Na łące porośniętej czupryną mniszków lekarskich
kiełkuje we mnie nieświadomość.
Obserwuję, jak słońce chowa się za horyzontem,
wszechświat staje się przedłużeniem mojego spojrzenia.
Martwię się, czy zdołam pojąć wszystko, co mnie otacza
zanim wyrzucą mnie stąd z hukiem.
Nagle pochyla się ku mnie dmuchawiec - chyba szaman -
i po szamańsku stary mnich zaczyna dziwnie radzić:
“Nie ma się czym tak martwić: nie musisz wiedzieć wszystkiego,
W przyrodzie roi się od niewytłumaczalnych zjawisk,
cudów i zagadek, a lwia część z nich nigdy nie była
przedmiotem ludzkiego poznania".
A ja wzdycham “Meh” - tym westchnieniem zdmuchuję dmuchawca,
rozsiewając pyłek jego egzystencji po trawach.
Może i część świata pozostanie tajemnicą, lecz
nie wiem, która - więc badam wszystko.
A mniszki wokół kręcą głowami, wcześniej spokojne,
teraz za to w bukietach rozzłoszczone niby hydry
kąsają mnie kolejno oświeceni hipokryci
celują we mnie aureolą.
Znowu muszę wstać, otrzepać się z blasków tyci pyłków
Wyruszyć w drogę, żeby, najlepiej jeszcze przed zmrokiem,
znaleźć jakąś inną lepszą łąkę - najlepiej taką,
na której będę mile widziana.
Na której będę mogła się rozłożyć, żeby na niej
badać kwiaty - nie z nimi rozmawiać,
wątpić w kwiaty, stwierdzać kwiaty, testować pyłki, kreślić
i nazywać wyświetlane na niebie gwiazdozbiory.