody wojownik, ten który pobiegł po Kolomana. - Chyba masz rację Akhmurze. Każ przygotować zimne okłady. Jedyne co możemy teraz zrobić to spróbować obniżyć temperaturę. I jeśli, możecie to zostawcie mnie samego. Teraz ja będę jej pilnował. Gdy wszyscy opuścili kajutę i drzwi za nimi zostały zamknięte Celt nie mógł się już więcej powstrzymać i cicho zapłakał. Wojownicy po wyjściu na górny pokład od razu zabrali się zleconej im przez Kolomana pracy. Przygotowywali opatrunki, prali i wyżymali szmaty. Doglądali ich Kapitan Skull i Akhmur, który od czasu do czasu im pomagał i pokazywał jak mają je przygotowywać. Książę rzeczywiście nie popłynął do swojego księstwa tak jak przypuszczał Koloman. Gdy tylko oddalił się na taką odległość iż stracił z zasięgu wzroku nawet najwyższe maszty galer swoich towarzyszy kazał sternikowi: - Lewo na burtę! - Tak jest Jaśnie Panie. Postanowił dalej ścigać swego kuzyna, ale na własną rękę choćby miało to trwać latami. Nie chciał angażować przyjaciół. Oni mają teraz ważniejszą sprawę na głowie – uratować księżniczkę. Nie mogą się rozdrabniać na sprawy mniejszej wagi. Dla niego natomiast najważniejsze było złapanie Allemucrha, który mógł zagrozić jego pozycji w państwie. Obaj mieli takie same prawa do tronu. Ich ojciec, stary król – Illus IV nadal żył i sprawował władzę ale potrzebował pomocy. Z wiekiem stawał się coraz bardziej niedołężny a książę Illus był jego prawą ręką. Teraz przy królu byli wieloletni zaufani doradcy więc książę nie musiał się obawiać o losy państwa. Królestwo niegdyś podzielone było na dwie równe części i rządzone wspólnie przez dwóch królów – braci: Illusa IV i Irruha. Po śmierci starszego brata Illus IV zaczął jednoczyć królestwo jednak nie udało mu się dokończyć dzieła. Na swojego następcę wyznaczył syna, Illusa V aby on zjednoczył oba księstwa Ikurladii: Wschodnie i Zachodnie. Jednak na drodze młodego księcia stanął Allemucrh, syn Irruha, który chce zamordować kuzyna, przejąć rządy nad oboma księstwami a potem za pomocą czarnej magii stać się panem świata. Jest gotów wymordować połowę ludzkości aby tylko osiągnąć swój cel. Illus V wie, że taka polityka może doprowadzić do wojny, która ogarnie wiele królestw i księstw, ponieważ obaj mają potężnych sprzymierzeńców, i doprowadzi do katastrofy. - Muszę go pojmać zanim dopłynie do jakiegoś nieprzychylnie mu nastawionego lądu. – Pomyślał książę Illus i kazał wioślarzom przyspieszyć. Statki Allemucrha znajdował się parę godzin drogi przed nim i płynął z taką samą prędkością. Zapadał zmierzch i wichry, które, które wiały od kilku godzin nagle przybrały na sile. Morze w miarę spokojne zaczęło się burzyć. W oddali słychać było niesione echem upiorne krzyki i śpiewy stworów zamieszkujących głębiny, wypływających na nocny połów. Niebo wyraźnie się zachmurzyło i zmieniło barwę z błękitu na okrywającą wszystko czerń. Koloman stał na górnym pokładzie. Wyszedł z kajuty zaczerpnąć troszkę świeżego powietrza. Od kiedy zaczął się kolejny atak Lilith była coraz słabsza a do wyspy było jeszcze daleko. Na statku krzątali się piraci myjąc drewniany pokład, rozwijając żagle i chowając przedmioty, które mogłyby wypaść za burtę podczas zbliżającej się burzy. Przygotowywali się do kolejnej walki z żywiołem. Pierwsza błyskawica przecięła ciemne niebo i swym blaskiem na ułamek sekundy rozświetliła otoczenie. Celt spostrzegł, że wszystkie jego statki płyną blisko siebie, żaden się nie zgubił. Oprócz tego nie widział nic więcej oprócz bezkresnego czarnego morza, kryjącego w sobie głazy, zwierzęta, demony i wraki statków poprzednich śmiałków próbujących je przepłynąć. Gdzieś za nim miała znajdować się upragniona Wyspa Przeklętych niczym mityczny Avalon. Z nieba zaczął padać najpierw mocny deszcz, który wkrótce zamienił się w kuleczki lodu odbijające się od pokładu. Wiatr rzucał statkami jak kartką papieru. Fale odbijały się mocno od burt. Koloman nie usłyszał nawet skrzypienia schodów. *** Celt wyczuł czyjąś obecność i obejrzał się za siebie. Spod pokładu wolno na chwiejnych nogach wyszła Marza i oparła się o maszt. Koloman natychmiast do niej podbiegł. Chwilę później ukazali się pilnujący jej wojownicy. Jeden ranny w nogę ledwo szedł. Celt zorientował się, że jest to świeża rana. Pozostali byli mocno posiniaczeni. Wojownikom nie udało się jej powstrzymać przed wyjściem na pokład. Księżniczka znów okazała swój upór. - Nie powinnaś wstawać. – Rzekł spokojnie jak matka do cierpiącego dziecka Koloman. – Musisz odpoczywać i nabierać sił. Jesteś jeszcze bardzo słaba. - Nie Kolomanie. - Odpowiedziała twardo Lilith. – Nic mi nie jest. Czuję się świetnie, jak nigdy dotąd. Mogłabym podbić cały świat. Celt wiedział dobrze, że ukochana robi tylko dobra minę do złej gry. Była osłabiona i zdawała sobie z tego sprawę. Nie chciała go jednak martwić. Zapalił pochodnię i przyjrzał się jej uważnie. Nie wyglądała za dobrze. Jej oczy lśniły nie naturalnym blaskiem. Raz była blada, za chwilę stawał się czerwona – najwidoczniej jej ciało trawiła gorączka. Rany powoli zaczynały się zasklepiać, już przestawały krwawić. Prymitywne okłady wreszcie zaczęły dawać jakieś rezultaty. Na jej rękach ukazały się czerwone plamy. To nie było uczulenie tylko naczynia krwionośne. Ledwo utrzymywała się na nogach. Koloman widział jak księżniczka umiera. Wyglądała jak opowiadane w legendach stworzenia mieszkające gdzieś podobno na krańcach ziemi, bez krwi, bez serca i żywiące się ludzkimi ciałami. Modlił się do Arthura aby ta noc się jak najszybciej skończyła i aby już dobijali do wyspy. Ale noc się dopiero zaczynała a przed sobą mieli jeszcze cały dzień podróży do upragnionego lądu. Kolejne silne uderzenie fali rozjuszonego morza przechyliło statek na prawą burtę tak mocno, że słona woda wtargnęła na pokład. Jeden z piratów bezustannie kręcił sterem w przeciwną stronę do odchyleń aby utrzymać galerę na powierzchni. Z całej siły chwycił koło sternicze. Uderzenie oderwało go od pokładu i uniosło powietrze. Kurczowo trzymał się steru, dzięki czemu nie wypadł za burtę. Po chwili znów stał twardo na śliskim pokładzie. Sternicy pozostałych statków także walczyli z nienaturalnie potężnym żywiołem. Inni nieustannie wiosłowali na ile tylko im sił starczyło. Statkami wstrząsnęło kolejne uderzenie. Koloman chwycił się burty. Pochodnia wypadła mu z rąk i popłynęła z prądem. Wiatr zwiewał wszystko co nie było przymocowane na stałe do pokładu i ciężkie. Kulki gradu lecące z nieba ponownie zamieniły się w siarczysty deszcz. Kolejne sześć błyskawic upiornym blaskiem rozorało niebo jedna po drugiej. Huk zlał się w jeden odgłos zagłuszając wszystko dookoła. Zwiadowca siedzący w bocianim gnieździe na najwyższym maszcie kurczowo trzymał się lin aby nie wypaść. Poszarpany żagiel na moment zasłonił mu widok. Przeklinając zrzucił go z głowy. Lilith nie udało się utrzymać równowagi i upadła na deski pokładu. Gdy tylko sternik wyprostował okręt a Koloman i Skull podbiegli do księżniczki i podnieśli ją. Znów straciła przytomność. Znieśli ją do kajuty i ułożyli wygodnie na pryczy. Koloman postanowił nie opuszczać pomieszczenia dopóki nie dobiją do jakiegoś brzegu. Skull wrócił na pokład i wydawał rozkazy. Marynarze wylewali wodę z pokładu czym tylko się dało. Książę Illus stał na rufie i wbijając swój wzrok w dal próbował przeniknąć okalające go ciemności. Nie widział ściganych statków. Dostrzegał tylko zarysy czegoś w oddali co mogło przypominać okręty. Już od kilku godzin gonił te cienie mając nadzieję, że jest to jego zawistny kuzyn Allemucrh. Ale nie miał pewności. Miał wrażenie, że te nieznane trzy kształty zamiast się przybliżać do niego nieustannie, miarowo się oddalają a stały ląd, zapewne wrogie mu królestwo lub jakieś księstwo, stawał się coraz bliższy. Illus nie miał wątpliwości, że jego kuzyn szuka schronienia i posiłków. Samotna pogoń nie była najrozsądniejszym rozwiązaniem, ale dla Illusa był to wyścig z czasem. Musiał dopaść Allemucrha zanim ten zdoła się przed nim ukryć. - „Oby to tylko były jego statki.” – Myślał. – „W przeciwnym razie, jeśli go nie doścignę lub to nie będzie on, będę zmuszony wrócić do Ikurlandii zebrać nowe wojsko, posiłki od przyjaciół i kontynuować tę bratnią wojnę przez kolejne kilka lat a nie chciałbym tego. Jakby na domiar złego zapasy pożywienia na statku zaczynały się już kończyć. Jeszcze dzień, dwa i trzeba będzie zaniechać pościgu i wracać do kraju.” - Panie! Panie! – Krzyczał wojownik z bocianiego gniazda. – Panie! - O co chodzi? – Zapytał książę zbliżając się szybkim krokiem do środkowego masztu okrętu. Marynarz już spuszczał się po linie. Wiatr rzucał nim na prawo i lewo. Po chwili stał jednak mocno nogami na pokładzie obok księcia. - Stało się coś? – Zapytał ponownie Illus. - Panie, mam złe wieści. Zbliżamy się ale nie są to statki tylko jeden statek. Pływa w różnych kierunkach. Śmiem twierdzić, że jest to tylko wrak jakiegoś okrętu. Książę Illus V wdrapał się zwinnie jak małpa na Bocianie Gniazdo. Dostrzegł okręt z połamanymi masztami, bez żagli rzucany przez fale w różnych kierunkach. Ten wrak o strzaskanych burtach na pewno lada moment zatonie. W pobliżu nie było widać żadnych rozbitków. Rzeczywiście nie było wątpliwości – nie były to okręty, których szukali tylko jakiegoś samotnego śmiałka, który wyruszył z nadzieją na zdobycie sławy lub bogactwa. Allemucrh znowu mu uciekł. Książę zszedł powoli na pokład i podniesionym ze złości głosem wydał rozkaz: - Wracamy do domu! Ster prawo na burtę! Okręt natychmiast zawrócił i skierował się w stronę Ikurlandii. Koloman cały czas siedział w kajucie pilnując Marzy. Od ostatniego wypadku nie opuszczał jej ani na krok. Był już mocno zmęczony. Cały czas była nieprzytomna i rozpalona. Z trudem udawało mu się ją napoić. W ciągu tych kilkunastu godzin schudła o pięć kilo i ciągle chudła w oczach. Jej organizm potrzebował jakichś lekarstw najszybciej jak tylko jest to możliwe. Nadal padał deszcz lecz już tak jakby słabnął. Celt nie wiedział czy jeszcze jest noc czy już nadszedł dzień. Ciemności zalegały widnokrąg. Z jego wyliczeń powinien już być środek dnia. Jeśli to prawda to wkrótce powinni dotrzeć do legendarnej wyspy. Jeśli ta Wyspa Przeklętych nie istnieje to nie będzie już żadnego, nawet najmniejszego, ratunku. Nigdzie nie widać było jednak żadnego zarysu, który mógłby przypominać jakiś ląd. Marynarze zaczynali już tracić resztki nadziei. Niektórzy z nich przygotowywali się do buntu