Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rafał Orszak

Użytkownicy
  • Postów

    48
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Odpowiedzi opublikowane przez Rafał Orszak

  1. Cytat
    ...jak głupio.Banalny ujęcie nikogo nie ujmie.


    W banalności jest metoda, więc kogoś ujmuje.
    Mnie się taki sposób patrzenia podoba.

    A.
    To nie moje słowa! Co tu się dzieje?! WAR się musiał włamać na moje konto! Co za bezczelność- ukraść i mieć czelność komentować wiersz jako swój! Nie daruję!Pamiętam że ten tekst o banalności to on napisał w swoim komentarzu mojego wiersza!
  2. oddziela nas chór nieprzyjaciół
    i padlina przykrych zdarzeń
    oddziela nas mechanizm kwarcowy
    nie osiągamy nic
    pozłacane schody wiją się bezsensu
    daleko nam do przytulenia
    wiją się powrozy babiego lata
    oswoimy ten płonący chaos
    wznoszący się bezsens
    przydepczemy wściekły kark tej rebelii
    nie dożyjemy zwyczajnego bycia
    a o świcie zgwałci nas odraza
    zabronić trzeba teatru
    wydłubać oczy Bogu Ojcu
    kwintesencję męczącego czucia
    i znów wyrwane serce moje
    i znów spłukane świtem oczy

    nie ma w nas oddechu
    podły ten co mówi:
    jest sens tego życia
    to kat jest naszych westchnień
    nocny trybunał z gilotyną
    i kac po zemdlonym piciu
    ale nic już do nas nie dociera
    spalimy wasze książki leniwe
    zrujnujemy wszystkie domy
    jednym ust otwarciem
    by związać z tyłu ręce świętym
    dziurawić ich palcem Tomasza

    nie przeczytacie nic
    nie zamieszkacie nigdzie
    nie obejrzycie nic
    niestworzenie wiele razy

  3. Do górala z Synaju:

    Czytając Twój komentarz nie opuszcza mnie wrażenie,że to ty -Natan Lemens-powinieneś zniknąć....z tego portalu.Ciekawa opinia wobec wiersza,który np.na Cernuus'ie robił małą furorkę.A zaraz,przecież ty nie jesteś fachowcem!Łee,to pisz sobie co chcesz....

  4. Kochani,kochani!Pax między krześcijany!Teraz mój komentarz:

    1.Tytuł-muszla wydaje dźwięk,w muszli ponoć słychać niepokojący szum...ponoć morza.Jest to jeszcze jeden element składowy dodający plastykę (dźwięk,kolor,zapach itp..),ale i wprowadza w ten obraz pewien-jak to się mówi-"bliżej nieokreślony niepokój".No nie wiem,,chyba o to mi chodziło...

    2.A co do tego,że nie ma tu emocji autora,tylko majstersztyki;-)lingwistyczne...cóż te typy tak mają.Dziękuję za komentarze(zwłaszcza Pani Marcie) i pozdrawiam.

    (-)Rafał Orszak

  5. comrocznie
    chowają się
    w półroku

    głowią na kolanach
    spuszczonym za chodem
    bezpadu
    kaleki
    rozimienne

    w ażkońcu
    przypełnią
    tony za muszlą

    w środku
    rozpłacz
    liczona w setkach
    na palach jednej
    udręki

  6. wstałem odbijam twarze w lustrze
    ustalam stopy na spienione podłogi
    na dodatek pochmurny sufit
    a Bóg miał kolor skryty
    zimne kaszlące budowlane potoki
    wokoło dymiące kształty

    chwilę po tym enklawa rąk
    gdzie powstaje obciążenie szuflady
    drętwieje recydywa

    towarzyszem czołowe światło
    ciszyzna jedynym plenerem
    język żelazny rozlewa się powszechnie
    bezdźwiękiem drapię się w głowę
    dom jest blisko
    idę szeroką niepogodą
    wrażenie deszczu niezatarte
    jak na płycie nagrobnej
    mój kamienny bezdech broni się
    przed przesypaniem w jutrzejszość
    wtedy wiersze odchodzą kulejąc
    na jedno oko(tak na oko)
    nachylam się jak dźwig nad biurkiem
    ostro nawiązują źrenice
    kupa blasku wgryza się w krzesło
    obrót planetarny na pięcie
    przed zetknięciem palca
    z kołyską zapala się Cefeusz-
    dwa i pół tysiąca słońc
    kładę na bok senne żebra
    jakikolwiek poród męczy
    słońce Cephei spopiela ściany
    urodziłem matkę i jest wiersz

