Dzień za dniem, mniej i mniej.
Przychodzę i nasłuchuje.
Coraz mniej.
Dawnej Ciebie w Tobie mniej.
Nałogowy amok, nałogowy koszmar.
Nałogowy lęk.
Widzę drzwi, ogromne drzwi.
Przychodzę, stoję i pukam.
Czy pamiętasz jeszcze te dni?
Bez czarnych chmur nad letnim niebem.
Bez błyskawic, nawalnych deszczy, urojeń.
Czy może byłem zbyt młody by dostrzec?
Że ta idylla dla mnie,
była zalążkiem niepokoju dla Ciebie.
Nie wiem,
Nadal pukam i stoję.
Drzwi zamknięte, z setką okuć, żelazne, pancerne.
Demony rozsypały milion kluczy.
Czy choć jeden jest właściwy?
Czy za nimi spotkam jeszcze Ciebie?
Tamtą Ciebie?
Choć czy w ogóle istniałaś? Nie wiem.
Słyszę mniej, coraz mniej.
Już nie pukam, już nie stoję.