ale Skull i Akhan jeszcze utrzymywali ich na wodzy. Błyskawice już coraz rzadziej pojawiały się na niebie. Koloman pomyślał, że znowu morze zaczyna mu sprzyjać. Był to dobry znak. Nagle, jakby za pomocą czarów, ciemne chmury ustąpiły miejsca błękitnemu niebu. Słońce oświetliło cały horyzont. Po burzy przyszedł czas na niemiłosierny żar, który zaczął się lać z nieba. Cały pokład okrętu stał się gorący. Na szczęście żaden okręt po drodze nie zaginął ani nie zatonął. Minęło kolejnych parę godzin. Bunt stawał się coraz wyraźniejszy. Wojownicy napierali na pokładzie na Skulla a część ruszyła pod pokład do Kolomana. Gdy już Kapitan Skull nie miał wyjścia i zamierzał się poddać nagle z bocianiego gniazda doleciał wszystkich donośny, szczęśliwy głos jednego z wojowników: - Kapitanie! Kapitanie! Wyspa na horyzoncie! Wszyscy rzucili się na rufę. Przed nimi w odległości dwóch godzin znajdował się kilku kilometrowy kłąb mgły. Można było w nim jednak rozróżnić zarysy lądu. Akhan pobiegł zawiadomić Koloman. Ogromna wyspa ukazała przed nimi tak nagle jakby wyrosła spod ziemi. Trzy godziny później stali już nogami na suchym lądzie. Epilog: „... Kolomanowi wraz z przyjaciółmi udaje się wreszcie dotrzeć szczęśliwie na Wyspę Przeklętych. Tam z pomocą tubylców i mieszkającego tam szamana zmuszonego pod groźba śmierci udaje im się wyleczyć Lilith. Księżniczka cudem unika śmierci. Z czasem wyspę zamieniają na swoja kryjówkę i wypływają na pełne morze w poszukiwaniu łupów. Oficjalnie Mroczne Stowarzyszenie nadal pozostaje na służbie księcia Illusa V ale coraz częściej ich podróże przypominają napaści piratów ...” Tłumaczenie z: KOLOMAN: KSIĘGA PRZEZNACZENIA. Konrad Staszewski. -
Lilija
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Lilija Mojemu Aniołowi Dotykam jej płatków, delikatnie opuszkami palców masuję każdy listek kwiatu, zamykam oczy i tonę w jej zapachu. Korzenie zapuszczone w sercu ogrzewam uczuciami, każdego dnia podlewam łzami a ona coraz bielsza, z dnia na dzień piękniejsza. Słowiczym śpiewem tulę ją do snu. Wyrwę ją dla Ciebie, dam Ci w prezencie; Moja Lilija dostanie moje serce, lilija znajdzie schronienie. 14.07.A.D.2006 Konrad Staszewski -
W ramionach Anioła
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
W ramionach Anioła Gdy tonąłem w morzu zawiści, gdy miałem krew na rękach tylko on utulił mnie do snu, tylko on dawał mi nadzieję. Mój Anioł wskazał mi jak żyć, podał rękę gdy upadałem nie z litości. W jego oczach widziałem siebie. Twoje słowa zmieniały moje serce, sprawiły, że znów uwierzyłem. W Twoich ramionach chciałem być wreszcie sobą. W ramionach Anioła nie znalazłem ukojenia - ten Anioł nigdy nie będzie dla mnie i to nie przeze mnie. 07.07.A.D.2006 Konrad Staszewski -
Anioł w ogrodzie
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dziękuję Ci Martuś. Miło mi:) Właśnie odczytuję i zaraz Ci odpiszę. Pozdrawiam, Konrad Staszewski. -
Anioł w ogrodzie
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Anioł w ogrodzie Gdy szedł taki cichy i spokojny, ze złożonymi, połamanymi skrzydłami niby zbity kundel z podkulonym ogonem, jego łzy zrosiły ziemię i cała przyroda wzniosła ręce, ptaki śpiewały pieśni chwalebne. Słońce uśmiechnęło się, z litości promieniem chciało ogrzać jego serce. Anioł nawet się nie zatrzymał. Omijał piękne czerwone maki, róże pełne słodyczy i łudzące się nadziejami lilie i dzwoneczki. Odchylał dopiero rodzące się pąki. Deptał osty i pokrzywy - pijawki wysysające życie z owoców wiary. Szukał jednego drzewa. Znalazł piękną, rozłożystą lipę - stała pośrodku ogrodu. Siadł pod nią i gorzko zapłakał. Nad nim, w ciele drzewa bruzdy układały się w jedno słowo: "Miłość". 21.06.A.D.2006 Konrad Staszewski -
Koloman - "Obrońca"
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Obrońca Prolog: Jestem kolejnym kronikarzem, który próbuje przedstawić Wam, potomnym, historię pewnego wojownika, którego przeznaczeniem stało się odrodzenie legendy. Niedawno przedstawiłem Wam część jego historii spisanej na podstawie odnalezionej niedawno Księgi Przeznaczenia. Jednakże nie jest to koniec opisanych jego przygód. Jakiś czas temu znalazłem urywki stron tej Księgi, leżały one w najróżniejszych miejscach. Zapewne służyły za Prolog i Epilog. Pozwolę sobie zatem Wam je przedstawić. Dalej znajdziecie ciąg dalszy opowieści o Kolomanie I. Osobiście wydaje mi się, że Prolog, który teraz Wam przedstawiam powinien znajdować się przed opowiadaniem „Księga Przeznaczenia” ale to są, niestety wady, odnajdywanych po jakimś czasie dokumentów. „... I wkrótce jego losy się odwróciły. Czekała go bowiem kolejna nadzwyczajna przygoda. Koloman przejeżdżając przez kolejne państwa w poszukiwaniu pracy usłyszał, że znana osobistość w świecie - Hrabia Brandt został porwany. Ponoć posiadał jakieś ważne dokumenty lub księgę - dokładnie nikt nie wiedział - którą miał przekazać pewnemu Majowi, Majronowi. Koloman, który poznał Majrona podczas jednej z poprzednich przygód, postanowił go zawiadomić i pomóc w poszukiwaniach Hrabiego licząc na to, że znów spotka przyjaciela, będzie mógł komuś udzielić pomocy i przeżyje niesamowite chwile. I tym razem przeczucie go nie omyliło bowiem ... „ Tłumaczenie z: KOLOMAN: KSIĘGA PRZEZNACZENIA. Wokół walczących wojowników roztaczał się przykry widok. Gdy się rozglądali dookoła siebie brało ich obrzydzenie. Gdy tylko spojrzeli leżały same trupy bez kończyn, bez głów. Co chwilę słychać było chrzęst łamanych kości, rozdzierające mrok nocy krzyki, które nie jednemu mroziły krew w żyłach. Nie było wojownika w armii króla, który nie byłby poplamiony krwią wroga lub jego wierzchowca. Krew lała się, płynęła nie kończącą się rzeką. Po tylu latach walki nie wiedzieli już o co ona się toczy. Byli pod rozkazami miłościwie im panującego Kolomana I, którego wszyscy kochali jak ojca, i chcieli za niego oddać życie wierząc, że w końcu zwyciężą najeźdźców. Król osobiście nimi dowodził i wszyscy słuchali jego i jego dowódców rozkazów. W dodatku sam walczył między nimi i podnosił ich na duchu. Bitwa rozpoczęta o wschodzie słońca szybko przerodziła się w rzeź mieszkańców. Prawie połowa stolicy Euve płonęła a z drugiej połowy pozostały już jedynie zgliszcza. Domostwa waliły się pozostawiając po sobie jedynie ruiny. Nie było dachu, który nie zajął się nieśmiertelnym żywiołem. Walkę obrońcom utrudniali mieszczanie uciekający ze swoich dobytków, plątali się pod kopytami koni. Wśród walczących w królewskich oddziałach znaczna liczbę stanowili najemnicy pod dowództwem znanego w całym Świecie Zapomnianym z męstwa i odwagi Propolisa. Ten wielce szanowany wojownik jako pierwszy się opamiętał. Przypomniał sobie zasłyszaną gdzieś w świecie przepowiednię starej czarownicy sprzed wielu, wielu lat, która niestety zaczęła się teraz sprawdzać ku nieszczęściu całego państwa. „Ostatni potomek celtyckich królów wkrótce oszaleje z miłości. Rozpocznie się krwawa wojna, która doprowadzi do upadku najpotężniejsze państwo Świata Zapomnianego. Lecz znajdzie się wojownik, który nawet za cenę zdrady spróbuje ocalić królestwo...”. Propolis nie pamiętał dalszego ciągu przepowiedni ale to mu wystarczyło aby wziąć to do siebie. Tak bardzo się nią przejął, że uwierzył iż to on jest oczekiwanym wybawcą. Teraz postanowił działać. Cofnął się na tyły oddziałów króla, a za jego przykładem poszli wszyscy najemnicy i zaatakował. - Wybić te psy! Co do jednego! – Dał się słyszeć upiorny głos Propolisa. Euveńczycy zostali kompletnie zaskoczeni. Nad Kolomanem, który nigdy nie ujawniał swoich prawdziwych uczuć, złość wzięła górę i krzyknął pełen wzburzenia: - Zdrada! W porównaniu z tym co się teraz rozpoczęło, niszczenie miasta było niczym. Wojownicy króla zostali wzięci w dwa ognie. Byli w mniejszości. Jeden z dowódców przedarł się, torując sobie krwawo drogę, do Kolomana. Sczepił się z nim plecami, chroniąc w ten sposób króla przed zdradzieckimi ciosami. - Może powinniśmy oddać im Marzę? - Prędzej zginę! – Odkrzyknął Koloman. * Walki pomału zaczęły słabnąć. Najeźdźcy zaczęli się wycofywać zostawiając trupy poległych. Także Propolis nakazał wycofywać się najemnikom. Po krótkim czasie na polu walki – dziedzińcu przed najpotężniejszą warownią Euve pozostał już tylko Koloman ze swoim wojskiem. Wokół króla leżały stosy trupów. „Przykry widok. Tylu niewinnie poległych dzielnych żołnierzy. Ale walczę w słusznej sprawie jeśli się poddam, zginę i Marza też zostanie stracona.” – Myślał wchodząc po popękanych kamiennych schodach na mury. Stanął na ostatnim i jeszcze raz powiódł powoli spojrzeniem po pięknym niegdyś dziedzińcu. Z drzew owocowych dających chłód w letnie wieczory gdzieniegdzie pozostały jedynie pnie. Na ziemi pożółkłe liście i samotne konary przykrywały ziemię wchłaniającą krew. Teraz żywiła się nią zdeptana trawa i resztki kwiatów wszelakiego rodzaju, które okrywały niedawno ten dziedziniec niczym różnokolorowy dywan, gęsto rozsiane. Ogromny żal ścisnął serce króla. „Tyle niesprawiedliwości na świecie.” – Rzekł sobie w duchu i skierował się do korytarza prowadzącego w głąb zamku. Minął tuzin komnat zanim trafił wreszcie o swojej. Nie zapalił pochodni tylko wszedł i siadł na wyściełanym łożu z baldachimem. Zdjął metalowy szyszak i kolczugę i ułożył się wygodnie. Przez okiennice widział jak powoli słońce ukazuje się na widnokręgu. Tego dnia wydawało się bardzo powoli płynąć na niebie. Sypialnia królewska była najciemniejszą komnatą w zamku. Koloman mógł długo rozmyślać zanim zaczynały oślepiać go promienie ognistej kuli. Zastawiał się dlaczego Propolis, służący mu wiernie od momentu objęcia tronu do dzisiaj, go nagle zdradził. Akurat w momencie największego zagrożenia całego Euve. Z zamyślenia wyrwało go wycie stada hien i szakali, które wychodziło na żer o świcie aby nakarmić swoje młode świeżym mięsem przed kolejnym wyczerpującym i gorącym dniem. Teraz zbliżało się do areny bitwy czując zapach upragnionego pożywienia. - Do południa nie będzie ani śladu nocnej walki. – Dobiegł Kolomana głos kobiety skrywającej się w mroku. Teraz powoli zbliżała się do króla nadal jednak pozostając poza promieniami słońca. Koloman nie mógł ukryć zdziwienia gdy stanęła w promieniach słońca. Pamiętał ją zawsze piękną, chodzącą w długich sukniach z cekinami, przeszywanych złotem, zawsze elegancką. Teraz Marza jawiła mu się w innym obliczu. Jak zawsze na jej twarzy nie widać było ani śladu wyczerpania. Teraz miała na sobie skórzaną