    16 VII 00

    Wiersz został przeniesiony do działu „Poezja – Forum dla początkujących poetów", ponieważ nie spełnia kryteriów określonych dla działu "Z"
    MODERATOR

  7. wznoszę oczy ku ziemi
    pod Twą obronę
    uciekamy od wiary

    patrzę pod stopy
    gdzie się podziało niebo

    kruki wiszą
    nad polem

    IChTYS psuje się
    od głowy
    żeby dotknąć krzyża
    i połknąć wszechświat
    niebo pękło piorunem
    siedem sekund stąd
    modlitewny kamyk
    wydał głuchy głos
    zazdroszczę płomieniom
    związane z rzeczą
    żyją we wszystkie strony
    na tym polega
    swoboda

    kruki wiszą
    nad polem

    Wiersz przeniesiony do działu Poezja - Forum dla początkujących poetów.

    MODERATOR

  8. grom po szynach
    będzie staczał
    głębił się w
    palce wystrzelone
    w ścianę skrzydeł

    wyrzeźbiona w powietrze
    pięść bez imienia

    wyciągnięta jak
    kot w mięsistym słońcu

    wygórowana do nieba
    do czasu

    inne ręce się załamały
    tylko moje skomlą
    o nazwanie ognia
    w imię chleba

    wyrzeźbiona w powietrze
    pięść bez imienia
    uciąć sobą wieczność

    pięści Wenus z Milo
    są pozaciskane... 05 VI 00

  9. łzożelazo swiatłocieknie
    strugotwarde
    z piecodołów
    smutnookich heroikon

    na ziemiostół
    na niesklepienie
    trudołez wytężnicy

    i tako oto
    wykartkowała się
    słowosztaba
    w stososkładzie
    ematopięknych pracoludzi

    3 czte i ry
    i potstaje
    wyciężalszym od
    zbożopól
    a naszożyć tylkoprac
    totalitaryzuje szansosensem

    naszość

  10. nad wiaduktem słońce
    wańka–wstańka
    łzy bo moja kobieta
    poszła z dymem
    teraz piję tanie wino
    i jem suchy chleb
    (ewangelia)
    zimą chodziłem w
    dziurawych butach
    z dziurawym okiem

    Boże jak święcie
    jest zemrzeć z głodu
    w poszarpanych
    łachmanach tłumu

    moje 24 lata piekła
    pusty żywot
    kołowrot
    oglądam telenowele
    telefon śpi
    słucham radio
    (kiedyś ślub)

    po ulicach snuje się
    anioł Zdrojewski
    z pokaźnym zarostem
    popowodziowym

    w księgarniach nie ma
    Snów o potędze
    ani Micińskiego
    w mroku gwiazd

    jadę „na gapę”
    wszyscy przywykli
    piwo ma smak
    zachodu słońca
    a noc młoda
    jak Britney Spears

    opluwam się
    Gazetą Wyborczą
    a nawet na studiach
    nie zaliczam tego roku
    (do udanych)

    leżę na tapczanie
    nie sypiam po nocach
    bezsenność się nie zmienia
    duchy Kleista i Niekrasowa
    buszują w lodówce

    Matko Boska z synem
    swoim mnie opamiętaj
    na klęczkach spędzam
    sen z powiek
    wiek podstępu

    rodzice żyją biednie
    jestem przybity i
    mi przykro
    wielce przepraszam
    za tym grobem
    smutno mi gorzej

    jestem jedyną prawdą
    błyska ulica

    skończę na ulicy
    wygiętej w piorun

    popiołem

  11. jest widno
    kręgi
    słupy
    snuje się za mną
    cień wątpliwości
    jak wyszczerbiona
    hiena cementowa
    jak domysły
    jak domy

    noże międzybudowli
    krzesła domostw
    stoły jezdni
    ludzie przyjezdni
    szafy podwórek
    lampiony okien
    poezja kostki
    kartofle sztuki

    jest po parku
    chodzenie

    drzewa sąsiadują
    ze tykami prądu

    głupia kobieta
    niszczy dom
    mądra go pilnuje

    widzę to po
    ich biodrach

    ścianach płaczu
    o ściany odbicia
    od stępienia
    trzeba odstąpić

    ewangeliom

    zaostrzam stanowisko
    torowisko błyszczy
    będę szedł szybciej
    co wiąże się z
    oddechem głębszym

    liną półsłońca
    sznurem porzucenia
    wywiąże się rozmowa
    rozmycie
    które utnie
    pierwszy krok

    na niebie
    zwierciadło z rysą
    nie do wiary
    z odpryskiem gołębi
    do głębi boli

    moja podróż samotna
    po szczyptę
    roztargnienia
    od domu do miasta
    od ognia do ziemi
    odbicia dosyć 01 VIII 00