opaskę przytrzymującą idealnie przykrywający piękne uda wycięty kawałek aksamitu. Przez otwarte okno wpadło trochę powietrza podnosząc skórzaną koszulkę zasłaniającą okrągłe, kuszące piersi. Koloman nie mógł oderwać od niej wzroku. Spojrzał przytroczony przy jej pasie pokryty złotem miecz. - Chyba nie będziesz walczyć? – Zapytał z niepokojem w głosie. Marza podeszła powoli do króla i uklękła obok niego na łożu. - Nie zapominaj, że jestem pół krwi amazonką. Chcę walczyć przy Twoim boku. Koloman wiedział nie uda mu się nakłonić jej do zmiany postanowienia. Jak sobie coś wbiła do głowy to żadne argumenty jej nie przekonywały. Nagle drzwi do komnaty otworzyły się z wielkim hukiem i bez pukania weszło trzech wojowników z przybocznej straży króla. Koloman nie krył swojego wzburzenia. Ledwo słońce ukazało się na horyzoncie a on już był zasypywany złymi wieściami. - Panie! Złapaliśmy rano szpiega i dowiedzieliśmy się, że nasi sąsiedzi zbierają siły ponoć mają przybyć do nich posiłki. W dzień nie będą ryzykowali utraty ludzi ale nocą prawdopodobnie znów zaatakują. Koloman nie odpowiadał. Zastanawiał się skąd Propolis i Quarton mogą zdobyć posiłki. Od dłuższego czasu w Zapomnianym Świecie panował względny spokój. Po ostatnich licznych wojnach królowie leczyli rany. Odprawił wojowników i zaczął chodzić po komnacie nadal nie znajdując odpowiedzi na dręczące go pytania. Marza próbowała go jakoś uspokoić ale nie dawało to żadnych rezultatów. Koloman nie oglądając się za siebie wyszedł szybkim krokiem z komnaty i przyszła królowa została sama nie wiedząc co robić. Wszyscy Euvenianie krzątali się wokół rannych, robili prymitywne nosze z gałęzi połamanych niedawno drzew. Inni znosili jedzenie i wszelką dostępną broń. Wyglądali już jak cienie, nie jak ludzie. Pomagały im kobiety starcy i dzieci. Koloman nagle, jak z podziemi, pojawił się na murach przy jedynej nie naruszonej baszcie – z pozostałych kilkunastu były już tylko resztki. Spoglądał z zatroskaną i srogą miną na swych podwładnych. Wyglądał jak sędzia w otaczających go od tyłu promieniach słońca. Miecz przytroczony mocno do pasa przy mocniejszym powiewie wiatru wydawał z siebie ostry zgrzyt uderzając o metalową zbroję. Koloman wezwał do siebie gestem dłoni kilku wojowników. Natychmiast stanęli koło niego zaskoczeni. - Panie nie powinieneś pokazywać się bez ochrony. Celt nic nie odpowiedział tylko wpatrywał się w dla swoim sokolim okiem zamyślony jakby chciał ujrzeć kraniec świata. - W dzień nic mi nie grozi. – Powiedział po dłuższej chwili. – Przygotujcie się na nocny zwiad. ** Ciemność zaczęła już spowijać ziemię gdy grupa dwudziestu okutych w zbroję wojowników otrzymawszy wskazówki od króla i Marzy opuszczała Zamek Czarnej Pantery udając się na zwiad. Parę chwil wcześniej nie mogli ukryć wzruszenia. Król żegnał ich jak dobry ojciec zdając sobie sprawę, że mogą zostać zaatakowani i część z nich może nie wrócić do zamku. I oni o tym wiedzieli. Byli ochotnikami i zdecydowali się zawsze walczyć za swojego króla. Żal ściskał ich serca gdy przechodzili ukradkiem przez boczne tajemne drzwi w południowej części muru. Przeszli po moście nad trzydziesto metrowej głębokości fosą i tylko jeden raz spojrzeli się za siebie. Koloman nadal stał na murach żegnając ich smutnym spojrzeniem. Widzieli go – olbrzyma, okutego w zbroję, z obusiecznym mieczem w dłoniach, czujnego i przygotowanego na odparcie każdego ataku. Obok niego pojawiła się Marza piękna jak zawsze, także teraz w błyszczącej zbroi. Jej długie, piękne złote włosy opadały kaskadą na smukłe ramiona. Loki przykryły oczy więc Koloman mógł się jedynie domyślać, że uroniła kilka łez. Nie chciał się także rozczulić, choć łzy napływały mu do oczu. Królowi nie wolno pokazywać słabości. Odezwał się najbardziej opanowanym głosem na jaki w tym momencie się zdobył: - Musimy przygotować się odparcia kolejnej fali walk. Chodźmy. Po czym oboje poszli sprawdzić szyki swoich podwładnym. Zwiadowcy jeszcze przez chwilę widzieli światełko wschodzącego księżyca odbijającego się od zbroi króla. Weszli powoli w las otaczający zamek od zachodniej strony. Kierowali się prosto wiedząc, że od tej strony co noc atakuje nieprzyjaciel. Przedzierali się przez kępy roślinności i pomiędzy licznymi drzewami najciszej jak tylko prowadzili. Nie chcieli wypłoszyć zwierząt, które mogłyby wzbudzić czujność podwładnych Propolisa. Wysłannicy króla czuli coraz silniejszy zapach ogniska, a to oznaczało iż powoli zbliżali się do obozowisk. Jeden z nich przechodząc pod drzewem nie zauważył grubego konara wystającego z boku, uderzył się w głowę i upadł. Zanim zdołał się podnieść jego towarzysze znikli mu z pola widzenia. Przyspieszył kroku chcąc ich dogonić. Znajdowali się teraz w takiej odległości, że nie widzieli nic oprócz otaczającego ich zewsząd mroku i lasu, w którym wszędzie mogło kryć się jakieś niebezpieczeństwo. Choć znali ten las bardzo dobrze – bawili się w nim już jako dzieci – wiedzieli, że licho nie śpi. Nie widzieli już nawet najwyższej, pięćdziesięciometrowej baszty zamku Skull. Szli już od paru godzin różnymi, tylko sobie znanymi, ścieżkami, dróżkami szukając nieprzyjaciela. Z każdym ich krokiem zapach ogniska się wzmagał. Wkrótce przez mały prześwit ujrzeli przedziwny widok. Nie takiego ogniska się spodziewali. Byli tak zaskoczeni i zauroczeni, że nie zauważyli przemykających się za nimi jak cienie żołnierzy. Poczuli jedynie ostrza mieczy przyłożone do ich pleców. Stali jak sparaliżowani, nie byli w stanie się poruszyć. Po chwili byli już otoczeni ze wszystkich stron przez najemników Propolisa. Wokół siebie mieli około setki zdrajców. Pchani za pomocą mieczy i kopniaków zostali doprowadzeni do obozu w którym stacjonowali najeźdźcy. Jeden ze zwiadowców – ten, który został w tyle - wreszcie dogonił swoich kompanów. Skrył się w krzakach, w miejscu gdzie wcześniej zostali napadnięci jego towarzysze i patrzył pomiędzy gałęziami. Jego oczom ukazał się koszmarna scena. Złapani wojownicy zostali wyprowadzeni na polanę, na której obozowali najeźdźcy. Odebrali więźniom broń. Po środku polany stało ognisko. Stało, bo na ziemi poukładane były drewniane kłody, a obok nich stał ziejący ogniem, pooblepiany wodorostami skrzydlaty smok. Zwiadowca zakrył sobie nos aby nie czuć odrażającego smrodu zwierzęcia. Z miejsca, w którym się znajdował słyszał jedynie urywane słowa. Cały drżał z przerażenia, mógł się tylko domyślać treści rozmowy. - Dawajcie ich tu! – Krzyknął jeden z obozowiczów śmiejąc się wesoło. – Nasz pupilek jest głodny! Nie ma czego podgrzewać. W tym momencie cały obóz zaczął się szyderczo śmiać. Echo tego upiornego śmiechu rozlegało się po całym lesie odbijając się od każdego drzewa. Skryty w krzakach wojownik widział jak potwór odwrócił się w stronę więźniów, którzy stali teraz samotni i bezbronni na polanie oko w oko ze zwierzęciem. Obozowicze utworzyli wokół nich koło i nadal się śmiali oczekując na scenę, która miała teraz nadejść. Smok przyglądał się chwilę swojemu pożywieniu z zainteresowaniem. Widocznie nigdy jeszcze nie jadł tak małej liczby wojowników na kolację. Jego czarne oczy rozszerzały się i zwężały. Chrapy wciągały zapach potu i strachu ofiar. Więźniowie nie poruszali się. Modlili się do wszystkich znanych sobie bogów. Smok prawdopodobnie znudził się widokiem nieruchomego jedzenia bo otworzył pysk i zaczął ziać ogniem w swoje ofiary. Ukryty wojownik widział dramatyczną próbę ucieczki swoich towarzyszy, próbę walki gołymi rękoma i rozszarpywanie tych biednych ludzi. Dookoła latały zakrwawione strzępy skóry, głowy, ręce i inne kończyny. Zwiadowca nie mógł powstrzymać funkcji obronnych swego organizmu. Nie mógł już dłużej patrzeć na ten koszmar. Odwrócił zaczął biec ile sił w nogach w stronę zamku Skull. Przedzierał się przez chaszcze oddalając się coraz bardziej od obozowiska. Cały czas w słyszał odbijające się po lesie echo mordowanych towarzyszy. Miał ich przed oczami. Gdy zdecydował się uciekać policzył pozostałych przy życiu wysłanników króla – było ich już tylko dziesięciu. Zastanawiał się ilu mogło zginąć w czasie jego ucieczki. Może wszyscy? Wiedział, że jeżeli byłaby to prawda, to najeźdźcy przygotowywaliby się znowu do ataku. Musiał się spieszyć. W przeciwieństwie do niego oni są wypoczęci i mogliby go dopaść zanim dotarłby do pałacu. Wtedy nie mógłby uprzedzić króla o zbliżającym się zagrożeniu. Zdawał sobie z tego sprawę, że jeżeli nawet ostrzeże Kolomana, to jego wojska nie mają szans aby wygrać tą bitwę, a od niej może zależeć zakończenie całej od lat toczącej się bezsensownej, w jego mniemaniu, wojny. Nie wiedział czy to tylko przewrażliwienie, ale zdawało mu się, że czuję ciepło ziejącego ogniem, podążającego za nim krok w krok potwora. Nogi zaczęły mu już z wolna odmawiać posłuszeństwa. Ze strachu wiele razy już pomylił drogę. Nie wiedział czy w dobrym kierunku biegnie czy znów się zgubił. A pogoń mogła być tuż tuż. Minęło kilka nim wojownik zobaczył za pobliskim zakrętem prześwit oznaczający upragniony koniec lasu i wyłaniające się powoli zachodnie mury okalające zamek. Koloman chodził przygnębiony i zaniepokojony z komnaty do komnaty nie mogąc znaleźć sobie miejsca w ogromnym zamczysku. Marza została w komnacie gościnnej oczekując na dobre wieści. Także bardzo się martwiła. Zdawała sobie sprawę, że to ona wciągnęła w wojnę całe Euve. Żałowała teraz, lecz nie mogła się już wycofać. Nie mogła zostawić Kolomana samego. Król nie mógł uwolnić się od dręczących go krwawych wizji. Ściskał w swej potężnej dłoni swoją Księgę Przeznaczenia, ale nadal nie chciała wyjawić mu wszystkich swoich tajemnic. Opisywała tylko wydarzenia bieżące. Koloman co pewien czas udawał się na zewnątrz zamku, osobiście sprawdzał obwarowania, uzbrojenie i starał się podnosić na duchu żołnierzy. Spoglądał daleko swym sokolim wzrokiem na zachód – stamtąd zwykle atakowali najeźdźcy, ale niczego podejrzanego nie dostrzegał. To dodatkowo wzmagało jego czujność i obawy. Mogli zaatakować z każdej strony, ale tylko z zachodniej mogli podejść niezauważeni lub atakować z ukrycia. Gęsty las był wyśmienitą zasłoną. Teraz znowu włóczył się po całym zamku niczym duch, zatopiony w swoich rozmyślaniach. Martwiło go, że nie ma żadnych wieści od wysłanych wcześniej zwiadowców. Przecież minęło już wiele godzin. Spodziewał się najgorszego. Znał Propolisa i wiedział, że ten mógł zastawić jakieś pułapki na szpiclów, pomimo tego, że Koloman wysłał ich pierwszy raz od kilku dni obawiając się pogłosek o mających, rzekomo, nadejść sojusznikach Propolisa. Dodatkowo lękiem napawał do fakt, że noc zbliżała się ku końcowi a nieprzyjaciel nie przypuścił żadnego szturmu. Takie przypadki zdarzały się bardzo rzadko w trakcie tej wojny i ani razu, do tej pory, nie wróżyły niczego dobrego. - „Może się poddali i wycofali a moi zwiadowcy świętują zapominając o całym świecie. Ale nawet jeżeli to prawda, to jeszcze pozostały do zażegnania liczne bunty wzniesione przez mieszczan przeciwko mnie w pozostałych miastach Euve.” – Przemknęło mu przez myśl ale zaraz zdał sobie z tego sprawę, że jest to złudna nadzieja. – „Cuda się nie zdarzają. A teraz może już być już tylko gorzej”. – I znów ogarnął go lęk o swoich poddanych. Nagle do komnaty wbiegła zdyszana Marza. - Zwiadowca wrócił. Koloman siedział w Komnacie Gościnnej wysłuchując relacji swego podwładnego z podchodów. Gdy wojownik skończył opowiadać, król siedział w milczeniu przyglądając mu się uważnie. W oczach wojownika nadal malowało się przerażenie. Koloman nie mógł dłużej siedzieć, wstał i spacerował po komnacie z rękami założonymi na plecach. Nie wiedział co o tym myśleć. Bezgranicznie wierzył swoim żołnierzom – jeszcze nigdy go nie okłamali. Zdrada Propolisa to inna sprawa. On był tylko najemnikiem, zaufanym ale obcym. Król znowu spojrzał na zwiadowcę. Nie wiedział co ma robić. Domyślał się, że to początek końca jego panowania na tronie Euve, ale oznaczało to jednocześnie śmierć księżniczki Marzy i wszystkich jego zwolenników. Został sam. Znowu wszyscy przyjaciele z innych państw go opuścili. Był w potrzasku. Postanowił jeszcze raz przeanalizować usłyszaną przed chwilą wiadomość. Natychmiast kazał podwoić straże na murach, zamknąć bramy wjazdowe i podnieść post, aby nieprzyjaciele nie mogli się tak łatwo przedostać przez głęboką fosę. Ale pozostawała sprawa najgroźniejszego w tym momencie przeciwnika – latającego smoka. Koloman domyślił się, to są te zapowiadane posiłki Propolisa i króla Gwityn Saghtu – Quartona. Marza w tym czasie poleciła przygotować posiłek dla zgłodniałego i zmęczonego podróżą wojownika. Gdy był już gotowy osobiście podała go zwiadowcy chcąc go w ten sposób nagrodzić za wierność królowi. Koloman nadal chodził bijąc się z własnymi myślami o chwilę zerkając na jedzącego pieczonego łosia gwardzistę, przegryzając go dobrze wypieczonym razowym chlebem i popijając tęgo wyśmienitym winem. Zapach posiłku roznosił się po każdym zakamarku zamku. Gdy zwiadowca skończył jeść zostawiwszy tylko kości służba rzuciła je hienom na pożarcie. Nocą znów przyjdą na posiłek. Król cały czas przyglądał się badawczo wojownikowi. W końcu usiadł z powrotem na hebanowym tronie i zaczął zadawać mu pytania nadal go bacznie obserwując. - Wiem już czego mogę się spodziewać. Czy tylko Tobie udało się przeżyć? - Nie wiem, Panie. Gdy tylko zobaczyłem co się dzieje, postanowiłem Cię zawiadomić. - Dobrze. Jaka jest liczebność wroga? - Jest ich przeszło trzy razy więcej aniżeli nas, Miłościwy Panie. – Odrzekł wojownik. Koloman zrozumiał, że najeźdźcy zebrali pod swoimi skrzydłami około dziewięciuset żołnierzy. Do tego należałoby dodać bunty wewnątrz państwowe. Nie przedstawiało to ciekawie. Ale wojowników można pokonać. - Wspominałeś o smoku. - Tak, Panie. To prawdziwy demon. Zieje ogniem, mierzy około czterech metrów. Sam ogon ma około metra. Ma potężne skrzydła. Jest cały zielony, obrośnięty wodorostami a jego odór mógłby ożywić naszych przodków. Nie wiem, mogę się tylko domyślać, Panie, ale wydaje mi się, że ma bardzo grubą skórę. - Smok, nie smok. W końcu to też zwierzę i można zabić.. – Powiedział król jakby chcąc sobie samemu dodać otuchy. Jednak w głębi serca wiedział, że bardzo mała szansa zwycięstwa. „Ale jeżeli moi poddani są gotowi aby oddać życie w słusznej sprawie, to będziemy walczyć do końca.” – Pomyślał, a głośno powiedział. – Będziemy walczyć i ... Nie zdążył dokończyć zdania, nagle drzwi do komnaty otworzyła się z wielkim hukiem i do środka wbiegło kilku wojowników z Gwardii Królewskiej. Oblicze Kolomana spochmurniało – był zły, że weszli bez wezwania. Musiały być ważne powody, musiało się stać coś złego. Akwan, dwudziestoletni porucznik gwardii, był zawsze bardzo karny. Do komnaty zaczęło przychodzić coraz więcej wojowników. Porucznik szybkim krokiem podszedł do króla stojącego koło stołu. Po jego przeciwnej stornie stała zaniepokojona Marza. Akwan uklęknął na prawe kolano przed władcą. - Wstań! – Rozkazał Celt. - Królu mój i Panie. Atakują. Przyłączyli się do nich buntownicy. Dochodzą wieści, że w całym królestwie rozgorzały walki. Trzeba się spieszyć, Panie. Jakby na potwierdzenie słów Akwana pałac zatrząsł się w posadach od potężnego uderzenia, jakby od wstrząsu ziemi. - Wychodzimy! – Rozkazał Koloman kierując się ku drzwiom. Wszyscy w pośpiechu opuścili komnatę i udali się na mury. Nie było chwili do stracenia. Każda stracona sekunda równałaby się utracie królestwa. Gdy tylko stanęli na murach Koloman jednym mocnym ciosem miecza pozbawił głowy atakującego go z prawej strony najeźdźcy. Gdy rozejrzeli się dookoła każdym z nich wstrząsnął widok rozpaczliwej walki obrońców. Wszelkie nadzieje na zwycięstwo króla poszły w niepamięć. Na jego oczach rozgrywała się apokalipsa. Jego wojownicy padali jak muchy. Przewaga wroga była ogromna. Nagle zamkiem ponownie zatrzęsło i rozległ się ogłuszający huk jakby całe niebo się waliło. Król obejrzał się: przed fosą pod murami stała machina oblężnicza przy której bez ustanku pracowało pięciu wojowników. To byłą prawdziwa katapulta. Koloman nigdy wcześniej nie widział takiego kolosa. Ale nie miał czasu mu się przyglądać. Jego poddani byli dziesiątkowani. Nim ruszył do walki zdążył ujrzeć jeszcze walczącą dzielnie nieopodal Marzę. Król zaczął torować sobie krwawą drogę. Ciął mieczem na prawo i lewo nie zważając na liczne rany. Wiedział, że zginą ale chciał jak najmocniej osłabić szeregi nieprzyjaciela. Wokół niego padało coraz więcej ciał. Nie odczuwał najmniejszego nawet zmęczenia. Chciał przedostać się do księżniczki. Jeśli mają zginąć to zginą razem. Przechodząc schodami w górę kopnął w wystająca obok ponad murem drabinę zrzucając kilkunastu wojowników Propolisa do fosy. W szale bitewnym nie słyszał nawet krzyków roztrzaskujących się najemników o jej dno. Parł naprzód niczym taran. Król usłyszał głośny świst i kolejny wypuszczony z katapulty ognisty pocisk strzaskał cześć muru. Wstrząs był tak duży, że Koloman chwycił się mocno pozostałości baszty aby nie stracić równowagi. Inni jednak nie mieli tyle szczęścia i padali przysypani gruzem. Król zobaczył, że przez nowopowstałą dziurę zaczyna wpływać woda. Gdzie indziej zamek pustoszył niosący żniwo śmierci nieśmiertelny ogień. Koloman znów ruszył w stronę walczącej, z kilku najemnikami naraz, Marzy. W jednej ręce trzymał zakrwawiony miecz torując sobie drogę, a w drugiej kubeł z wrzącą smołą, którym rzucił w skupisko kilkunastu nieprzyjaciół pomagając w ten sposób swoim żołnierzom. Od księżniczki nadal dzieliła duża przepaść walczących i musiałby przelać jeszcze morze krwi aby do niej dotrzeć. Obrona zamku pomału zaczęła słabnąć. Koloman widział, że ma już coraz mnie ludzi zdolnych do walki. Za to nieprzyjaciół tak jakby w ogóle nie ubywało. Dzień zbliżał się już końcowi. Udało się wreszcie królowi utorować drogę do Marzy i ruszył w jej kierunku a nagle jakby z podziemi wyrósł mu przed oczami potężny, okuty cały w zbroję z obusiecznym toporem w dłoniach wojownik. W jego oczach nie było widać nienawiści ale było wiadomo, że nie przepuści króla. Koloman poznał wojownika chociaż widział go tylko raz w życiu. Był to sam długo oczekiwany król Quarton. Nieopodal pojawił się Propolis i walczył z Marzą. Nagle z gardeł wszystkich obrońców wyrwał się mrożący krew w żyłach krzyk nad ich głowami pojawił się cień czterometrowy ziejący ogniem smok. *** Zamek Skull przypominał już tylko ruiny. Propolis nadal walczył z księżniczką. Smok mordował resztki Gwardii Królewskiej lecz Koloman tego nie widział. Starł się w walce z Quatronem i nic się dla niego więcej nie liczyło. Naparł na nieprzyjaciela całym swoim ciężarem. Jego miecz sczepił się z toporem. Walczyli już tak od długiego czasu. Obydwaj byli ciężko ranni ale żaden nie zamierzał ustąpić. Koloman uwolnił lewą rękę z żelaznego uścisku przeciwnika i sięgnął za pazuchę. Wyciągnął sztylet. Wbił go po sama rękojeść w udo Quartona. Mimo bólu jednak przeciwnik go nie puścił. Słychać było tylko szybkie obydwu wojowników i szczęk uderzającego o siebie metalu. W ferworze walki nie spostrzegli się nawet, że tylko oni zostali na polu bitwy. Propolis stał nieopodal przyglądając się widowisku. Księżniczka ranna w ramię leżała zemdlona obok niego. Pozostali przy życiu poddani Kolomana byli przywiązani do murów. Straż nad nimi trzymał smok ziejąc ogniem w ich stronę. Najwyraźniej był już głodny. Słońce chyliło się już za horyzont a dwaj wojownicy nadal walczyli. Byli niczym nie zmordowani tytani. Inni po otrzymaniu tylu ran dawno dołączyliby do swoich przodków. Ale ci dwaj mieli w sobie niespotykaną siłę walki. I walczyli by tak zapewne jeszcze bardzo długo ale smok postawił im przerwać. Do tej pory siedział wyrozumiale, przyglądał się pojedynkowi i podgrzewał jeńców, ale teraz się zaczął niecierpliwić. Szedł wolno w stronę walczących porykując złowrogo. Z każdym jego krokiem ziemia dygotała miarowo. Wojownicy ledwo utrzymywali się na nogach ale dalej walczyli. - Nie oddam Ci Marzy! Nie pozwolę Ci jej zabić! – Krzyknął Koloman. Smok stał nadal za nim przyglądając mu się ciekawie. Propolis nie czekał dłużej. Kazał swoim najemnikom opuścić most nad fosą i otworzyć bramę wjazdową. Spojrzał jeszcze na Quartona, który nieznacznie skinął mu głową, przerzucił sobie bezwładne ciało Marzy przez ramię niczym szmacianą lalkę i opuścił teren zamku. Gdy był już na polanie skierował się ku nienaruszonej bitwą kolubrynie. Znalazł na ziemi kawałki sznurków – pozostałości ubrań martwych wojowników i zaczął przywiązywać przeguby rąk księżniczki do drewnianej machiny. Marza oprzytomniała na chwilę czując ból rąk i nóg, ale był on tak silny, że natychmiast zemdlała ponownie. Przywiązując jej nogi Propolis żałował, że musi się to tak skończyć. Kochał ją, ale zdradziła swój naród. Zamiast zasiąść na tronie obok niego po ustąpieniu Qartona, ona uciekła do Euve. Teraz musiała ponieść śmierć