  12. jeśli miałbym twardo umrzeć
    to tylko na Twym łonie
    lub z myślą o nim
    lub z myślą o łopacie
    która klepie mnie po plecach

    jeśli miałbym żeliwnie stać
    truchleją mi palce

    głośna noc na termometrze
    oficjalnie zamarza tlen

    jeśli miałbym żyć
    to tylko na Tobie
    lub tylko po Tobie
    jak płaszcz
    jak stypa
    przestawać

    23 XII 04

  13. nie pojmie tego mrużący oczy
    mainframe
    kiedy głowy jak małpy
    człekokształtne
    poustawiano w zaszeregowaniu
    dwójkowym drewnianym
    mamut przy mamucie
    menhir tryskający w niebo

    oblewające to słońce
    w pewnym sensie jest
    dla krajobrazu menarche

    pittura metafisica

    oblewające to słońce
    kryje buzię czarczafem ziemi
    krew się rozlewa
    piękna Mezopotamia

    głowy to miasta
    mamut przy mamucie
    miazga
    powkręcane w skórę
    magna mundi

    po wszystkim sunie
    czerwona powieka opadającego
    słońca (nic nowego)
    rozlewa się krew moja
    na wszystkie strony poświata
    i trud oddychania
    ptakom nogi cementuje
    i nie chodzi już o nic

    nie ma tu mnie
    bo mnie już nigdzie nie ma
    przyklęknął zmierzch
    nie będzie się modlił
    tylko patrzył przydługo
    w moje szerokie oczy
    przyszyte do opisania
    cieńką pajęczyną
    z kościotrupa Yddgrasil


    16 IX 04

  14. mielibyśmy strony
    kultury części
    wymiary miejsc
    język pierwsza
    z dróg
    ład napis środek
    przetrwać centrum
    buty tłusty popiół
    wyhaftują

    powstaje nic
    warta Polska ogień
    okolice gromu
    to miesiące
    kręgi uszy ludzie

    wykorzenia serce
    szkliwo ducha
    wichura karmiąca
    krzaki masowo

    grób krzyż
    tych co wiedzą
    z samiutkiego
    środka ruchu
    stoi strzeże
    kryje
    płomień
    przemiana


    za mleko
    idące w kraj

    strażacy miodu
    my
    my

    12.X.2000 r.

  15. zamykam oczy
    bo powietrze mi nie
    służy (do niczego)

    łuk czy deltoid
    koncepcje zdeformowane
    podwajamy sześcian
    optyką naprężeń
    bloki śpią
    wiecznym snem
    Endymiona

    spod tynków tryska
    energia konstrukcji
    budowanie wielkiej
    historii dwóch eonów
    epicykl fundamentów
    skóra kamienia
    zapada się w sen letni

    euforia krzywizn
    fantazje farb
    promienna fermentacja
    przeklęte łańcuchy
    pragnienia i łaknienia

    nowe miasto w
    państwie holarktyczym

    dolinie męczarni
    postawiono beczkę
    dziesięciu danaid
    ulicę dalej glacjał

    glosolalia przeklęta
    pierścień zawężeń
    krąg oświetlenia
    pejzaż nasenny
    jak glimid

    głębia na chodnikach
    kapitel miasta
    w gwiazdach macierzy
    miasto Golem
    gonady konstrukcyjne
    gonitwa myśli

    na skrzyżowaniach
    burza słoneczna
    jak spojrzenia gorgon
    stary pogrzeb

    najbliższe miasto
    to Proxima Centauri
    i otwieram oczy
    lepkie od asfaltu
    bezowocny pot
    przemawia przez
    studzienki ściekowe

    robi się mroczność
    gaśnie pora dnia
    zamyka narząd wzroku
    15 VIII 2000

×
×
  • Dodaj nową pozycję...