jak zwykły zdrajca. Już nie była księżniczką, teraz Lilith była już tylko kolejną ofiarą wojny. Propolisowi stanęły łzy w oczach – bardzo ją kochał. Księżniczka nieświadomie wydała z siebie głośny krzyk. Usłyszał go Koloman. Zdążył na moment odwrócić głowę i jego kierunku nim Quarton zadał kolejny cios. Byłby to niechybnie cios śmiertelny gdyby Celt nie zdążył go w porę sparować swoim mieczem. Ale przez ułamek sekundy widział przywiązaną do katapulty ukochaną i zdrajcę stojącego przed nią i mówiącego do niej. Domyślił się, że Propolis odczytuje jej zaocznie wydany wyrok śmierci wymierzony za zdradę swej ojczyzny. Kolomana przepełniała wściekłość. Wiedział, że nie jest wstanie uratować jej z rąk Propolisa dopóki nie pokona Quartona. A to wcale nie było takie proste jak się na początku wydawało. - „Trafiła kosa na kamień.” – Pomyślał z goryczą. Sztylet nadal tkwił w ciele przeciwnika, który najwyraźniej nic sobie nie robił z piekącego bólu. Nagle przyszła Kolomanowi pomoc z najbardziej nieoczekiwanej strony. Stojący do tej pory spokojnie za plecami walczących smok wydał z siebie głośny wrzask i rozpostarł upierzone skrzydła. Machając nimi zrobił taki silny wiatr, że wszyscy stracili grunt pod nogami. Koloman został wyniesiony jego powiewem na wysokość kilku metrów i wrzucony do fosy. Quarton podniósł się i obejrzał pobojowisko. Kazał przeszukać każdy zakamarek zamku i murów ale nigdzie nie znalazł Kolomana. Jego wysłannicy spenetrowali dno fosy lecz także wrócili do króla z pustymi rękami. Quarton nie wierzył własnym uszom. - To niemożliwe! Nie mógł się przecież rozpłynąć z powietrzu! - Panie, jest już ciemno. Na dnie fosy leży wiele ciał w zbrojach, ale nie można ich rozpoznać. Poczekajmy do rana. Wtedy wyłowimy wszystkie ciała i się okaże czy na dnie leży król Koloman I. Quarton bardzo cenił Celta. Wiedział, że jest on największym i najsławniejszym wojownikiem jaki kiedykolwiek chodził po świecie zapomniany. Krążyło o nim wiele legend. Quarton cieszył się, że udało mu się pokonać tak wielkiego żołnierza ale żałował jednocześnie. Kiedyś marzył aby połączyć z nim siły, walczyć u jego boku. Ale teraz nie było to już możliwe. - Gdyby nie historia z Lilith byłoby zupełnie inaczej. Nie musiałby najeżdżać Kolomana – Myślał. – ale teraz to już nie miało znaczenia. Może Koloman żyje i znów się spotkają w bardziej przychylnych okolicznościach. – w głębi serca liczył na to. Teraz należało już tylko czekać na powrót smoka przeczesującego las na zachód od zamku. Po pewnym czasie powrócił potwór – także nie znalazł zwłok Kolomana. Quarton uspokoił się nieco. Ale pozostawał jeszcze jeden problem – nigdzie nie było ciała księżniczki. Propolisa natomiast znaleziono. Jego zwęglone ciało leżało koło płonącej katapulty. Obok niego leżała zapalona pochodnia. Tym czasem Kolomanowi udał się przepłynąć niepostrzeżenie pod powierzchnią wody. Dobrze pamiętał, że woda do fosy wpływa z lasu. Ranny dopłynął do pierwszych krzaków i wyczołgał się na brzeg po ostrych kamieniach, które dodatkowo raniły jego zmęczone ciało. Po walce z Quartonem gdy emocje już opadły, jego członki zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Chował się za drzewami gdy smok latał nad lasem poszukując go. Gdy noc już zapadła postanowił wyjść z ukrycia. Była wyjątkowo ciemna jak na okres Czarnego Pana więc nie musiał się obawiać, że będzie zauważony. Przypuszczał, że Quarton ze swoimi ludźmi położył się spać i nie będą go już szukać. Koloman postanowił odszukać Marzę. Wyszedł z lasu i zaskoczony zobaczył oświetlony zamek. Widział jak najeźdźcy stopniowo cały Skull zrównują z ziemią a z kamieni na jego miejscu budują coś nowego. Skradał się w cieniu resztek murów nie zauważony przez nikogo. Dotarł do resztek kolubryny ale nigdzie nie było ciała księżniczki. W pierwszym momencie zastanawiał się czy nie zostało zabrane do zamku ale ujrzał zwęglone ciało Propolisa. Nie zostawiliby swego żołnierza na uciechę hien. W takim razie i Marza musiała być w pobliżu. Nad ranem znalazł wreszcie swoją ukochaną. Była ledwo żywa. Zabrał ją i ukryli się w lesie. Koloman postanowił poczekać do rana. Musieli odpocząć przed podróżą. Przyrządził ze znalezionych liści opatrunki na rany i ułożyli się do snu, który ich szybko zmógł. Oboje spali bardzo czujnie. Rano Kolomana obudził tętent koni. Zerwał się na równe nogi szybkością błyskawicy i chwycił swój miecz. Był gotów zginąć za Marzę. Ale zobaczył tylko oddalających się wolno najeźdźców i złowrogiego smoka latającego nad nimi. Widocznie Quarton zrezygnował z dalszych poszukiwań myśląc, że Koloman i Marza zginęli i postanowił wrócić do Gwityn Saghtu. Gdy znikli już z pola widzenia i księżniczka obudziła się oboje poszli zobaczyć to co został z zamku. Ich oczom ukazała się goła ziemia bez żadnych śladów walki a zamiast zamku stał trzymetrowej wysokości, posąg bohatera – kamienny smok a obok niego na kupce reszta kamieni. Widocznie nie zużyli na jego budowę tyle ile początkowo przewidzieli. Koloman widząc co się stało poprzysiągł sobie, że to jeszcze nie koniec, że kiedy powróci na tron Euve jako Koloman I zemści się za poległych na Quartonie choćby do tego czasu miały minąć lata. Koloman i Marza odwrócił się i ruszyli w długą drogę. Epilog: „... I tyle tylko pozostało z przepięknego zamku, który nosił nazwę Skull na cześć kapitana, który uratował kiedyś Kolomana i jego Przyjaciela. Koloman ze swoją ukochaną Marzą, w innych krajach znaną także jako Lilith, wędrują z państwa do państwa przemierzając cały Świat Zapomniany. Wkrótce oboje zaciągają się do wojska Valurii. Chęć życia pcha ich jednak dalej. Książę Valurii Illus V wysyła ich więc po paru latach wiernego oddania ze swoja Armada na Morze Piekielne aby pomagali mu w walce z żądnym krwi kuzynem Allemverhem ...” Tłumaczenie z: KOLOMAN: KSIĘGA PRZEZNACZENIA. Konrad Staszewski -
Oczekiwanie
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na baron de Charlus utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Wiersz mi się podoba ale faktycznie - lepiej by wyglądał napisany w firmie zaproponowanej przez Arkadiusza. Pozdrawiam, Konrad Staszewski -
Anioł miłości
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
A mnie się podoba. Najważniejsze w wierszu jest uczucie, emocje podmiotu lirycznego. Ten wiersz jest tego sercem. A kompozycja, można przecież przeczytać inaczej, inaczej zaintonować i od razu będzie to inny wiersz. Rymy i zapis jest dla oczu ale uczucia zawsze są dla głębi człowieka. Pozdrawiam, Konrad Staszewski -
Nic nie mogę
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Dorota Gadzinowska utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Witaj Dorotko. Przeczytałem Twój wiersz. Hmmm, w pewnym sensie Cię rozumiem bo sam miałem taki okres w swoim życiu i próbowałem się wykończyć przez kobietę ale teraz wiem, że nie warto. Ja też mam nadzieję, że to tylko fantazja poetycka. Podoba mi się Twoja metafora, "Przedawkowałam wolność", ja kiedyś przedawkowałem miłość - podobno to też jakiś rodzaj narkotyku ale o dłuższych skutkach w działaniu. Ale pamiętaj, przeszłość jest historią, historii nie da się naprawić; nie cofaj się, nie rozgrzebuj ran - walcz o jutro, bo jutro już nie będziesz popełniać starych błędów i może przeszłość sama Ci je z czasem wybaczy widząc Twoją przemianę. Pozdrawiam serdecznie, Konrad Staszewski -
4 pory złudzeń
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dziękuję Ci Moniczko. Cieszę się. Pozdrawiam, Konrad Staszewski -
4 pory złudzeń
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Masz rację, bardzo mnie zraniła kiedyś jedna kobieta, którą bardzo kochałem. Przewróciła mój świat do góry nogami. To już przeszłość ale przez jej pryzmat cały czas postrzegam teraźniejszośc i przyszłość. A co do iskierki nadziei to jest to już iskierka przygasająca, zalewana łzami. Pozdrawiam serdecznie, Konrad Staszewski. -
4 pory złudzeń
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
4 pory złudzeń Wiosna - Łkałem a mój płacz echem niósł się po całej sali. Błagałem, łkając błagałem o powrót do domu, do ciepła i miłości lecz nie miałem już skrzydeł i otaczały mnie już inne twarze - już nie anioły. Lato - Wierzyłem w miłość, ludzi i uczucia, szukałem w nich siebie. Znalazłem a oni zrobili ze mnie Gustawa. Stałem się Kainem, który wbił sztylet w swego anioła. Gdy upadałem byłem już cieniem zamkniętym w ramach lustra. Jesień - Cienie przeszłości utonęły w morzu rozpaczy; Anioł, nieśmiertelny ideał, zdeptany, odtrącony przez swoich podopiecznych odwrócił się od wszystkich i pozostał tylko w moim sercu. Zima - Suche koryto serca, krew zamiast łez w pustych oczodołach i kości zamiast maski. To tylko pozostało po mnie i list do Ciebie. Przez cztery pory złudzeń oduczono mnie marzyć, kochać, wierzyć w samego siebie i w ludzi. Ale czy tylko tego? Nauczono mnie zabić w sobie miłość i zdeptać Anioła. Czy można kochać takiego trupa? 06.06.A.D.2006 Konrad Staszewski -
Moja barka
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Moja barka Płynę po oceanie marzeń, mijam Midasów, patrzę w górę, wyciągam łabędzią szyję i... Lecą nade mną sępy, w dziobach trzymają dziurawe portfele ale ja nie zbieram ich judaszowych monet. Ja mam swoją barkę, pchaną nurtem ideałów. Gdy dopłynie do wodospadu rozwinę skrzydła i niczym Ikar uniosę się ku przeznaczeniu. 30.05.A.D.2006 Konrad Staszewski -
Koloman - "Księga Przeznaczenia"
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Księga Przeznaczenia Prolog: "...Wkrótce walki przenoszą się na terytoria Euve. Koloman staje się obrońcą swego państwa, ale przede wszystkim ukochanej księżniczki. Po paru latach walk ze zmiennym szczęściem państwo Kolomana I stoi na skraju ruiny. Lecz król się nie poddaje - postanowił walczyć do końca. Nie mógł zawieść swojej miłości ani wiary poddanych. Nadal miał niezłomną nadzieję na zwycięstwo, choć królestwo stało już na skraju przepaści. Oto jak bezgraniczna miłość potrafi doprowadzić do destrukcji cal państwa, królestwa i czasami także narody. Ale przede wszystkim do zniszczenia życia wewnętrznego każdego człowieka, nawet króla. Bo ta miłość tragiczna, nieszczęśliwa razem ze swoją zawsze nieodłączną towarzyszką - kosą śmierci - już zaczęła zbierać swoje żniwo..." Tłumaczenie z: KOLOMAN: KSIĘGA PRZEZNACZENIA. Wysoki, barczysty wojownik przepychał się między stolikami, wykrzykując, aby zejść mu z drogi. I mężczyźni ustępowali mu rzeczywiście - wyglądał bowiem groźnie. Muskularny, wyćwiczony tors okrywała błyszcząca kolczuga. Spod bryczesów wyłaniały się potężne nogi, nade wszystko zaś przyciągały wzrok niebieskie, aż mroźne jak lodowce oczy. Zatrzymał się na środku tawerny, odrzucił do tyłu czarną jak smoła grzywę i rozejrzał się powoli dokoła. Jego wzrok prześlizgiwał się po twarzach siedzących pod ścianami gości - lecz na żadnej nie zatrzymał się dłużej. Widocznie nie było tego, kogo oczekiwał. Nie chciał chyba pytać, gdyż ponownie omiótł spojrzeniem salę i skierował się ku wyjściu. Zatrzymał się przed tawerną, spojrzał w górę, jakby upewniając się, że jest we właściwym miejscu. Tak, szyld nad tawerną wprost krzyczał: "Krwawy Orzeł". A więc to tutaj. Teraz należy tylko czekać. Właśnie zastanawiał się, jak powinien postąpić, kiedy tuż przed nim zatrzymał się ktoś i usłyszał słowa: - Witaj, Majronie. Dawno się nie widzieliśmy. - Witaj, Kolomanie. Domyślam się, że nie wezwałeś mnie dla samej przyjemności widzenia. Masz jakieś ciekawe wiadomości? Mężczyzna nazwany Kolomanem, nieco wyższy od Majrona, przypominał go wyglądem. Podobny ubiór, choć kolczuga mocno sfatygowana, a szyszak pognieciony, taż sama siła woli i nieugiętość spojrzenia. Oczy intensywnie zielone patrzyły jednak teraz przyjaźnie a dłoń uniosła się ku powitaniu. - Przyjacielu. Zawsze miło Cię widzieć. Lecz do rzeczy. Doszły mnie słuchy, że bliski Ci Hrabia Brandt zaginął. Wracałem właśnie z Pogranicza Babilońskiego, postanowiłem więc wstąpić do Hermenii. Wysłałem Ci wiadomość i oto jestem. - Opowiadaj więc - wszystko co ma związek z Brandtem bardzo mnie interesuje - Majron badawczo przyglądał się Kolomanowi. - Niewiele tego. Hrabia przechowywał podobno dla Ciebie jakąś księgę, niezwykle cenną - tak sądzono - która zaginęła wraz z nim. Żołnierze opowiadają, że widzieli zjawę, która porwała go i uniosła ze sobą. Byli tak przerażeni, że wprawdzie poznali hrabiego, ale oprócz słowa "zjawa" nie umieli nic powiedzieć. Nie widzieli jej nigdy wcześniej, z nikim im się nie kojarzyła. Ale ja domyślam się, gdzie może mieszkać. Jest tylko jedno takie miejsce. To Wyspa Śpiących na Jeziorze Fahra. - Nie znam tego regionu - odrzekł Maj. - Nie przejmuj się, Majronie. Tak się składa, że znam ten teren. To w środkowej części Krain Hyboryjskich. Nie tak daleko stąd. - Ustalmy więc strategię i do dzieła. * Ranek zastał wojowników w drodze. Konie wypoczęte parskały raźno i minęło dobrych kilkanaście godzin, gdy jeźdźcy i wierzchowce poczuli zmęczenie. - Majronie, poszukajmy jakiejś karczmy. Chętnie zjadłbym coś i przespał się porządnie. - Ja też, ledwo trzymam się w siodle. Myślę, że niedługo ujrzymy mury Naski i tam znajdziemy odpowiednie miejsce. - Już wyłaniają się z mroku. Widzę wieżę wartowniczą i mury. Brama była już zamknięta. Na głośną interwencję przybyszy w otworze muru ukazała się głowa wartownika. - Kto tam? Majron w odpowiedzi błysnął pierścieniem. Głowa zniknęła, a po chwili otworzyły się w bramie małe drzwiczki, umieszczone na wysokości dorosłego człowieka. Majron podsunął rękę z pierścieniem do otworu. Wartownik widocznie poznał znak, ponieważ wydał rozkaz: - To Majron - otwierać! Maj nie zwracał uwagi na ukłony żołnierzy. Prowadził Kolomana za sobą wąską uliczką, wiodącą do centrum. Gdzieś niedaleko rozlegały się odgłosy walki. Zanim dotarli na miejsce okazało się, że po walce pozostały jedynie niewielkie ślady - tak jakby ktoś spłoszył walczących. Zastanowiło to Kolomana, lecz Majron zbagatelizował sprawę: - Powód był pewno prosty - wino lub dziewczyna - i wywietrzał im z głowy wraz z pierwszymi ciosami. - Pewnie masz rację - odpowiedział Koloman. Ruszyli dalej i po kilku minutach dotarli do karczmy. Po spożyciu soczystej pieczeni popijanej tęgim winem, wojownicy zatroszczyli się o wierzchowce, a następnie ułożyli do snu. Noc przeszła spokojnie i Koloman budząc się, pomyślał, że to chyba pierwszy posiłek, jaki zjadł w tawernie spokojnie, bez burdy. - Na brodę Barda, to dziwne. Następnego dnia ruszyli o świecie i bez przeszkód przebyli pustynne połacie Zaronu. Zatrzymali się dopiero nad Jeziorem Fahra. - Potrzymasz przez chwilę? - zapytał Majron, zsiadając z konia i rzucając jego uzdę Kolomanowi. - Oczywiście - Koloman chwycił w locie uzdę ogiera i z zaciekawieniem zwrócił się do towarzysza - Dokąd idziesz? - Zaraz wracam, dam tylko znak moim ludziom - odpowiedział Maj i zniknął za najbliższym wzniesieniem. Z tego miejsca dokładnie widział zakotwiczone opodal statki. Były to galery, w większości dwudziestoczterowiosłowe dwustutonowce. Na takich statkach, ożaglowanie osadzone na niskich masztach, służyło tylko do pomocy. Statki poruszane były siłą mięśni i ich prędkość zależna była od tempa wiosłujących. Wśród kilku galer wyróżniała się jedna o wyższych burtach i osłoniętym dziobie. Z daleka nie było tego widać, ale znawca od razu mógł się zorientować, że to statek wojenny, przeznaczony do dalekich wypraw. Dwa rzędy wioseł oraz trapezowe ożaglowanie rejowe zapewniały większą szybkość. Przy doświadczonym kapitanie i załodze statek ten był bardzo groźnym przeciwnikiem. Na maszcie nie powiewała żadna flaga, a sam okręt wyglądał jak wymarły. Okazało się jednak, że gdy tylko Majron zatrzymał się i wykonał upierścieniowaną dłonią kilka powolnych, dla postronnego widza dziwnych ruchów, statek ożył. Rozległ się głos komendy i po chwili spuszczono szalupę. Czterech ludzi z załogi statku - Shemitów - szybko popychało łódź do przodu. Majron nie czekał, aż szalupa dopłynie do brzegu. Odwrócił się i skierował w miejsce, w którym pozostawił przyjaciela. - Wszystko w porządku - stwierdził. - Statek Panthery oczekuje nas w pełnej gotowości. Łódź płynie po nas i za chwilę obejrzysz moje "wodne królestwo". - Z ochotą - odpowiedział Koloman. - Czas byłby odpocząć. Tylko co zrobimy z wierzchowcami? - Nie martw się o nie, moi ludzie będą wiedzieli, gdzie je ukryć. Ruszajmy. Wojownicy skierowali się ku łodzi. Shemitowie powitali okrzykiem swego kapitana i wstrzemięźliwie - z ciekawością - jego towarzysza. Majron odpowiedział na okrzyki i wsiadł pierwszy do łodzi. Koloman zajął miejsce naprzeciwko. W milczeniu dopłynęli do statku i wdrapali się na pokład. Z gromady marynarzy wysunął się młody mężczyzna, cały w zbroi, i ukłonił się przybyłym. - Witam, Kapitanie - odezwał się do Majrona. - Jesteśmy na Twoje wezwanie, każdej chwili gotowi do odpływu. - Dobrze, Wolar. Poznaj Ty, i Wy wszyscy, mojego starego przyjaciela z "Łobuza". To Kapitan Skull - powiedział głośno Majron. W oczach Wolara ukazał się błysk, jednak w chwilę później, gdy podawał rękę Celtowi, głos jego brzmiał szacunkiem. - Miło mi poznać Cię, Kapitanie - powiedział. - Cieszysz się wśród nas głębokim szacunkiem i ogromną popularnością. - Dziękuję Ci - odparł Koloman. Wolar zwrócił się teraz do Majrona: - Dokąd ruszamy i kiedy? - Natychmiast - brzmiała odpowiedź. - Na Wyspę Śpiących. Koloman wami pokieruje. ** Wyspa Śpiących, zlokalizowana na północy jeziora, powstała przez wynurzenie części dna morskiego. Pojawiła się nagle, wzbudzając wśród ludzi przestrach i przeświadczenie, że jej powstanie wiąże się z czarodziejskimi mocami. Potwierdzeniu tego przysłużył się także wygląd wyspy. Wielu żeglarzy próbowało już dostać się na nią - jedni z ciekawości, inni w nadziei zdobyci bogactwa, jeszcze inni dla poszerzenia wiedzy - opływali ją dookoła, nie znajdując miejsca, do którego można byłoby przybić. Ogromne głazy, przypominające opierających się o siebie, śpiących rycerzy i demonów, otaczały dokładnie brzegi wyspy. Wyglądało to tak, jakby dostać się na nią można było tylko z powietrza. Koloman wiele słyszał o tej wyspie. Płynąc w jej kierunku, zastanawiał się, ile prawdy było w opowiadaniach wieśniaków o krzykach mrożących krew w żyłach, rozlegających się po nocach, odrażającym nieludzkim śmiechu i masowym odlocie ptaków w pewnych dniach roku. Odsuwając się od obrazów, które podsuwała mu wyobraźnia, zaczął zastanawiać się, jak dostać się na brzeg. Okrzyk "Ziemia!" zbudził go z zamyślenia. Obok niego pojawił się Majron, marynarze powybiegali spod pokładu i wszyscy w milczeniu patrzyli na wynurzającą się na horyzoncie wyspę. Jeszcze trochę czasu minęło i padł rozkaz Panthery: - Spuścić szalupę! Sześciu ludzi do łodzi. Wolar, obejmujesz dowództwo statku! Szalupa wioząca kapitanów, poruszana silnymi rękami wioślarzy, szybko zbliżała się do brzegu. Oczy wypatrywały wąskiego choćby przesmyku, którym można byłoby się dostać do środka. Po długim poszukiwaniu brzegu, kiedy galera znikła im z oczu, za którymś występem skalnym zatrzymali się nagle. Zobaczyli wyraźnie postać człowieka stojącego w przesmyku między skałami. Z odległości wyglądało to tak, jakby skały rozsunęły się dając dostęp do wnętrza wyspy. Na polecenie kapitana łódź dobiła do brzegu. Czterech marynarzy pozostało na straży, a dwóch wraz z Majronem i Kolomanem udało się wolnym krokiem w kierunku mężczyzny. Ten stał nieporuszony, czekając. Jakież było zdziwienie kapitanów, gdy przekonali się, że mężczyzną był Hrabia Brandt. Po pierwszych okrzykach i powitaniu hrabia poprowadził gości w głąb wyspy. Po drodze jednak milczał, co zdziwiło Majrona, znającego go z uprzejmości i wręcz gadatliwości. W ciszy dotarli do domostwa, które wyłoniło się nagle zza bujnej zieleni. Kiedy wchodzili po schodach, okazało się, że są sami - Brandt i dwaj marynarze zniknęli. Kierując się odgłosami dochodzącymi z głębi domu, dotarli do wielkiej sali. Bez sprzętów i ozdób robiła ponure wrażenie. Pod ścianami umieszczono luźno kilka ław, a po środku tron. Zdumieni wojownicy zauważyli, że były to umieszczone obok siebie rzeźby wymarłych - jakby demonów, ułożonych na kształt tronu. Rozejrzeli się jeszcze raz po sali i stwierdzili, że tych rzeźb jest dużo więcej - pomiędzy nimi właśnie stały ławy, które zauważyli wcześniej. Nieokreślone uczucie niepokoju wtargnęło w serca wojowników. Nagle usłyszeli słaby odgłos dochodzący zza pleców. Machinalnie odwrócili się i ujrzeli wyłaniającego się z cienia starca. Ciało jego okryte zielonym aksamitem, płynęło jakby w powietrzu. Zbliżył się na odległość kilku kroków i wbił wzrok w rycerzy. Koloman i Majron równocześnie chwycili za miecze. Mężczyzna uniósł dłoń i wymamrotał coś szeptem. Ręce obydwu wojowników zdrętwiały i wypuściły broń, która z chrzęstem upadła na posadzkę. - Kim jesteś i czego chcesz? - zdenerwował się Majron. - Jestem pewien, że nie słyszałeś o mnie. Niech Ci wystarczy, że jestem jednym z Wyższych Magów. To, co pokazałem przed chwilą, jest tylko kroplą moich umiejętności. - Ale czego chcesz? - wmieszał się Koloman. - Gdzie jest Brandt i nasi ludzie? - Hrabia Brandt nie jest mi już potrzebny. Spełnił swoje zadanie - mag zaśmiał się piskliwie. - Zadanie? Jakie zadanie? - dopytywał się Koloman. Mag podszedł do tronu i powoli usiadł na nim. Chwilę milczał, a potem odrzekł: - Chyba muszę wyjaśnić to od początku. Wszystko zaczęło się wiele, wiele lat temu. Mój ojciec, wielki czarnoksiężnik, wymyślił "Księgę Przeznaczenia". Dzięki odpowiednim zaklęciom, zwyczajna księga zapisywała życie i przygody wybranej osoby, wyprzedzając je czasowo. Żaden śmiertelnik nie mógł wiedzieć, że jego los jest zapisany z góry przez maga, że nie ma ona na nie żadnego wpływu. I, oczywiście, nie mógł widzieć księgi i zmienić swego przeznaczenia. Był jedną z nitek poruszanych przez maga. Dzięki takim działaniom można było wywoływać wojny, zwyciężać wrogów i zdobywać królestwa. Ale można było także pokonać innych czarnoksiężników i rosnąć we władzę i siłę. Ciebie, Majronie, mój ojciec wybrał na tego, który ostatecznie podniesie jego władzę. To nie ty zwyciężałeś wrogów, zdobyłeś królestwo i miłość poddanych - to zapisał mój ojciec w twojej księdze przeznaczenia. Spełniłeś wszystko, czego on sobie życzył. Oto ta księga - to mówiąc, wskazał na księgę, która nagle pojawiła się w jego rękach i skinął na Majrona, by się zbliżył. Maj powoli podszedł do tronu i wziął do rąk księgę oprawioną w skórę. Kartkował strona po stronie, aż zatrzymał się w połowie i po namyśle rzekł: - Czyżby to miała być moja ostatnia przygoda? - Tak - odrzekł Maj. - Myślę, że wyjaśnisz mi, dlaczego zapis w księdze urywa się i nie ma w niej zapisanej mojej śmierci. Mag milczał przez chwilę. Zdawało się, że myśli jego błądzą gdzieś daleko w przeszłości. Następnie odezwał się silnym, władczym tonem. - Mój ojciec miał ucznia, który był zbyt gorliwy w nauce rzemiosła i nie zdając sobie sprawy z wartości księgi, którą przypadkowo odkrył, zabrał ją z zamku, wyjeżdżając z jakimś poleceniem Maga. Po drodze spotkało go nieszczęście i księga zniknęła. Oto dlaczego nie zapisano w niej twoich kilku przygód, w czasie których zdobyłeś przyjaźń Koloman, a przede wszystkim nie zapisano twego ostatniego zadania i śmierci. - Czy to znaczy, że zmieniłem częściowo przeznaczenie, poznając Kolomana i Hrabiego Brandta i przybywając tutaj? - zapytał Majron. - Niezupełnie - mag zmarszczył brwi, jakby lekko zaniepokojony. - Rzeczywiście, postać Kolomana nie była przewidziana w Twoim życiorysie, jak i poznanie Hrabiego. Ale wykorzystałem te fakty, aby ściągnąć cię tutaj - przez tych właśnie ludzi. - To znaczy - Koloman myślał intensywnie - że Brandt znalazł księgę, poznał się na niej i chciał oddać ją Majronowi. Myślę, że wtedy straciłaby swą moc. - To prawda - mag zerwał się z tronu, lecz Majron był szybszy. Ochraniając księgę rzucił się z nią do ucieczki. - Nic z tego - zaśmiał się Mag. - Mogę ją odzyskać w każdej chwili dzięki zaklęciu. Lecz ona na nic ci się nie przyda. Jesteście wszyscy zgubieni. - Mamy jeszcze przyjaciół - dobitnie rzekł Koloman - a ty widocznie nie potrafisz dopisać nic do księgi. Ojciec nie przekazał ci swoich zaklęć. - Milcz, zuchwalcze - mag zaperzył się i wyciągnął przed siebie dłonie. - W jednej chwili mógłbym zmienić cię w proch lub głaz. Lecz chcę nacieszyć się tą chwilą i odebrać wam ostatnią nadzieję. Myślisz, że nie znam twoich przyjaciół, że nie pokierowałem wszystkim jak należy? Mag ponownie zasiadł na tronie, mówił teraz spokojnie, jakby relacjonował zdarzenia dawno przeżyte: - Porwałem Hrabiego Brandta i odebrałem mu księgę. Wykorzystałem Twoją obecność, Kolomanie, abyś powiadomił o tym Majrona. Wstrzymałem burdę, która wisiała w powietrzu, gdy tych kilku wojowników na ulicach Naski zaczaiło się na was. Doprowadziłem także spokojnie i statek Panthery na miejsce spotkania. Postarałem się także o to, by Wolar przypomniał sobie, kto wykrył i udaremnił jego spisek przeciwko królowi Staryjskiemu. Nie wiedziałeś, że to on stał na jego czele. Jest Ci teraz niewymownie wdzięczny - zaśmiał się Mag. - Nie myślisz chyba, że otrzyma Wam wierności? - Nie wierzę - krzyknął Koloman - że to Wolar! Jest na to za młody! - Tak, jest młody, ale żądny władzy. Jest także pamiętliwy i nie przebacza wrogom. - O co chodzi z tym spiskiem? - zapytał Majron. - Musisz wiedzieć - odpowiedział Mag - że przez wiele lat Starią rządził król San Tuon II. Był potężnym władcą, zaskarbił sobie szacunek podwładnych, był bowiem sprawiedliwy i nie nadużywał czarnej magii. Płacili chętnie daniny, wiedząc, że pójdą nie tylko do skarbca króla, lecz także na potrzeby kraju. Jednakże, jak się często zdarza, nie wszystkim odpowiadały takie rządy. Zawiązano spisek i wybrano przywódcę - Wolara - który, choć młody, pochodzi ze szlachetnego rodu i jest wspaniałym żołnierzem. W ciągu roku doprowadził do rozłamu w państwie. Gdyby udało im się obalić władzę, to Staria z czasem przestałaby istnieć. Na szczęście w porę pojawił się wojownik, urodzony przywódca, który zorientował się w sytuacji i zaoferował swe usługi królowi San Tuonowi. Ten człowiek bez plemienia, o imieniu Koloman, został najemnikiem i stanął na czele całego wojska, aby stłumić bunt. Przez ponad rok udaremniał spiski, aż w końcu doprowadził do otwartej walki, w której prawie wszyscy spiskowcy zginęli. Uratował się jedynie ich przywódca - Wolar. Wkrótce po bitwie zaginęły o nim wszelkie wieści. Koloman odebrał nagrodę od samego San Tuona II i ruszył dalej w świat, a mściwy Wolar czekał na odpowiednia chwilę, by się zemścić. I ta chwila nadeszła. - Wolar wiele mi zawdzięcza - odrzekł Majron. - Na pewno nas nie opuści. - Już się to stało, zgodnie z moim poleceniem odpłynął na spokojniejsze wody. - Nie wierzę! - krzyknął Majron. - Więc patrz. Mag nakreślił w powietrzu prostokąt. Pojawił się biały ekran, na którym po chwili można było rozpoznać jakieś kontury. Stopniowo obraz stawał się wyraźniejszy i wojownicy ujrzeli dwie galery walczące ze sobą. Na jednej wyraźnie widzieli Wolara dowodzącego marynarzami Panthery. Po dłuższej obserwacji Koloman zorientował się, że drugim statkiem był "Łobuz", należący do Mrocznego Stowarzyszenia. - Chyba nie to chciałeś nam pokazać - Koloman zaśmiał się szyderczo. - Mroczne Stowarzyszenie na pewno zwycięży. - To niemożliwe - Mag stał zaskoczony i nie poruszał się. Koloman wyciągnął zza pasa sztylet i rzucił nim w sam środek obrazu. Prostokąt rozprysnął się w powietrzu, a nóż przeleciał przez salę i wbił się w pierś siedzącego maga. Ten wrzasnął przeraźliwie i próbował wyciągnąć stalowe ostrze, które wbiło się aż po rękojeść. Kolejne, coraz słabsze wysiłki nie przyniosły rezultatu i przy ostatnim ruchu krzyknął przeraźliwie i skonał. W jednej chwili ziemia poczęła drżeć, a ściany trzeszczeć. - Wynośmy się stąd! - krzyknął Koloman. - A Brandt? - Majron nadal trzymał kurczowo księgę i z niedowierzaniem wpatrywał się w tron. - Jego nie ma! - zawołał. - I tych głazów pomiędzy ławami też nie. - Szybciej - ponaglał Koloman. - Szukajmy wyjścia. Biegli teraz przed siebie kolejnymi korytarzami raz w górę, raz w dół, tak jak prowadziły schody. Wydawało im się, że są w labiryncie bez wyjścia. Sale wyglądały jednakowo - puste przestrzenie zakończone drzwiami lub tylko otworami w ścianach. Zdyszani zatrzymali się w kolejnej komnacie. - Jest coraz gorzej! - krzyknął Majron. - Jeśli nie znajdziemy wyjścia, zginiemy! Czuję coraz większe ruchy ziemi i niedługo ten cały kram zwali się na nas. - Tam są jeszcze chyba jedne schody! - krzyknął Koloman, kierując się w róg komnaty, w którym dostrzegł niewielki otwór. Pobiegł ku niemu. Okazało się, że są to lekko uchylone drzwi. Zaraz za nimi przestrzeń urywała się. Koloman spojrzał w dół i wydawało mu się, że widzi schody. Powoli wymacał nogą kawałek podłoża i postawił na nim stopę, potem drugą. Powtórzył ruch nogą i znalazł kolejny stopień. - Tak, schody w dół! - zawołał Koloman. - Może tam jest wyjście. - Zwariowałeś? - odpowiedział Majron. - To na pewno lochy. Tam nie będzie wyjścia. - A może. Nie mamy innej możliwości. Koloman pokonał już znaczną część schodów, kiedy usłyszał słaby odgłos - jak gdyby uderzenia o kamień. - Coś słyszę! - zawołał do Majrona. - Choć za mną. Majron nadal nie przekonany, zaczął spuszczać się w ciemność. Powoli oczy przyzwyczajały się i można było rozróżnić kontury ścian i schodów. Koloman poczekał na przyjaciela i razem kierowali się ku słabym uderzeniom dochodzącym z dołu. Nad nim słychać było niepokojące odgłosy trzeszczenia ścian. Zeszli jeszcze kilkanaście stopni w dół i Koloman krzyknął: - Jest tu ktoś? Gdzieś z boku zadźwięczały łańcuchy i odezwał się słaby głos: - Tutaj, w celi. Koloman sprawdził nogą grunt. Okazało się, że schody się skończyły i można było się poruszać po równej przestrzeni. Nadal kierując się wyraźnym już chrzęstem łańcuchów, dotarł do drzwi celi. Za nim stanął Maj. Cela nie była zamknięta na klucz, drzwi otworzyły się skrzypiąc i wojownicy stanęli w progu. Majron wymacał na ścianie pochodnię, lecz nie było czym zapalić. - Kto tu jest? - zawołał Koloman. - Brandt - brzmiała słaba odpowiedź. - Hrabia Brandt? - Majron wszedł do środka i zbliżył się do cienia przy ścianie. - Trudno to będzie sprawdzić. Już raz daliśmy się nabrać. - Czy to ty, Majronie? - zapytał mężczyzna. - Zapewniam Cię, że jestem Brandt. Przyniósł mnie tu Mag i zakuł w kajdany. Nie wiem, co się dzieje, ale całe mury drżą i pewnie niedługo nas zasypie. - Zdaje się, że nic nie poradzimy. Szukaliśmy już wyjścia. - odparł Majron. - Lecz na próżno. Ten wstrętny czarnoksiężnik wyprowadził nas w pole. - Ja wiem, jak się stąd wydostać - zawołał Brandt - ale jestem przykuty, pomóżcie mi się uwolnić. - Ty, Ty wiesz, jak się stąd wydostać? Wiesz, gdzie jest wyjście? - zapytał z niedowierzaniem Koloman. - Chcesz powiedzieć, że Mag pokazał Ci je? - Oj, tak. Naigrawał się ze mnie, że patrzę na wyjście i nie mogę z niego skorzystać. To miała być największa tortura - odpowiedział Brandt. - Poza tym przy drzwiach na ziemi leżą klucze do kajdan. Zawsze je tam zostawiał, kiedy wychodził po kolejnych psychicznych torturach. Majron schylił się i przez chwilę macał ziemię, po czym uniósł się dźwięcząc kluczami. - Myślę, że musimy mu zaufać - powiedział. - Nie mamy innego wyjścia. Koloman w milczeniu skinął głową. Majron podszedł do więźnia i powoli, z rozwagą otwierał kolejne kajdany. Kiedy więzień był wolny, opadł na ziemię i chwilę odpoczywał. Majron chwycił go pod ręce i pociągnął do przodu. - Nie czas na słabość - powiedział. - Gdzie jest wyjście? - Tutaj, trzeba zdjąć pochodnię i wcisnąć kamienny głaz - odparł hrabia i próbował nacisnąć kamień, ale bez skutku. - Pozwól - rzekł Koloman i mocno uderzył we wskazany kamień. Czekali w milczeniu. Po chwili nastąpił zgrzyt, mężczyźni odskoczyli i patrzyli, jak ściana rozsuwa się i do piwnicy wpada światło słoneczne. Nie zwlekając, wziąwszy hrabiego pod ręce, wojownicy wyszli z lochu i poczęli wspinać się na zielony pagórek naprzeciwko. Brandt ledwie powłóczył nogami, tak, że Majron i Koloman musieli go prawie nieść. Kiedy znaleźli się kilkanaście kroków od zamku nastąpił głośny huk, ziemia zatrzęsła się pod ich stopami. Silny wstrząs wyrzucił ich do góry. *** Pierwszy ocknął się Koloman, wstał i rozejrzał się dookoła. Za sobą zobaczył jedynie gruzy, a przed sobą w oddali wstęgę morza. Otrząsnął się z ziemi i począł cucić przyjaciół. Majron szybko wrócił do siebie, natomiast Brandt otworzył wprawdzie oczy i próbował wstać, lecz nie udało mu się to. Był zbyt wyczerpany. Silne dłonie przyjaciół podniosły go do góry i podtrzymały. - To chyba Koniec Maga - mruknął Koloman. - Prawdopodobnie - odrzekł Majron. - Lecz dla nas to nie koniec problemów. Jak wydostaniemy się z wyspy? - Przede wszystkim, czy jest ten przesmyk między skałami, którym weszliśmy - stwierdził Koloman - bo jeśli chodzi o statek, to może nie będzie problemów. Liczę na Mroczne Stowarzyszenie. - A właściwie jak się tutaj dostaliście? - zapytał Brandt. - Przecież tu nie ma dojścia od morza. Wojownicy popatrzyli na siebie, potem na hrabiego. - To długa historia - odpowiedział Majron - a my nie mamy zbyt wiele czasu. Wydaje mi się, że z tą wyspą dzieje się coś dziwnego. - To prawda - rzekł Koloman. - Ruszajmy! Trójka przyjaciół powoli posuwała się przed siebie. Szli bez szlaku pewni, że dojdą do skał odgradzających ich od morza. Jakież było ich zdziwienie, gdy dotarli wreszcie do pierwszych głazów. Nie były to zwykłe kamienie, lecz ludzie. Rycerze w zbrojach, w pełnym bojowym rynsztunku, w pozach stojących lub leżących, opierających się o siebie tak, że tworzyli mur o różnej wysokości. Koloman podszedł do jednego ze stojących rycerzy i dotknął go. To, co się potem stało, zaskoczyło ich jeszcze bardziej. Ciało rozsypało się w proch, a zbroja z chrzęstem upadła na leżące obok ciało. Przez następne kilkanaście chwil słychać było jedynie odgłos chrzęszczących zbroi i padających mieczy, a potem nastąpiła cisza. Opadł pył i powoli wojownicy torowali sobie drogę na zewnątrz, odsuwając zbroje i depcząc po mieczach. Kiedy przeszli już za mur, Koloman odwrócił się, schylił i wybrał dwa miecze. Jeden z nich wręczył Majronowi, a drugi przypasał sobie. Następnie znalazł jeszcze sztylet, podniósł go ku górze, jakby oceniając i schował w zanadrzu. - Myślę, że musimy postarać się o jakąś łajbę - rzekł Koloman. - Inaczej nie wydostaniemy się stąd. - To może być trudne - odpowiedział Majron - chyba, że Wolar powiedział o naszych planach. - Miejmy więc nadzieję, że "Łobuz" przypłynie. Chodźmy na brzeg. Wojownicy ruszyli przed siebie, pozostawiając za sobą mur prochu i zbroi - pozostałość siedziby Maga. Mieli nadzieję, że wyspa zachowa pamięć o tych wszystkich, którzy tutaj zginęli i w pamięci potomnych pozostanie jako Wyspa Śpiących. Zatrzymali się nad samym brzegiem. Brandt, zmęczony padł na piach, a kapitanowie przeszukiwali wzrokiem horyzont. Nic nie pojawiło się jednak w promieniu wzroku. Może "Łobuz" przegrał bitwę, może marynarze zwyciężyli i odpłynęli upojeni zwycięstwem. Jeśli tak, to nieciekawie przedstawiała się ich przyszłość. Tak zastała ich noc - chłodna, przejmująca wiatrem. Skulili się razem, dając sobie trochę ciepła i przespali się dwie lub trzy godziny. Potem Koloman i Majron dla rozgrzewki maszerowali wzdłuż brzegu, wracając ciągle do miejsca, gdzie leżał Brandt. Przyjaciele martwili się o niego. Przy jego wyczerpaniu pobyt na wyspie mógł być śmiertelny. Noc dłużyła im się bardzo, ale świt powitali z nadzieją. Tknięty przeczuciem Majron zaczął przeglądać Księgę Przeznaczenia. Zatrzymał się na jej ostatnich stronach zaskoczony. - Co się stało? - zapytał Koloman. - To niesamowite! - odrzekł Majron. - Księga się sama zapisała. Nie wiem, jak. Koloman nie rozumiejąc o czym przyjaciel mówi, zbliżył się i także zaczął oglądać Księgę. Ujrzał dokładnie zapisaną ich ostatnią przygodę - ratunek Brandta i spotkanie z Magiem. Także Koloman nie krył swego zaskoczenia ale zauważył coś jeszcze. - Nie jest tu opisany nasz powrót. - To prawda, ale Księga też nie jest ukończona. Ostatnie zdanie urywa się w połowie. Ponadto jest opisane nasze spotkanie i poprzednie przygody, jakie przeżyliśmy razem, a to oznacza, że w pewien sposób sami tworzymy tę Księgę. - Mówiąc to, Majron nagle wypuścił Księgę z rąk z krzykiem. - Co się z nią dzieje?! Sparzyła mnie! Księga spadła na ziemię i zaczęła fosforyzować zielonym światłem. Wojownicy cofnęli się i zaczęli się jej przyglądać z zaciekawieniem. A Księga nagle otworzyła się, rozerwała w połowie i z jednej nagle zrobiły się dwie. Po chwili przestała fosforyzować i wyglądała tak jak poprzednio, z tą tylko różnica, że teraz były dwie. Koloman zbliżył się do nich ostrożnie, obawiając się magii. Wziął je do rąk, a widząc, że nic się więcej nie dzieje, podał jedną przyjacielowi. Majron przejrzał dokładnie Księgę podpisaną jego imieniem. - Nic się nie zmieniło - rzekł z rozczarowaniem w głosie. - Nadal jest tu opisane całe moje życie, od narodzin, aż do tego momentu. I nadal nie jest opisany nasz powrót, a ostatnie zdanie jest niedokończone. A może w tej części, którą Ty trzymasz jest coś więcej? Koloman nie odpowiedział. Był całkowicie pochłonięty przeglądaniem Księgi. Odezwał się dopiero, gdy skończył: - Ta część Księgi opowiada moją historię, mojego życia. Nie jest o Tobie. Ale kończy się tak samo jak Twoja. Nadal nic nie wiemy - to powiedziawszy, odwrócił Księgę i Majron zobaczył na niej wygrawerowany napis: "Księga Przeznaczenia Kolomana", Koloman dokończył. - Teraz obaj mamy jakieś przeznaczenie, którego nie znamy. W tym czasie Brandt się obudził i wszyscy siedli na ziemi, czekając i nie wiedząc, co ich jeszcze czeka. Jakieś dwie godziny po wschodzie słońca ujrzeli zbliżającą się galerę. Znacznie mniejsza od statku Panthery, zwinna i zwrotna, prezentowała się wspaniale w promieniach słońca. Na bocianim gnieździe marynarz penetrował oczami wyspę. Nie przeoczył machających, gdyż po chwili spuszczono małą szalupę i trzech marynarzy podpłynęło do brzegu. Jednym z nich był kapitan. - Zapewne czekaliście na nas! - wykrzyknął, uśmiechając się szeroko. - Witaj, kapitanie Skull. - Dziękujemy, kapitanie - mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. - Jesteśmy Twoimi dłużnikami. Nareszcie wojownicy mogli odpocząć. Na statku we wspólnej kajucie Koloman zapytał przyjaciela: - Chyba nie martwisz się już o Księgę Przeznaczenia. Sam ją będziesz dalej tworzył. - Masz rację, zastanawiam się tylko, do czego byłem potrzebny Magowi i jak miał zamiar wykorzystać mnie i moją Księgę. - Tego, przyjacielu, nie dowiesz się już nigdy. I dobrze. Koloman uśmiechnął się cicho. Majron rozmyślał jeszcze przez chwilę, po czym zmorzył go sen. Uśmiechał się przez sen - może wspominał dobre czasy, a może marzył o jeszcze wspanialszej przyszłości. Koloman przyglądał mu się przez chwilę, a potem sięgnął po swoją Księgę i zaczął ją po cichu studiować od pierwszego do ostatniego, nadal nie dokończonego zdania. Epilog: "...lecz to nie był koniec przygód Kolomana. Po rozstaniu z przyjacielem przemierza cały Świat Zapomniany w poszukiwaniu nowych niesamowitych przygód. Tknięty, jak zawsze, swym niezawodnym przeczuciem kierując się wciąż w stronę morza, dociera do państwa Euve. Tam wkrótce zasiada na tronie jako ostatni potomek panującego tam rodu królewskiego. Za jego rządów państwo przeżywa rozwój finansowy, zdobywa nowe terytoria i wzrasta w dobrobyt. Ale nie trwa to długo. Piątego roku panowania Kolomana I przybywa do niego, w poszukiwaniu schronienia, następczyni tronu sąsiedniego państwa, w którym doszło do buntu..." Konrad Staszewski -
Mój Anioł
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dziękuję dzie wuszko, za rady :) Pozdrawiam, Konrad Staszewski. -
Mój Anioł
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Literówki, drobiazg. Wiesz nie bardzo lubię wariację, niestety ale coś będę kombinował :) Konrad Staszewski. -
Mój Anioł
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dzień doberek Dzie wuszko. Nic co piszę nie jest przypadkowe. Bardzo poskracałaś mój wiersz ale wszystkie powtórzenia, które w nim zawarłem są środkiem stylistycznym mającym na celu dobitniejsze ukazanie moich uczuć. Widzisz, mam dość romantyczną duszę. A co do ostatniej strofy "katastrofa"? Czemu? Ostatnia strofa to wyraz mojej resztki nadziei, czegoś co się we mnie tli. Ta strofka to wtzwanie, żeby mój anioł mi odpowiedział i albo mnie dobił albo zaprzeczył. Żeby powiedział, że nie zapomniał. Dzięki za buźkę :)))) I nawzajem. Pozdrawiam, Konrad Staszewski. -
Mój Anioł
Konrad Staszewski odpowiedział(a) na Konrad Staszewski utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Mój Anioł Nie pamiętam jego koloru oczu, nie pamiętam wyrazu twarzy - czy był poważny, czy uśmiechał się do mnie. Nie pamiętam jaki był wtedy dzień, wiosna, lato a może zima, ta, która gości w moim sercu. Nie pamiętam czy śmiał się, nie pamiętam czy płakał. Pamiętam, że mnie nie przytulił, że się pożegnał. Pamiętam, że odszedł na zawsze, ukradł mi serce i jedyne skrzydło. On jest teraz wolny a mnie zamknął w więzieniu wspomnień. Pamiętam, że go kocham, że był i że istnieje choć on pewnie już zapomniał o mnie. 21.05.A.D.2006 Konrad Staszewski -
"taka światopoglądowa uwaga, może nie potrzebna" - może masz rację. Nie wiem czy jej się to podoba ale wie bardzo bobrze. Nie wyraziła sprzeciwu, czyli uważam, że się zgodziła. Moje kolejne opowiadanie zamieszczę w przyszłym tygodniu. Pozdrawiam, Konrad Staszewski.
-
Ale to nie myło marzenie tylko odzwierciedlenie rzeczywistości. Może macie rację, dlatego też moje kolejne opowiadanie będzie już zupełnie inne - z innego kalibru. Zobaczymy co wtedy napiszecie.